Prowadzili sześć wojen, wszystkie wygrali. Dlatego boi się ich Arabia Saudyjska?


Podbili prawie cały Jemen - kraj dwa razy większy od Polski - jeżdżąc tylko w pick-upach i używając prawie wyłącznie karabinów maszynowych i moździerzy. Huti, władający m.in. stolicą kraju Saną, nie boją się Arabii Saudyjskiej i jej nalotów. Co więcej, nie boją się też inwazji lądowej, bo już raz - pięć lat temu - pokonali Saudyjczyków, walcząc z nimi w górach na północy Jemenu. To prawdopodobnie powód, dla którego Rijad wciąż nie chce wysłać swoich oddziałów.

- To nie jest grupa, która doszła do władzy w wyniku wyborów, a za pomocą siły. Ruchy, jakich dokona w przyszłości, nie muszą zależeć od presji, której zostanie być może poddana ona i sami Jemeńczycy - tak opisuje ruch Hutich Farea al-Muslimi, analityk Carnegie Middle East Center, ośrodka śledzącego sytuację na Bliskim Wschodzie.

Sześć wojen. Wszystkie zwycięskie

Huti rzeczywiście nie są przyzwyczajeni do negocjacji. Historia ostatnich 15 lat w Jemenie w dużej mierze obracała się wokół konfliktu bojowników z reżimami w Sanie.

Huti mają od dekad swoje bazy w północnym Jemenie, w górach oddzielających kraj od potężnej Arabii Saudyjskiej. Na początku XXI wieku zaczęli walczyć o większą autonomię i stanęli do walki z wojskami ówczesnego prezydenta Alego Abdullaha Saleha rządzącego krajem twardą ręką od lat 80.

Saleh w latach 2002-2009 rozpoczynał z nimi sześć wojen i wszystkie przegrał. W ostatniej, która w pewnych rejonach Jemenu trwała jeszcze w 2010 r., uczestniczyli też Saudyjczycy.

Świetnie wyszkoleni, posługujący się amerykańską bronią i technologiami, przegrali oni jednak walkę w górach Jemenu z szyickimi bojownikami prowadzącymi wojnę partyzancką. Swój udział w wojnie zakończyli, wycofując się z sojuszu z prezydentem Salehem, gdy Huti zabili ich 200. żołnierza.

Czekają na wojnę?

Teraz, po pięciu latach, Saudyjczycy wrócili, ale Huti się ich nie boją i Rijad dobrze o tym wie.

Abdel-Malek al-Huti, lider ugrupowania, w niedzielę - przed dwoma dniami - powtórzył po raz kolejny, że „opór (wobec wroga) nigdy się nie załamie”, a Huti „będą walczyli wszelkimi dostępnymi środkami”.

„Huti twierdzą, że negocjacje z Saudyjczykami mogą mieć miejsce, ale wygląda też na to, że wojna na lądzie byłaby na ich korzyść” - analizuje sytuację agencja Reutera.

Reuters cytuje bowiem dalej wspomnianego analityka Carnegie Middle East Center, który stwierdza wprost: - Pomysł prowadzenia wojny nie jest czymś, co przeraża Hutich, więc gdyby naloty przekształciły się w inwazję lądową to - biorąc pod uwagę ich doświadczenie - byłoby im to na rękę.

Huti nie są już sami

Skąd ta pewność eksperta ds. Bliskiego Wschodu? Huti, którzy dzisiaj kontrolują większość Jemenu, nie walczą już sami. Ich wejście do stolicy kraju - Sany - we wrześniu ub. roku umożliwił sojusz z siłami lojalnymi wobec byłego reżimu prezydenta Alego Abdullaha Saleha - obalonego przez Arabską Wiosnę w 2012 roku.

Huti nie prosili zresztą o ten sojusz. To były prezydent - dręczący w poprzedniej dekadzie bojowników - nie mogąc się pogodzić z utratą władzy, sam poprosił ich o wsparcie, licząc przede wszystkim na to, że pozbędzie się z Jemenu sunnitów oraz swego następcy - wspieranego obecnie przez Arabię Saudyjską prezydenta Abd-Rabbego Mansoura Hadiego.

Nie wiadomo, czy Saleh tak właśnie wyobrażał sobie drogę do odzyskania choć częściowej władzy, widać jednak wyraźnie, że nie zawraca z obranej ścieżki. Wciąż dawny trzon armii Saleha - mimo rozpoczęcia nalotów Arabii Saudyjskiej i koalicji jej sojuszników 26 marca - walczy ramię z ramię z szyitami Huti. Ich połączone siły nie muszą się na razie niczego obawiać.

Teheran dba o interesy

Po stronie Hutich jest też Iran. Choć Teheran oficjalnie zaprzecza temu, by kraj ajatollahów miał jakiekolwiek interesy i powiązania z przedstawicielami Hutich to jeden z wysokich rangą przedstawicieli irańskiego rządu zdradził agencji Reutera jeszcze w grudniu ub. roku, że w Jemenie Hutich „szkolą setki instruktorów z elitarnych oddziałów Teheranu”, a 100 bojowników Huti poleciało na szkolenie do Iranu.

W tej sytuacji perspektywa wojny u granic Arabii Saudyjskiej znacznie się wydłuża. Saudyjscy wojskowi zdają się tracić pewność i mogą oczekiwać, że kolejne tygodnie bombardowań - jeżeli będą przynosiły takie efekty, jak w poniedziałek w Sanie, gdzie po trafieniu w skład rakiet zginęły dziesiątki ludzi, a setki cywilów zostały ranne - wcale nie przekonają Jemeńczyków o tym, że powrót prezydenta Hadiego jest najlepszym rozwiązaniem dla kraju.

Autor: adso//gak / Źródło: Reuters

Tagi:
Raporty: