Pentagon boi się o swoje satelity. Szykuje się na wypadek kosmicznej wojny

Amerykanie mogą zestrzeliwać satelity rakietami SM-3
Amerykanie mogą zestrzeliwać satelity rakietami SM-3
Raytheon
Amerykanie sami mogą zestrzeliwać satelity na niskiej orbicie rakietami SM-3Raytheon

Amerykańskie wojsko coraz mniej pewnie czuje się w kosmosie. Przez wiele lat Waszyngton traktował go jako swoje własne sanktuarium, gdzie nie groził mu żaden atak. Teraz sytuacja się zmieniła za sprawą Chin i Rosji. Wojsko USA rozpoczyna więc przygotowania do wojny na orbicie i tworzy w tym celu specjalne dowództwo.

– Musimy stanąć twarzą w twarz z brutalną prawdą, że jeśli przeciwnik pozbawi nas dostępu do kosmosu, to możliwości naszego działania na całym globie zostaną krytycznie osłabione – stwierdził wicesekretarz obrony USA Robert Work podczas niedawnego sympozjum poświęconego kosmicznemu zwiadowi. Później w sposób jasny dodał, że tym potencjalnym groźnym przeciwnikiem mogą być Chiny lub Rosja. Przy czym możliwości tego drugiego państwa mają "przedstawiać poważne zagrożenie".

Kluczowe znaczenie kosmosu

Pentagon traktuje tę sytuację ze śmiertelną powagą, bowiem siły zbrojne i służby USA są obecnie uzależnione od ponad setki swoich satelitów krążących nad Ziemią. Dwaj główni rywale USA, czyli Chiny i Rosja, mają mniej zaawansowane technicznie wojska, więc ewentualna utrata satelitów nie byłaby dla nich tragedią.

Amerykanie natomiast nie mogą do tego dopuścić., bo mają za dużo do stracenia. Pentagon rozwija więc swoje możliwości działania w kosmosie i w budżecie na 2016 roku Departament Obrony poprosił o dodatkowe pięć miliardów dolarów na ten cel i jest bardzo prawdopodobne, że Waszyngton te pieniądze da. Podczas dyskusji w Kongresie prośba wojska nie wzbudziła kontrowersji.

Jednym z projektów, na które mają zostać przeznaczone dodatkowe fundusze, jest nowe "kosmiczne centrum operacyjne". Prace nad jego utworzeniem są już zaawansowane i ma ono rozpocząć działalność w ciągu sześciu miesięcy, przy czym będzie później rozbudowywane. Zdaniem pracujących w nim oficerów będzie nadzorowanie całej działalności wojska i służb wywiadowczych w kosmosie oraz przygotowywanie dla nich planów działania na wypadek wojny.

- Opracujemy taktyki, techniki, procedury i zasady, które pozwolą nam zwalczać wrogą "architekturę" i bronić własnej – powiedział wicesekretarz Work, unikając przy pomocy słowa "architektura" stwierdzenia wprost, że Pentagon zamierza planować jak najlepiej niszczyć satelity Chin i Rosji, jednocześnie broniąc swoich.

Nowe centrum i rewolucyjnie nowe możliwości

Nowe centrum operacyjne nie ma jeszcze swojej nazwy, albo Work nie chciał się nią podzielić. Wiadomo, że będzie działało obok obecnie najważniejszego dowództwa kosmicznego USA, czyli Joint Space Operations Center (JSOC), które nadzoruje z bazy Vandenberg w Kalifornii całą aktywność wojska Stanów Zjednoczonych i szeregu państw sojuszniczych na orbicie, a jednocześnie odpowiada za obserwację działań rywali.

Nowe centrum operacyjne ma wspomóc JSOC w ten sposób, że pozostawi mu całą bieżącą działalność, ale przejmie zadanie przygotowywania się do wojny orbicie. Ma też dbać o rozwój technologii niezbędnych do utrzymania silnej pozycji w kosmosie. W tym kontekście Work powiedział, że Pentagon chce "podwoić" swoje wysiłki w zakresie orbitalnego zwiadu.

- Chcemy móc dostrzegać z kosmosu sytuacje nadzwyczajne. Na przykład, jeśli na parkingu przy zakładach produkcji rakiet przeciwnika nagle zaroi się od samochodów, to chcemy o tym od razu wiedzieć. Jeśli rój małych łodzi wyrusza na Zatokę Perską [aluzja do działań sił zbrojnych Iranu – red.], to chcemy o tym wiedzieć. Jeśli piraci nagle zbiorą się w większej grupie w pobliżu portu w Adenie [w 2000 roku dokonano tam zamachu na niszczyciel US Navy przy pomocy małej motorówki – red.] też chcemy to natychmiast zauważyć. Kiedy rosyjscy żołnierze robią sobie zdjęcia w strefie działań wojennych i wrzucają je na portale społecznościowe, to chcemy móc szybko ustalić, gdzie dokładnie je wykonano – opisywał Work.

Wicesekretarz nie mówił, jak dokładnie Pentagon planuje osiągnąć takie możliwości. Szczegóły działania Narodowego Biura Rozpoznania (NRO), odpowiadającego za satelity szpiegowskie USA, są bowiem skryte za szczelną zasłoną tajemnicy. Wiadomo jednak, że dostaje ono prawdopodobnie najwięcej pieniędzy spośród wszystkich służb wywiadowczych USA, za które zbudowało konstelację ponad 30 satelitów, których zadania i możliwości są utrzymywane w tajemnicy. Jest jednak niemal pewne, że żadne inne państwo nie ma czegoś choćby zbliżającego się potencjałem.

Najnowszy odtajniony satelita NRO, czyli KH-9 Hexagon, który skończył służbę w 1986 roku. Nowsze prawdopodobnie mają lepsze możliwości niż teleskop Hubble'aNRO

Cenne narzędzia wojny

Amerykanie mają więc niewątpliwie czego bronić. Chodzi nie tylko o warte dziesiątki miliardów dolarów satelitów NRO, ale też siatkę 32 satelitów systemu GPS. Gdyby nagle ich zabrakło, to problemy cywilów z nawigacją w samochodach i smartfonach byłyby błahostką w porównaniu z tym, co przeżywałoby wojsko USA. Przestałaby działać cała gama broni naprowadzanej przy pomocy GPS, systemów dowodzenia wykorzystujących sygnały z satelitów do ustalania pozycji oddziałów czy urządzeń do nawigacji w samolotach, okrętach i pojazdach. Nie oznaczałoby to całkowitego paraliżu wojska, ale na pewno jego możliwości znacznie by się skurczyły.

Równie duże znaczenie ma sieć kilkudziesięciu różnych satelitów telekomunikacyjnych Pentagonu. Są one niezbędne do utrzymania łączności na większych dystansach, a działające na całym globie wojsko USA korzysta z niej jak żadne inne. Na dodatek bez satelitów telekomunikacyjnych wszystkie większe drony stałyby się bezużyteczne, ponieważ nie byłoby jak ich kontrolować. Biorąc pod uwagę, że maszyny bezzałogowe mają przejmować coraz więcej zadań w wojsku USA, to sprawa obrony niezbędnych do ich działania satelitów staje się kluczowa.

Sprawę komplikuje fakt, że współczesne satelity same w sobie są bezbronne. Niepisane porozumienie pomiędzy mocarstwami sięgające zimnej wojny zakłada, że kosmos pozostanie obszarem zdemilitaryzowanym. Choć eksperymentowano z umieszczaniem broni na orbicie, to oficjalnie podobne pomysły zarzucono, żeby nie nakręcać bardzo kosztownego wyścigu zbrojeń. Jeśli więc Amerykanie mówią o wojnie w kosmosie, to nie należy się spodziewać pojedynków statków kosmicznych na lasery rodem z filmów science-fiction. Byłoby to znacznie mniej spektakularne.

Odpalana z samolotu eksperymentalna amerykańska rakieta do niszczenia satelitów ASM-135. Przeszła jeden udany test w latach 80., ale zaprzestano prac nad nią ze względu na koszty i problemy techniczneLorax | Wikipedia CC BY SA 3.0

Walka o orbitę

Całe kosmiczne starcie polegałoby na dążeniu do wyeliminowania wrogich satelitów. Na przykład Chińczycy na pewno chcieliby za wszelką cenę pozbyć się tych amerykańskich krążących nad Azją Wschodnią, utrudniając wojsku USA rozpoznanie, komunikację, dowodzenia i naprowadzanie broni. Podobnie Rosjanie staraliby pozbyć się satelitów USA krążących nad swoim krajem i np. Europą Wschodnią.

Choć w kosmosie broni jako takiej nie ma, to wszystkie trzy mocarstwa mają możliwość atakowania satelitów z Ziemi. Na najprostszy i najskuteczniejszy środek to rakiety. Amerykanie i prawdopodobnie Chińczycy mają na swoim uzbrojeniu odpowiednie pociski antysatelitarne, a Rosjanie rzekomo prowadzą prace nad swoim.

USA i Chiny w ostatnich latach przeprowadziły spektakularne testy kończące się zniszczeniem satelitów (Chińczycy w 2007 r., Amerykanie odpowiedzieli rok później), to były one jednak "naciągane". W obu wypadkach trafione obiekty znajdowały się na niskich orbitach i łatwo było je sięgnąć. Tak blisko Ziemi krążą praktycznie wyłącznie satelity zwiadowcze, a telekomunikacyjne i te systemu GPS są zawieszone znacznie dalej i tam obecnie wykorzystywane rakiety antysatelitarne nie sięgną. Jednak Chińczycy mają prowadzić prace nad znacznie silniejszymi pociskami, co może być jedną z przyczyn niepokojów Pentagonu.

Próba rakiety antysatelitarnej ASM-135
Próba rakiety antysatelitarnej ASM-135USAF

Drugim powodem do zmartwienia Amerykanów mogą być skryte prace Rosjan nad jeszcze innym narzędziem do eliminowania satelitów. Pod koniec 2014 roku jedna z rosyjskich rakiet umieściła na orbicie mały obiekt, który początkowo uznano za "kosmiczny śmieć". Tenże "śmieć" nagle jednak "ożył" i zaczął się poruszać, wykonując bardzo niecodzienne manewry. Rosjanie przyznali się, że jest to mały prototypowy satelita, któremu nadali nazwę Kosmos-2499. Spekuluje się, że to mały pojazd-samobójca, którego celem jest wytrącanie z orbit wrogich satelitów lub ich uszkadzanie. Podczas zimnej wojny w ZSRR przez wiele lat prowadzono zaawansowane prace nad podobną bronią (nazywano ją IS, od słów "myśliwiec" i "satelita"), więc Rosjanie mają odpowiednie doświadczenie i technologie.

Tak CIA wyobrażało sobie działanie radzieckiej broni antysatelitarnej w latach 80.CIA

Koniec spokoju na orbicie

Jedyną obroną satelitów jest więc to, że w większości znajdują się bardzo daleko od Ziemi. Nie dość, że bardzo trudno do nich dolecieć (np. satelity systemu GPS krążą na wysokości 20 tysięcy kilometrów), to na dodatek trzeba w nie trafić, co jest karkołomnym zadaniem, biorąc pod uwagę ich stosunkowo małe rozmiary, czyli zazwyczaj kilkanaście metrów szerokości z rozłożonymi bateriami słonecznymi.

Prawdopodobnie jednym z głównych sposobów Amerykanów na obronę swoich satelitów będzie stworzenie systemu odpowiednio wczesnego wykrywania startów rakiet antysatelitarnych. Wówczas będzie można na czas wykonać unik i uniemożliwić trafienie nimi w cel. Nawet mała zmiana w orbicie satelity może oznaczać, że rakieta nie będzie w stanie jej dosięgnąć. Dodatkowo można wykorzystywać w ich konstrukcji elementy technologii stealth, utrudniając namierzanie i wypracowywanie danych niezbędnych do zestrzelenia. Najnowsze satelity NRO już mają być trudnowykrywalne dla radarów.

Nie jest więc tak, że w wypadku wojny Chińczycy czy Rosjanie będą strzelać do satelitów USA jak do kaczek. Oba mocarstwa tego by chciały, ale stoi przed nimi jeszcze dużo pracy. Jest natomiast pewne, że Amerykanie nie będą się temu biernie przyglądać, co widać po najnowszych ruchach Pentagonu.

- Kosmos był niegdyś naszym sanktuarium. Teraz musi być jednak traktowany jako obszar rywalizacji i musimy o nim myśleć tak jak nigdy tego jeszcze nie robiliśmy. Musimy być przygotowani na wygranie wojny w kosmosie – stwierdził wicesekretarz Work.

Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: US Navy