Prezydent Filipin: mogę rozmawiać z Obamą, ale to ja będę mówił pierwszy


Prezydent Filipin Rodrigo Duterte realizuje od kilku tygodni obietnicę wyborczą, że zlikwiduje przestępczość narkotykową, wypowiadając regularną wojnę handlarzom na ulicach miast. W środę powiedział, że jest gotowy spotkać się z Barackiem Obamą planującym podróż do Azji, ale zastrzegł, że nim zacznie słuchać o prawach człowieka, sam mu coś powie.

Duterte, który dał się już poznać z niewybrednego języka, w lipcu wprost oznajmił publicznie członkom karteli narkotykowych, że mają "48 godzin" na poddanie się albo zacznie ich tropić. Zachęcił przy tym ludzi do dokonywania samosądów. W efekcie kilkuset handlarzy narkotyków zginęło na ulicach w linczach i egzekucjach, a do tej pory w całym kraju wojna z narkotykowym światkiem pochłonęła już dwa tysiące ofiar.

Najpierw wyjaśni, potem może porozmawia

ONZ i Stany Zjednoczone potępiły ostatnio Filipiny za łamanie norm międzynarodowych w kwestii praw człowieka. W związku z zaplanowaną na 6 września wizytą w Azji Baracka Obamy (przybędzie na szczyt Azji Wschodniej), Dutertego zapytano więc w środę, czy byłby skłonny rozmawiać o tym z prezydentem USA.

- To zależy. Muszą (Amerykanie) najpierw zrozumieć nasze problemy nim zaczniemy o tym rozmawiać. Nalegałbym na to, by (Obama) zrozumiał, że problem polega na tym i na tym. Dopiero wtedy moglibyśmy rozmawiać - powiedział Duterte.

Mowa niedyplomatyczna

Nie wiadomo, jak do takiej perspektywy podejdą amerykańscy dyplomaci. Jeden z nich usłyszał już od prezydenta Filipin, co ten o nim sądzi. Ambasador USA został nazwany "gejem, synem k***y". Stało się to po tym, kiedy Amerykanin w czasie filipińskiej kampanii wyborczej skrytykował przyszłego prezydenta za wypowiedź, że "chętnie zgwałciłby zakonnicę".

Autor: adso//rzw / Źródło: Reuters, tvn24.pl