Pięć żądań Putina, pułapka Iwanowa. Kreml zmienił strategię i punktuje


Widmo wojny oddaliło się. Rosja chce pokonać Ukrainę rękami dyplomatów zachodnich, a nie rebeliantów. Stąd wysunięcie na plan pierwszy politycznej części porozumienia Mińsk-2. To przynosi pewne sukcesy, ale wszystko trwa zbyt wolno z punktu widzenia Kremla. I ten lepszy okres może się szybko skończyć. Analiza Grzegorza Kuczyńskiego.

Jeszcze w połowie czerwca z Moskwy dobiegały wojenne pomruki. Bardzo ostro reagowano na wszelkie amerykańskie deklaracje dotyczące zwiększenia obecności wojskowej na wschodnich rubieżach NATO.

"Rzeźnik Czeczenii" i wojenna retoryka

15 czerwca MSZ ostrzegło, że rozmieszczenie przez Amerykanów w Europie Środkowej i Wschodniej ciężkiego uzbrojenia może doprowadzić do nowej konfrontacji militarnej z niebezpiecznymi skutkami. Ale to słowa Putina, które padły następnego dnia, wywołały burzę i zwiększyły jeszcze bardziej napięcie na linii Rosja – Zachód.

16 czerwca rosyjski przywódca zapowiedział zwiększenie arsenału jądrowego jego kraju o 40 międzykontynentalnych pocisków balistycznych do końca tego roku. Sama informacja nie jest szokująca, bo o takich planach Moskwa już wcześniej wspominała. Chodzi o kontekst. Putin ostrzegł, że Rosja będzie zmuszona skierować swoją broń przeciwko krajom zagrażającym jej terytorium, a takimi będą m.in. te, w których pojawi się system antyrakietowy. - Jeśli ktokolwiek zagrozi terytorium Rosji, wycelujemy swoją broń na te kraje, z których zagrożenie pochodzi – ostrzegł. A dwa dni później gen. Władimir Szamanow, dowódca Wojsk Powietrzno-Desantowych (znany też jako "rzeźnik Czeczenii") mówił o 10 batalionach gotowych do szybkiego rozmieszczenia poza granicami Rosji.

20 czerwca to kolejne mocne słowa Putina. Prezydent oświadczył, że Rosja będzie bronić swoich interesów za granicą. Zagroził retorsjami wobec krajów, które naruszają aktywa i mienie Rosji. To była reakcja na zamrożenie rosyjskich aktywów we Francji i Belgii w związku z wyrokiem ws. Jukosu.

"Jastrząb" Patruszew

Rolę najbardziej drapieżnego "jastrzębia" na Kremlu przyjął jednak Nikołaj Patruszew, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, wcześniej długoletni dyrektor FSB i kolega Putina z KGB. 22 czerwca nadzwyczaj ostro zaatakował USA. Stwierdził, że "bardzo chciałyby, aby Rosji w ogóle nie było" i że to one zainicjowały wydarzenia na Ukrainie, aby radykalnie osłabić Moskwę. Patruszew mówił też o 5 mld dolarów, które rzekomo Amerykanie mieli wydać na zorganizowanie rewolucji. Choć oczywiście to suma, jaką wydali w ciągu 20 lat na wspieranie instytucji obywatelskich i demokracji na Ukrainie.

W wywiadzie dla "Kommiersanta" Patruszew stwierdził też, że rosyjskie władze nie są w stanie zatrzymać napływu ochotników do Donbasu. - Nie możemy zamknąć granicy. Co mamy zrobić, zorganizować blokadę taką, jaka była wokół Leningradu? Dla całej ludności Donbasu? – to retoryczne pytanie było zawoalowaną zapowiedzią, że Rosja nie zrezygnuje ze wspierania militarnego rebelii.

Z roli "złego policjanta" Patruszew nie wyszedł także podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa FR. Oskarżył kraje, z inicjatywy których wprowadzono sankcje wobec Rosji, o próbę dokonania zmiany obecnych władz rosyjskich. - W dalszym ciągu (sankcje – red.) obniżają nasz potencjał gospodarczy i mają wywierać wpływ na politykę, którą prowadzimy na świecie. W rzeczywistości zmierzają do zmiany obecnych władz naszego kraju - powiedział Patruszew. - Należy przygotować działania, które w razie potrzeby można będzie zastosować wobec niektórych krajów i grup krajów, które w przyszłości będą popierały sankcje przeciwko Rosji - wzywał sekretarz Rady.

"Gołąbek" Iwanow

Tyradzie Patruszewa przysłuchiwał się Siergiej Iwanow. Jako szef administracji prezydenta stały członek Rady Bezpieczeństwa FR. W kremlowskiej grze w dwóch policjantów to on gra tego "dobrego". Choć też służył w KGB i też w putinowskich służbach dosłużył się stopnia generała.

Udzielił dwóch wywiadów (20-21 czerwca) – jednego skierowanego do opinii zachodniej (dla "Financial Times"), drugiego do opinii rosyjskiej (dla telewizji państwowej).

20 czerwca w głównym kanale telewizji rosyjskiej wychwalał porozumienie Mińsk-2 jako "idealną drogę do rozwiązania wewnętrznego ukraińskiego konfliktu". Zapewnił, że Kreml wciąż wywiera wpływ na rebeliantów, dzięki czemu zmienili swoje stanowisko. Najpierw głosowali za niepodległością, a teraz mówią że są gotowi zostać w obrębie państwa ukraińskiego ale pod warunkiem wprowadzenia zapisów porozumienia z Mińska. W tym samym czasie Kijów nie robi nic – podkreślał Iwanow. I tłumaczył, że Zachód powinien być co najmniej tak skuteczny w wywieraniu presji na Kijów, jak Rosja na rebeliantów, aby realizowano porozumienie.

Zarówno w tym wywiadzie, jak i tym dla "Financial Times" (21 czerwca) uwagę zwraca wysunięcie na plan pierwszy, jeśli chodzi o międzynarodowe rozmowy ws. Ukrainy, dwustronnego dialogu Rosja-USA przed dotąd jeśli nie jedyny, to na pewno dominujący format normandzki (Niemcy-Francja-Rosja-Ukraina).

Jednak obszerna rozmowa z "FT" jest ważniejsza – pokazuje bowiem nowe elementy w polityce rosyjskiej na Zachodzie szerzej, nie tylko w aspekcie ukraińskim. Szerzej nawet, niż w aspekcie rywalizacji z NATO.

Pułapka na Zachód

W słowach Iwanowa wraca niemal zapomniana, a za czasów prezydentury Dmitrija Miedwiediewa priorytetowa, idea budowy wspólnej – od Lizbony do Władywostoku – architektury bezpieczeństwa. To wyraźny sygnał pod adresem UE. Zresztą także w innych miejscach wywiadu szef kremlowskiej administracji pokazuje, że Moskwa nie traktuje Zachodu jako całości, ale różnicuje stosunki z Europą i z Ameryką.

Iwanow bagatelizuje też zwrot Rosji ku Chinom (kosztem Europy) – co w świetle oficjalnej polityki Putina zakrawa wręcz na herezję. - Nawet po tych wszystkich sankcjach i kontrsankcjach Unia Europejska pozostaje naszym wiodącym partnerem handlowym. I jestem przekonany, że pozostanie w nadchodzących dekadach. Nie mam wątpliwości. To, co nazywacie zwrotem na Wschód, Rosja zaczęła co najmniej 5-7 lat temu, kiedy nie mieliśmy żadnych sankcji a nasze relacje były dobre – mówi Iwanow, uważany dziś za postać nr 2 w Rosji.

