O, proszę - pokazuje Wojtek. Ktoś kliknął (bip, bip, klik) i wrzucił (bip), że nienawidzi kromek chleba z dziurami, bo wycieka przez nie masło. A ktoś inny: wkurza mnie, jak idę do sklepu odzieżowego, a na większości bluzek są ślady po "tapecie". I zaraz: a mnie irytują ludzie, co wszystko wiedzą lepiej.
W pół roku Polacy zdążyli znienawidzić 75 tysięcy 304 sprawy. Są aplikacje z mapami, są randkowe - we Wrocławiu rozkwita ta specjalizująca się w hejcie.
Stolica polskiej nienawiści dziś to stół, trzy zwykłe ekrany, kilka krzeseł (jedno dla wygody pokryte futerkiem), tablica (na której ktoś narysował misia), a zamieszkuje ją pięć osób. Prezydentem jest uśmiechnięty Wojtek Michalak, chociaż tutaj zamiast "prezydent" mówi się raczej "projekt menadżer". Wojtek ma córkę Mariankę, która nie narzeka nawet, kiedy nie może zjeść kawałka czekolady, bo jest uczulona. Nie ma w niej nienawiści do czekolady, że jest jej niedana.
Wojtek ma też aplikację, dzięki której narzekają i czegoś nienawidzą wszyscy (poza Marianką, bo ona naprawdę nie narzeka). - O, proszę - pokazuje Wojtek. Ktoś kliknął (bip, bip, klik) i wrzucił (bip), że nienawidzi kromek chleba z dziurami, bo wycieka przez nie masło.
I że nienawidzi, kiedy faceci wypowiadają się na temat aborcji, że dziecko chore albo z gwałtu by urodzili, bo nie, nie urodziliby, bo są facetami. I że (bip, bip) nienawidzi, kiedy majtki wchodzą w tyłek, a wstyd poprawiać.
Niefajnie.
I że jak ma wytłumaczyć małej córce, że nie wolno przechodzić na czerwonym świetle, skoro jakiś jełop obok bez żenady przechodzi.
I że wkurzające jest, kiedy mama wchodzi do pokoju i rozsuwa rolety, bo niby ciemno jak w trumnie.
Dziennie kilkaset skarg i zażaleń trafia na serwery aplikacji, która w wolnym tłumaczeniu oznacza: bróg, stertę, stóg narzekactwa. Czyli haterick (bip, bip, klik).
***
A kto w Polsce narzeka?
Na przykład ci, co mają kontakt z sanepidem (20 tysięcy narzekań rocznie), policją (16 tysięcy), lekarzami (3 tysiące), pracodawcami (40 tysięcy), pracownikami banków (milion rocznie), z odorem (kilkaset skarg), zwierzętami bez kagańców, stewardesami, tupiącymi sąsiadami, komornikami, mężczyznami, kobietami, dziećmi w wieku do pięciu lat. Czyli wszyscy.
Kiedy zapyta się Polaka: Jakie masz cechy? Polak odpowie: Jestem pracowity, a poza tym to niezły ze mnie malkontent, narzekacz, pesymista i mam roszczeniową postawę wobec życia. Tak przynajmniej statystyczny Polak odpowiedział pracownikom CBOS-u, którzy rok temu przygotowywali badanie pod tytułem "Autoportret Polaków".
Niefajnie. - Fajnie! – mówi dr Tomasz Sobierajski, socjolog. I powie tak z dwóch powodów: bo sam nie narzeka, a po drugie, bo naprawdę nie ma na co. – To nasze malkontenctwo to taki parawaning. Oczywiście, że nam się nie podoba, oczywiście, że się go wstydzimy. Ale potem ja jadę sobie na przykład na wystawę fotografa do Berlina, którego fascynują plaże. Na ścianach piękne riwiery, dzikie zakątki, plaże nudystów. A co wzbudza największe zainteresowanie wśród widzów? Nasze parawany! Takie kolorowe, dziwne, nowe, jakieś nie z tego świata. My się wyróżniamy, jako Polacy, i bądźmy dumni z tego.
Bip, bip, klik. Moja praca jest beznadziejna. Znowu leje. Bip, bip. Znowu upał. Znowu ten budzik. Mam się beznadziejnie. Klik.
Jak być z tego dumnym?
- Ale przecież to tylko taki small talk. Gadanie dla gadania. Pogawędka. Pitu pitu. Luźna paplanina! Nie narzekamy, my tylko zagadujemy. Na przystanku powiemy: Zimno! W kolejce: Ale dużo czekania. Przy kasie: Drogo! I naszym celem nie jest malkontenctwo, ale zagadanie, nawiązanie kontaktu – mówi Sobierajski.
To ponawiązujmy.
***
Urząd Miasta Wrocławia, wydział spraw obywatelskich, dział rejestracji pojazdów. Przecież tu się nie da narzekać: nowy samochód, nawet jeśli ma siedemnaście lat, to jednak powód do szczęścia. Trzeba minąć długi korytarz, otworzyć kilkanaście drzwi, na koniec przycisnąć odpowiedni guzik i otrzymać druczek z numerkiem i dwoma informacjami: liczbą oczekujących osób (tym razem 14) i dopiskiem: "Wrocław - miasto spotkań". Ale są pufy, miękkie, wygodne, można się rozsiąść i pogadać.
- Wie pani co, jestem szczęśliwa, będę mieć własny samochód – mówię. Obok siedzi kobieta, powiedzieć, że nieruchomo, to skłamać, bo rusza jej się prawy kciuk - w dół i w górę po ekranie telefonu. I poruszy jej teraz się lekko warga: ehe.
- A pan kiedy miał swój pierwszy samochód? Dzień dobry. Ja właśnie dziś, bardzo się cieszę. – W drugim końcu sali spaceruje w kółko staruszek, pewnie z osiemdziesięcioletni, ale żywotny, bo nie siądzie, tylko drepcze wokół i zagląda to na tablicę, to na swój druczek, jakby miało to polepszyć sytuację. – A co tam pani, proszę pani – obrusza się, ale zatrzymuje. Patrzy. – A co tam pani gada takie głupoty – macha ręką i znowu zaczyna iść.
To zmowa, cichy protest, nikt się nie chce ucieszyć. Czternaście osób w kolejce do okienka, wszystkie z nowymi samochodami i przez godzinę wszystkie: ehe, aha, no tak.
- A ponarzekać trochę proszę – podpowiada Sobieraj.
No dobrze.
- Strasznie długa ta kolejka, oni naprawdę nie mogą otworzyć więcej okienek, tylko wszyscy do jednego czekamy? – Kobieta od kciuka podnosi głowę i nagle zaczyna jej już drgać wszystko – od telefonu w ręce po grzywkę: - Pani widziała? Bo oni sobie przerwę robią wszyscy naraz, obiadową, poszli, jedzą, a my już, nie powiem jak co sterczymy tutaj. Wie pani, ja nie mam czasu: mąż mnie dziś tak zdenerwował, poszedł do pracy, a miał mieć wolne, specjalnie to zrobił, teraz ja muszę dzieci wozić po znajomych, żeby wszystko załatwić. A jeszcze tak zimno! A ja mam nowe auto i nawet nie wiem, jak szyby odparować, bo coś się zepsuło, mnie się zawsze wszystko psuje, telefon mi się psuje, no, rozładowuje, ale i tak przestanie zaraz działać, kaszel się robi, bo próbowałam te szyby odparować, opuszczając jedną i robiąc lufcik, a z tego lufcika to tylko choroba mi wyjdzie, a choroba to wiadomo – na nikogo liczyć nie można, bo mąż pewnie obieca, obieca, a na koniec i tak wolnego nie weźmie, tylko sobie pójdzie do pracy.
Ehe.
***
Aplikacja Wojtka i jego kolegów ledwo wystartowała i natychmiast zgromadziła osiem tysięcy aktywnych hejterów. Po połowie roku przeszła mały lifting – rankingi użytkowników, wymyślanie nicków, hejty miesiąca, notyfikacje, kiedy czyjś post otrzyma "hejta". Czyli aprobatę innych hejterów.
Wszystko po to, żeby 47 tysięcy użytkowników mogło w nowoczesnym internetowym wnętrzu wylewać żale.
Meteopaci. Kibice polskiej reprezentacji. Inspektorzy sanepidu, którzy na co dzień muszą być przecież wyczuleni na błędy. Kontrolerzy biletów, do których rzadko uśmiechają się klienci. Korpopracownicy. Niewyspane matki. I setki gimnazjalistów. Wojtek zauważył: No, naprawdę jest dużo obszarów w Polsce, które denerwują ludzi.
Na stóg żalów można się wdrapać anonimowo i wylać swoje wciśnięciem jednego guzika (bip, bip, klik), więc obywatele polskiej stolicy nienawiści (poza projekt menadżerem jeszcze dwóch deweloperów i dwie moderatorki, ale jedna z nich zajmuje się też promocją) nie spali przez kilka nocy z rzędu, dopracowując aplikację. Zaskoczeni skalą zjawiska dodali przycisk "nienawidzę tego" i patrzą, co dręczy ludzi do czterdziestki (bo ci starsi jeszcze nie zaglądali w ich aplikację). Wojtek: A są to na przykład relacje: wchodzi chłopak, pisze, że nienawidzi swojej nieśmiałości do dziewczyn. Widzi to dziewczyna, klika "nienawidzę tego" i dodaje, że ona z kolei nienawidzi, że sama jest nieśmiała w stosunkach z chłopakami. I co? I się spotykają! Czyli jakby – od nienawiści do miłości.
Klik, klik: Nienawidzę też, że rano jest zimno, więc trzeba brać kurtkę, a potem już nie, a kurtkę pod pachą dalej trzeba nosić.
Bip, klik: Nienawidzę, że mój współpracownik właśnie wszedł i zapachniał pizzą.
Nie boicie się, że się znajdą tacy, co was nienawidzą i powiedzą: Jesteście straszni, pokazujecie, że Polak tylko narzeka, może: antypolscy z tą antyreklamą? Wojtek: Już się tacy znaleźli, ale ich zhejtowano: że co to za hejter, który hejtuje hejtowanie? A poza tym jak ktoś jest wkurzony, niech sobie kliknie, niech sobie pozwoli spuścić powietrze. Jesteśmy tylko ludźmi, taką mamy kulturę, czasem ponarzekamy, ale jesteśmy fajni. Ja nie czuję w tym złych emocji.
***
Kilkadziesiąt osób - z Mławy, Wrocławia, Siemiatycz, Michałowic, Warszawy, Londynu, Jeleniej Góry, Poznania i Smolarni - w wieku od dwóch do siedemdziesięciu ośmiu lat dostało ode mnie na jeden dzień zadanie: nie dławić narzekania, ale nie darzyć nim sąsiada, pana siedzącego obok w autobusie, mamy, żony przy jajecznicy. Tylko podręczyć reportera. Dobrze, odrzekli ankietowani. Telefon, który miał być przekaźnikiem złej nowiny najpierw się zagotował, a potem rozładował w trzeciej godzinie eksperymentu - niektórzy pisali wiadomości, większość od razu wykręcała numer i zamiast na piśmie skarżyła się ustnie.
5.40. Pierwsza odzywa się Monika. Właścicielka kota syjamskiego, trzydziestoletnia instruktorka narciarstwa z mięśniem czworobocznym o doskonałym kształcie, w październiku miewa widok z okna na ośnieżone góry. Pisze: Nienawidzę Andrzeja Piasecznego za to, że kochałam się w nim przez całą podstawówkę, a nigdy nie miałam u niego grama szansy.
7.02. Azetka każe się podpisać, że z zawodu jest inside sales executive w firmie będącej globalnym operatorem logistycznym. Pisze: Ile można! To dziecko, siostrzenica, znowu chce ze mną tańczyć kaczuchy.
7.03. Wiesława pisze drukowanymi literami, mogła zacząć się skarżyć nawet pół godziny wcześniej, zanim wcisnęła guzik "wyślij", bo od czterdziestu lat jest w zasadzie całkowicie sparaliżowana: Drogi odbiorco moich jęków, tak myślę, że wszyscy będą się skarżyć na innych, a ja odwrotnie: poskarżę się, że od rana jestem znów sama jak ten palec, bo nie stać mnie nawet na opiekunkę. Ale jak se ścielisz, tak se śpisz, więc co, chyba nie mogę jęczeć?
8.04. Pan Henryk nie umie pisać, bo nie widzi klawiszy nawet jak to telefon dla seniorów, z tłustymi guzikami. Zakłada okulary grube jak denka, sklejone z prawej strony taśmą, bo kiedyś nie widział, że zamiast na półkę odkłada je w powietrze. Woli dzwonić: A czy ja mogę się poskarżyć? Chciałbym się upewnić, że po pierwsze, stoi taki dziad na dole, widzę z okna, i tarabani od rana w domofon, a kiedy pytam: halo? to ucieka. Po drugie: że listonosz z kolei był, a nie zadzwonił w domofon i zostawił mi karteczkę, że sam mam się fatygować na pocztę, a mnie tak w nodze łupie, że jak moją Halinkę kocham, to nie mam siły swojego tam odstać.
8.07. Borys ma fajną kamizelkę z rysunkami i dwa lata, więc pisze za niego mama. Szatnia, tłok, małe haczyki, na każdym imię dziecka, worek z papciami. Mamo (tu tupnięcie nogą), nie zdejmuj mi kamizelki z rysunkami (na delikatną próbę ściągnięcia), bo chcę się w niej pokazać kolegom. Mama (w myślach): ok, kamizelka jest immanentną częścią ubioru, ale że też zawsze muszę udać, że coś ściągam, żeby móc nie ściągać, albo że nie ściągam, żeby ostatecznie usłyszeć tupnięcie i móc ściągnąć (bluza latem na plaży inaczej z Borysa nie zejdzie).
Do południa jeszcze zadzwoni Irena (pan mnie brzydko pospiesza i niegrzecznie sapie, kiedy czytam przed podpisaniem umowę), Ania (jak to się dzieje, że czwarty raz muszę dziś iść tą samą drogą), Agnieszka (w warzywniaku znowu nie ma mojego kefiru, muszę kupić ten, co ma w składzie mleko w proszku, poza tym co za zmora na dworze, od kiedy październik wygląda jak buka? I borze sosnowy, ja tu dzwonię, a w słuchawce znowu koślawy menuet), Bogdan (dlaczego u nas nikt nie umie korzystać z ruchomych schodów, stanie taki szerszy niż wyższy na środku stopnia, ręce w kieszeń i jedzie dumny na przejażdżkę krajoznawczą, a jak zwrócisz uwagę, żeby stanął po prawej, bo są tacy, co się spieszą, to odsapnie: spier***** pan). Łącznie sto siedemdziesiąt dwie skargi, co statystycznie daje jakiś jeden jęk, mały lamencik, trochę biadania, kilka narzeknięć, uszczypliwości, życiową niewygodę i małe utyskiwanie średnio raz na dwie minuty.
***
Dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z gdańskiego uniwersytetu już jakby wszystko to czytał. Robił własne badania, a potem zamknął je w książce "Kultura narzekania i jej psychologiczne konsekwencje". I mówi: Proszę nic się nie martwić, to wielowiekowy nawyk, trudny do wyplewienia. I nie plewmy na siłę, bo to taka nasza tradycja, ale też i nie pielęgnujmy.
Bo to psuje tylko nastrój: mówiąc, dbamy o zgodność treści wypowiedzi z naszymi gestami, czyli narzekamy, a tu zaraz brzuch wypięty, plecy zgarbione i cała sylwetka aż krzyczy: ależ z nas cierpiętnicy. Co będzie dalej? Samospełniająca się przepowiednia – czyli zaraz poczujemy, że rzeczywiście z nas cierpiętnicy, przecież sami siebie byśmy nie okłamali, oho, i nieszczęście gotowe.
***
Tata Wojtka gotuje przepyszne jedzenie. A kiedy syn ma przyjść z Marianką, to już w ogóle się stara. Cały dzień stoi przy kuchni, potem się cieszy, kiedy wszyscy jedzą ze smakiem. Słyszy: Tato, ale to pyszne! Odpowie: Oj, trochę ten sos za długo robiłem i nie wyszedł.
Wojtek: Taki skromny ten mój tata, tak się przyjęło, że nawet kiedy w garnkach robi kulinarne mistrzostwo świata to i tak powie, że coś nie wyszło. I w sumie tobym się zdziwił, gdyby mi nagle odpowiedział: synu, wiem, że pyszne, jestem świetnym kucharzem. Zdziwiłbym się, chociaż to święta prawda.
Baryła: Bo to narzekanie to też sposób na autoprezentację. Nie wejdę przecież do firmy i nie powiem: taki ze mnie świetny specjalista, że dostałem podwyżkę i oto popatrzcie, to moje auto z salonu, bo by koledzy popukali się w czoło, że jestem bufonem. No to powiem: auto niby-fajne, ale tyle pali. Albo: takie duże, że trudno nim parkować. I tak oto koledzy nam powspółczują, zamiast wytykać palcami.
***
13.13. Dorota, będąc już w zaawansowanej ciąży, a córka już mocno kopie od środka, może narzekać do woli, a wszyscy jej wybaczają. Pisze: Powiedziałam "nie chce mi się" do męża na jego "upiekłabyś coś słodkiego", a potem "nie chce mi się" na jego "wyjdźmy do znajomych na mecz".
13.15. Ania jest starsza, jej dzieci już dawno się urodziły, powiedziałaby Dorocie, że potem jest tylko gorzej. Pisze: Wypiłam mleko kozie, jak ktoś to może robić bez grymasu, to przecież jak mokry pocałunek plus koza plus ja.
13.17. Andrzej dzwoni. Najpierw marudzi, że nie chciało mu się pisać. Potem, że "pieprzona wiewiórka" skacze mu po płocie.
13.20. Małgorzata, z dużej międzynarodowej firmy, akurat dziś ma wolne, więc poszła pobiegać. Fajnie! Pisze z opóźnieniem, starając się zapamiętać kolejność i uszeregować skargi po przecinku (niektóre pojawiają się w jej głowie co dwie minuty, czasem ma i kwadrans przerwy): Zimno, nie czuję nóg, zimno, halo – gdzie się pchasz?, no dawaj – bo cię nadepnę, nie jest łatwo, daleko jeszcze?, nie dam rady, nie mam siły, a po co mi tam dobiec, chcę do domu.
13.21. Azetka donosi: Zawsze znajdzie się jakaś pseudointelektualistka nowej ery, którą można swobodnie gardzić, uznała za bardzo ważne poinformować słuchaczy o swych emocjach po projekcji filmu dokumentalnego, dając jasno do zrozumienia, że jest stronniczą, pozbawioną logiki feministką, widzącą tylko jeden punkt, nie mając w szerszej perspektywie ani tła historycznego, ani faktu, że dokumentowana była prywatna kolekcja fotoplastykonów z początków XX wieku.
Z sześćdziesięciu ośmiu osób, które wzięły udział w eksperymencie i kilka razy rozładowały reporterski telefon, tylko siedem zameldowało, że przez cały dzień nie nasunęła im się nawet jedna chęć na skargę. To Tomasz Sobieraj (Wiesław Baryła, mimo znajomości psychologicznych konsekwencji narzekania, nie wytrzymał i zamarudził raz na poziom dyskusji o czerwonym swetrze Kena Bone'a) i sześciu znajomych, którzy akurat tego dnia byli razem na wycieczce, więc (tak zameldowali) trochę się wstydzili, kto się wyłamie i dyscyplina nie pozwoliła nikomu być pierwszym.
***
Narodowy Fundusz Zdrowia jest pełen ludzi. Na parterze nie ma gdzie wcisnąć szpilki, w kolejce do długopisu czeka kilka osób, bo trzeba podpisać dokumenty, a coś do pisania ma tylko jedna osoba. Potem jeszcze kilka kolejek: po pieczątkę, z pieczątką po podpis, każdy na innym papierku, z inną sprawą, narzekania tyle, że tylko wyciągać ucho.
A na piętrze? Tu spokój. Nawet jest gdzie usiąść, bo tylko jedna kolejka. Siedzi starsza Ukrainka, która dopiero się melduje w Polsce, obok student, który już dawno nie powinien być studentem – ale jest, więc przychodzi załatwić dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne. Powoli po schodach wchodzi Krzysztof – posuwistym krokiem, lekko dysząc, słychać też delikatny szelest ortalionowych spodni pod ciepłą kurtką.
- Długo czekać idzie? – rzuca w przestrzeń. Ukrainka chyba nie rozumie, student chyba nie słyszy (słuchawki).
Tak na każdego z dziesięć minut.
- A bo do Kanady jadę, nie byłem, to jadę na robotę. No i się muszę ubezpieczyć.
Super!- Co tam gadasz, że super, bilet i jazda, niewygodnie tylko i jedzenie okropne, a w puszce trzeba lecieć z dziesięć godzin. Ja palę. Dla mnie to dramat. A to ubezpieczenie coś warte?
Sporo, jeśli się trafia do szpitala.
- Gówno warte na pewno, tylko drogie. Ale postoję. Myślę teraz, jak w Stanach pracowałem czterdzieści lat temu, w papierni, aż się włos jeży, prawie ręki nie urwało.
Stany, ale super!
- Stany takie jak to ubezpieczenie: gówno warte. Same dzikusy. Idziesz na godzinną przerwę, a oni chcą to od pensji odliczać, barany. Przywiozłem trochę kasy, ale się rozeszło szybko. Ale co tam, Szwab też mnie chciał okancić, może Kanadyjczyk nie okanci. Wszyscy gówno.
Obieżyświat w urzędzie na oko lat sześćdziesiąt pięć. Wojtek mówił, że najstarszy hejter na stogu żalów to czterdziestolatek. Może ten skorzysta? Student ściąga słuchawki, zainteresowany, bo słyszał o aplikacji, instaluje właścicielowi biletu do Kanady. Pokazuje palcem: Tu pan wpisuje, czemu wszystko to gówno (obieżyświat siada, zaciekawiony ściąga kurtkę) i pan klika, a potem ludzie to czytają, a pan ma ulgę, bo pan wylał żal. Na przykład wpiszę panu to, co pan powiedział: Wszy-scy-gów-no (bip, bip, klik).
Obieżyświat czyta powoli. Otwiera szerzej oczy. Wstaje, zamaszyście zarzuca kurtkę na ramię, a przez ramię: - To jest jakieś gówno, jak ten cały fundusz zdrowia i wy wszyscy to też gówno.
I wychodzi.