Wraz z Charles'em de Gaulle'em miała największy wpływ na życie Francuzów - twierdzi "Le Monde". De Gaulle z kolei ją, jako jedyną, odznaczył Medalem Prezydenta Republiki. Sprzedała 170 milionów płyt i jako pierwsza w historii zdobyła platynową. Iolanda Gigliotti, czyli Dalida, równie piękna i utalentowana, co nieszczęśliwa. Przeżyła trzy samobójstwa byłych partnerów. 3 maja 1987 roku włożyła jedwabną piżamę, ułożyła włosy i zrobiła makijaż. Połknęła 120 tabletek i popiła whisky. Zostawiła kartkę: "Wybaczcie. Życie stało się nie do zniesienia".
Niemowlę w ramionach młodej kobiety płacze nieustannie. Jest po operacji oczu, niestety, nieudanej. W dodatku do rany pooperacyjnej wdała się bakteria i doszło do infekcji. Dziewczynce grozi utrata wzroku. To dlatego przez kolejne 40 dni będzie mieć na oczach czarną opaskę, żeby żaden promień światła się do nich nie przedostał. Potem, już do końca życia, będzie się bała ciemności. Nawet u boku ukochanego mężczyzny zasypiać będzie przy zapalonym świetle.
"Pewnego dnia będziesz miała oczy tak piękne, jak królowa Nefretete czy Kleopatra" - mówi do zanoszącej się płaczem córki młody tata. Jest rok 1933. Dziewczynka z opaską na oczach nazywa się Iolanda Gigliotti. Ćwierć wieku później świat pozna ją jako Dalidę – najsłynniejszą obok Edith Piaf gwiazdę francuskiej piosenki.
Wchodzący na ekrany kin, w 30. rocznicę śmierci artystki, biograficzny film Lisy Azuelos "Dalida. Skazana na miłość", z piękną Svevą Alviti w tytułowej roli, próbuje przybliżyć jej historię.
Od brzydkiego kaczątka do łabędzia
Po raz pierwszy przyszła gwiazda tryumfalnie stanie na scenie w 1954 roku, w wieku 21 lat. Nie będzie to początek jej muzycznej kariery, lecz wybory Miss Egiptu, które wygra w wielkim stylu. Wystartuje w nich, by udowodnić sobie i otoczeniu, że brzydkie kaczątko właśnie przeobraża się w łabędzia. Droga do tego będzie jednak wyboista, pełna cierpienia i upokorzeń.
Iolanda Cristina Gigliotti przychodzi na świat 17 stycznia 1933 roku w Kairze, w rodzinie pierwszego skrzypka tamtejszej opery. Rodzice do Egiptu przyjechali z włoskiej Kalabrii. To ojcu, obdarzonemu słuchem absolutnym, zawdzięcza miłość do muzyki. Mama jest krawcową i martwią ją artystyczne aspiracje córki. Jest zdania, że powinna zostać sekretarką. Iolanda ma dwóch braci, młodszy Bruno, po latach zostanie jej menadżerem i właścicielem wytwórni płytowej.
Dziewczyna naznaczona jest jakimś fatum od urodzenia. Jako 4-latka przejdzie dwie kolejne poważne operacje oczu. Wciąż źle widzi, a pozostałością po spartaczonym zabiegu będzie zez, którego się wstydzi. Nosi korekcyjne okulary o szkłach grubych niczym denka butelki, które są powodem szyderstw. "Brzydula, zezula" - słyszy zewsząd i popłakuje. Jeszcze im pokaże! Zamierza zostać drugą Ritą Hayworth, a może Avą Gardner?
Gdy ma siedem lat, ojciec, jak wszyscy Włosi w Egipcie popierający Mussoliniego, zostaje wysłany do obozu. Wróci po czterech latach i niemal nie pozna córki. Jest wrakiem człowieka, pije, by zapomnieć o dawnym życiu. Rok później umiera nagle na udar.
Iolanda dorasta w cieniu braci, pełna kompleksów, ale i marzeń. Ku jej radości operacje w połączeniu ze szkłami korekcyjnymi, dają efekty. Choć po latach będą potrzebne kolejne, a jej wzrok nigdy nie będzie dobry, 16-letnia Iolanda ciska o ziemię znienawidzonymi okularami. Woli niedowidzieć, niż nadal je nosić. Roztrzaskują się na setki kawałów, a ona przydeptuje je butami. Nie założy ich nigdy więcej! W lustrze widzi urodziwą brunetkę o dużych, ciemnych oczach. Ze zdumieniem spostrzega, że oglądają się za nią koledzy ze szkoły. Czyżby była ładna?
Chodzi do włoskiej, katolickiej szkoły, uczy się francuskiego, a nawet arabskiego, bo dzielnica Kairu, w której mieszka, jest wielokulturowa. W szkole wystawiają "Samsona i Dalilę". Ona gra tę, która wiedzie Samsona na pokuszenie i doprowadza do zguby. Od tej właśnie roli weźmie się jej pierwszy pseudonim, w którym potem zmieni jedną literkę.
Paryskie suchary prawie dublerki Rity H.
18-letnia Iolanda jest już prawdziwą pięknością - ma figurę bogini, wspaniałe, gęste, czarne włosy, które po latach ufarbuje na blond. Ku rozpaczy mamy - pruderyjnej, włoskiej katoliczki, zaczyna pracę dla Donny, kairskiego domu mody. Nie jest jednak modelką na wybiegu - podczas pokazów służy "za manekin", na którym projektanci prezentują stroje. Denerwuje ją to i pewnego wieczoru zaśpiewa przed klientami. Aplauz oszołomi ją, ale właściciel wyrzuci ją z pracy. Za zarobione pieniądze Iolanda zrobi jeszcze jedną operację oczu - pozbędzie się leciutkiego zeza, który daje znać o sobie w jednym oku.
Teraz czuje się gotowa na rozpoczęcie kariery. Po wygraniu konkursu piękności, już jako Miss Egiptu, 21-letnia Iolanda zaczyna grać w egipskich filmach. Z racji swojej urody głównie role kostiumowe, choć marzy o postaciach współczesnych. Ale takie filmy nie powstają w Egipcie. Tym razem szczęście się do niej uśmiecha. Zostaje zauważona przez francuskiego reżysera Marco de Gastyne'a i ku niezadowoleniu mamy w Wigilię Bożego Narodzenia 1954 roku przeprowadza się do Paryża. Miejsce Iolandy zajmuje Dalila.
Ale kandydatek do bycia gwiazdą w Paryżu jest więcej niż spacerowiczów nad Sekwaną. Dziewczyna biega na przesłuchania, ale ról nie dostaje. Choć mówi perfekcyjnie po włosku i po francusku, jej dziwne "r" zniechęca, mimo że uroda robi wrażenie. Wynajmuje mieszkanko niedaleko Pól Elizejskich i żyje z oszczędności. Po paru miesiącach jest na granicy wytrzymałości - poza czynszem opłaca jeszcze lekcje śpiewu. Z czasem żywi się tylko sucharami, które nosi w torebce... z biletem powrotnym do Kairu. Traktuje go jak polisę ubezpieczeniową. Nie stać jej nawet na opał. Ogrzać się chodzi do najbliższego kina.
Pewnego dnia wydaje się jej, że szczęście jest już tuż, tuż. Trafia na przesłuchania do roli dublerki swojej idolki - wielkiej Rity Hayworth - która kręci film w Paryżu. Szaleje ze szczęścia. Dzień później dostaje jednak wiadomość, że wytwórnia decyduje się na Jane Collins. Powoli traci nadzieję, że uda jej się zaistnieć. W liście do mamy pisze: "Może faktycznie powinnam zostać sekretarką?".
By nie umrzeć z głodu, zaczyna śpiewać w knajpach. Lekcje śpiewu ujawniają jej wokalne możliwości, o których sama nie miała pojęcia. Aksamitny głos, podbity urodą i fantastycznym wyczuciem rytmu, (z czasem okaże się jedną z najlepiej poruszających się na scenie artystek), sprawia, że o jej występach robi się głośno. Nauczyciel śpiewu namawia ją, aby spróbowała w kabarecie przy Champs Élysées, gdzie śpiewają Charles Aznavour i Juliette Gréco. Najpierw występuje jako ich support, ale potem... "Najszybciej rozwijająca się kariera muzyczna we Francji" - zapowiada ją - jeszcze jako Dalilę - konferansjer. W La Villa d’Este traktowana jest już jak gwiazda, choć przecież nikt jeszcze nie słyszał jej piosenek w radiu.
"Bambino", sukces i miłość
Jest połowa 1955 roku. Od przyjazdu Iolandy-Dalili do Paryża mija półtora roku. I choć suchary zastąpiło normalne pożywienie i nie zalega też już z czynszem, rzeczywistość wciąż różni się od marzeń, z jakimi przyjechała Francji. Występy w uznanych kabaretach mają jednak tę zaletę, że bywają w nich wpływowi ludzie. Pewnego dnia na widowni pojawiają się dwaj. Pierwszym jest Lucien Morisse, producent artystyczny rozgłośni radiowej Europe 1, drugim - Bruno Coquatrix, producent płytowy. Obaj są oczarowani występem dziewczyny, choć nie od razu poznają się na jej talencie. "Jest słaba technicznie, ale będzie gwiazdą" - szaleje Morrise, który jeszcze nie wie, na co ją stać. Jego przyjaciel natychmiast myśli o wydaniu płyty.
Morisse i Coquatrix zapraszają ją do studia radiowego, a gdy usłyszą, jak śpiewa "Étranger au paradis" wpadają w euforię. Szybko ukazuje się pierwsza płyta pt. "Madonna", ale odnosi umiarkowany sukces. Na okładce widnieje już podpis "Dalida", bo podczas któregoś występu za kulisy wchodzi uznany pisarz, radząc młodej artystce, by zmieniła w pseudonimie "l" na "d", żeby brzmiało "bardziej z francuska". Lucien i Bruno dochodzą do wniosku, że dziewczyna o cygańskiej urodzie potrzebuje innej piosenki. Drugi utwór, wydany w 1956 roku, to słynne "Bambino". Liryczna i zabawna piosenka o zbyt młodym na miłość chłopcu z mandoliną staje się gigantycznym przebojem. Morisse już wówczas zakochany w protegowanej, każe ją grać na antenie kilka razy dziennie. Wkrótce nuci ją nie tylko Francja, ale i Europa. Utwór spędza 46 tygodni w pierwszej dziesiątce na liście przebojów i pozostaje największym sukcesem w historii sprzedaży (ponad 300 000 kopii). "Nawet de Gaulle to nuci" - powie Lucien do Dalidy, chcąc jej uzmysłowić skalę sukcesu.
O tym, że generał jest jej fanem, dowie się później, w 1968 roku. Wówczas de Gaulle wręczy jej Medal Prezydenta Republiki - żaden inny artysta muzyczny nigdy nie dostąpi tego zaszczytu. Ale na razie jest rok 1956 i czas "Bambino". Utwór symbolizuje nie tylko początek wielkiego sukcesu Dalidy, ale także miłości - jej i Morisse'a. Miłości trudnej, gdyż Lucien jest żonaty i jest ojcem kilkuletniego chłopca. Dalida też marzy o domu i dzieciach. Nie chce nikogo skrzywdzić, ale po raz pierwszy zakochana nie wyobraża sobie życia bez Luciena. Kiedy w końcu on zapowiada rozwód, na zapowiedzi się kończy. Widują się rzadko, bo ona wciąż jest w trasie i to on ją na nią wysyła. W dodatku odkłada datę ślubu i zmienia temat, gdy ona zaczyna mówić o dzieciach. Przez sześć lat ich związku wciąż są rozdzieleni.
Morisse zdąży jednak przygotować Dalidę na pierwszy występ w ponownie otwartej paryskiej Olimpii. Przed salą koncertową dochodzi do zamieszek, ludzie chcą zbliżyć się do gwiazdy. Morisse nie daje jej chwili wytchnienia. Nagrywa jeden za drugim kolejne utwory. Jak "Gondolier" czy cover "Save the Last Dance for Me". W 1957 r. Radio Monte Carlo przyznaje jej muzycznego Oscara. Przez kolejnych siedem lat Dalida nie wypuści go z rąk. Ale sielanka Pigmaliona i jego Galatei zamienia się w związek pełen żalu.
Gdy 8 kwietnia 1961 r. biorą nareszcie ślub, ich miłość się już kończy. Dalida, zmęczona sześcioletnim czekaniem i nieustanną pracą, pyta: "Po co nam teraz ślub? Co nas jeszcze łączy?". Na zdjęciach wygląda na smutną. Na pytanie o miesiąc miodowy odpowiada dziennikarzom: "Nie ma na to czasu" i rusza w kolejną trasę koncertową, zorganizowaną przez Morisse'a. Dzień po ślubie jest na drugim krańcu globu.
Potomek polskich królów
Niemal wprost z własnego przyjęcia ślubnego Dalida trafia na sale koncertowe Europy. Śpiewa w ośmiu językach - po francusku, włosku, angielsku, niemiecku, niderlandzku, arabsku... Pojawia się na festiwalu w Cannes i zgodnie z ustaleniami czeka na męża. Bardzo tęskni. On jednak w ogóle nie przyjeżdża.
Tym razem jest wściekła. W drodze na przyjęcie poznaje młodego potomka polskich królów Jeana Sobieskiego. Czuje się samotna, nieszczęśliwa i potrzebuje mężczyzny, który okiełzna jej lęki. Jean - wrażliwy artysta malarz, w przeciwieństwie do pracoholika Luciena, stanie na wysokości zadania. Jest od niej cztery lata młodszy, ale ma aparycję nastolatka. Zachwyca ją to, że jej wcale nie rozpoznaje! "Wreszcie mogłam poczuć się wolna i beztroska. Bardzo mi tego brakowało" – napisze. Na czołówkach francuskich gazet pojawią się artykuły opatrzone tytułem: "Dalida ma nowego kochanka".
Chory z zazdrości Lucien grozi, że zniszczy jej karierę tak szybko, jak ją stworzył. Dalida nie poddaje się. Ma dość samotności. Wynajmuje mieszkanie - z domu, w którym żyła z Lucienem, niczego nie zabierze. Ma wyrzuty sumienia. Wciąż prześladuje ją sen: stoi na szczycie wysokiej góry z Lucienem, a potem go popycha, on zaś leci głową w dół... Przypomni to sobie kilka lat później w dramatycznych okolicznościach. Ale na razie Jean jest przy niej. Jeździ z nią w trasę, budzi i zasypia się przy nim. Jest szczęśliwa jak nigdy dotąd. Czasem daje się namówić nawet na spanie przy zgaszonym świetle.
Tymczasem Lucien bierze odwet za porzucenie - jako właściciel wpływowej stacji radiowej zdejmuje z anteny wszystkie piosenki Dalidy. Blokuje jej występy w telewizji, próbuje zablokować koncert w Olimpii. Ale to mu się nie udaje. Przed koncertem artystka dostaje wieniec laurowy, do którego przyczepiony jest bilecik z napisem: "Niech żyje Edith Piaf, Dalida do Egiptu". W pierwszym rzędzie siedzi Lucien z nową kochanką. "Szybko zdołał się pocieszyć" - myśli. Zaczyna śpiewać. I strach znika. Olympia pada przed nią na kolana. Publiczność bije brawo. Najdłużej klaszcze Lucien, który kapituluje w obliczu jej talentu. "Wciąż ją kochasz, prawda?" – pyta jego partnerka. Sala jest pełna codziennie przez kolejny miesiąc.
Ale w domu Dalida słyszy pretensje od młodego Jeana, którego w obawie przed posądzeniem o prowokację nie zabiera na koncerty do Olimpii. "Udowodniłaś, że dla ciebie liczy się tylko muzyka. Ani Lucien, ani ja nigdy nie byliśmy ci potrzebni" – mówi Jean. Wkrótce odejdzie, a Dalida znowu będzie sama. Na kolejne koncerty tym razem jedzie z radością. Przede wszystkim do Azji, gdzie odnosi następny wielki sukces. Śpiewa nawet po japońsku, a Tokio i Hongkong, gdzie występuje, szaleją ze szczęścia. Kochają ją.
Cios pierwszy
Po powrocie z koncertu wreszcie dostaje rozwód. Ale Lucien wyznaje, że wciąż ją kocha."Jedno słowo i ją rzucę. Jesteś miłością mojego życia" – mówi. Ale Dalida nie chce, choć znów dobrze dogaduje się z byłym mężem. Są przyjaciółmi i tak niech zostanie. Po którymś z koncertów znajduje w pokoju gazetę, której nagłówek krzyczy: "Marylin Monroe popełniła samobójstwo". Po raz pierwszy przychodzi jej do głowy, że potrafiłaby stąd uciec bez żalu.
Ostentacyjnie zaznacza życiową przemianę - kruczoczarne loki farbuje na blond, odtąd zawsze będą już wyprostowane, długie i w tym kolorze. Robi wrażenie silniejszej, pewniejszej siebie. Kupuje piękny dom na Montrmartre. Sprowadza do Paryża rodzinę - mamę, braci, szwagierkę. Rolę menadżera przejmuje jej młodszy brat, który zresztą do dziś w niezwykle mądry sposób zarządza jej spuścizną.
W latach 60. Dalida często występuje w Olympii, jej międzynarodowe koncerty stają się rzadsze. Jakby chciała odetchnąć po maratonie, jaki fundował jej Morisse. W 1965 roku śpiewa "Taniec Zorby" do muzyki Theodorakisa, który skomponował ścieżkę dźwiękową do filmu "Grek Zorba". I odniesie wielki sukces.
W 1966 r. wytwórnia RCA przedstawia jej zdolnego tekściarza i piosenkarza 29-letniego Włocha Luigiego Tenco. Cztery lata od niej młodszy artysta jest nadwrażliwcem i wiele mówi o śmierci. Sama ze skłonnością do depresji powinna od niego uciekać. Tymczasem jak ćma do świecy leci tam, gdzie na pewno będzie płonąć. Luigi szykuje się do festiwalu w San Remo, gdzie piosenkę wykonuje zarówno artysta włoski, jak i zagraniczny. Dalida zgadza się śpiewać z nim. Powstaje utwór "Ciao, amore, ciao"– o młodym człowieku, który przeniósł się ze wsi do miasta i nie umie się w nim odnaleźć. Luigi zakochuje się w pięknej gwieździe, ona odwzajemnia uczucie. Zaręczają się tuż przed San Remo. Jest szczęśliwa.
Przed występem Tenco zdenerwowany bierze środki uspokajające. Ona śpiewa jak zwykle porywająco, on kiepsko. Nie nadąża za orkiestrą, zżerają go nerwy. Piosenka odpada z konkursu, a Luigi wpada w furię. Krzyczy o skorumpowanych jurorach. Potem zamyka się w pokoju hotelowym. Nocą Dalida dobija się do drzwi. Znajduje go w kałuży krwi, z przestrzeloną skronią. Jej krzyk zostanie w uszach gości na długie lata. W dłoni trzyma list. Napisał, że jest rozczarowany publicznością, która nie ceni ambitnych utworów...
Dalida wpada w ciężką depresję. Miesiąc po śmierci Luigiego oznajmia, że chce wyjechać w podróż. Naprawdę jedzie do paryskiego hotelu, gdzie połyka fiolkę tabletek nasennych. Pokojówka znajduje ją w porę. Po sześciu dniach lekarzom udaje się wybudzić ją ze śpiączki. Głos jednak odmawia jej posłuszeństwa. Spędza rok na rekonwalescencji. Wygląda na to, że chce dalej żyć, choć brat powie, że nigdy tak naprawdę nie podniesie się po tym ciosie. A to dopiero początek piekła, przez które przejdzie.
Jak zwykle terapeutyczną funkcję spełnia praca. Niebawem Dalida wyda płytę zatytułowaną po prostu "Olympia 67".
Cios drugi
O ile życie prywatne Dalidy trudno nazwać spełnionym, o tyle artystyczne to pasmo sukcesów. Rok 1968 to Oscar muzyczny we Włoszech, Krzyż Komandorski Francuskiej Akademii Sztuk Pięknych i wspomniany Medal Prezydenta Republiki. Jej utwory są na czele wszystkich list sprzedaży i popularności, wyprzedza i Piaf, i Brela. Do świata żywych wraca pozornie szybko, rzucając się w ramiona 22-letniego włoskiego studenta Claudia Lucio, który przypomina jej Tenco. Pozornie.
Także ten romans nie ma szczęśliwego zakończenia. Dalida zachodzi w ciążę i choć marzy o dziecku, decyduje się na aborcję, nie chcąc wymuszać na Lucio ojcostwa. We Francji lat 60. aborcja jest jednak zabroniona, we Włoszech także. (Po małżeństwie z Morissem ma podwójne obywatelstwo, obok włoskiego również francuskie). Przeprowadza więc ją z dala od kraju. I ciężko odchorowuje. Z czasem w dodatku usłyszy, że została źle przeprowadzona i nie będzie mogła mieć już dzieci. Nigdy sobie tego nie wybaczy.
Lata 70. poświęca wsłuchiwaniu się w siebie, czyta Freuda, postanawia poszukać odpowiedzi na dręczące ją pytania w buddyzmie. "Poszukuję światła wewnętrznego" - tłumaczy swoje podróże do Indii. Myśli o porzuceniu kariery, ale tam usłyszy, że nie wolno jej tego robić, bo "gdy śpiewa, jest w stu procentach szczera i uszczęśliwia ludzi".
Gdy wydaje jej się, że odzyskuje już spokój, przeżyje kolejny dramat. Lucien, będący od lat w nowym związku małżeńskim, strzeli sobie w głowę z pistoletu. Kilka dni wcześniej odwiedzi ją i przyzna, że wciąż o niej myśli. Przez następne lata będzie się zastanawiała, czy ma swój udział w jego tragicznej śmierci. Wkrótce umiera też jej matka - jedyna osoba, która wierzyła w nią zawsze. Miała rację, bo od kilkunastu lat to jej piosenki okupują wszystkie listy przebojów. Jak zawsze, gdy nie radzi sobie z życiem, ucieka w pracę. Jej wielki przebój "Gigi L’amoroso", numer jeden w 12 krajach, sprzedaje się w 1974 roku w ponad trzech milionach kopii!
Po latach próśb wreszcie daje się też namówić na wspólne nagranie z Alainem Delonem przeboju "Paroles, paroles". Oboje mają koło czterdziestki, są piękni i utalentowani, prasa więc wietrzy romans. Tyle tylko, że o dekadę spóźniony. Bo romans dyskretny i taktowny ci dwoje przeżyli, tyle że nie w Paryżu i nie w czasie pracy nad piosenką. W latach 50. wynajmowali mieszkania blisko siebie, na Polach Elizejskich. 10 lat później spotkali się w Rzymie i wtedy połączyła ich namiętność. Na krótko, ale na zawsze pozostali w przyjaźni. Ich spotkanie przy okazji piosenki nic między nimi nie zmieniło. Utwór staje się gigantycznym przebojem.
Cios trzeci
W 1976 roku zachęcona przez starszego brata, Orlanda, Dalida rozpoczyna we Francji... erę disco! Nikt nie ma jej łatwości przechodzenia z jednego muzycznego stylu w kolejny. Piosenkarka triumfuje na całym świecie, a jej bliska znajomość z François Mitterrandem prowokuje plotki. Media sugerują, że popiera lewicę. Zaprzecza. On pojawia się na jej koncercie z czerwoną różą w dłoni. Prasa aż huczy od domysłów. By przerwać te spekulacje, Dalida na rok rusza w trasę. Także na tournée po Stanach Zjednoczonych. W Carnegie Hall zbiera owacje na stojąco. Powstaje kolejny wielki przebój "Monday, Tuesday". Dalida królową dyskotek? Potrafi i to, choć bliżej jej do refleksyjnych kawałków.
Nieco wcześniej poznaje Richarda Chanfraya. Szaleńca, niektórzy mówią "szarlatana", który twierdzi, że zamienia ołów w złoto. Każe tytułować się hrabią de Saint-Germain, bo uważa się za inkarnację XVII-wiecznego alchemika i artysty, który odkrył tajemnicę wieczności. Naprawdę jest iluzjonistą. Jej przyjaciele nie znoszą Richarda, bo kłamie i jest kompletnym obibokiem. Ona - wydaje się znowu szczęśliwa. Nosi kolorowe stroje, wpina kwiaty we włosy. On troszczy się o nią, choć bywa nieobliczalny. "Hrabia" drży o swoje życie, sypia z pistoletem pod poduszką. Po siedmiu latach, w 1981 roku, powie dość. Po nim nie będzie już miała stałego partnera. Nigdy sobie nie daruje, że zmarnowała szansę, by zostać matką. "Ominęło mnie w życiu to, co najlepsze - powie do brata. - Prócz piosenek nic po mnie nie zostanie".