Jeszcze bardziej intrygujące są sugestie dotyczące sytuacji w samej Rosji. Pytany, czy Putin będzie ubiegał się o reelekcję, Iwanow odrzekł, że jeśli nawet tak będzie, to i tak prezydent nie ogłosi decyzji w tym roku. Zaś na pomysł Aleksieja Kudrina, byłego ministra finansów, wciąż uważanego z osobę zbliżoną do Putina, by zorganizować przedterminowe wybory prezydenckie, aby Putin miał mocny mandat do radykalnych reform, Iwanow odparł: - Nie widzę żadnego sensu w przeprowadzaniu wyborów prezydenckich wcześniej. Czy mamy straszny kryzys w naszym kraju, sytuację przedrewolucyjną? Tak, są problemy ekonomiczne, ale takie istnieją także w Unii Europejskiej, tak jak i w Wielkiej Brytanii.

Najciekawsza jest jednak sugestia, że Rosja może zejść z drogi militarnej i ekonomicznej konfrontacji z Zachodem – na czym tak naprawdę Zachodowi zależy najbardziej, na pewno bardziej, niż na Ukrainie. - Jeśli nic radykalnego się nie wydarzy, to oczywiście kwestie takie, jak gospodarka, jakość życia, ekologia i transport całkowicie naturalnie wysuną się na czoło. To normalne – tak o przyszłości politycznego kursu Kremla mówi szef jego administracji. Trudno uwierzyć w szczerość tej deklaracji. W obecnej sytuacji, jaką ma w kraju, Putin nie może pozwolić sobie na zakończenie nowej "zimnej wojny" z Zachodem i "gorącej wojny" z Ukrainą. Słowa Iwanowa to raczej pułapka, w którą Kreml chce złapać przeciwnika. Obietnica pokoju uwarunkowanego ustępstwami drugiej strony to nic innego, jak gra. Próba zasiania wątpliwości w szeregach Zachodu i osłabienia jego konsekwentnej – przynajmniej jeśli chodzi o sankcje – polityki wobec Rosji.

Oblany test bojowy

Ważną częścią proponowanego przez Putina układu "pokojowego" jest dogadanie się w sprawie Ukrainy. Tutaj jeszcze bardziej widać podstępny charakter oferty Rosjan. Chodzi o wyjście z izolacji, w jakiej w ostatnich miesiącach znalazła się Moskwa, oraz zatrzymanie przemian na Ukrainie. Aby później próbować ją z powrotem wciągnąć do rosyjskiej strefy wpływów.

Trzeciego czerwca doszło do potężnego ataku rebeliantów na Marijnkę pod Donieckiem. To była największa od lutego bitwa w Donbasie. Wydawało się już nawet, że to początek nowej fazy eskalacji konfliktu, przed którą Kijów ostrzegał całą wiosnę.

Jednak Ukraińcy odparli wroga zadając mu ciężkie straty. Znany rosyjski analityk Paweł Felgenhauer twierdzi, że to był przełomowy moment dla rosyjskiej strategii. „Rozpoznanie bojem ukraińskich pozycji”, choć o ogromnej sile ognia, zakończyło się fiaskiem. Okazało się, że Ukraina jest dobrze przygotowana do ofensywy wroga. To może być jeden z powodów, być może jeden z ważniejszych, że do tej pory Rosja nie zdecydowała się na kolejną ofensywę w Donbasie.

Skoro opcja siłowa odpada (przynajmniej na razie), to trzeba szukać innych sposobów realizacji celów. A nawet nieco je przeformułować. Poczynając od początku czerwca widać, że Putin robi obie te rzeczy.

Plan Putina

Tydzień po klęsce pod Donieckiem, Putin powiedział w Mediolanie, że w kwestii Ukrainy „nie ma innego rozwiązania niż pokój”. Premier Matteo Renzi oświadczył, że on i Putin podzielają przeświadczenie o tym, iż porozumienia z Mińska są "gwiazdą polarną, busolą, punktem odniesienia dla wszystkich wysiłków" w sprawie Ukrainy. Te słowa Włocha doskonale oddają obecną linię polityczną Kremla ws. Ukrainy. Z jednym szczegółem: najważniejsza ma być realizacja polityczno-ekonomicznej części porozumień, a więc tej niemal w całości złożonej na barki Ukrainy.

Pełny program polityki ukraińskiej – obecnie obowiązujący – rosyjski przywódca przedstawił 16 i 19 czerwca, po spotkaniu z prezydentem Finlandii i na Petersburskim Międzynarodowym Forum Biznesowym.

Po wizycie Sauli Niinistö Putin tak mówił o porozumieniu Mińsk-2: - Uważamy te porozumienia za sprawiedliwe i wyważone oraz okazujemy możliwy wpływ na jedną ze stron tego konfliktu – na nieuznawane republiki doniecką i ługańską. I nie możecie nie zauważyć, że w ich stanowiskach wiele się zmieniło. Są gotowi i chcą prowadzić rozmowy we wszystkich punktach mińskich porozumień (niemal dokładnie to samo kilka dni później powtórzył cytowany już Iwanow – red.).

Pięć punktów

Najważniejsze w wystąpieniu Putina było jednak podkreślenie, że kluczowymi elementami Mińska-2 są kwestie dotyczące politycznego aspektu uregulowania konfliktu w Donbasie. Rosyjski prezydent wyliczył pięć punktów:

"Pierwsze – zmiana w konstytucji Ukrainy z zapewnieniem praw autonomicznych tym terytoriom lub, jak wolą mówić oficjalnie przedstawiciele Kijowa, z rozwiązaniem kwestii tzw. decentralizacji władzy.

Druga sprawa – to przyjęcie ustawy o amnestii dla szeregu osób z republik donieckiej i ługańskiej.

Trzecia kwestia – to implementacja ustawy o szczególnym statusie Donbasu – Ługańska i Doniecka.

Czwarta rzecz – to przyjęcie ustawy o lokalnym samorządzie i przeprowadzeniu tych wyborów.

Piąte – zdjęcie ekonomicznej blokady z tych terytoriów."

- Zwracam waszą uwagę, że żaden z tych problemów nie wchodzi w wyłączną kompetencję Donbasu. To kompetencja przede wszystkim władz kijowskich – podsumował Putin.

Podobne oczekiwania przedstawił na forum petersburskim. Zadeklarował 19 czerwca, że Rosja będzie dążyć do pełnego wykonania mińskich porozumień w sprawie uregulowania konfliktu na Ukrainie. Podkreślił, że jego kraj nie może robić tego w pojedynkę. - Zachód stale powtarza, że Moskwa powinna wpłynąć na wschód Ukrainy. Wpływamy, jednak nie da się rozwiązać tego problemu tylko za pomocą naszego wpływu na wschodzie. Trzeba też wpływać na obecne władze w Kijowie, a my tego robić nie możemy - powiedział Putin. Podkreślił, że kluczowe znaczenie mają reformy polityczne, przede wszystkim - reforma konstytucyjna "z przyznaniem autonomii lub - jak wolą mówić koledzy w Kijowie - decentralizacją władzy". - Rozumiemy, co to sformułowanie oznacza. Nasi europejscy partnerzy - Francuzi i Niemcy - nam to rozszyfrowali. W pełni nas to zadowala. Podobnie jak zadowala przedstawicieli Donbasu – powiedział. Putin zaznaczył, że najważniejsze jest nawiązanie bezpośredniego dialogu między rebeliantami a Kijowem.

Putin wiele czasu poświęcił by przekonać zachodnią opinię publiczną, biznes i inwestorów, że Rosja po prostu tylko broni swych interesów narodowych. Tezy te pogłębili i rozszerzyli zaraz po Petersburgu wspomniani wcześniej Iwanow i Patruszew. Iwanow przekonywał w rozmowie z "FT", że Rosja nie ma zamiaru wojować z NATO, bo byłoby to dla niej "samobójstwem". Z jego słów wynika wręcz, że Rosja jest słaba, zepchnięta do obrony i jedynie broni swych interesów narodowych. W tym duchu mówił Patruszew, twierdząc, że USA chcą zniszczyć Rosję, by przejąć jej surowce.

Jak długo?

Ostatnie tygodnie, szczególnie uruchomienie przez Kijów (pod presją Amerykanów) procesu autonomizacji Donbasu, pokazują, że przyjęta przez Putina w czerwcu nowa strategia jest skuteczna. Pomijanie militarnej części Mińska-2 (demilitaryzacja, wycofanie ciężkiej broni itd.) jest korzystne dla Rosji, ale też z zadowoleniem przyjmuje to Zachód. Dużo łatwiej naciskać na Poroszenkę niż Putina i załatwiać kwestie polityczne w kijowskich gabinetach, a nie narażać się w Donbasie.

Kremlowi z kolei łatwiej dyscyplinować rebeliantów i powstrzymywać ich przed eskalacją walk niż ponownie narażać się na ostrą reakcję Zachodu kolejną ofensywą w Donbasie. Lepiej wstrzymać się z atakiem i pozwolić politykom niemieckim czy – ostatnio – także amerykańskim koncentrować się na wymuszaniu ustępstw na Ukraińcach.

Ale nawet to w pewnym momencie się skończy. Już widać symptomy ponownego wzrostu zniecierpliwienia USA postawą Rosji. A wtedy pozycja Moskwy będzie jeszcze słabsza, przynajmniej politycznie – bo Ukraińcy realizują Mińsk-2, zaś Rosjanie nie. Sukces w krótkiej perspektywie może tylko pogłębić porażkę w dłuższej. Nawet jeśli bowiem przyjmiemy, że Obama uruchomił obecnie jakąś formę mini-resetu w stosunkach z Rosją (m.in. naciskając na Kijów), to nie rozwiązuje to systemowych problemów Putina. Nie tylko tych zewnętrznych (sankcje, rewitalizacja NATO, powrót militarny USA do Europy), ale przede wszystkim wewnętrznych.

Rosyjska specyfika

Niedawno ogłoszono sondaż niezależnego ośrodka Centrum Lewady, z którego wynika, że poparcie wśród Rosjan dla działań prezydenta Władimira Putina osiągnęło maksymalny poziom - 89 procent. Wzrosło też poparcie dla działań innych przedstawicieli władz. 64 procent Rosjan ocenia, że kraj idzie w dobrym kierunku. To poziom najwyższy od czerwca 2014 roku, gdy uważało tak 62 proc. ankietowanych.

I to mimo pogarszającej się sytuacji społeczno-gospodarczej.

Oficjalne statystyki mówią, że w II kwartale br. PKB Rosji spadł o 4,7 proc. Spadek cen ropy osłabił walutę narodową – już do poziomu 60 rubli za dolara. Możliwości pozyskania zagranicznych kredytów są ograniczone, a od początku roku z Rosji odpłynęło już ponad 50 mld dolarów kapitału. Spadek realnych dochodów nałożył się na cięcia w programach socjalnych. Podczas gdy inflacja w tym roku może sięgnąć – wg oficjalnych prognoz – nawet 16 proc., emerytury mogą być indeksowane tylko o jedną trzecią tego.

Czy to się w końcu przełoży na wybuch społecznego niezadowolenia? Na razie nie wiadomo, na razie niewiele na to wskazuje. Sondaże jednak pokazują jedno, a reżim od miesięcy gotuje się na najgorsze. Od rozbudowy aparatu represji (np. faktyczne podporządkowanie Putinowi potężnych wojsk wewnętrznych MSW) po przyspieszenie wyborów do Dumy. Dlatego Kreml zapewne niepokoją najbardziej problemy, które zaczęły gnębić armię – jeden z trzech filarów reżimu (pozostałymi są służby specjalne i media).

Trzeba pamiętać o rosyjskiej specyfice – rewolucje wybuchają tam nieoczekiwanie i mają bardzo gwałtowny przebieg.

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: