Turyści zginęli w płomieniach. Śledczy: nie wykluczamy, że kierowca chciał się zabić


Kierowca autobusu, który stanął w płomieniach na tajwańskiej autostradzie, pił przed jazdą alkohol - poinformowało biuro prokuratora. Przyczyny wypadku wciąż są badane, a śledczy starają się ustalić m.in., czy kierujący pojazdem Su Ming-cheng specjalnie doprowadził do wypadku, chcąc się zabić. W tragedii zginęło 26 osób.

Do wypadku doszło 19 lipca. W autokarze znajdowało się 24 chińskich turystów, przewodnik oraz kierowca. Wszyscy zginęli. Autobus był w drodze na lotnisko, gdzie turyści kończyli swoją ośmiodniową wizytę na Tajwanie. Niedaleko portu lotniczego pojazd uderzył w barierkę na autostradzie.

Samobójstwo?

Śledczy usiłują ustalić przyczyny wypadku. Jak poinformował rzecznik miejscowego biura prokuratora kierowca Su Ming-cheng był pod wpływem alkoholu. Przed jazdą wypił dwie szklanki alkoholu zbliżonego do whisky. - Mogło to przytępić jego zmysły i spowodować utratę zdolności osądu - wyjaśnił rzecznik.

Jak podkreślił, śledztwo wciąż jest otwarte i będzie prowadzone w wielu kierunkach. - Nie wykluczamy żadnej możliwości, także tego że kierowca chciał się zabić - poinformował.

W autobusie znaleziono pięć pojemników z benzyną, w tym dwa w okolicach siedzenia kierowcy. Śledczy będą starali się ustalić, czy Su Ming-cheng, opisywany jako rzadko rozmawiający z kolegami introwertyk, mógł chcieć się zabić.

Zgodnie z tajwańskim prawem na pokładzie autokarów turystycznych nie można przewozić benzyny. Śledczy sprawdzają, kto wniósł pojemniki do pojazdu.

Rodziny wszystkich ofiar poza jedną zaakceptowały kwotę odszkodowania od ubezpieczycieli. Zachowały jednak prawo do pozwania przewoźnika, jeśli okaże się, że do wypadku doszło z powodu błędu ludzkiego.

Autor: kg/ja / Źródło: South China Morning Post