Politycy tak chętnie odwołujący się do chrześcijańskich korzeni i "nauki społecznej Kościoła" są dziś bliscy jak nigdy, by się z nią ostatecznie rozstać. Największy zaś problem mają z JP II, który przedstawiał skrajnie inną wizję praworządności i sprawowania władzy niż ta, która jest dziś przeprowadzana. Jan Paweł II patrzył szerzej i wiedział, że złudzeniem jest, iż dobrobyt przyjdzie bez demokracji i silnego parlamentaryzmu. Dla Magazynu TVN24 Paweł Kowal.
Pewnie wielu czytelników uzna, że będzie to jeden z pobożnych tekstów o papieżu. Inni, że zbyt "religijny" jak na świecką stację. Ale on będzie o świeckim, o politycznym wręcz obliczu papieża i poważnym problemie, jaki ma z nim dzisiejsza Polska. A nie ma lepszego kraju niż nasz, by przywoływać papieskie nauczanie. Kolejne encykliki od czasów Leona XIII nie pozostawiają pola na niedopowiedzenia.
Nie zachcianki i namiętności ludu
W kuluarowych komentarzach słychać było ostatnio: „Trójpodział władz jest anachroniczny". Kwestie, które padały z ust zwolenników szybkiego uchwalania ustaw w tym tygodniu, to jedna wielka polemika z opiniami kolejnych papieży.
Wykładnię dał jako pierwszy papież Leon XIII w słynnej encyklice Rerum novarum (1891 rok), w której popierał organizację społeczeństwa w oparciu o trzy władze: prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Było to wówczas nowatorskim podejściem. Po latach Jan XXIII w Pacem in terris (1963) podtrzymał wytyczne poprzednika: "(…) Uważamy za zgodny z ludzką naturą taki ustrój, w którym działają trzy rodzaje władz, odpowiadające trzem głównym zadaniom władzy publicznej" – pisał.
"To ludzie chcą zmian! " – słyszeliśmy z trybuny.
"Naród, naród! " - krzyczeli posłowie PiS do szefowej Sądu Najwyższego, kiedy powoływała się na konstytucję. Leon XIII w Immortale Dei (1885) tak odpowiadał na ten dylemat polskich parlamentarzystów: "W sferze politycznej, ustawy mają na celu dobro powszechne; nie zachcianki i namiętności ludu, nie kaprys i błędne mniemania tłumu, ale prawda i słuszność nimi kierują".
I wreszcie centralny argument z ostatnich dyskusji: najważniejsza jest siła i kontrola państwa, której poświęcić trzeba inne wartości, jak na przykład wolność czy prawa jednostki. Jednemu z członków rządu wyrwało się ostatnio przy uzasadnieniu nowej regulacji: "Czasami rzeczywiście jakaś róża zostanie skrzywdzona, jak te lasy płoną…".
Naprawa państwa nie może się obywać kosztem czyjejś niewinnej krzywdy – powinno to być zasadą. Pius XII w Summi pontificatus (1939) tak na to odpowiadał: "Ktokolwiek uważa państwo za cel ostateczny, któremu wszystko trzeba podporządkować i ku któremu wszystko ma zmierzać, ten szkodzi rzeczywistemu i trwałemu dobru narodów. Dzieje się to wtedy, gdy państwo zostanie obdarzone władzą absolutną i nieograniczoną z woli całego narodu lub grupy obywateli albo ją sobie przywłaszcza samo. Sprawując ją bez kontroli i odpowiedzialności przed kimkolwiek" .
Największym problemem JPII
Jednak największy problem mają chrześcijańscy politycy w Polsce z Janem Pawłem II, który – jak pisał Dariusz Karłowicz - jako król Polski w czasach wielkich zmian "niestety" miał zwyczaj często wypowiadać się na tematy polityczne. Czasami zaskakuje, jak wiele z nich zdążył poruszyć.
Jeśli chodzi o wskazania, jak ma wyglądać pozycja Polski na mapie świata podkreślał dwie kwestie. Po pierwsze "skłonność Polski do unii". JP II zwracał uwagę, że dla rozwoju Polski najlepszym rozwiązaniem jest "łączenie" – i dlatego przywoływał tradycje unii brzeskiej, unii lubelskiej czy unii czasów jagiellońskich. Czynił to także w konkretnym kontekście wchodzenia Polski do Unii Europejskiej.
Drugi rys geopolitycznej wizji Jana Pawła II to idea Polski Jagiellońskiej. Papież wracał do tej kwestii wielokrotnie, zawsze prawie w celu pokazania, jak mają wyglądać relacje z sąsiadami na Wschodzie i w regionie. W sprawach wewnętrznych zaś konsekwentnie stawiał na parlamentaryzm i trójpodział władz. Nacisk na te kwestie był zrozumiały także w kontekście polityki Zachodu wobec Europy Środkowej w okresie rozpadu ZSRS. Szczególnie Amerykanie obawiali się powrotu do regionu nastrojów nacjonalistycznych i skłonności autorytarnych. Fukuyama czy Brzeziński ostrzegali przed konfliktami etnicznymi czy nawrotami autorytarnych tendencji. Łatwo je przetrwać starym zachodnim demokracjom, bo mają silne instytucje, ale dla Polski podobne zjawiska mogą stanowić śmiertelny wirus. Zabezpieczeniem przed tym miały być silne sądy, w tym sąd konstytucyjny, oraz parlamentaryzm.
Prawo, nie samowola ludu
Po 1989 – jak pisał Karłowicz - polscy premierzy jeździli do Watykanu trochę tak, jak premier Wielkiej Brytanii jedzie na spotkanie z monarchą. Papież nie ingerował w szczegóły polskich spraw, był w nich jednak dobrze zorientowany i podkreślał stale, by nie podgrzewać konfliktów z sąsiadami i szanować parlament. Raz jeden to papież przyjechał na Wiejską, raz jeden jak król przemówił do parlamentu. Był rok 1999 i było to jedyne papieskie wystąpienie przed parlamentem narodowym.
Papież odnosił się wtedy do tradycji parlamentarnej Rzeczpospolitej: "Trudno w tej chwili nie wspomnieć o długiej, sięgającej XV wieku historii polskiego Sejmu czy o chlubnym świadectwie ustawodawczej mądrości naszych przodków, jakim była Konstytucja 3 Maja z 1791 roku. Dziś, w tym miejscu, w sposób szczególny uświadamiamy sobie zasadniczą rolę, jaką w demokratycznym państwie spełnia sprawiedliwy porządek prawny".
Wyjaśnienie, jak Jan Paweł II rozumiał porządek prawny, znajdziemy w jego dokumentach. Otwieramy słynną encyklikę Centessimus Annus ogłoszoną kilka tygodni przed przyjazdem do Polski w 1991: "Na tym właśnie polega zasada państwa praworządnego, w którym najwyższą władzę ma prawo, a nie samowola ludzi". W tej samej encyklice papież podkreślał znaczenie trójpodziału władzy, powołując się na Leona XIII. Papież pisał encyklikę po upadku komunizmu, kilka tygodni potem w kolejnych kazaniach wygłaszanych w Polsce starał się nakłonić Polaków, by przemyśleli, jak ma wyglądać ich nowe państwo – także w relacji z sąsiadami i w kontekście europejskim. Szedł nawet dalej – w zaprzeczaniu wartościom związanym z porządkiem państwa praworządnego widział początek marksizmu, leninizmu i totalitaryzmu.
Z perspektywy czasu z wizyty w Polsce został jeszcze jeden gest: zaproszenie Aleksandra Kwaśniewskiego do papieskiego samochodu. Sygnał był czytelny: musicie się szanować, bo niepodległość jest dla wszystkich.
Piłsudski nie był wzorem
Jan Paweł II lubił wracać do debat o historii. Stąd jego wskazanie na królową Jadwigę (ogłosił ją świętą) oraz idealizacja państwa Jagiellonów. Nie był jednak gawędziarzem historycznym. Starannie dobierał tematy, którym poświęcał miejsce w wystąpieniach. Jeśli chodzi na przykład o epokę II Rzeczpospolitej, wyróżnił z oczywistych względów bitwę polsko-bolszewicką w 1920 roku. Próżno już jednak szukać u niego pochwał polityki Józefa Piłsudskiego, sytuacji politycznej II Rzeczpospolitej, a szczególnie sanacyjnego modelu parlamentaryzmu, rozumianego jako przeszkoda w budowie "silnego państwa".
Przez ostatni tydzień polska scena polityczna stała się zaś jedną wielką grupą rekonstrukcyjną. Niegasnący kult marszałka Józefa Piłsudskiego – może nawet większy niż papieża – zdaje się gdzieś w tyle głowy zwolenników "szybkiej zmiany" usprawiedliwiać naruszanie parlamentarnych standardów, wprowadzanie na salę obrad sił porządkowych, łamania wzajemnych honorowych zobowiązań posłów, nie mówiąc już o regulaminach. Także przeciwnicy zmian odwoływali się do wydarzeń i skojarzeń związanych z czasami sanacji. Przez przemówienia przewijały się "zamach lipcowy" (w nawiązaniu do majowego), "nowela sierpniowa" (jako prefiguracja ustaw lipcowych w 2017), "Bereza Kartuska" i twierdza brzeska, jako ostrzeżenia - słówka dobrze znane z lekcji historii.
Nocne obrady parlamentu, pełne kuksańców, sporów o mikrofon i ostrych przytyków stały się kolejnymi stopniami w autokompromitacji parlamentu. Za takie wydarzenia w Sejmie odpowiedzialność ponoszą wszyscy posłowie, a przynajmniej ci, którzy się z tego chichrają, przekrzykują bez końca, biją temu brawo. Sprawiedliwie jednak jest ocenić to tak, że ci, którzy mają więcej władzy, mają też większą odpowiedzialność. Nie trzeba Metternicha, by przewidzieć, że kanapkowe posiedzenia zwoływane po północy, przyprawione zmęczeniem, będą prowadziły do scen, których efekt będzie jeden: ostateczne niszczenie reputacji parlamentaryzmu w Polsce. Nie ma takiego mądrego, który wyglądałby dobrze i poważnie, a także panował w pełni nad emocjami w warunkach, jakie zapewnili w tym tygodniu marszałkowie.
Wielka władza to wielkie zepsucie
Dlaczego papież tak naciskał na budowanie silnego parlamentarnego ustroju w Polsce? Bo pod płaszczem romantyka krył się realizm i globalna perspektywa, szeroka jak u żadnego z Polaków w historii. Na całym Zachodzie tylko silne systemy demokratyczne dają realny gospodarczy wzrost. Łudzą się ci, którzy liczą na to, że będziemy jak Chiny – państwem wzrostu gospodarczego bez demokracji i parlamentaryzmu.
I tak jak wykład o historii Wielkiej Brytanii zaczyna się tradycyjnie od słów: "Wielka Brytania jest wyspą", tak wykład o Polsce powinien zaczynać się od "Polska leży w środku Europy". To z tego powodu powinniśmy czerpać z ustrojowych wzorców Zachodu, a szczególnie z anglosaskich, ale też kontynentalnych. Jest złudzeniem, że dobrobyt przyjdzie bez demokracji i silnego parlamentaryzmu. Zresztą nawet dalekowschodnie tygrysy z silnie skoncentrowaną władzą wykonawczą stawały się w wyniku braku kontroli parlamentarnej widowniami wielkich korupcyjnych skandali. Wielka nieograniczona władza zbliża bowiem do większego zepsucia.
By zmieniać prawo, trzeba przestrzegać prawa
Słaby parlamentaryzm to idealna pożywka dla demagogów. Dzisiaj jest osłabiany w szczytnej intencji wzmocnienia rządu. Nie ma jednak gwarancji, że - tak jak nieraz w historii - na przygotowany grunt niechęci do demokracji ktoś złej woli zechce za parę lat zaszczepić dyktaturę. Każdy, kto przykłada dzisiaj rękę do parlamentarnych burd, bierze na siebie część winy za przyszłe nieszczęścia Polski.
Podsumujmy: gdy jedna grupa chce coś wymusić, krzycząc "naród", to krzyczy tylko w imieniu jego części - szlachetnej, ale części. Gdy parlamentarzyści chcą zmienić prawo, tym bardziej muszą przestrzegać prawa. Prawo zaś jest po to, by zagwarantować wolność i rozwój wszystkim. I tym, którzy krzyczą "naród" w imieniu części narodu, jak i tym, którzy machają konstytucją. Siła państwa nie jest wartością samą w sobie, liczy się także człowiek.
Trybuna sejmowa relikwią po papieżu
Politycy, powiedzmy przykładowo, socjalistyczni mogą sobie przejść obojętnie wobec społecznego nauczania Kościoła, mają bowiem swój system wartości, do którego mniej lub bardziej konsekwentnie się odwołują. Ale co w takim razie począć z politykami chrześcijańskimi, którzy publicznie przystępują do sakramentów i powołują się na papieży i społeczne nauczanie Kościoła? Co im zostanie, gdy przejdą obok?
Może tak przemówić do reprezentantów suwerena w Sejmie, z których zresztą niejeden osobiście bił mu tu brawo:
"Zanim coś powiesz, pomyśl, że przed tobą mówił stąd papież, na którego tyle razy się powoływałaś/powoływałeś, który się nie wpraszał na Wiejską, tylko został tam zaproszony przez rządzącą centroprawicę. Nie zasłaniaj się, że inni, co się powołują na papieża, to i tamto robią źle. Weź go przynajmniej przez moment na poważnie, jeśli publicznie powołujesz się na chrześcijańską naukę Kościoła".
Polskie kościoły mają wiele relikwii papieża, tronów, gdzie siedział itd. Jeden taki jest nawet w sejmowej kaplicy. Może w sensie polityki przez wielkie "P" dla polityków chrześcijańskich relikwią po świętym papieżu polityku jest trybuna, z której przemawiał? Świadectwem polityków chrześcijańskich musi być dbałość o tę trybunę jak o relikwie świętego w polskich kościołach.
PiS chce zmian w Sądzie Najwyższym »
Nie doczekał się papież w Polsce porządnego pomnika, postawionego nie z samej tylko z pobożności, ale też "świeckiego", postawionego w centrum Warszawy z szacunku za to, że w czasach trudnych prowadził swój kraj za rękę. Kształt III RP to nie tylko spuścizna po "liberalnych złudzeniach" lat 90. To nie tylko dziedzictwo błędów czasów transformacji, ale też – w tej lepszej części - papieski pomysł na Polskę.
Warto to sobie uświadomić. Może powinni to przypomnieć biskupi, może duszpasterz parlamentarzystów, a może po prostu sami powinni już dorosnąć i pamiętać. Kiedy prawica w imię demagogii i walki o głosy ostatecznie powie temu dziedzictwu i stylowi "nie", polscy chrześcijańscy politycy będą musieli sobie poszukać innych nauczycieli, by wypełnić pustkę po Wojtyle. Kto i co im tę pustkę wypełni?
Paweł Kowal, polityk, doktor nauk o polityce, adiunkt w ISP PAN, historyk, publicysta. W latach 2005-2007 wiceszef MSZ, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji.