"Tajna" narada w Stuttgarcie, wojenny blef. Putin wpadł we własną pułapkę


Zachód spycha Rosję w narożnik w geopolitycznej walce o Ukrainę. Władimir Putin próbował przejąć inicjatywę i zaproponował Jałtę-2. Usłyszał "nie". Sankcje też zostaną, a może nawet będą zaostrzone. Gospodarzowi Kremla pozostaje już tylko wojna, która w dłuższej perspektywie przyniesie Rosji klęskę.

Dynamikę konfliktowi rosyjsko-ukraińskiemu nadaje obecnie wydarzenie sprzed dokładnie miesiąca. 12 maja do Soczi przyleciał szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry. Cztery godziny jego rozmowy z Władimirem Putinem być może przesądziły dylemat: wojna czy pokój. A na pewno ustaliły temperaturę relacji Zachodu z Rosją.

Spekulowano wtedy, że to może być początek odwilży, że USA są gotowe na ustępstwa. Dziś potwierdza się to, co wówczas pisaliśmy: Zachód nie ustąpił ani o krok, nie przyjął oferty Putina nowego podziału stref wpływów w Europie.

Na efekty nie trzeba było czekać długo. Najpierw wybuchła burza po ujawnieniu "czarnej listy" - spisu 89 zachodnich polityków z zakazem wjazdu do Rosji. Cztery dni później, 2 czerwca w Mińsku przedstawiciel Rosji zerwał spotkanie tzw. grupy kontaktowej ws. Donbasu. 3 czerwca rebelianci przypuścili – zakończoną krwawą łaźnią - ofensywę na Marjinkę, a rzecznik Kremla oświadczył, że porozumieniu mińskiemu z lutego grozi całkowite zerwanie. Członkowie Rady Federacji (wyższej izby parlamentu rosyjskiego) dostali sygnał, żeby nie oddalać się zbytnio od Moskwy, bo może trzeba będzie przegłosować zgodę na wprowadzenie wojsk na Ukrainę.

Napięcie rosło im bliżej było szczytu G-7 w Bawarii. Jeszcze w wigilię spotkania w Elmau zaskoczyła informacja, że z udziału w grupie kontaktowej rezygnuje przedstawicielka OBWE Heidi Tagliavini. Szczyt G-7 potwierdził jedność i twarde stanowisko Zachodu wobec Rosji. Co jednak ciekawsze, Rosjanie z dużo większą uwagą przyglądali się nie spotkaniu w Elmau, ale temu drugiemu na niemieckiej ziemi. Dwa dni wcześniej.

"Tajna konferencja"

Piątego czerwca do Stuttgartu zjechało na zaproszenie sekretarza obrony Ashtona Cartera ponad 20 generałów i ambasadorów USA w Europie.

- To spotkanie ma na celu poszerzenie wiedzy sekretarza przed jego pierwszym spotkaniu NATO na szczeblu ministrów pod koniec czerwca. Jednym z obszarów rozmów będą działania Rosji w ciągu ostatnich 18 miesięcy, w tym ich operacje na Ukrainie – mówił rzecznik Pentagonu Brent Colburn.

Miano dyskutować także o militarnych opcjach, w tym bezpośrednim zbrojeniu Ukrainy. Carter przed naradą powiedział, że dotychczasowe sankcje to za mało. - Musimy wypracować inne spojrzenie na to, co się dzieje – stwierdził szef Pentagonu.

"Tajna konferencja", jak określały naradę rosyjskie media, wywołała w Moskwie bardzo nerwowe reakcje. Miała być bowiem poświęcona – jak to podkreślano w Rosji – niewystarczającej skuteczności sankcji i możliwym nowym krokom w odpowiedzi na możliwe dalsze agresywne działania Kremla. Rosjanie szczególnie nie kryli zaniepokojenia medialnymi doniesieniami o amerykańskich planach rozmieszczenia broni atomowej w Europie w razie dalszych naruszeń przez Rosję traktatu INF z 1988 r. zabraniającego produkcji i rozmieszczania pocisków średniego zasięgu.

