Zagnali nas do jednego z domów, tylu było tam ludzi, że ciężko było wytrzymać. Drzwi zabili gwoździami. Przez okienko widzieliśmy, jak cała wioska się pali, ogień na kilkanaście metrów. Styczeń był, a pot po nas spływał od tego gorąca. Mały byłem, miałem sześć lat wtedy, pomyślałem, że się wyśliznę przez to okno na podwórko. A tam za stodołą siedział żołnierz z bronią. Jak tylko się wychyliłem, to on pociągnął z tego erkaemu i kula drasnęła mnie w szyję. Kawałek skóry mi opaliło, krew poszła, ludzie mnie ściągnęli z powrotem do środka. Matka w krzyk, zdjęła chustę i owinęła mi tę ranę, na szczęście niegroźną. Wtenczas sufit zaczął się przepalać, ludzie krzyczeli, chcieli uciekać, ale nie było dokąd. Do okna się nawet nie pchali, bo widzieli, co się ze mną stało. Mężczyźni zaczęli wyważać drzwi i w końcu te gwoździe puściły. Jeszcze parę minut i poszlibyśmy z dymem jak ten dom. A nie wystrzelali nas jak uciekaliśmy stamtąd tylko dlatego, że ten żołnierz, co nas pilnował, sam się od tego ognia zajął. Takie szczęście.
Zagnali nas do jednego z domów, tylu było tam ludzi, że ciężko było wytrzymać. Drzwi zabili gwoździami. Przez okienko widzieliśmy, jak cała wioska się pali, ogień na kilkanaście metrów. Styczeń był, a pot po nas spływał od tego gorąca. Mały byłem, miałem sześć lat wtedy, pomyślałem, że się wyśliznę przez to okno na podwórko. A tam za stodołą siedział żołnierz z bronią. Jak tylko się wychyliłem, to on pociągnął z tego erkaemu i kula drasnęła mnie w szyję. Kawałek skóry mi opaliło, krew poszła, ludzie mnie ściągnęli z powrotem do środka. Matka w krzyk, zdjęła chustę i owinęła mi tę ranę, na szczęście niegroźną. Wtenczas sufit zaczął się przepalać, ludzie krzyczeli, chcieli uciekać, ale nie było dokąd. Do okna się nawet nie pchali, bo widzieli, co się ze mną stało. Mężczyźni zaczęli wyważać drzwi i w końcu te gwoździe puściły. Jeszcze parę minut i poszlibyśmy z dymem jak ten dom. A nie wystrzelali nas jak uciekaliśmy stamtąd tylko dlatego, że ten żołnierz, co nas pilnował, sam się od tego ognia zajął. Takie szczęście.
Zaleszany to niewielka wieś na skraju Puszczy Białowieskiej. Ludzie żyją tu z rolnictwa. Jej problemy są podobne do problemów większości wsi w Polsce. Młodzi wyjeżdżają, starzy umierają. Ci, którzy wciąż tu są, starają się jakoś wiązać koniec z końcem. Zaleszany nie wyróżniałoby nic spośród tysiąca innych wsi, gdyby nie trochę toporny, nawet można powiedzieć brzydki pomnik z tablicą, na której widnieje napis:
DNIA 19 STYCZNIA 1946 ROKU BANDA REAKCYJNEGO PODZIEMIA W BESTIALSKI SPOSÓB ZAMORDOWAŁA 14 OSÓB W TYM 6 DZIECI - MIESZKAŃCÓW WSI ZALESZANY.
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI.
MAJ 1965 ROK
Świadek Mikołaj Sacharczuk
Na termometrze temperatura spadła grubo poniżej zera. Wiatr zawiewa od strony pola, stoimy w śniegu po pas. Mikołaj Sacharczuk (86 lat) przygląda się uważnie architektonicznemu potworkowi, chociaż widzi go codziennie od ponad 50 lat.
- Zniszczył się trochę. Pewnie go zburzą niedługo, bo każda władza w swoją stronę ciągnie i teraz takie pomniki się burzy. Bo i "Bury" teraz bohater. Niewinny. Jeszcze mu pułkownika dadzą za to pewnie! Teraz to bohater? A dla mnie to kat. Kat, a nie człowiek. Co on miał do nas, pytam się? Za co zabili tych chłopaczków, co się jeszcze golić nie zaczęli? Za co? - pyta mnie podniesionym głosem, nie oczekując odpowiedzi.
Bo tej nikt nie zna. Chociaż od tragicznych wydarzeń w Zaleszanach mija 71 lat, ich wspomnienie wciąż wywołuje wściekłość u pana Mikołaja. Kiedy wydaje się, że już się uspokoił, zaraz dorzuca znów podniesionym głosem: – Ja bym go za to wszystko żywego do pieca wrzucił. Za to, co on nam tutaj zrobił. Ociera nos i odchodzi, skrzypiąc gumiakami na śniegu.
Zaleszanie przywykli do regularnych odwiedzin dziennikarzy i pasjonatów historii, jednak nie na tyle, by ich ignorować. Kiedy stoimy przy pomniku, podchodzi do nas grupka mężczyzn.
- Wie pan, jaki numer był z tym pomnikiem? - zagaduje mnie jeden z tubylców. - Uroczyste odsłonięcie było, wojskowa asysta. Ludzie się zebrali, delegacja przyjechała. A żeby było w ogóle z pompą, to jeszcze wojskowe flary puścili. Ale pech chciał, że jedna z nich w drewnianą stodołę trafiła i budynek poszedł cały z dymem. Ot tak, chyba dla przypomnienia, czego cała uroczystość dotyczy.
Kompani wybuchają śmiechem. Widocznie nabrali dystansu do tych wydarzeń, choć każdy z nich ma w rodzinie albo wśród bliskich znajomych kogoś, kto wówczas ucierpiał. Trudno, żeby było inaczej, skoro mieszka tu niecałe 60 osób.
Pomnik to rządowe upamiętnienie. Mieszkańcy Zaleszan oczywiście mają świadomość tego, że na tragedii ich wsi Polska Ludowa budowała kapitał ideologiczny. Spustoszenie, jakiego dokonał oddział Romualda Rajsa na tych terenach było dokładnie tym, o co w większości niesłusznie i nieuczciwie oskarżano Żołnierzy Wyklętych. I określano tak, jak nazwano sprawców zbrodni w Zaleszanach - „reakcyjnym podziemiem”.
Wieś jest prawie całkowicie prawosławna i naprzeciwko PRL-owskiego obelisku stoją prawosławne krzyże, również z tablicą, na której cyrylicą wypisano nazwiska ofiar. Ale tu nie ma już jasnego określenia winnych tej tragedii. Może dlatego, że lokalny poseł białoruskiej mniejszości Eugeniusz Czykwin ufundował je w wolnej Polsce, gdzie postać „Burego” przestała być jednoznacznie negatywna.
Świadek Maria Ostapowicz
Pani Maria Ostapowicz ma 84 lata. Gdy opowiada o styczniu 1946 roku, nie złości się tak jak pan Mikołaj. Tragifarsa, do jakiej doszło w czasie uroczystości przy pomniku, raczej ją przeraziła, niż rozbawiła. Dziś, gdy o tym myśli - jak sama mówi - jest jej po prostu smutno.
- Nie pamiętam wszystkiego. Tyle to już lat… Pamiętam, że to był taki dzień, że było trochę śniegu, trochę ziemi. Pamiętam, że rano ojciec nas wszystkich w domu zbudził. Powiedział, że jakieś furmanki jadą. A potem to już tylko ogień był, wszędzie ogień, pełno ognia. Tata gdzieś się schował, ale dziadka kołkiem jakimś po głowie bili. Tak bili, że aż strach było patrzeć. Mój brat, Lonia, teraz już nie żyje… Pamiętam, jak krzyczał, machał do nas rękami, żebyśmy uciekali i my uciekliśmy w pole. Pobiegliśmy. Na drugi dzień wracamy, a tam wszystko się pali. Boże, myślałam, jak to wytrzymać. To piekło było. Ludzi łapali konie, krowy wyły. I płacz i się żegnają w imię Ojca i Syna. I mówią, że to za katolików, za katolików…
Pani Maria jest roztrzęsiona wspomnieniami, ale chusteczkę, by wytrzeć łzy, wyciąga dopiero gdy pytam, czy i kogo konkretnie straciła wówczas z bliskich jej osób.
- Z rodziny to nikogo. A z przyjaciół, to Piotra. Najbardziej to żal mi Piotra mojego. 17 lat miał.
- Za co go zabili?
- No właśnie, nie wiem. Na naszych oczach go zabili. Na ulicy.
Nie dopytuję, kim był dla niej Piotr. Niewiele trzeba, by się domyśleć, że gdyby nie jego przedwczesna śmierć, to pewnie on, a nie kto inny widniałby obok pani Marii na ślubnym zdjęciu powieszonym na ścianie nad łóżkiem. Na pytanie o "Burego" pani Ostapowicz reaguje bez emocji.
- Mówili, że gdzieś tam stał i patrzył na to wszystko "Bury", ale ja go tam nie widziałam na oczy. I nie wiem, czy on dobry jest, czy zły. On jest dzisiaj bohaterem? Może i tak. Ale to w takim razie my bohaterami nie jesteśmy - mówi.
Świadek Piotr Młodzianowski
"Burego" za to na własne oczy widział Piotr Młodzianowski (77 lat). I chociaż miał wtedy zaledwie 6 lat, to jak sam twierdzi, bardzo dobrze zapamiętał jego twarz. Nie jest to miłe wspomnienie.
- Pamiętam go tak, jakbym go dzisiaj widział. Kiedy okrążyli wioskę, byliśmy w domu. Przyszedł do naszej chaty w obstawie jakby. My siedzieliśmy z bratem na piecu. "Bury" ogolić się chciał i poprosił moją mamę o chleb. Dostał bochenek, odkroił sobie kawałek, wziął słoninę i mi nawet odrzucił kawałek. Nie baliśmy się go wtedy. Mieli mundury, to przecież było wojsko. Ale to było, zanim zaczęła się cała akcja...
- Bo potem to już zagonili nas do tej chałupy i dostałem w szyję. I potem ta ucieczka. Najpierw u rodziny w sąsiedniej wsi w Toporkach się schowaliśmy. A i tam ojciec z wujem z dubeltówkami siedzieli, bo nie wiedzieli, czy ta banda "Burego" zaraz i do tej wsi nie przyjdzie. Potem w Bielsku Podlaskim dwa czy trzy lata mieszkaliśmy i dopiero ojciec stwierdził, by tu wrócić. Już bezpiecznie było. Ale ani domu, ani inwentarza, niczego już nie było. Wszystko spalili. Czemu to zrobili? Spalili nas chyba za to, że prawosławni jesteśmy. No bo za co, jak tu żadnej partyzantki nie było?
Pokazuję panu Piotrowi wydrukowane z internetu wzory popularnych koszulek, na których są wizerunki „Burego” przedstawionego jako bohatera. Uśmiecha się pobłażliwie.
- Dla mnie to on jest bandyta. Ale wiem, że teraz mu chcą pomnik postawić, w Białymstoku chyba. Gdybym tylko był młodszy, to bym silnik w ciągniku odpalił, pojechał i taki pomnik do rzeki bym ściągnął, o! - mówi.
Świadek Mikołaj Sacharczuk
Rozmowę ze spotkanym pod pomnikiem Mikołajem Sacharczukiem kontynuujemy u niego w domu. Centrum niewielkiej chatki stanowi ogromny kaflowy piec, który jednak na tyle słabo grzeje, że siedzimy w środku w kurtkach, bo mróz z każdą chwilą przybiera na sile.
- Sacharczuka na przykład to zabili żołnierze, bo jego żona poprosiła, żeby nie brali całego owsa. Żeby zostawili trochę, bo im potrzebne. To oni jej męża ot tak po prostu łupnęli. I już - opowiada.
- Ludzie to jedno. A co oni zrobili z inwentarzem żywym?! Tyle go spalili! Jak ten inwentarz ryczał, ponad 200 sztuk spalili, jak można tak było zrobić? Jakie to wojsko niby było? Czemu za dzieci, za zwierzęta się wzięli? - pyta.
- Postawili nam nową świetlicę we wsi. To wie pan, co ktoś głośno na otwarciu powiedział? Że teraz, jak nas znowu zagonią do świetlicy, to do tej już wszyscy się zmieszczą. I nie będzie przynajmniej ciasno jak wtedy, w czterdziestym szóstym. Tak to ludzie pamiętają - wspomina.
„Bury”, czyli Romuald Rajs, był kapitanem Wojska Polskiego, jednym z Żołnierzy Wyklętych, czyli uczestników powstania antykomunistycznego w Polsce datowanego na lata 1944-1953. Wybitnie zasłużył się we wrześniu 1939 roku, a w późniejszych latach wojny w szeregach Armii Krajowej. Tutaj kończy się chlubna część jego skomplikowanej i dla wielu niejednoznacznej, a przede wszystkim tragicznej biografii. Na Podlasiu, szczególnie w okolicach Puszczy Białowieskiej, gdzie w większości mieszka ludność prawosławna oraz mniejszość białoruska (nie zawsze jest to tożsame), ma status Żołnierza Przeklętego. O ile słuszność powojennych postaw rotmistrza Witolda Pileckiego, Danuty Siedzikówny „Inki” czy Józefa Franczaka „Lalka” nie pozostawia wątpliwości, to postać „Burego” budzi wciąż wielkie kontrowersje.
"Bury" za swoją powojenną działalność w „reakcyjnym podziemiu” został 1 października 1949 roku skazany w pokazowym procesie przez sąd w Białymstoku na karę śmierci. Nie przyznał się do winy. Wyrok wykonano 30 grudnia tego samego roku. Miejsce pochówku Romualda Rajsa pozostaje nieznane.
W 1995 roku wyrok ten unieważniono. Warszawski sąd w uzasadnieniu podkreślił, że Rajs działał w „stanie wyższej konieczności”, gdy dokonywał pacyfikacji białoruskich wsi, zaś cała jego działalność motywowana była walką o niepodległy byt państwa polskiego.
W 2005 roku Instytut Pamięci Narodowej zakończył śledztwo dotyczące powojennej działalności "Burego". We wniosku końcowym stwierdzono: „ (…) zabójstwa, i usiłowania zabójstwa tych osób należy rozpatrywać jako zmierzające do wyniszczenia części tej grupy narodowej i religijnej, a zatem należące do zbrodni ludobójstwa, wchodzących do kategorii zbrodni przeciwko ludzkości. Na podstawie wszystkich dowodów nie może być wątpliwości, że sprawcą kierowniczym - osobą wydającą rozkazy był R. Rajs, „Bury” (…).