Prezydent nie chciał oddać władzy następcy. Teraz zmienił zdanie


Wieloletni prezydent Gambii, Yahya Jammeh, który niespodziewanie przegrał grudniowe wybory i odmawiał uznania ich wyników, w wystąpieniu telewizyjnym poinformował, że odda władzę. Jammeh nie powiedział, czy wyjedzie z kraju. Wyjaśnił, że podjął taką decyzję ze względu na dobro kraju i dzięki modlitwom.

Wyznaczony przez kraje regionu termin, w którym Jammeh miał ustąpić, minął w południe czasu lokalnego (godzina 13 w Polsce). Cytowane przez Reutera źródła w gambijskim rządzie przekazały, że Jammeh poprosił o przedłużenie terminu o cztery godziny. Po godzinie 20 naszego czasu Reuters przekazał nieoficjalną na razie informację o tym, że Yahya Jammeh zgodził się ustąpić i udać na emigrację.

Doniesienia te częściowo Jammeh potwierdził częściowo w telewizyjnym wystąpieniu. Zapowiedział, że odda władzę, nie zdradził jednak, czy zamierza wyjechać z kraju. - W dobrej wierze postanowiłem dzisiaj zrzec się przywództwa tego wielkiego kraju - przekazał. Jak zauważa Reuters, ubrany na biało prezydent wyglądał na zmęczonego. - Do wszystkich tych, którzy mnie wspierali oraz tych, którzy byli przeciwko mnie: błagam was, miejcie na uwadze dobro Gambii ponad partyjnymi interesami - mówił, apelując przy tym o podjęcie wysiłku "wspólnej pracy jako jednego narodu".

Jammeh powiedział, że oddaje władzę dla dobra kraju, a w podjęciu decyzji pomogły mu modlitwy. Podkreślał, że jest zaszczycony, iż mógł służyć mieszkańcom Gambii. Wyraził wdzięczność, że w czasie kryzysu nie doszło do rozlewu krwi.

W czwartek zwycięzca wyborów Adama Barrow został zaprzysiężony na prezydenta, ale z powodu protestów Jammeha uroczystość odbyła się w gambijskiej ambasadzie w Senegalu. W piątek, gdy było już jasne, że dotychczasowy prezydent odda władzę, mówił, że to koniec "rządów strachu" w Gambii. - Do wszystkich tych, którzy musieli opuścić ojczyznę z powodów politycznych: możecie teraz wrócić do domu - podkreślił.

Sąsiedzi reagują

Wobec przedłużającego się kryzysu prezydenci Gwinei i Mauretanii, Alpha Conde i Mohammed uld Abd el-Aziz, przybyli wcześniej w piątek do stolicy Gambii, Bandżulu. Mauretania wymieniana jest jako kraj, do którego Jammeh mógłby udać się na uchodźstwo. Na terytorium Gambii wkroczył w czwartek korpus ekspedycyjny Zachodnioafrykańskiej Wspólnoty Gospodarczej (ECOWAS). Siły złożone są m.in. z żołnierzy Senegalu, Ghany, Nigerii, Togo i Mali, i wyposażone m.in. w wozy opancerzone oraz wsparte przez lotnictwo. Gambijskie wojsko nie wyszło z koszar i nie stawiło oporu.

- Jammeh może udać się z prezydentem Conde. Jeśli się na to nie zdecyduje, sprowadzimy go siłą lub go przekonamy - mówił przywódca ECOWAS Marcel Alain de Souza. - W takim przypadku nasze oddziały pomaszerują na Bandżul - dodał.

Negocjacje

Dotychczasowy prezydent w piątek pozostawał w swojej oficjalnej siedzibie w stolicy. Dzień wcześniej rozwiązał swój gabinet, przy czym kilku ministrów podało się do dymisji już wcześniej, a część z nich zbiegła z kraju. Jammeh rozpoczął negocjacje z ECOWAS w czwartek wieczorem.

ECOWAS chciała zapewnić, by w Gambii władze objął Adama Barrow. Kadencja Jammeha, który Gambią rządził twardą ręką od 1994 roku, wygasła w środę o północy. - Ok. 45 tys. Gambijczyków uciekło z kraju do Senegalu w obawie przed wybuchem przemocy - wynika z danych senegalskiego rządu i ONZ. Większość tych uchodźców to dzieci i kobiety. Licząca dwa miliony mieszkańców Gambia, dawna kolonia brytyjska i obecnie najmniejszy kraj afrykański, jest też według ONZ jednym z 20 najbiedniejszych krajów świata.

Autor: mk,kg//rzw, mtom / Źródło: PAP,Reuters

Raporty: