Rosyjskie media po katastrofie boeinga: miał się rozbić w Rosji

Dwugłos rosyjskich mediów o katastrofie boeinga 777: od krytyki Stanów Zjednoczonych do ostrzeżeń dla Władimira Putina "Komsomolskaja Prawda", "The New Times", "Moskowskij Komsomolec"

Rosyjskie media coraz częściej piszą o dowodach, które mają wskazywać, że to ukraińskie wojsko stoi za zestrzeleniem malezyjskiego samolotu. Media opozycyjne ostrzegają natomiast: "Rosja stanęła przed ścianą" i chcą, by elity wpłynęły na prezydenta Władimira Putina, by nie szedł w stronę konfliktu.

Rosyjski wielkonakładowy tabloid "Komsomolskaja Prawda" poprosił o opinie na temat zestrzelonego boeinga emerytowanych pułkowników ze Sztabu Generalnego Rosji: Igora Malcewa, Michaiła Timoszenkę i Michaiła Zacharowa. Ich zdaniem, za zestrzeleniem samolotu malezyjskich linii lotniczych stoją ukraińscy wojskowi, którzy liczyli, że maszyna spadnie na terytorium Rosji.

- Gdyby ten samolot spadł na terytorium Rosji, rozmowa z nami byłaby prowadzona w zupełnie innym tonie. Powieszono by na nas wszystkie "zdechłe koty", ponieważ wtedy, poza naszymi rakietami, nie byłoby na kogo zrzucić winy - podkreślił jeden z emerytowanych wojskowych, Igor Malcew. - Jeśli nawet opracowali taką operację specjalną, wykonanie było toporne. Czuje się, że wojskowym z Ukrainy brakuje profesjonalizmu we wszystkim, za co by się nie brali - mówi pułkownik.

- Gdyby (Petro) Poroszenko, (John) Kerry i (Barack) Obama mieli jakieś dowody, od dawna byśmy o nich wiedzieli. Oni wywierają psychologiczny nacisk na uczestników śledztwa - mówi Malcew.

Z kolei Michaił Timoszenko uważa, że wymienieni liderzy wiedzą, kto stoi za zestrzeleniem samolotu, ale nie mogą się do tego przyznać.

- Leonid Kuczma też swego czasu nie przyznawał się do wystrzelenia rakiety S-200 w nasz Tu-154 w 2001 roku. Dlatego usiłują wywierać presję poprzez używanie swojego autorytetu. Innymi słowy, blefować - mówi Timoszenko dziennikowi "Komsomolskaja Prawda".

"Rosyjscy generałowie natrzaskali Kijowowi po kłamliwym pysku"

Gazeta "Moskowskij Komsomolec" pisze z kolei, że amerykański Departament Stanu zignorował fakty zaprezentowane w poniedziałek przez rosyjskie ministerstwo obrony w związku z katastrofą malezyjskiego boeinga.

"Nie skomentował briefingu rosyjskich wojskowych, którzy przedstawili absolutnie zabójcze dla oficjalnego Kijowa dane, otrzymane za pomocą urządzeń obiektywnej kontroli naziemnej i wywiadu satelitarnego" - pisze gazeta.

"Można zrozumieć Amerykanów, czysto po ludzku. Najwyraźniej nie oczekiwali, że, w ramach przeciwwagi dla histerycznych krzyków o winie Rosji, już na czwarty dzień po tragedii do dziennikarzy wyjdzie dwóch spokojnych facetów - rosyjskich generałów - i bez żadnych emocji, ocen politycznych i oskarżeń pod żadnym adresem zaczną przekonująco i metodycznie trzaskać: faktami! Po pysku! Po kłamliwym pysku! Słowo honoru, to było bardzo piękne" - ekscytuje się "Moskowskij Komsomolec".

Chodzi o briefing, podczas którego generałowie ze Sztabu Generalnego Rosji oświadczyli, że Federacja Rosyjska nie dostarczała bojownikom na wschodzie Ukrainy ani zestawów rakietowych Buk ani żadnego innego sprzętu wojskowego.

Generał Andriej Kartapołow powiedział też, że USA mogą wyprodukować wszelkie zdjęcia satelitarne na poparcie swej tezy, że to - jak ich nazywa Moskwa - "członkowie pospolitego ruszenia" zestrzelili boeinga nad wschodnią Ukrainą. "Nikt tych zdjęć nie widział" - powiedział generał. Oświadczył też, że ze zdjęć satelitarnych, którymi dysponuje Rosja, wynika, że w dniu katastrofy malezyjskiego samolotu siły ukraińskie przemieściły jedną z baterii rakiet Buk w kierunku terenów pod kontrolą bojowników. "Dysponujemy zdjęciami satelitarnymi rozmieszczenia środków obrony powietrznej ukraińskiej armii na wschodzie kraju" - powiedział Kartapołow na briefingu.

Rosja doszła do ściany

W zupełnie innym tonie na temat katastrofy malezyjskiego samolotu i jej skutków dla Rosji wypowiadają się opozycyjne wobec Kremla media, m.in. gazeta "The New Times".

"Nasze elity muszą w końcu zrozumieć, że nasz kraj znalazł się pod ścianą. Nigdy jeszcze w postsowieckiej historii Rosji nasz kraj nie znalazł się w tak dramatycznym położeniu, co teraz" - pisze redaktor naczelna dziennika Jewgenia Albac.

"Wszystkie warianty są możliwe - od wielkiej wojny do junty na Kremlu. Odpowiedzialność spada teraz na elity, które mają dostęp do ucha Putina. Wszystko wskazuje na to, że Putin zaczął rozumieć, że czekistowskie otoczenie, zainteresowane żelazną kurtyną i wojną ze wszystkimi, zaprowadziło go nie tylko w ślepą uliczkę. Zaprowadziło go do koszmaru, przez który pozostanie w historii ludzkości jako człowiek, który ma na rękach krew niewinnych niemowląt - tych, które leciały malezyjskim samolotem" - pisze Albac.

"To będzie jego koszmar do końca jego dni. I nasz. Jeśli nie wydarzy się jeszcze coś straszniejszego. Dlatego, żeby temu zapobiec, ludzie, którzy mają możliwość bezpośredniego porozmawiania z Putinem, powinni (...) wyjaśnić prezydentowi, że nadszedł dzień X, dzień wyboru - jego wyboru" - uważa Albac.

"Od jego wyboru zależy nie tylko los państwa, ale i jego, Putina, przyszłość. Bo "chłopaki" nie wybaczą mu słabości i tego, że ugiął się - ich zdaniem - przed Zachodem. Wcześniej czy później i tak dorwą mu się do gardła. Ale dziś Putin ma jeszcze szansę, by nie przekroczyć granicy" - pisze redaktor naczelna "The New Times".

[object Object]
Jacek Czaputowicz o szczycie czwórki normandzkiej w Paryżutvn24
wideo 2/23

Autor: asz/tr / Źródło: kp.ru, "The New Times", mk.ru

Źródło zdjęcia głównego: "Komsomolskaja Prawda", "The New Times", "Moskowskij Komsomolec"

Raporty: