Obama chwali, generałowie straszą. Zagadkowa polityka USA wobec Rosji


Dwie rozmowy, kilka gestów, misja Nuland – a na Kremlu już w tym widzą nowy reset. Za szybko na takie wnioski, co pokazują nowe sankcje i zwiększanie zaangażowania militarnego USA na Ukrainie. O co chodzi w strategii Amerykanów – analiza Grzegorza Kuczyńskiego.

Po dłuższym okresie pogłębiającej się izolacji na globalnej scenie, przy militarnym pacie w Donbasie, Rosja ma wreszcie pewne powody do zadowolenia. Przyjęta w czerwcu przez Kreml zmodyfikowana strategia ukraińska, przy pewnym złagodzeniu retoryki skierowanej do Zachodu, poprawiła atmosferę między Moskwą a stolicami Europy i Ameryki.

Poszerzyła też pole dyplomatycznego manewru Rosji. Do tego wzrosła presja na Kijów, żeby realizował postanowienia Mińska-2, choć druga strona tego nie robi. W porównaniu z sytuacją sprzed paru miesięcy jest to z pewnością osiągnięcie Moskwy.

"Kreml jest poważnie wystraszony"

Były doradca Putina Andriej Iłłarionow jeszcze nie tak dawno w wywiadzie dla ukraińskiego portalu Gordon stwierdził, że Zachód stracił ostatecznie złudzenia co do Rosji na jesieni ub.r. Erę izolacji zaczął listopadowy szczyt G-20 w Brisbane, a przypieczętowała ją wypowiedź Angeli Merkel 10 maja w Moskwie o nielegalnej okupacji Krymu. Dlaczego te słowa były tak ważne? Iłłarionow zwraca uwagę, że „Krym nie był wspomniany ustnie lub pisemnie w żadnym dokumencie podpisanym w wyniku negocjacji w Genewie (kwiecień 2014), w Normandii (czerwiec 2014) czy w Mińsku (wrzesień 2014, luty 2015)”. „Kreml jest poważnie wystraszony” - uznał Iłłarionow, twierdząc, że Moskwa nie spodziewała się takiego pokazu twardości. Również Walerij Sołowiej z MGIMO (Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych) stwierdził, że „Moskwie jasno i jednoznacznie dali do zrozumienia, że Zachód nie ulegnie siłowemu szantażowi i jest gotów do konfrontacji”. Prof. Sołowiej mówił nawet, powołując się na swe źródła, że na jesieni separatyści mogą dostać polecenie ewakuacji do Rosji. Gdy 10 czerwca wiceprezydent USA Joe Biden zapewnił składającego wizytę w Waszyngtonie premiera Ukrainy Arsenija Jaceniuka, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z grupy G7 gotowi są nałożyć dodatkowe sankcje na Rosję, jeśli okaże się to konieczne, położenie Putina wydawało się być najgorsze od początku tego konfliktu. Zwłaszcza, że USA kładły nacisk na konieczność przywrócenia kontroli Ukrainy nad jej stroną międzynarodowej granicy oraz wycofania wszystkich rosyjskich żołnierzy i uzbrojenia z terytorium Ukrainy. Wtedy dość nieoczekiwanie doszło do zwrotu w polityce Obamy wobec Rosji.

Nuland - Karasin

Grunt pod zmianę był już gotowy. 12 maja w Soczi John Kerry spotkał się z Siergiejem Ławrowem i Władimirem Putinem. Jak już wtedy pisaliśmy, chodziło o ustalenie nowego bezpośredniego kanału łączności między USA a Rosją w nowej geopolitycznej rzeczywistości. 19 maja wiceminister spraw zagranicznych Rosji Grigorij Karasin poinformował, że teraz wszelkie kwestie bieżące będą omawiane między nim a Victorią Nuland, asystentką Kerry’ego odpowiedzialną za Europę Wschodnią. W ten sposób Moskwa zyskała drugi, obok formatu normandzkiego, kanał wpływu na sprawy ukraińskie. I szybko pokazała, który jest dla niej ważniejszy. 27 maja zerwała spotkanie formatu normandzkiego na poziomie dyrektorów politycznych MSZ. Takie samo spotkanie 10 czerwca zakończyło się bez efektu. Nowością było przyznanie przez szefa administracji kremlowskiej Siergieja Iwanowa w wywiadzie dla telewizji rosyjskiej (20 czerwca), że Moskwa rozważała różne możliwości rozszerzenia formatu normandzkiego, ale ostatecznie zdecydowała, żeby obok tej płaszczyzny sprawę Ukrainy rozwiązywać w dwustronnych kontaktach z USA. Kreml od dawna publicznie głosi, że same USA mają taki wpływ na Kijów, że mogą go zmusić do koncesji ws. Donbasu. Także dlatego Rosjanie szybko zaakceptowali amerykańską propozycję ustanowienia specjalnego kanału łączności dwóch państw na szczeblu wiceszefów dyplomacji Nuland – Karasin. 26 czerwca, po bardzo długiej przerwie, doszło do telefonicznej rozmowy Putina z Obamą. To Rosjanin zadzwonił do Waszyngtonu. Omówili sytuację na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie, program atomowy Iranu i problem walki z terroryzmem oraz z Państwem Islamskim - poinformowali rzecznicy Białego Domu i Kremla. Co najważniejsze – jak relacjonował rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow - prezydenci uzgodnili, iż „w najbliższym czasie” Nuland i Karasin „wznowią kontakty” w celu omówienia realizacji porozumień z Mińska. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo Obamie zależało na porozumieniu z Iranem, możliwe że faktycznie gotów był na ustępstwa wobec Rosji, aby tylko zyskać na Bliskim Wschodzie. Gdy okazało się, że irańskie porozumienie jest przesądzone, ożywił się kanał Nuland-Karasin. Po ich spotkaniu w Zurychu 9 lipca Karasin powiedział: - Uzgodniliśmy, że będziemy się spotykać regularnie w celu wywarcia konstruktywnego wpływu na Kijów, aby przyspieszyć wypełnianie mińskich porozumień, przez Kijów w pierwszej kolejności. Waszyngton ma wielki wpływ; mamy nadzieję, że nasze kontakty pozwolą nam użyć tego wpływu.

Poprawki pod naciskiem

Kiedy gen. Joseph Dunford, były dowódca sił USA w Afganistanie, nominowany na przewodniczącego kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA, powiedział 9 lipca, że uważa Rosję za „największe zagrożenie USA”, reakcja administracji Obamy była natychmiastowa. - John Kerry nie zgadza się z tą opinią - powiedział rzecznik Departamentu Stanu Mark Toner. Poglądy gen. Dunforda „niekoniecznie zgadzają się z analizami zespołu doradców prezydenta, odpowiadającego za politykę narodowego bezpieczeństwa” - powiedział Josh Earnest, rzecznik Białego Domu. 14 lipca sukcesem zakończyły się wreszcie trudne rozmowy o programie atomowym Iranu. Triumfujący Obama w wywiadzie dla „The New York Times” wychwalał postawę Rosji. Nazajutrz do Kijowa przybyła Nuland. Przekonała Poroszenkę i liderów parlamentarnych do przyjęcia konstytucyjnych zobowiązań w sprawie okupowanych terenów Donbasu. Wcześniejszy projekt poprawek do konstytucji nie przewidywał legitymizacji separatystów. MISJA NULAND – czytaj więcej To pierwszy poważny wyłom w utrzymywanej dotychczas z powodzeniem linii obrony porządku konstytucyjnego. Poprawki w ustawie zasadniczej otworzą drogę do przyjęcia ustawy o szczególnym statusie samorządu w „pewnych obszarach obwodów donieckiego i ługańskiego”. Jeśli zostaną ostatecznie przyjęte – bo na razie wykonano dwa kroki. Najpierw parlament zdecydował o przesłaniu projektu do Sądu Konstytucyjnego (16 lipca), a ten szybko (31 lipca) uznał, że są zgodne z ustawą zasadniczą. Ale jeszcze są dwa głosowania w Radzie Najwyższej, w tym w drugim potrzebna jest większość konstytucyjna. Realizacja zapisów mińskich dotyczących statusu okupowanej części Donbasu pozwoli Zachodowi wzmocnić nacisk na Moskwę. Jak pisze Stratfor, „im bardziej konkretne i nieodwracalne są reformy konstytucyjne Ukrainy, tym mniejsze pole manewru dla Moskwy i separatystów w krytykowaniu zmian i usprawiedliwianiu własnych naruszeń rozejmu”.

Zdrada, pułapka, asekuranctwo?

Problem w tym, że to wcale nie musi zadziałać. Zaś podjęte – pod presją – przez Kijów ustępstwa mogą stać się już nieodwracalne. Nacisk Amerykanów na Kijów w tej sprawie część publicystów uznała za zdradę Ukrainy lub w najlepszym razie porażkę w grze z Putinem. Iłłarionow twierdzi, że misja Nuland załatwiła jeden z pięciu postulatów Putina (CZYTAJ WIĘCEJ): zmiany w konstytucji. Ale pozostają cztery i Kreml będzie chciał pójść za ciosem. Rosyjski niezależny politolog Andriej Piontkowski uważa, że zmuszając Kijów do zmian w konstytucji Obama wpadł – nie po raz pierwszy – w pułapkę zastawioną przez Putina. Zdaniem analityka Vladimira Socora (Jamestown Foundation), wraz ze zbliżającą się datą krańcową realizacji porozumienia z Mińska, czyli do końca 2015 r., Biały Dom będzie coraz mocniej naciskał na Kijów, żeby realizować polityczną część umowy (wybory, status specjalny, finanse), nie zważając już na część militarną – bo tej Rosjanie i tak nie realizują i raczej nie zrealizują. Dlaczego Amerykanie to robią (bo postawa Berlina i Paryża nie zaskakuje), mimo wyraźnej defensywy Rosji w ostatnim półroczu? Zdaniem Socora, pierwszy powód to strach przed nową eskalacją wojny w razie niewypełnienia porozumienia. Drugi powód to obawy zachodniej dyplomacji przed prestiżową porażką – fiaskiem Mińska-2, na który Berlin i Paryż postawili wszystko, nie mając planu B. Co do pierwszego powodu – nie jest wystarczająco mocny. Jeśli Rosja zechce znów zaatakować, zrobi to w każdym momencie i znajdzie jakiś pretekst. Jeśli chodzi o ten drugi motyw – to faktycznie może tłumaczyć postawę Merkel i Hollande'a, ale przecież nie USA, których w Mińsku nie było. I tutaj przechodzimy na drugą płaszczyznę – wbrew pozorom mocno związaną z pierwszą (Ukraina) – czyli relacje USA z Rosją na Bliskim Wschodzie.

"Możliwość kompromisu"

Jeszcze 3 lipca na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa FR Putin mówił, że Moskwa musi przygotować się do przetrwania w warunkach „nieprzyjaznego kursu pewnych naszych geopolitycznych oponentów”. Natychmiast po zawarciu umowy z Iranem zmienił ton. 15 lipca mówił o „konstruktywnej współpracy” USA i Rosji w ramach „szóstki” oraz „podkreślił” rolę „rosyjsko-amerykańskiego dialogu w zapewnianiu bezpieczeństwa i stabilności na świecie”. 17 lipca, nazajutrz po przyjęciu poprawek konstytucyjnych w Kijowie Putin i cała Rada Bezpieczeństwa FR „podkreśliła wiodącą rolę i konstruktywne stanowisko USA”. Putin powiedział wręcz, że umowa z Iranem stała się możliwa dzięki „wiodącej roli” USA. Izolowany od dawna Putin wyraźnie próbuje przedstawić ostatnie wydarzenia jako nowe otwarcie w stosunkach z USA. I na pewno już na tym zyskuje, nawet jeśli nie są prawdziwe podejrzenia o tajnym układzie Obamy z Putinem. Deputowany Siergiej Markow, były oficer KGB blisko związany z Kremlem, napisał na Facebooku: „Teraz pojawiła się możliwość kompromisu. To ważne, że USA kończą ich politykę izolowania i demonizowania Putina”. 15 lipca doszło do drugiej telefonicznej rozmowy Putina z Obamą. W ten sam sposób konferowali długo 20 i 22 lipca Karasin z Nuland. Jak twierdzą rosyjskie media, o „praktycznych kwestiach dotyczących reformy konstytucyjnej na Ukrainie”. Teraz Karasin nalega na rozpoczęcie bezpośredniego dialogu między przedstawicielami Kijowa a tymi z Doniecka i Ługańska. Czy to już świadczy o poddaniu Ukrainy Rosji przez Amerykanów? Zapewne takie jest marzenie Kremla. Ale za wcześnie mówić o czymś takim. Zmuszenie przez USA Kijowa do uruchomienia procesu wprowadzenia do konstytucji szczególnego statusu Donbasu może być tylko politycznym wybiegiem i taktycznym ruchem.

Reszta kwestii wciąż pozostaje tylko w sferze deklaracji. Wyrazy wdzięczności za pomoc w sprawie Iranu też niewiele kosztują. Jeśli Kijów prowadzi grę o Donbas, to USA grają na wyższych poziomach: o Ukrainę jako całe państwo i o powstrzymanie ambicji Putina. Dlatego nie powinno dziwić nałożenie 30 lipca kolejnych sankcji na obywateli i firmy z Rosji. Zaś tych, którzy po misji Nuland mówili o sprzedaży Ukrainy Putinowi za Bliski Wschód, powinno to uspokoić. Sankcje nałożono na firmy, które były zaangażowane w omijanie już istniejących restrykcji dotyczących Rosji i Ukrainy, na spółki zależne od rosyjskiego koncernu Rosnieft i banku Wnieszekonombank, wreszcie dwie firmy działające w sektorze obronnym w Rosji, wspierające Borisa Rotenberga, rosyjskiego biznesmena i sojusznika prezydenta Władimira Putina.

Reakcja Kremla sugeruje, że ruch Amerykanów był dla Rosji zaskoczeniem (rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow: „Rosja stosuje zasadę wzajemności wobec krajów, które nakładają na nią sankcje, ale nie wyklucza też odpowiedzi asymetrycznej”).

Głos wojskowych

Ale to, co najbardziej powinno uspokajać tych, którzy boją się porzucenia Kijowa przez USA, to działania amerykańskich generałów. Zarówno w sprawie pomocy dla Ukrainy, jak i generalnie relacji z Rosją.

23 czerwca przebywający z wizytą w Estonii sekretarz obrony Ash Carter oświadczył, że USA rozmieszczą ok. 250 sztuk czołgów, pojazdów opancerzonych i innego sprzętu wojskowego w sześciu państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Dowódca wojsk lądowych USA w Europie gen. Ben Hodges odrzucił twierdzenia Rosji o jej nieangażowaniu się w konflikt na Ukrainie, zaznaczając, że są „jasne i niepodważalne dowody” na odwrotny stan rzeczy - poinformowała z kolei 24 czerwca agencja AP. 9 lipca gen. Joseph Dunford, nominowany na przewodniczącego kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA, powiedział, że uważa Rosję za „największe zagrożenie USA”. 21 lipca gen. Mark Miley powiedział, że USA powinny „poważnie rozważyć” dostarczenie Ukrainie broni śmiercionośnej. Nominowany na następnego szefa sztabu armii, zgodził się z Dunfordem, że Rosja stanowi dziś największe zagrożenie dla USA z powodu wielkiego arsenału jądrowego i „bardzo, bardzo agresywnego” zachowania. Miley jest też za okresowym zwiększaniem i rotowaniem sił lądowych USA w Europie aby uspokoić sojuszników i powstrzymać agresję rosyjską. Wskazał, że Rosja jest jedynym krajem na Ziemi, który przedstawia atomowe egzystencjalne zagrożenie dla USA. Pentagon ogłosił też dopiero co, że Amerykanie zaczną jeszcze w tym roku regularne szkolenia żołnierzy ukraińskich. Dotychczas USA ograniczały się do prowadzenia programów instruktażowych dla wojsk specjalnych MSW.

Rosnące zaangażowanie Pentagonu na Ukrainie przemawia za tym, że Obama absolutnie nie przehandlował Kijowa, a konstytucyjne ustępstwa wymusił po to, by mieć mocniejsze karty w grze o wypełnianie zobowiązań z Mińska, prowadzonej z Putinem.

Nawet jeśli doprowadzi to ostatecznie do nadania jakiejś formy odrębnych uprawnień dla okupowanej części Donbasu, to dla Amerykanów żadne zmartwienie. Lepsza Ukraina bez części Donbasu, ale reformująca się i integrująca z Zachodem, niż odmawiająca realizacji części zapisów mińskich, za to słaba i wstrząsana kryzysami, paraliżowana ciągnącą się wojną na południowym wschodzie kraju, a w konsekwencji znów wciągana do rosyjskiej strefy wpływów. Na to USA się nie zgodzą. Drugiego resetu nie będzie.

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Raporty: