Rodzina była w szoku. Karol według nich był "trochę powolny" i wciąż prosił mamę, by myła mu plecy. A tu milicja i oskarżenie o dwa krwawe morderstwa. – Postanowiłem zabijać, bo sprawiało mi to przyjemność. Oczywiście mógłbym sobie odmówić tego rodzaju przyjemności, gdybym chciał, ale nie chciałem – mówił podczas swojego procesu 19-latek, okrzyknięty Wampirem z Krakowa.
Będę mordercą, będę zabijał, bo ludzie są dla mnie źli, będę się mścił za najlżejsze szyderstwo, za każde złe słowo
– miał obiecywać "Wampir" swojej koleżance
Po zatrzymaniu Karola Kota media pisały o nim, że "urodził się na zgubę swoją i swoich bliskich". W jego historii tragizm i makabra przeplatają się ze zwykłą nieudolnością, dzięki której wiele osób zachowało życie i zdrowie. Wystarczy wspomnieć, że pierwsza ofiara Kota dopiero po zrobieniu zakupów i przyjściu do domu zauważyła, że została dźgnięta. Inny przykład: próba gwałtu na mieszkance Tyńca zakończyła się tym, że Kot… pomógł jej upiec tort. Natomiast arszenik, który podłożył w restauracji, wsypał… do butelki z octem, który unieszkodliwił truciznę.
Ten festiwal pomyłek nie zmienia jednak faktu, że w latach 1964-1966 Kraków opanowała psychoza strachu przed "Wampirem". By ją zrozumieć, trzeba cofnąć się do roku 1964. Wtedy Karol po raz pierwszy zrealizował swoje krwawe fantazje.
Mgła na oczach
Szedł ulicą Garncarską, kiedy zdecydował się wstąpić do kościoła sióstr sercanek. Ukląkł w przedsionku. Chwilę później obok przyklękła starsza kobieta.
– Szybkim ruchem wyciągnąłem z pochwy przy pasku duży nóż i tym nożem, czy właściwie bagnetem niemieckim, pchnąłem ją czy raczej dźgnąłem w plecy. Nie pamiętam, ile razy dźgałem, bo miałem jakąś jakby mgłę na oczach – zeznawał podczas swojego procesu Kot.
Jakiś czas później w podobny sposób napadł na kolejną kobietę. Ta z kolei wchodziła do budynku przy ul. Skawińskiej 2 na krakowskim Kazimierzu. Jak opowiadał morderca, za każdym razem, opuszczając miejsce zbrodni, sądził, że kobiety są martwe lub wkrótce umrą.
Jednak zarówno 76-letnia Helena W., jak i 78-letnia Franciszka L. przeżyły atak. I nie było to ich ostatnie spotkanie z Karolem. Podczas śledztwa uczestniczyły w okazaniu podejrzanego. Obie spośród czterech innych, podobnych do napastnika mężczyzn wskazały Kota. Kiedy morderca zauważył Franciszkę, zawołał do niej: – Dobrą ma pani pamięć, pani L. Niech pani przyjdzie do mnie, a do reszty z pani farbę wytoczę.
Śmierć w kościele
O wiele mniej szczęścia od Franciszki miała 80-letnia Maria P. Ona również spotkała Kota w kościele – u sióstr prezentek przy ul. Św. Jana – którego kobieta doglądała w zamian za utrzymanie. Kot zobaczył ją, kiedy czytała klepsydry. – Wtedy postanowiłem, że zrobię jej gzi-gzi – opowiadał podczas zeznań morderca.
"Siostra zakonna przy furcie usłyszała jęki i spostrzegła, że leży tam denatka. (…) Powiedziała tylko: 'młody chłopiec' i z ust jej buchnęła krew" – czytamy w aktach milicji. Dalej zostało odnotowane, że w szpitalu im. Biernackiego (dziś oo. Bonifratrów) jakiś "młody osobnik" miał pytać o stan zdrowia denatki. Maria P. była pierwszą z dwóch ofiar śmiertelnych Karola Kota.
Po zabójstwie Marii P. Karol na ponad rok ucichł. Zmienił też sposób działania. Z nożownika postanowił stać się podpalaczem i trucicielem.
W tym celu kupił w sklepie roztwór arsenianu sodu. Zaczął doprawiać nim butelki z piwem, które następnie stawiał w widocznych miejscach. Później siedział godzinami, obserwując, czy ktoś się skusi na alkohol. Ku rozczarowaniu wampira chętnych nie było.
Arszenikiem zaprawił też termos z herbatą swojego znajomego. Chłopak napój wypił, lecz roztwór był na tyle słaby, że nastolatka jedynie rozbolał brzuch.
Prawdopodobnie ostatnią próbę otrucia Kot podjął w barze Przy Błoniach. Zamówił sobie galaretkę, wziął z lady butelkę z octem, a następnie, kiedy nikt nie patrzył, zaprawił płyn arszenikiem. Wcześniej nawet zwiększył stężenie roztworu, odparowując z niego wodę. Nie wiedział jednak, że kwaśne środowisko zneutralizuje truciznę.
W tym czasie Kot próbował też podpaleń. Za każdym razem bezskutecznie – największym "sukcesem" był pożar drewnianych drzwi od toalety, które jednak natychmiast zostały ugaszone przez dozorcę. W pozostałych przypadkach ogień gasł sam, przez nikogo niezauważony.
Przyznał się do morderstwa, został wyśmiany
Drugą śmiertelną ofiarą "wampira" był Leszek C. Jego śmierć wstrząsnęła opinią publiczną jeszcze bardziej niż ataki na staruszki. Oto 11-letni chłopiec wracający z zawodów saneczkowych zostaje znaleziony w kałuży krwi pod Kopcem Kościuszki. Leży na wznak na saneczkach, a w jego ciele jest 16 ran od noża. Okulary ma przekrzywione, w jego kieszeni znaleziono notes, losy na loterię i szkolną legitymację. Nie żyje.
Według zeznań rodziców Leszek był "skryty, uczył się średnio, przeważnie przebywał w domu". Przed pójściem na zawody zdążył opłacić czynsz za mieszkanie.
Następnego dnia Karol Kot przyznał się do zabójstwa przed swoimi kolegami. Ci jednak mu nie uwierzyli.
– Po zabójstwie C., kiedy w prasie ukazały się komunikaty, komentowaliśmy o tej sprawie. Ktoś nawet powiedział do oskarżonego: "to na pewno ty, Karol, zabiłeś tego chłopca", na co Karol powiedział: "tak, oczywiście". Myśmy jednak w to nie wierzyli, myśleliśmy, że on żartuje – zeznawał podczas śledztwa jeden ze szkolnych znajomych Karola. Był luty 1966 r., jednak mimo tej nieostrożności Kot został zatrzymany dopiero trzy miesiące później. I stało się to dzięki dziewczynie.
"Ogłuszyłbym ciebie i pokochał się z tobą"
Danutę W. Karol poznał w klubie strzeleckim. On miał 16 lat, ona – 22. Zaprzyjaźnili się. Szybko jednak Karol zaczął mieć nadzieję na coś więcej. Do tego stopnia, że podczas procesu twierdził, iż są parą, czego Danuta nie potwierdzała. Rzekomy związek nie przeszkodził Karolowi w rozpoczęciu kolejnego dnia zeznań od słów "jeśli chodzi o Dankę W., to w styczniu lub lutym tego roku postanowiłem pozbawić ją życia".
Z tym zamiarem zaczekał jednak kilka miesięcy. W międzyczasie opowiadał Danusi o swoim upodobaniu do przemocy. Próbował ją też namówić na seks. W zeznaniach W. można znaleźć m.in. następujący dialog, który Kot i Danuta mieli przeprowadzić w mieszkaniu dziewczyny.
- Danka, pokochaj się ze mną.
- Nie.
- Siostra jest w domu?
- Tak.
- O psia kość, jakby jej nie było, ogłuszyłbym ciebie i pokochał się z tobą.
- Sprawiłoby ci to przyjemność?
- Wprawdzie mniejszą, niż gdybyś była przytomna, ale tak.
W swoich zeznaniach Karol Kot dużo miejsca poświęcił na opowieści o swoich seksualnych fantazjach, więc jest bardzo prawdopodobne, że taką rozmowę również mógł odbyć. Tego konkretnego zeznania Danusi śledczy najprawdopodobniej nie konfrontowali z Karolem.
Poszedł zgwałcić, dostał… przepis na tort
Mroczne popędy, które kierowały Kotem, zawiodły go również do domu Agaty, koleżanki Danusi. Później "Wampir" zeznał, że poszedł tam, by dziewczynę zgwałcić: – Poszedłem do Agatki z tym zamiarem, że rękojeścią noża miałem ją ogłuszyć, a następnie zmusić do stosunku cielesnego. Ponieważ jednak w domu była w tym czasie gospodyni, więc najpierw musiałbym załatwić się z tą gospodynią, a potem dopiero zabrać się do Agatki, a to było za dużo roboty, więc odstąpiłem od tego. Pamiętam jednak, że Agatka dała mi przepis na tort, który właśnie w tym dniu przygotowywała dla gości. Tortu nie próbowałem, bo jeszcze nie był skończony, próbowałem tylko masę tortową, w której ucieraniu nawet pomagałem.
Koszmarne "orgietki"
O tym, jak wypaczone było spojrzenie Kota na seksualność, świadczą fantazje, którymi dzielił się z kolegami, a także ze śledczymi podczas przesłuchań.
– Według mojej koncepcji mieliśmy zwabić w jakieś ustronne miejsce jakieś dziewczę (…) i wszyscy jednocześnie mieliśmy odbywać z nią stosunek – opowiadał Kot. Te wyobrażenia wydają się jednak zupełnie niewinnymi rojeniami w porównaniu z kolejnymi projekcjami "Wampira". Zgwałcone dziewczyny chciał m.in. obdzierać ze skóry, podpalać (ale, jak zaznaczał, oblewając benzyną tylko jedną połowę ciała "dla lepszego efektu"), wydłubywać im oczy, a w ich kroczach umieszczać i detonować ładunki wybuchowe.
Fantazjował, co by było, gdyby znów była okupacja: "Oczywiście bylibyśmy [Kot i jego dwaj koledzy – red.] Niemcami, w szeregach SS".
Siebie widział jako komendanta obozu, który transporty ludzi dzieliłby na trzy grupy: do zagazowania, do spalenia i do "orgietek". W tych ostatnich miały uczestniczyć nie tylko dziewczęta, ale też mali chłopcy.
– Ja poddałem mianowicie myśl, że my we trzech smarowalibyśmy sobie czymś słodkim swoje narządy, a następnie kazalibyśmy tym chłopcom ssać je. Potem mieliśmy chłopcom tym obcinać "ptaszka" albo wieszać ich za niego na drzewie – zeznał Kot.
W trakcie przesłuchania zaznaczył, że "rozmowy te [o "orgietkach" – red.] nie miały charakteru poważnego, tylko żartobliwy".
Zabójstwo, a później na komendę
Ostatnią niedoszłą ofiarą Kota była Małgosia P. Wszystkie informacje związane z dziewczynką są na jej życzenie utajnione, więc nie sposób potwierdzić, w jakim była wieku w czasie ataku. Niektóre źródła podają, że miała siedem lat.
Kot znów zmienił swój sposób działania. Zaatakował już nie w kościele, nie na odludnej łące, tylko w bramie domu przy ul. Sobieskiego, w którym mieszkała Małgosia. Dziewczynka wyszła z mieszkania, by wyjąć przesyłki ze skrzynki na listy.
Postanowiłem zabijać, bo sprawiało mi to przyjemność. Oczywiście mógłbym sobie odmówić tego rodzaju przyjemności, gdybym chciał, ale nie chciałem
Karol Kot
– Zobaczyłem, że z góry idzie jakaś mała dziewczynka w płaszczyku. Od razu wówczas pomyślałem sobie, że zabiję tę dziewczynkę. (…) W tym właśnie momencie ja odwróciłem się w jej stronę, szybko wyciągnąłem z pochwy nóż i złapałem ją ręką lewą za szyję od przodu (…) i zacząłem ciosem od dołu dźgać ją nożem w okolice brzucha i serca – opowiadał śledczym Karol. Zeznał też, że zaraz po napaści poszedł do komendy wojewódzkiej MO, żeby przedłużyć sobie zezwolenie na broń. Jako członek sekcji strzeleckiej Cracovii nie miał z tym większych problemów.
"Wampir" wpada przez sen kobiety
Po tym ataku Danusia W. poszła na milicję, by skierować podejrzenia na swojego kolegę. Zainspirowała ją do tego jednak nie tylko sama napaść. – Przyśniło mi się, że jesteśmy na strzelnicy. Podszedł do mnie Karol i powiedział, że zabił człowieka. Zapytałam: jakiego? On na to: dziewczynka, sześć lat. We śnie odczułam tak straszne przerażenie, jakiego nie doznałam, słuchając go w rzeczywistości – opowiadała później Danusia. Następnego dnia przeczytała w gazecie o napaści.
Przestraszona dziewczyna pojechała do Tyńca, by porozmawiać o sprawie ze znajomym benedyktynem. Nie zastała go jednak. Spotkała za to… Kota. Zaproponował jej spacer wzdłuż wałów.
– Kiedy szliśmy, Karol w pewnym momencie udał, że skręcił sobie nogę i przewrócił się. Jak podeszłam do niego i zapytałam: co ci jest?. On wówczas chwycił mnie za rękę i przewrócił mnie na ziemię, a następnie przykładał ostrze do gardła – zeznawała Danusia.
Dziewczynie udało się przekonać "Wampira", że jeśli ją zabije, wszystkie podejrzenia spadną właśnie na niego. Kot co prawda zripostował, że specjalnie wziął ze sobą kawałek szkła, by upozorować samobójstwo dziewczyny, jednak od próby zamordowania jej odstąpił.
Dopiero to zdarzenie ostatecznie przekonało Danusię do pójścia na milicję. Swoją późną reakcję tłumaczyła tym, że – ponieważ za wskazanie zabójcy była oferowana nagroda – nie chciała "sprzedawać człowieka". Przekonywała go tylko do pójścia do psychologa i zasięgnięcia profesjonalnej pomocy. Kot jednak odmawiał.
Wyjaśnienia? Byle szybko!
Karol Kot został zatrzymany zaraz po pomyślnie zdanym egzaminie maturalnym. Opisuje to Bogusław Sygit, autor książki "Kto zabija człowieka – najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce":
"Funkcjonariusze milicji, którym polecono doprowadzenie 19-letniego Karola Kota do komendy, zdumieli się. Zobaczyli przed sobą sympatycznego chłopca o niezwykle przyjemnej twarzy, miłego i grzecznego, którego powierzchowność musiała budzić zaufanie.
– Jesteśmy z milicji, obywatel jest zatrzymany, proszę się ubrać, jedziemy do komendy – padła zwyczajowo powtarzana formuła.
– Panowie, ale o co chodzi? – zdziwił się Karol.
– Wyjaśnimy na miejscu – uspokajali milicjanci.
– No dobrze, ale tylko szybko wyjaśniajcie, bo złożyłem papiery do Wyższej Szkoły Oficerskiej i chcę w terminie przystąpić do egzaminów wstępnych".
Łatwo się domyślić, że wyjaśnienia nie były szybkie, a Kot nigdy nie przestąpił progu szkoły oficerskiej. Nie zrealizował ani swojego jawnego marzenia o byciu żołnierzem, ani tego sekretnego – o byciu wojennym katem i prowadzeniu obozów koncentracyjnych. Zamiast tego 16 maja 1968 r. zawisł na szubienicy.
"Kochany Loluniu, miej nadzieję"
Ja draniem nie jestem. Draniem jest pijak albo prostytutka
– przekonywał śledczych Kot
Podczas śledztwa i procesu rodzina Kota przekonywała, że nic nie wiedziała o jego morderczych skłonnościach. Wbrew zeznaniom Karola, który twierdził, że często bił swoją młodszą siostrę, rodzice i Basia zgodnie przekonywali, że był wspaniałym bratem. Miał grać z siostrą w piłkę i uczyć ją skakać na skakance.
Wątpliwości budzi jednak fakt, że matka Karola, Izabela, po pierwszym przeszukaniu mieszkania skontaktowała się z Danusią W. Miała przekonywać ją, by ta… ukryła nóż, który dostała od Karola. Sama kobieta nie potwierdziła w zeznaniach, że taki był motyw jej spotkania z dziewczyną. Danusia oddała nóż milicjantom. 13 innych ostrzy zarekwirowali w domu Kotów pracownicy MO.
Izabela Kot zdawała się do końca wierzyć, że jej syn jest niewinny. Gdy trafił do aresztu, wysłała mu list:
"Kochany Loluniu,
miej nadzieję, że sprawa Twoja zostanie wyjaśniona, bo obecnie znajdujesz się w miejscu, gdzie wszelkiego rodzaju nieprawidłowości nie będą miały miejsca. (…). Staraj się panować nad sobą, wiesz, że uczynimy wszystko w Twojej obronie i w obronie sprawiedliwości. Historia zna fakty jeszcze bardziej tragicznych podejrzeń czy omyłek, lecz zawsze sprawiedliwości staje się zadość".
Zbrodnia ma twarz maturzysty
Dobrą ma pani pamięć, pani L. Niech pani przyjdzie do mnie, to do reszty z pani farbę wytoczę
– krzyczał Karol Kot do swojej niedoszłej ofiary
Kot był młodzieńcem pełnym sprzeczności. Z jednej strony często wspominał, że boi się śmierci i wcale nie chce umierać, z drugiej jednak o swoich atakach mówił dużo, chętnie i z wyraźną satysfakcją. Temu, że to on jest "Wampirem z Krakowa", zaprzeczył tylko raz – kiedy milicjanci przyszli do jego domu i na oczach jego rodziców zabrali go do aresztu.
Później, w obecności zarówno samych śledczych, jak i podczas rozpraw z widownią, szczegółowo opisywał swoje makabryczne fantazje oraz sposób, w jaki je realizował. Podczas przesłuchań poprawiał śledczych i prosił, by dopisywali do listy osób, które chciał zabić, kolejne nazwiska.
– Proces to był szok, bo na ławie oskarżonych siedział przystojny, młody chłopak mówiący zupełnie nietypową dla jego środowiska poprawną polszczyzną i z pewnym zapałem i satysfakcją opowiadał o tym, jak pił krew zwierząt, jak chciałby spróbować krwi ludzkiej, jak mordował. Nie mówił o żadnym głosie, który kazał mu mordować, tylko jak o rzeczy poniekąd naturalnej: mam taki być, bo morderstwo sprawia mi przyjemność – opowiada Leszek Mazan, krakauerolog i widz podczas procesu Kota. Zresztą widownia na sali sądowej była wtedy wypełniona. Mazan wspomina, że wydano ograniczoną liczbę przepustek, więc krakowianie "bili się o nie, a czasem trzeba było trochę podpłacić". Karol Kot stał się – jakbyśmy dziś powiedzieli – celebrytą. Co prawda makabrycznym, ale celebrytą.
Według notatek śledczych chłopak podczas przesłuchań był "nonszalancki, a nawet trochę arogancki". 22 czerwca 1966 r. odbyło się przesłuchanie, podczas którego morderca szczegółowo opisywał przebieg swoich napaści. Na koniec poprosił o piwo, które dostał.
Gdzie to się zaczęło?
Chociaż Karol Kot grasował w Krakowie, to całkiem możliwe, że jego mordercze instynkty obudziły się w Pcimiu. To tam kilkuletni Karol jeździł z rodzicami i tam prawdopodobnie po raz pierwszy zetknął się z bliska z krwią i śmiercią.
"Podczas wakacji w Pcimiu asystowałem przy zabijaniu cielaka i ten moment utkwił mi bardzo w pamięci, zresztą podobał mi się bardzo. Bardzo lubię widok krwi i lubię ją pić. W swoim życiu piłem już krew cielaka i wieprza" – czytamy w protokole przesłuchania Kota. Pracowników rzeźni bawiło zachowanie chłopca, który przychodzi z garnuszkiem, łapał do niego posokę i wypijał.
Podczas kolejnych wakacji, tym razem w Lubniu, Karol sam miał okazję zabić cielę. Nie omieszkał podzielić się tym przeżyciem ze śledczymi: – Po prostu złapałem je za mordkę i zrobiłem zik-zik, i już było po cielęciu.
Dr Jerzy Pobocha, członek Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej, nie ma wątpliwości, że zachowanie Kota w rzeźni powinno być sygnałem ostrzegawczym: – Przykład Kota powinien być takim memento dla wychowawców, psychologów, psychiatrów i lekarzy. Jeśli człowiek wykazuje nadmierne zainteresowanie nożami, spija krew, to taka osoba powinna być wcześniej poddana badaniom. Jego rodzina i otoczenie powinny wiedzieć, że nie jest wykluczone, że on może podjąć jeszcze jakieś działania.
Kot zeznał, że po jednym z ataków skosztował ludzkiej krwi. Był jednak ostrożny – zamiast oblizać ostrze, nabrał krwi na palec. Wszystko po to, żeby przypadkiem nie skaleczyć języka.
Karol i dziewczęta
– Kot miał cechy niedojrzałej osobowości, która powodowała nieumiejętność nawiązywania kontaktów z dziewczętami, co skutkowało wulgarnymi, prymitywnymi zachowaniami – tłumaczy Pobocha.
Dziewczęta w większości Karola nie lubiły i bały się go. Ewa Krzek, uczennica Technikum Energetycznego, do którego uczęszczał Kot, wspomina, że poznała go, kiedy podszedł do niej na korytarzu i wyznał jej miłość. Później często pytał, co ma pod sukienką, klepał w pośladki i próbował objąć. Podobnie zachowywał się wobec innych dziewcząt. – Osobiście uważam, że Karol Kot nie był całkowicie normalnym chłopcem – mówiła podczas procesu dziewczyna.
Zachowania, które opisują koledzy i koleżanki ze szkoły Kota, stoją w dużej sprzeczności w zeznaniami matki chłopaka. Izabela Kot portretowała swojego syna jako nieśmiałego, trochę infantylnego chłopca: – Nie zauważyłam, żeby syn interesował się dziewczętami. Przeciwnie, mówił, że one go śmieszą. W domu również miałam wrażenie, że jest bardzo dziecinny, np. kazał sobie plecy myć.
Przekonywała też, że od wczesnego dzieciństwa "Lolunio" rozwijał się prawidłowo, lubił czytać lektury i czasopisma wojskowe. Dziadek Karola z kolei zeznał, że chłopiec "był może trochę powolny, ale nie rzucało się to w jakiś szczególny sposób w oczy".
Mnóstwo przezwisk i mało kolegów
W szkole Karola przezywano "Anastazja", "Lolo Benzyna", "Lolo Rozpruwacz", "Krwawa Bideciara", "Krwawa Uryna", "Lolo Pirotechnik", "Lolo Pederasta", "Lolo Mineciarz", "Kismet", "Kali", "Erotoman" i "Wampir". Ponieważ lubił donosić na kolegów z klasy, mało kto darzył go sympatią. Koledzy mówili o nim, że jest zboczeńcem seksualnym.
– Na korytarzu chwytał się rękami pod boki i śmiejąc się oraz gestykulując ciałem różne figury, podchodził kolejno do różnych kolegów i mówił "jestem namiętną kobietą" – powiedział śledczym Maciej Partyka, kolega Kota. Inny ocenił, że "zachowanie Kota odpowiadało człowiekowi w wieku ok. siedmiu lat". W szkole Kot zaczepiał dziewczęta i słabszych chłopców. Silniejszych unikał, bał się, że zrobią mu krzywdę. Tych, którzy nie mogli mu się postawić, "dla zabawy" dusił, pozorował strzały z karabinu, bił.
Tak, zabijałem. Nie, nie jestem przestępcą
System wartości Karola Kota był złożony i raczej niespójny. Podczas przesłuchań chętnie przyznawał się do zabójstw i swoich krwawych skłonności, obszernie opisywał brutalne fantazje, które snuł. Przyznawał też, że wie, że nie wolno zabijać. Nie zamierzał jednak odmówić sobie takiej przyjemności.
Podczas badania psychologicznego biegły odnotował, że Kot "nie sądzi, by był przestępcą, gdyż przestępstwem według niego jest np. prostytucja, kradzież, picie wódki itp. Dlatego zdziwił się, gdy ojciec, mówiąc o nieznanym zabójcy C., powiedział, iż musiał to zrobić jakiś 'straszny drań'. Przecież ja nie jestem draniem tylko mordercą, powiedział ze zdziwieniem". Zaprzeczał też, by miał skłonności sadystyczne i twierdził, że lekarze "chcą zrobić z niego wariata".
"Wampir" nie obiecywał też poprawy zachowania. Wręcz przeciwnie – kilka razy wyraził głębokie przekonanie, że jeśli będzie miał ku temu w przyszłości okazję, nadal będzie starał się zabijać, gwałcić i torturować. Od razu przyznał się do wszystkich zarzutów. Powiedział przy tym: – Właściwie niczego nie żałuję, nie żal mi też ludzi, których skrzywdziłem.
Guz mózgu
Podczas badań psychiatrycznych u Kota zostały zdiagnozowane zaburzenia struktury osobowości, niedojrzałość emocjonalna i postawa agresywna. "Mamy do czynienia z patologicznym rozwojem osobowości, który jest następstwem niekorzystnych wpływów środowiskowych, działających długotrwale i wcześniej" – czytamy w raporcie psychiatry.
Badania EEG i RTG "nie wykazały zmian o znaczeniu chorobowym". Dopiero sekcja zwłok Karola Kota ujawniła, że morderca cierpiał z powodu ogromnego guza mózgu. Czy gdyby udało się go wyciąć, Karol Kot mógłby być normalnym, zdrowym chłopcem? Tego nigdy się nie dowiemy.
– W samym ośrodku w Szczecinie było kilka przypadków, w których dopiero tomografia ujawniła poważne zmiany w mózgu podejrzanych – zauważa Pobocha. O tym, że to właśnie mózg Karola zabijał, może też świadczyć jego nietypowa na tle innych seryjnych morderców motywacja i niekonsekwentny dobór ofiar. – Wśród naszych polskich morderców bardzo częsty jest motyw seksualny. Zabijanie dla samej przyjemności to rzadka rzecz. Również zmiany rodzaju ofiar nie są typowe. Większość morderców cechuje duża stabilność – przyznaje psycholog.
Anna Winiarska