Nie wiadomo, jakie ustalenia mogły zapaść w Stuttgarcie. Amerykanie twierdzą, że nie podjęto żadnych decyzji. Co nie dziwi, bo nie było to żadne gremium decyzyjne. Ważne jednak, od jakich wniosków doszli jego uczestnicy i jakie rekomendacje wyniósł z niego szef Pentagonu. Wiadomo, że omawiano zwiększenie liczby ćwiczeń wojskowych USA i NATO. Dyskusja dotyczyła też inwestowania w wojskowe możliwości w Europie, które mogłyby pomóc NATO w odpowiedzi na taki rodzaj asymetrycznej walki, jak ten na Ukrainie. Narada dotyczyła również rozwoju obrony rakietowej USA w tym nawet rozmieszczenia na lądzie pocisków w Europie.

Jawny szczyt

Dużo więcej do powiedzenia mieli uczestnicy drugiego spotkania w Niemczech. Szczyt G-7 w Elmau (7-8 czerwca) to kolejna porażka Putina. I nie chodzi tylko o brak zaproszenia dla prezydenta Rosji.

Choć Moskwa wie, że i tak głównym partnerem do rozmów jest Ameryka, to prowadzi dwutorową politykę wobec Zachodu. Z jednej strony jest „otwarta” na powrót do dobrych relacji z UE, z drugiej – atakuje USA, sugerując, że to Amerykanie wbijają klin między Rosją a Europę. Choć w rzeczywistości to Moskwa chciałaby wbić klin między Europą a Amerykę i zniszczyć partnerstwo euroatlantyckie.

Jeśli jednym z głównych założeń polityki Putina jest podsycanie i wykorzystywanie rozdźwięków na linii USA – Niemcy, to obrazki z Bawarii musiały przybić lokatora Kremla. Barack Obama i Angela Merkel zgodzili się, że ekonomiczne sankcje nałożone na Rosję za jej działania na Ukrainie nie powinny być wycofywane, dopóki porozumienie z Mińska nie zostanie w pełni wprowadzone w życie. Podczas 45-minutowej rozmowy Obamy z Merkel żadne z nich nie poruszyło sprawy inwigilacji Niemiec przez NSA. Za to połowę spotkania zajął temat Rosji i Ukrainy.

- Kraje G-7 popierają Ukrainę i są zgodne, że sankcje gospodarcze wobec Rosji powinny być utrzymane do czasu aż Moskwa i prorosyjscy separatyści będą w pełni przestrzegać rozejmu na wschodzie Ukrainy - oświadczył prezydent USA. Dodał, że przywódcy Zachodu jeszcze nie dyskutują o kolejnych sankcjach. Pierwszym krokiem będzie w przypadku UE przedłużenie dotychczas obowiązujących.

Niepokojąco dla Moskwy musi brzmieć jednak to, co dodał jeszcze Obama, że temat dodatkowych sankcji był już poruszany na spotkaniach niższej rangi, „na szczeblu technicznym”. - G-7 mówi jasno, że jeśli będzie to konieczne, to będziemy gotowi nałożyć dodatkowe znaczące sankcje przeciwko Rosji - oświadczył Obama.

Szarża Rosji na Ukrainie, która po wielkim sukcesie na Krymie utknęła w Donbasie, opierała się na założeniu, że Obama – po kilku wcześniejszych międzynarodowych porażkach (np. w sprawie Syrii) – będzie stawał się coraz słabszy, a jedność NATO będzie coraz bardziej iluzoryczna.

Spotkanie w Elmau przebiegało pod znakiem jedność Zachodu w obliczu Rosji. Wygląda na to, że Putin nie ma już co czekać na szczyt unijny pod koniec czerwca. Jest pewne, że sankcje będą przedłużone. I nie pomogą dwustronne spotkania, w rodzaju tych z premierami Słowacji, Grecji i Włoch.

Kiepska passa

Spotkania w Stuttgarcie i Elmau to nie jedyne złe wieści dla Putina w ostatnich dniach. Mniej więcej w tym samym czasie odbyło się spotkanie OPEC, a jego ustalenia nie są dla Rosji zbyt optymistyczne.

Było już też wspomniane o rezygnacji Heidi Tagliavini z udziału w tzw. grupie kontaktowej. Nie będzie też już specjalnym przedstawicielem OBWE na Ukrainie. Szwajcarka ogłosiła decyzję w przeddzień szczytu G-7, cztery dni po nieudanym posiedzeniu grupy kontaktowej w Mińsku. Różnie ocenia się skutki jej odejścia. Jedno jest jednak pewne, dla strony rosyjskiej była dobrą osobą na tym stanowisku. Pomijając już dwuznaczności związane z jej kontaktami z Moskwą w latach młodości, to trzeba zauważyć, że słynny raport ws. wojny Rosji z Gruzją w 2008 r. wybielał w wielu punktach politykę Kremla.

Niebezpieczny dla Kremla jest też rozwój wydarzeń wokół afery korupcyjnej w FIFA. Zwłaszcza w połączeniu z tym, że jednym z tematów szczytu G-7 była globalna walka z korupcją. Przyspieszenie wewnętrznego dochodzenia w Deutsche Bank ws. prania pieniędzy (na sumę 6 mld dolarów) w jego moskiewskiej filii również grozi ujawnieniem kolejnych korupcyjnych i przestępczych powiązań rosyjskiej administracji. Kolejne takie informacje będą sprzyjały wprowadzaniu przez UE nowych barier mających zatrzymać napływ „brudnych pieniędzy” z Rosji do Europy.

Zwiększa się też personalna izolacja Putina. Nie chodzi tylko o brak zaproszenia na G7. Nie jest dziełem przypadku, że w prasie zachodniej i niezależnych mediach rosyjskich pojawił się ostatnio szereg publikacji ujawniających przestępcze korupcyjne procedery w Sankt Petersburgu w połowie lat 1990., w których uczestniczył Putin, wówczas urzędnik merostwa. Do końca zmierza dochodzenie ws. katastrofy malezyjskiego boeinga nad Donbasem. To bardzo ważna sprawa z punktu widzenia dyplomatycznych działań Putina w Europie. Ogłoszenie, że samolot zestrzelili rebelianci, a broń dostarczyła Rosja, pogrąży Putina i postawi Rosję w gronie „państw-terrorystów”.

Negatywne reakcje w Moskwie wywołała publikacja przez brytyjski Królewski Instytut Spraw Międzynarodowych (Chatham House) raportu pod tytułem „Rosyjskie wyzwanie”. Tezy i rekomendacje think tanku dotychczas nie słynącego z radykalizmu oceny konfliktu Zachodu z Rosją, to bardzo niepokojący sygnał dla Kremla. Konkluzja, że Zachód musi przygotować się na długotrwałą konfrontację ze słabnącą ale groźną Rosją, została nawet potępiona w Dumie. Zdaniem deputowanych brytyjski raport służyć będzie tylko usprawiedliwieniu rzekomych agresywnych planów NATO. Raport Chatham House jest kolejną w ostatnim czasie, po tzw. raporcie Niemcowa i raporcie Atlantic Council, bardzo nagłośnioną publikacją obnażającą prawdziwe intencje Kremla.

Putin dostał kosza

- Zachód otwarcie zaostrzył swoją politykę wobec Putina w ostatnich 2-3 tygodniach, a zwłaszcza po spotkaniach Kerry'ego w Soczi i Nuland w Moskwie – twierdzi rosyjski politolog Andriej Piontkowski. I przedstawia swoją ocenę ostatnich wydarzeń.

- Moskwa zaproponowała swego rodzaju układ, tzw. nowe pokojowe współistnienie. Zrobiono to ustami bardzo bliskiego Kremlowi moskiewskiego politologa Łukjanowa w jego artykule z 19 kwietnia. Było w nim bardzo interesujące przyznanie, że wojenna eskalacja jest groźna i nadzwyczaj niewygodna dla Rosji. Dlatego Rosja zaproponowała układ: „My dalej nie idziemy, nie idziemy na eskalację. A wy w nagrodę za to uznajecie, że Krym jest nasz i zgadzacie się z naszą strategią, by włączyć okupowany Donbas w skład Ukrainy, utrzymując tam rosyjską wojskową i polityczną obecność, po to, aby był nowotworem wewnątrz Ukrainy i przeszkadzał jej dążeniu ku Zachodowi i w ogóle europejskiemu wyborowi – powiedział Piontkowski.

Po porozumieniu Mińsk-2 Rosja zaczęła formułować – wciąż oczywiście nieoficjalnie – bazowe warunku politycznego zakończenia konfliktu na Ukrainie. Niecałe dwa tygodnie po szczycie w stolicy Białorusi, Siergiej Naryszkin, przewodniczący Dumy, były kagiebista zaliczany do „jastrzębi” w otoczeniu Putina, bardzo chwalił konferencję w Jałcie w lutym 1945 jako wyraz mądrości i kompromisu liderów Zachodu i Stalina, który dał Europie ponad pół wieku „pokoju”.

Gdy okazało się, że budowa „wspólnego europejskiego domu” (kadencja Dmitrija Miedwiediewa, rosyjsko-niemieckie „memorandum merseberskie”) nie wyjdzie, Kreml oferuje nowy podział kontynentu. Ukraina miałaby być pierwszym przykładem, początkiem tego procesu. Ukraina w strefie wpływów Moskwy. Czy można sobie wyobrazić, że okupowana część Donbasu wraca pod kontrolę Kijowa, kontrolę faktyczną, a nie papierową? Oczywiście, że tak. Pod warunkiem, że w Kijowie będzie rządziła ekipa prorosyjska i antyzachodnia.

Zachodni przywódcy nie przyjęli jednak warunków Putina, które przedstawił im w maju. Wysuwają własne żądania. Ostrzegają, że jeśli Rosja będzie eskalowała konflikt, Zachód po pierwsze zaostrzy sankcje ekonomiczne, a po drugie USA będą sprzedawać broń śmiercionośną i rakiety przeciwczołgowe Kijowowi. Szczyt w Elmau utrwalił takie stanowisko.

"Maleńka Cuszima"

Kilka dni wcześniej krwawa bitwa na zachodnich przedmieściach Doniecka zakończyła się klęską rebeliantów. Okazało się, że Ukraińcy potrafili błyskawicznie zareagować na atak i ściągnąć artylerię, która wręcz rozstrzelała nacierających rebeliantów. W rosyjskich mediach pojawiło się wręcz określenie „maleńka Cuszima”, nawiązujące do słynnej klęski zadufanej w sobie floty carskiej w 1905 r. w starciu z Japończykami. Pułk Somali w jeden dzień stracił 20 proc. ludzi (zabici i ranni). Ukraińcy pokazali morderczą siłę swojej artylerii – a przecież i tak nie wykorzystali tego atutu w tej bitwie w pełni.

Czy atak na Marjinkę był ostrzeżeniem Putina dla Zachodu przed szczytem G-7? To wcale nie jest pewne. Pojawiły się spekulacje, że była to samowolka Zacharczenki. Zresztą taki atak z punktu widzenia Kremla był mało logiczny, jedynie wzmocnił jego przeciwników w Elmau. Chyba, że Putin już tak bardzo nietrafnie ocenia sytuację, że uznał, iż militarna demonstracja przestraszy Zachód.

Po tej klęsce, 5 czerwca, były „minister obrony Donieckiej Republiki Ludowej” Igor Girkin wystąpił w siedzibie Związku Dziennikarzy Rosji. Oświadczył, że Putin i Ławrow „sprzedają” Rosję. Zaś nominacja Saakaszwilego na gubernatora Odessy to zdaniem Girkina wyrok śmierci dla Naddniestrza. Jeśli Saakaszwili zatrzyma przemyt, separatyści upadną. Girkin uważa, że Putin już dawno powinien zadać decydujący cios. Połączyć Donbas z Krymem i dalej zająć Odessę, aby połączyć się z Naddniestrzem. Ciekawe, że Girkin otwartym tekstem mówił, iż GRU i armia są coraz bardziej niezadowolone z tego, jak politykę wobec Ukrainy prowadzi FSB.

To kolejne potwierdzenie, że napięcie w okupowanej części Donbasu jest coraz większe. Zabito popularnego komendanta Aleksieja Mozgowoja, o swoje życie obawia się podobno sam Zacharczenko. Ciekawe, co przywiózł z Kremla do Doniecka 1 czerwca Władisław Surkow, nadzorujący projekt rebelii z ramienia Putina.

Rebelianci nie są w stanie administrować skutecznie swoimi „państwami”. Są one bowiem stworzone do wojny, a nie pokojowego funkcjonowania. Kijów nie zamierza finansować w żaden sposób okupowanej części Donbasu, a dla Rosji to ogromny ciężar. Obecna tymczasowość polityczna i ekonomiczna jest na dłuższą metę nie do utrzymania. A Ukraińcy też nie myślą nadać autonomii i praw zgodnie z porozumieniem lutowym.

Jeszcze jakiś czas temu najwyżsi urzędnicy rosyjscy wydawali się gotowi do negocjowania i zawarcia jakiegoś porozumienia z Poroszenką. Ale w ciągu kilku ostatnich tygodni to nastawienie się zmieniło. A już nominacja Saakaszwilego na gubernatora Odessy podziałała na Rosjan jak czerwona płachta na byka. Na dodatek prezydent Ukrainy podpisał 8 czerwca ustawy, zrywające szereg umów wojskowych z Rosją, w tym dokument dotyczący tranzytu jej wojsk do Mołdawii, co odcina Rosjanom drogę lądową do Naddniestrza.

Operacja „Zmiana reżimu”?

Ciągłe straszenie wojną i „punktowe eskalacje” w rodzaju ataku na Marjinkę (a wcześniej, 20 maja na Artemiwsk) stają się kontrproduktywne. Rosja powtarza, że to Ukraina nie chce realizować porozumienia z Mińska, ale i to nie robi żadnego wrażenia na Zachodzie.

Putin wpadł w pułapkę. Militarne blefy jedynie osłabiają pozycję negocjacyjną Kremla i tak naprawdę już teraz jest jasne, że aby w tej sytuacji zachować twarz – wobec własnego społeczeństwa i rebeliantów – Putin będzie musiał pójść na wojenną konfrontację na dużą skalę. Ale to tylko pogłębi jego izolację, bo nie widać, by miało skłonić Merkel czy Obamę do wywarcia większej presji na Poroszenkę. Z kolei rezygnacja z wojny i utrzymywanie status quo z każdym tygodniem oznacza utratę twarzy i osłabia legitymację Putina w Rosji oraz obciąża poważnie gospodarkę tego kraju. Czego by prezydent Rosji nie zrobił, bilans zysków i strat będzie dla niego ujemny.

Zachód zdaje sobie z tego sprawę. Zdaniem cytowanego wcześniej Piontkowskiego, USA i UE będą stopniowo zwiększać presję na Kreml.

- Wszystko wskazuje na to, że Zachód przystąpił do operacji „Zmiana reżimu”, choć oficjalnie nigdy się do tego nie przyzna. Ale niektórzy zachodni politycy otwarcie mówili, jak np. premier Kanady, że nie usiądą przy jednym stole z Putinem. Zachód doszedł do wniosku, że z nim (Putinem – red.) nie będą mieli do czynienia – uważa politolog.

Na co liczy Zachód? - Uruchomiono taktykę skierowaną na podział putinowskiego otoczenia. Wojenna eskalacja nikomu, oprócz prezydenta Rosji, nie jest potrzebna – uważa politolog. Jego zdaniem, dla Putina wojna może okazać się jedynym sposobem, aby przedłużyć rządy. Ale dla większości jego otoczenia taka eskalacja nie jest korzystna. Zbyt wiele mają do stracenia w razie dalszego pogorszenia relacji z Zachodem.

- Teraz wszystko sprowadza się do tego, czy otoczenie Putina, kierując się własnymi osobistymi interesami, będzie mogło powstrzymać przywódcę przed wojenną eskalacją. Przekonamy się w najbliższych tygodniach – mówi Piontkowski.

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: