Nieskuteczni szkodnicy – taką opinię mają w Polsce związkowcy. Tymczasem rzeczywistość innych państw pokazuje, że zdrowe, sprawne związki zawodowe mogą mieć bardzo pozytywny wpływ na całą gospodarkę. Skąd niechętne podejście Polaków do organizacji związkowych? I jak zmienić te z naszego podwórka?
Polskie związki zawodowe nie mają najlepszej opinii wśród pracowników. Wielu uważa je za słabe, upolitycznione, nieskuteczne i pasożytnicze struktury, które bardziej walczą o interes swój niż pracowników. Przypadki patologii w związkach zawodowych sprawiają, że myśląc: związkowiec przed oczyma mamy raczej wizerunek nieskażonego ciężką pracą "grubego misia", który zarabia o wiele więcej niż zwykły pracownik, o którego prawa ma przecież walczyć.
Coraz mniej
Ten zły wizerunek to jedna z przyczyn, które sprawiają, że członkostwo w związkach zawodowych jest w naszym kraju marginalne. Z badania Głównego Urzędu Statystycznego z 2015 r. wynika, że przynależność do związków zawodowych deklaruje zaledwie sześć na sto dorosłych osób, czyli co dziewiąty pracownik najemy. Oznacza to, że uzwiązkowienie w Polsce wynosi 11 proc. Taki wynik stawia nas w ogonku krajów Unii Europejskiej, gdzie średnia to 23 proc.
Odsetek polskich pracowników należących do związków od początku lat 90. dramatycznie spadł. Wówczas był w nich niemal co piąty Polak. W ciągu kolejnych lat ta liczba skurczyła się niemal o połowę.
Zdaniem eksperta i doradcy OPZZ Piotra Szumlewicza niskie na tle np. Niemiec czy Szwecji uzwiązkowienie w Polsce wynika głównie z ustawy o związkach zawodowych, która wyklucza dużą część pracowników i nie daje im możliwości zapisania się do takiej organizacji.
To nie jest tak, że polscy pracownicy nie lubią związków zawodowych i nie chcą w nich działać. Po prostu zgodnie z prawem duża ich część nie może do nich należeć
Piotr Szumlewicz, OPZZ
– To nie jest tak, że polscy pracownicy nie lubią związków zawodowych i nie chcą w nich działać. Po prostu zgodnie z prawem duża ich część nie może do nich należeć – mówi Szumlewicz i wyjaśnia, że aby wstąpić do związków zawodowych w firmie, trzeba zebrać 10 pracowników. – A zatem we wszystkich przedsiębiorstwach, w których pracuje mniej osób, praktycznie nie można założyć organizacji związkowej. Taki zapis automatycznie eliminuje z ruchu związkowego kilka milionów ludzi (40 proc. pracowników – red.). Ponadto w sektorze prywatnym uzwiązkowienie jest niskie z powodu słabej pozycji pracowników, w tym zastraszania i zwalniania działaczy związkowych – uważa Szumlewicz.
Zdaniem dr Filipa Ilkowskiego z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, który zajmuje się m.in. badaniem związków zawodowych, naszym problemem jest też mała aktywność organizacji związkowych. Na przykład we Francji uzwiązkowienie jest jeszcze mniejsze (8 proc.), ale za to mobilizacja tamtejszych pracowników do protestów w całym kraju jest dużo wyższa. A co za tym idzie, większa jest ich możliwość wpływania na rzeczywistość.
Jest ogromny problem z siłą przetargową polskich związków zawodowych. Wynika to m.in. z tego, że przywódcy związkowi nie chcą ryzykować wypróbowania siły własnych organizacji
dr Filip Ilkowski, UW
– Jest ogromny problem z siłą przetargową polskich związków zawodowych. Wynika to m.in. z tego, że ich przywódcy nie chcą ryzykować wypróbowania siły własnych organizacji – uważa Ilkowski.
Naukowiec podkreśla, że od 1981 r., czyli od 35 lat, w Polsce nie mieliśmy do czynienia z żadnym strajkiem generalnym. – W Polsce ogólnie mamy niski poziom liczby strajków, ale nie wynika to przecież z wysokiego poziomu zadowolenia pracowników – dodaje Ilkowski.
Badacz przypomina, że ostatni duży protest w Polsce odbył się, gdy rząd PO-PSL wprowadzał podwyższenie wieku emerytalnego. – Była wtedy nawet mowa o strajku generalnym, a ostatecznie skończyło się na działaniach ulicznych we wrześniu 2013 r. Miały być preludium do dalszych akcji, ale ostatecznie nic więcej się nie wydarzyło. Przywódcy związkowi nie zdecydowali się nawet na jednodniowy strajk generalny – przypomina Ilkowski. A to właśnie protesty i strajki są głównym orędziem związków, którym mogłyby wymusić na rządzących czy przedsiębiorcach korzystne dla pracowników zmiany.
Nieskuteczne?
Polacy uważają też związki w naszym kraju za nieskuteczne. Według CBOS w 2015 r. myślało tak o nich aż 46 proc. osób. To pociąga za sobą dalsze konsekwencje. Pracownicy wychodzą z założenia, że skoro przynależność do związków zawodowych niewiele im daje, to po co w ogóle się angażować. W efekcie do struktur zapisuje się coraz mniej osób i błędne koło się zamyka.
– Krytyka związków zawodowych nie wynika głównie z ich rzekomej wszechwładzy, ale przeciwnie – z opinii, że są one mało skuteczne i za mało aktywne – mówi dr Filip Ilkowski. I dodaje: – Większość społeczeństwa chciałoby, aby związki były sprawniejsze i skuteczniejsze.
Również to potwierdzają badania CBOS. Niemal połowa ankietowanych uważa, że związki zawodowe mają zbyt mały wpływ na decyzje władz. Chętnie popieramy też protesty. Strajk górników ze stycznia 2015 r. poparło aż 56 proc. pytanych o to osób.
Chcemy siły
Co zatem stoi na przeszkodzie temu, aby w Polsce były silne organizacje pracowników, które będą ich bronić, reprezentować oraz mieć mocny wpływ na rzeczywistość? Zdaniem Piotra Szumlewicza to także wina obowiązującego prawa. Nie pozwala ono np. negocjować układów na poziomie całych branż.
– Dlatego niewątpliwie jest przepaść między siłą naszych związków a siłą związków zawodowych na zachodzie, które są zdecydowanie mocniejsze i mają większy wpływ na rzeczywistość – uważa Szumlewicz i dodaje, że np. we Francji większość pracowników jest objęta układami zbiorowymi, które zabezpieczają ich interesy odnośnie do czasu pracy, nadgodzin, wynagrodzeń czy urlopów.
– W Polsce pracownicy są zmuszeni negocjować warunki pracy osobno z poszczególnymi zakładami. Tymczasem na poziomie poszczególnych przedsiębiorstw pozycja pracodawcy zawsze jest silniejsza – tłumaczy Szumlewicz.
– U naszych zachodnich sąsiadów układy zbiorowe są negocjowane na wyższym szczeblu – nie pojedynczego przedsiębiorstwa, ale całej branży. Służy to m.in. regulacji płacowej i czasu pracy. Jeśli negocjuje się dynamikę wzrostu realnych płac w danej branży, to można zachować kontrolę nad tym, aby wzrost wynagrodzeń nie był zbyt szybki i nie przekraczał wzrostu wydajności pracy, co jest korzystne dla gospodarki. Taki model zabezpiecza również przed konkurowaniem niskimi kosztami pracy, które może prowadzić do patologii, czego jesteśmy świadkami w Polsce np. przy zatrudnianiu pracowników ochrony w instytucjach publicznych – tłumaczy dr Jan Czarzasty ze Szkoły Głównej Handlowej.
Zdaniem dr Filipa Ilkowskiego kluczowe w hamowaniu rozwoju związków jest też wysokie bezrobocie, które utrzymuje się przez cały okres po zmianie ustroju. Badacz podkreśla, że według danych GUS bezrobocie tylko trzykrotnie od 1991 r. spadło do jednocyfrowego poziomu.
Bezrobocie jest bardzo skutecznym batem na działalność związkową
dr Filip Ilkowski, UW
– Bezrobocie jest bardzo skutecznym batem na działalność związkową – wyjaśnia dr Ilkowski i dodaje, że dowodem potwierdzającym taką tezę jest fakt, że kiedy w Polsce drugi raz bezrobocie obniżyło się poniżej poziomu dwucyfrowego, czyli w roku 2008, doświadczyliśmy wyraźnego wzrostu protestów związkowych i strajków. Strajkowali wtedy m.in. górnicy z kopalni Budryk, nauczyciele, celnicy czy pracownicy Poczty Polskiej.
– Jednak chwilę po tym wybuchł światowy kryzys i mimo że w Polsce nie było recesji, to znaczące spowolnienie gospodarcze i rosnące bezrobocie znów osłabiło pewność siebie pracowników – wyjaśnia dr Ilkowski.
Liberalny model
Rozwój silnych związków zawodowych w Polsce po roku 1989 blokowało też przekonanie, że budowa kapitalizmu i silnej gospodarki nie uda się, gdy związkowcy będą mieli zbyt dużo do powiedzenia. Przez szereg lat politycy każdej z opcji stawiali na liberalny model gospodarczy i powtarzali, że silne związki zawodowe to słaba gospodarka, a w kapitalizmie każdy pracownik ma przecież wolny wybór i jeśli chce więcej zarabiać, to powinien indywidualnie walczyć z szefem o podwyżkę, a gdy jej nie otrzyma, to może zmienić pracodawcę.
Niestety na taki krok pozwolić mogą sobie tylko nieliczni specjaliści posiadający umiejętności wysoko wyceniane przez rynek pracy. A takich u nas jest mało.
Wielu polskich polityków o liberalnym nastawieniu od lat powtarza, że związki zawodowe niszczą gospodarkę. A wystarczy spojrzeć na kraje najbardziej rozwinięte: Niemcy, Szwecję, Belgię, w których związki zawodowe są silne, a gospodarki tych krajów są znacznie lepiej rozwinięte od polskiej i jest tam też niższe bezrobocie
Piotr Szumlewicz, OPZZ
– Wielu polskich polityków o liberalnym nastawieniu od lat powtarza, że związki zawodowe niszczą gospodarkę. A wystarczy spojrzeć na kraje najbardziej rozwinięte: Niemcy, Szwecję, Belgię, w których związki zawodowe są silne, a gospodarki tych krajów są znacznie lepiej rozwinięte od polskiej i jest tam też niższe bezrobocie – mówi Szumlewicz.
Szkodliwe przekonanie?
O tym, że silne związki zawodowe opłacają się gospodarce, w książce "Dziecięca choroba liberalizmu" pisał Rafał Woś, publicysta ekonomiczny. Uważa on, że mówienie, że im silniejsze związki zawodowe, tym słabsza gospodarka, większe bezrobocie i mniej szans dla młodych, to po prostu bzdura.
"Nie tylko ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, ale na dodatek jest szkodliwa. Dziś w interesie Polski leży nie tyle wojowanie ze związkami, ile ocalenie ich przed wyginięciem. (…) Najbardziej pomogłyby tych związków odczarowanie, wzmocnienie a nawet rozbudowa ich wpływów" – pisze Woś, który związki zawodowe porównuje do pszczół. Ich brzęczenie nad uchem niektórych może irytować, ale ich wyginięcie groziłoby katastrofą.
Tym bardziej że Polska znalazła się w tzw. pułapce niskich płac. Siłą naszej gospodarki jest jej słabość, czyli niskie koszty pracy. A na te składają się m.in. kiepskie wynagrodzenia, powszechne umowy śmieciowe i brak pakietów socjalnych. Od lat na globalnym rynku konkurujemy właśnie tymi środkami, a nie nowoczesnymi produktami, innowacyjnymi technologiami czy wysoką wydajnością.
"To właśnie poziom wynagrodzeń po dwóch i pół dekady od transformacji stanowi największy hamulec dla dalszego wzrostu gospodarczego. Dziś ogromne rzesze prekariuszy z klas niższej i średniej w ogóle nie napędzają konsumpcji. To właśnie tym ludziom ruch związkowy może potencjalnie pomóc – poprzez presję na wzrost płac oraz bardziej stabilne warunki zatrudnienia" – pisze Woś.
Jakie korzyści?
Potwierdza to zresztą raport Fundacji Kaleckiego, z którego wynika, że w 2014 r. udział płac w PKB wyniósł w Polsce zaledwie 46 proc. To po Liwie najgorszy wynik w całej Unii Europejskiej. Eksperci Fundacji Kaleckiego podkreślają, że obecna struktura inwestycji zagranicznych oparta jest na niskich kosztach pracy. A jeśli nic nie zmienimy i zakonserwujemy obecny model, to Polska na stałe trafi na peryferia światowej gospodarki.
Zatem jeśli chcemy wyjść ze wspomnianej pułapki niskich płac, to musimy podnieść wynagrodzenia, a w tym mogą pomóc sprawne związki zawodowe. Muszą to jednak zrobić mądrze, czyli nie zbyt gwałtownie, aby nie przekroczyć wzrostu wydajności. Wtedy zyskują wszyscy: pracodawcy, pracownicy i gospodarka.
Pracodawcy, bo mają pewność, że wynagrodzenia nie będą rosły szybciej niż wydajność. Pracownicy, bo będą mieli więcej pieniędzy i stabilną pracę. A gospodarka, bo pracownicy z większym portfelem nakręcą koniunkturę.
Związany z Konfederacją Lewiatan prof. Jacek Męcina z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego przypomina, że związki od kilku lat walczą z tzw. umowami śmieciowymi oraz o wyższe minimalne wynagrodzenie, i pewnie mają trochę satysfakcji z tego, że od kilku lat zmienia się wymiar polskiego rynku pracy. Coraz więcej inicjatyw służy też poprawie jakości pracy.
Trzeba pamiętać, że ograniczanie elastyczności czy inwestycje w wynagrodzenia nie mogą zakłócać konkurencyjności firm, bo jeśli tak się stanie, to w miejsce poprawy warunków pracy i płacy zafundujemy sobie wzrost bezrobocia
prof. Jacek Męcina, Konfederacja Lewiatan i UW
– Jednak trzeba pamiętać, że ograniczanie elastyczności czy inwestycje w wynagrodzenia nie mogą zakłócać konkurencyjności firm, bo jeśli tak się stanie, to w miejsce poprawy warunków pracy i płacy zafundujemy sobie wzrost bezrobocia – uważa prof. Męcina i dodaje, że jeśli związkowcy przesadzą w "poprawieniu rynku pracy" i ich działania odbiją się negatywnie na poziomie zatrudnienia i inwestycji, to stracą poparcie i będą się koncentrować na ochronie resztek przywilejów w branżach o tradycyjnie najwyższym uzwiązkowieniu. – Związki mogą odgrywać rolę pozytywną, ale mogą też poprzez radykalizm działań i postulatów zagrozić gospodarce czy poszczególnym branżom lub firmom – dodaje.
Szansa?
Okazją do zmian i nie tylko wzmocnienia roli związków zawodowych, ale też poprawy sytuacji pracownika, mogłaby być konieczność zrealizowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2015 r., który orzekł wówczas, że prawo powinno umożliwiać zrzeszanie się w związkach zawodowych nie tylko osobom pracującym na umowach o pracę, ale też tym, które pracę świadczą w innej formie, m.in. na podstawie umów-zleceń czy o dzieło lub samozatrudnienia.
Jeśli wyrok Trybunału Konstytucyjnego zostanie zrealizowany w tej formie, to związki zawodowe będą mogły zasilić osoby pracujący na umowach śmieciowych – według różnych szacunków to od 700 tys. do 1,5 mln osób. Do tego trzeba doliczyć 2 mln samozatrudnionych.
Zdaniem dr Jana Czarzastego z SGH nie można zakładać, że wszyscy ci pracownicy nagle wstąpią do związków zawodowych. – Ale liczba członków związków wzrośnie, choć poziomu Szwecji, gdzie uzwiązkowienie wynosi 70 proc., nie osiągniemy nawet po nowelizacji ustawy – uważa dr Czarzasty.
Wątpliwości co do tego, czy nowelizacja zwiększy liczbę członków związków zawodowych, ma też Piotr Szumlewicz z OPZZ. Wszystko przez to, że rząd w projekcie ustawy zawarł zapis, który budzi zastrzeżenia związkowców.
– Zgodnie z nim w związkach będą mogły zrzeszać się osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych, ale dopiero po przepracowaniu sześciu miesięcy w określonym zakładzie pracy. To zapis bardzo niebezpieczny, bo pracownik może być przerzucany np. między agencjami pośrednictwa pracy. Można z nim podpisywać umowę zlecenie czy dzieło na sześć miesięcy. Taka luka w prawie może sprawić, że pracownicy zatrudniani na śmieciówkach nadal nie będą mogli zrzeszać się z organizacje związkowe – wyjaśnia Szumlewicz.
Nienowoczesny pomysł
Propozycję zmian przedstawiła też partia Ryszarda Petru. Nowoczesna chciałaby ograniczyć uprawnienia związków zawodowych oraz zlikwidować ich zakładowe przywileje. Głównym założeniem nowelizacji ustawy o związkach zawodowych jest zwolnienie pracodawców z wypłacania pensji liderom związkowym. Zdaniem partii w przedsiębiorstwach państwowych, które zarządzane są przez osoby z "nadania politycznego", stopień uzwiązkowienia skutecznie blokuje możliwość rozwoju.
Nowoczensa postuluje, aby wynagrodzenia związkowców pochodziły ze składek, a nie pieniędzy pracodawców. W podobny sposób miałby być finansowany wynajem lokali, w których działają związkowcy. Same składki zaś mieliby zbierać związkowcy, a nie pracodawca. Nowoczesna chce też, aby związkowcy mogli działać w nie więcej niż jednej organizacji.
Propozycję Nowoczesnej skrytykowali nie tylko związkowcy, ale też pracodawcy. Obie strony są świadome, że do nowoczesnego uregulowania stosunków pracownik – pracodawca potrzebny jest powrót do partnerstwa i dialogu, a nie konfrontacji. Dlatego projekt zmian partii Ryszarda Petru nie ma większych szans na realizację.
Artykuł powstał w ramach reporterskiego projektu o roboczej nazwie "Urobieni". Jego efektem będzie książka, zbiór reportaży o polskim kapitalizmie na rynku pracy. Jeśli chcesz opowiedzieć swoją historię dotyczącą twoich doświadczeń z pracą, pracodawcami czy też prowadzeniem firmy w Polsce, napisz do autora: m.szymaniak@tvn.pl