Jak "Enola Gay" nad Hiroszimą. Bombowiec taki sam, to samo nazwisko pilota

[object Object]
B-29 "Doc" na lotnisku w WichitaUSAF
wideo 2/5

Kiedy bombowce B-29 zrzucały bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki, otwierając nową erę w historii wojen, w lotnictwie USA były takich maszyn tysiące. Dzisiaj w powietrze wzbijają się już tylko dwie, pieczołowicie odrestaurowane i pielęgnowane. Jedną z nich jest "Doktorek", który niedawno uczestniczył w niecodziennym pokazie. Za sterami zasiadł człowiek o nazwisku, które na zawsze będzie związane z B-29.

Chodzi o obecnego dowódcę 509. Skrzydła Bombowców, wyposażonego w najnowocześniejsze bombowce świata - latające skrzydła B-2 Spirit. Generał Paul Tibbets IV - bo o nim mowa - jest wnukiem generała Paula Tibbetsa Jr., który w 1945 roku dowodził maszyną B-29 "Enola Gay". Tą, z której na Hiroszimę spadła bomba atomowa.

Gen. Tibbets (P) za sterami B-29 | USAF

Kolejne pokolenie w bombowcach

Lot z Tibbetsem IV za sterami B-29 odbył się podczas pokazów lotniczych w bazie McConnell na obrzeżach miasta Wichita w Kansas. Podczas drugiej wojny światowej znajdowała się tam jedna z największych fabryk Boeinga, gdzie umieszczono główną linię produkcyjną wówczas nowych "superbombowców" B-29.

Generał Tibbets IV zazwyczaj lata z położonej kilka godzin jazdy dalej bazy Whiteman, położonej w sąsiednim stanie Missouri. Tam stacjonuje jego 509. Skrzydło Bombowe. - Tak naprawdę chodzi o podtrzymywanie pamięci o tych, którzy byli przed nami. Kiedy pojawia się możliwość upamiętnienia takiej historii i spuścizny, to zrobienie tego jest honorem - stwierdził generał przed lotem. Jego słynny dziadek nie żyje od dziesięciu lat. Lot za sterami maszyny, która jest już nierozerwalnie kojarzona z jego przodkiem, jest dla współczesnego Tibbetsa czymś wyjątkowym. Dla Amerykanów nazwisko Tibbets nie ma złych konotacji. Tibbets Jr. zapamiętany został jako jeden z najbardziej zasłużonych lotników w historii kraju. Zawsze twierdził, że nie ma wyrzutów sumienia w związku z tym, że zrzucił pierwszą bombę atomową na miasto, zabijając dziesiątki tysięcy ludzi. - Kiedy tylko dostałem ten przydział, wiedziałem, że to będzie emocjonalna sprawa. Mieliśmy uczucia, ale musieliśmy je odsunąć na bok. Wiedzieliśmy, że zabijemy masę ludzi. Jednak chciałem wykonać swoje zadanie jak najlepiej, żebyśmy mogli skończyć to całe zabijanie jak najszybciej - mówił krótko przed śmiercią w wywiadzie dla gazety "Columbus Dispatch". Jego wnuk nie ma wątpliwości, że to, co zrobił jego dziadek, było słuszne. Lot takim samym samolotem, jaki kiedyś pilotował Tibbets Jr., był dla niego wyjątkowym przeżyciem.

Fragment pokazów w Wichita. W jednej formacji trzy słynne bombowce Boeinga. Od góry B-17, B-29 i B-52 | USAF

Jeden z dwóch ostatnich

Samolot, za którego sterami zasiadł Tibbets IV, to jeden z dwóch latających do dziś bombowców B-29 Superfortress. To nie z niego zrzucona została bomba na Hiroszimę. Tamta maszyna miała nazwę własną "Enola Gay". Było to imię i nazwisko babci pilota, Paula Tibbetsa Jr., która - kiedy się dowiedziała o tym zaszczycie, była co najmniej mało zadowolona. Było już jednak za późno za zmianę decyzji i pani Gay w ten a nie inny sposób przeszła do historii. Samolot B-29 "Enola Gay" nadal istnieje, nie jest jednak w stanie zdatnym do lotu.

Maszynę "Doktorek" wyprodukowano już po II wojnie światowej. Nie ma na swym koncie żadnej ekscytującej historii bojowej. Była jednak mało zużyta i zachowała się w przyzwoitym stanie do lat 90. ubiegłego wieku, służąc do testów na poligonie US Navy. Od 2007 roku prowadzono jej pieczołowity remont, między innymi w zakładzie Boeinga w Wichita, gdzie powstała ponad pół wieku wcześniej. Ostatecznie pierwszy lot po przerwie odbyła w 2016 roku. Dzisiaj "Doktorek" jest własnością organizacji non-profit, założonej przez entuzjastów lotnictwa, którzy utrzymują maszynę w nieskazitelnym stanie i latają nią na pokazy.

B-29 "Doc" na lotnisku w Wichita | USAF

Srebrzyste bombowce

B-29 nawet dzisiaj wygląda niecodziennie. Maszyn tego typu podczas II wojny światowej w większości nie malowano, zostawiając polerowane aluminium, które nadaje im charakterystyczny srebrzysty połysk. Zrezygnowano w ich przypadku z maskujących barw, bo bombowce te latały tak szybko i tak wysoko, że szansa na dogonienie ich przez japońskie myśliwce była nikła. W latach 40. XX wieku B-29 były superbombowcami, nad których niezwykłymi możliwościami rozpisywała się prasa. Oczywiście, gdy informacje o nich już ujawniono, bo przez wiele lat były trzymane w ścisłej tajemnicy. Oficjalnie pozwolono pokazać te samoloty dopiero w 1944 roku, kiedy już wykonały pierwszy nalot na Japonię. Program budowy B-29 miał nieprawdopodobny rozmach. Maszyna była dwa razy większa od poprzedniego podstawowego bombowca strategicznego USA - B-17 Latająca Forteca. Dodatkowo mogła latać o kilka kilometrów wyżej i o połowę szybciej. Zastosowano wyjątkowo dużo nowoczesnych technologii, między innymi pierwszy raz ciśnieniową kabinę, czyli hermetyczną, utrzymującą stałe ciśnienie i temperaturę we wnętrzu. Praktycznie wszystkie systemy były sterowane elektrycznie. Zamontowano też zdalnie sterowane wieżyczki z karabinami do samoobrony. W połowie lat 40. był to latający cud techniki. Każdy egzemplarz kosztował około 600 tysięcy ówczesnych dolarów, trzy razy więcej niż starsze B-17. Pomimo wysokiej ceny w latach 1942-44 rozkręcono masową produkcję tych maszyn. Do 1946 roku powstały ich niemal cztery tysiące. Większość nie zdążyła wziąć aktywnego udziału w wojnie i szybko zapełniły różne lotniska na pustyniach, gdzie "składowano" je na wypadek wybuchu wojny z ZSRR. Kilkaset użyto podczas wojny w Korei na początku lat 50. Większość trafiła jednak na złom.

Autor: Maciej Kucharczyk//rzw / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: USAF