W 1983 roku kończy 50 lat. Akurat odwiedza Polskę, gdy słyszy, że Richard Chanfray popełnił samobójstwo – otruł się spalinami w swoim aucie. Podobno zaplanował to z nową kochanką. Nie widzieli się od trzech lat, ale ona znowu winy szuka w sobie. To jej trzeci były partner, który targnął się na swoje życie. To nie może być przypadek. Słyszy, że przynosi mężczyznom pecha. Jak Dalila, ta z pierwszego scenicznego pseudonimu, która doprowadziła do zguby Samsona. Zaczynają się kłopoty ze zdrowiem - zaniki pamięci, napady lęku. Wracają te ze wzrokiem. W 1985 roku Dalida znów przechodzi dwie ciężkie operacje oczu.
Życie nie do zniesienia
Po śmierci Richarda Dalida wycofuje się w głąb siebie. Występuje mniej, ucieka w samotność. W 1986 roku egipski reżyser Youssef Chahine proponuje jej rolę zmęczonej życiem starszej kobiety w filmie "Szósty dzień". Akcja dzieje się w Kairze 1947 roku, w czasie epidemii cholery. Ma zagrać babcię opiekującą się wnukiem. Orlando protestuje. "Przecież zaraz będziesz grała Kleopatrę, nie możesz. Jaka babcia? Jesteś młoda!" - krzyczy w proteście. Ale Dalida nie słucha. "Jestem zmęczona życiem i taką dostałam rolę. Pokażę im, co stracili" - odpowiada ze spokojem.
Na ekranie Dalida - niespełniona aktorka, okutana chustą, pozbawiona makijażu, tworzy wielką kreację. Zbiera znakomite recenzje, choć o samym filmie nie jest głośno. "Masz charyzmę i talent Anny Magnani. - mówi jej po premierze reżyser. - To będzie początek twojej nowej kariery i nowego życia".
"Szkoda, że tak późno się o tym dowiedziałam" - odpowiada. Chce spokoju. Ale rola w filmie wymaga od niej powrotu do miejsc dzieciństwa. Uruchamia falę bolesnych wspomnień. Śmierć ukochanego ojca. Gdy po 30 latach odwiedza jego grób, zastanawia się, jak oceniłby jej życie. Czy byłby z niej dumny?
Ostatnim mężczyzną, z którym się spotyka, jest znany chirurg. Pewnego dnia jej mężczyzna nie przychodzi na spotkanie. Ot, po prostu znika. "Nikt jeszcze tak mnie nie potraktował"- mówi do przyjaciółki. A potem uznaje, że dobrze się stało, bo nie zależy jej na tym związku. Coraz bardziej stroni od ludzi. W wywiadzie mówi dziennikarzowi: "Chcę wreszcie decydować sama o tym, jak postępować w życiu i kiedy je zakończyć". W jednej z ostatnich, poruszających piosenek śpiewa: "Chcę umrzeć bez bólu podczas naszego ostatniego spotkania. Pragnę umrzeć na scenie, po prostu dla was śpiewając". Motyw odejścia na własnych warunkach jest czytelny dla wszystkich, którzy znali jej twórczość.
2 maja artystka zapowiada gosposi, by jutro nie przychodziła do pracy, bo chce odpocząć. Nakrywa do stołu. Potem zakłada jedwabną piżamę, starannie czesze długie blond włosy i robi perfekcyjny makijaż. Wygląda pięknie, choć skończyła już 54 lata. Czas omija jej urodę, jakby chciał jej wynagrodzić lata dzieciństwa, czas "brzydkiego kaczątka". Jest już po północy 3 maja 1987 roku, gdy Dalida opróżnia cztery opakowania tabletek nasennych. 120 sztuk. Połyka wszystkie, popijając whisky. Na nocnym stoliku kładzie kartkę, na której widnieją dwa zdania: "Wybaczcie mi. Życie stało się nie do zniesienia".