Są w Polsce miasta, w których dopuszczalne stężenie groźnych pyłów przekraczane jest przez 150 dni w roku. Są też miasta, w których rakotwórczego benzo(a)pirenu unosi się 15 razy więcej, niż powinno. Z tych powodów Polak żyje osiem miesięcy krócej niż Anglik czy Francuz. Skalę katastrofy najlepiej przedstawia publikowany raz do roku europejski raport. Można też z niego wywnioskować, gdzie w Polsce warto żyć.
Co roku z powodu wdychania niebezpiecznych substancji unoszących się w powietrzu umierają tysiące z nas. W czasie, gdy Francuz, Fin i Macedończyk słyszą komunikat władz mówiący o tym, że nad ich miastami unosi się rakotwórcza substancja, my możemy się tego najwyżej domyślać. Bo urzędnicy znad Wisły zdecydowali kilka lat temu, że będą informować mieszkańców dopiero, gdy stężenie szkodliwych substancji przekroczy bezpieczną granicę aż 10-krotnie.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznaje, że bezpieczny dla ludzkiego zdrowia górny poziom zanieczyszczenia pyłem zawieszonym PM10 to 20 mikronów na metr sześc. U nas alarmuje się o zanieczyszczeniu dopiero przy poziomie 200 mikronów PM10.
Tymczasem wdychanie takiego powietrza to jak palenie kilku, a przy wyższych stężeniach nawet kilkunastu papierosów dziennie. W pierwszych dniach stycznia sytuacja w wielu polskich miastach była tak zła, że np. w Rybniku władze zdecydowały o zamknięciu szkół i przedszkoli. W Warszawie można było zobaczyć na ulicach ludzi noszących specjalne maski.
W odpowiedzi na zagrożenia, jakie niosą ze sobą zanieczyszczenia, raz do roku powstaje raport dotyczący jakości powietrza w całej Europie. Na jego tle widać, w jak katastrofalnym położeniu się znajdujemy. Polska na mapach i wykresach Europejskiej Agencji Środowiska przypomina poligon doświadczalny.
Czerwony i brunatny kolor na mapach
Polacy nie osiągnęli ewolucyjnej przewagi nad wspomnianymi Francuzami czy Finami. Wszyscy mamy takie same płuca i jesteśmy tak samo źle przystosowani do życia w smogu. Polscy urzędnicy od lat po prostu, o wiele częściej niż ich zachodni koledzy, ignorują te zagrożenia.
Specjaliści Europejskiej Agencji Środowiska (EEA) zdają sobie sprawę z tego, że oficjele nie lubią takich danych, dlatego opisując stan jakości powietrza na kontynencie przyjmują własne kryteria, na krajowe przepisy – za niemal każdą granicą inne – w ogóle się nie oglądając.
Ludziom trudno konfrontować się z liczbami, dlatego EEA od lat pokazuje skalę problemu, jakim jest zanieczyszczenie powietrza, także na mapach i wykresach. Kolor czerwony i brunatny oznacza miejsca najbardziej niebezpieczne do życia. Niestety, w skali całego kontynentu najwięcej jest ich w Polsce.
Najniebezpieczniejszy dla zdrowia są unoszące się w powietrzu: pył zawieszony PM10, pył PM2.5 oraz benzo(a)piren. Pierwszy atakuje górne drogi oddechowe; drugi – oskrzela, osiadając w nich i powodując poważniejsze choroby. Benzo(a)piren jest z kolei jedną z najbardziej niebezpiecznych substancji rakotwórczych i człowiek nie powinien być w ogóle wystawiony na jego działanie.
Mapy Europy stworzone przez EEA pokazują w tej kwestii przepaść, jaka dzieli Polskę od niemal całej reszty kontynentu. Największą cenę za życie w tak trudnym środowisku płacą dzieci, kobiety w ciąży i osoby chore. Niestety często są to noworodki, które już na starcie wchodzą w życie z problemami. Piszemy o tym niżej.
Polska w pyle. Gdzie żyć trudno, gdzie żyć się da
Wytyczne ONZ i europejskich instytucji są jasne. Według tych pierwszych człowiek – by być bezpiecznym – nie powinien zostać narażony na stężenie pyłów PM10 w normie wyższej niż 20 mikronów na metr sześć. Zdaniem bardziej "liberalnej" Unii granica 40 mikronów też jest jeszcze bezpieczna. Wszystko ponad nią jednak prowadzi do wyraźnego pogorszenia się warunków życia człowieka. Dzięki tym dwóm prostym danym raport EEA dla Starego Kontynentu jest przejrzysty i pozwala porównać sytuację w kolejnych krajach.
Raport stwierdza, że w latach 2000–2014 stężenie pyłu PM10 w okresach dobowych i rocznych zmalało w 75 proc. miejsc, w których funkcjonują stacje pomiarowe (punkty zaznaczone na mapach). Jeden kraj stanowi jednak wyjątek – w Polsce stężenie PM10 w XXI wieku wzrosło.
Co najmniej dwa razy wyższe stężenie (80 mikronów i więcej) PM10 w 2014 r. (do tego roku sięgają pełne dane EEA dla kontynentu) występowało w niemal całym południowym pasie Polski, od granicy niemieckiej aż po ukraińską. Najgorzej było na Górnym Śląsku i w Małopolsce.
Tak samo fatalne dane – opublikowane w ostatnich dniach listopada 2016 r. – pochodziły z Warszawy, województwa łódzkiego, Wielkopolski oraz pasa południe–północ wzdłuż Wisły.
Stężenie PM10 na poziomie 50-75 mikronów w ujęciu rocznym, a więc również bardzo wysokie, dotyczyło z kolei – właściwie bez wyjątków – każdego większego polskiego miasta.
Sytuacja w Polsce jest fatalna, choć stężenie PM10 liczone dla całego roku obejmuje też miesiące wiosenne i letnie, gdy tylu pyłów w powietrzu nie ma. Oznacza to, że w okresie od października do marca, kiedy Polacy są najbardziej narażeni na ich szkodliwe działanie, bezpieczne poziomy stężenia przekraczane są jeszcze wyraźniej.
Polakom w tym względzie nie pomagają niskie temperatury i ukształtowanie terenu. W jego zagłębieniach - dolinach, kotlinach - gdzie powietrze zwłaszcza zimą stoi, groźnych substancji jest więcej i wywierają one poważniejszy wpływ na zdrowie. To m.in. dlatego niezmiennie najwyższe wartości stężeń pyłów i innych substancji notuje się na południu kraju, gdzie krajobraz jest bardziej zróżnicowany.
Takie dane jak z dziesiątków miejsc w Polsce napłynęły tylko z kilku miast w Bułgarii, Macedonii, Serbii i Czarnogóry, z Gijon i Oviedo w Hiszpanii oraz z Turynu, Mediolanu i Pragi.
Dla porównania w największym ośrodku przemysłowym Europy – Zagłębiu Ruhry w zachodnich Niemczech średni roczny poziom PM10 tylko nieznacznie przekroczył limit dopuszczony przez europejskie dyrektywy.
Raport EEA wskazuje też jednak te miejsca w Polsce, w których powietrze jest zdrowe.
To przede wszystkim tzw. zielone płuca. Poza Białymstokiem i Olsztynem właściwie całe województwo podlaskie i warmińsko-mazurskie przez większość roku są wolne od wysokich poziomów PM10. Dotyczy to też Pojezierza Pomorskiego, wybrzeża Bałtyku i polskiej prowincji (głównie na wschodzie kraju). Raport EEA wskazuje, że w 94 proc. wysokie stężenia pyłów koncentrują się w miastach i wokół nich.
Dane dotyczące obecności PM10 w Polsce potwierdza też raport stworzony w ramach ONZ-owskiego programu czystych miast. UN Global Compact przygotowany w Polsce cytuje m.in. dane EEA, Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska i Wojewódzkich Inspektoratów Ochrony Środowiska z lat 2011–2015.
Czytamy w nim, że w 2011 r. dobowa norma stężenia PM10 bezpieczna dla człowieka w Krakowie była przekroczona przez 151 dni, a więc przez pięć pełnych miesięcy. W Nowym Sączu było to 126 dni, w Gliwicach i Zabrzu – 125 dni, w Sosnowcu – 124, a w Katowicach – 123 dni.
Europejskie dyrektywy dopuszczają podwyższony poziom stężenia PM10 tylko przez 35 dni w roku.
Trzy lata później sytuacja nawet się pogorszyła. W 2014 r. stacja pomiarowa w centrum Krakowa wskazywała zbyt wysoki poziom stężenia PM10 przez 188 dni w roku, w Gliwicach – 144, a w Nakle – 142.
Pył zawieszony PM2.5. Polska na czele rankingów
Równie fatalnie wygląda skażenie powietrza w Polsce pyłem PM2.5 powodującym przewlekłe, groźne choroby układu oddechowego.
Europejskie dyrektywy mówią o dopuszczalnym średnim rocznym stężeniu PM2.5 na poziomie 25 mikrogramów na metr sześc. Ponieważ PM2.5 jest wyjątkowo niebezpieczny, nie ma w unijnych przepisach mowy o przyzwoleniu na jakąś liczbę dni w roku ze stężeniem tego pyłu przekraczającym normę. WHO z kolei uznaje, że 25 mikronów PM2.5 nie powinno być przekraczane częściej niż 3 dni w roku.
3126 proc. normy. Rekord smogu w Rybniku
Jak wynika z danych EEA, w 2014 r. roczna wartość stężenia PM2.5 powyżej bezpiecznych limitów została jednak zaobserwowana w dziesiątkach miejsc w Polsce, Czechach, Bułgarii i we Włoszech.
W 2012 r. EEA donosiła, że pięć z ośmiu najbardziej zatrutych PM2.5 miast w Europie to Kraków, Nowy Sącz, Godów, Przemyśl i Katowice.
W 2014 r. poziom stężenia PM2.5 w tych samych miejscach wciąż był średnio dwukrotnie wyższy od bezpiecznych w skali całego roku, a więc jesienią i zimą nieraz przekraczały normy o 300-400 proc.
Raport WHO z 2015 r. wskazał tymczasem, że aż 33 z 50 europejskich miast, w których stężenie PM2.5 jest najwyższe, znajduje się w Polsce.
Rakotwórczy benzo(a)piren nad polskimi miastami
"Benzo(a)piren to silny czynnik rakotwórczy" – stwierdza w raporcie EEA. Unijne wytyczne określiły jego stężenie na poziomie dopuszczalnym, a więc bezpiecznym dla człowieka, na 1 nanogram na metr sześc. w skali roku.
Duża koncentracja benzo(a)pirenu jest obecna w wielu częściach Europy, jednak w Polsce osiąga ona zatrważająco wysoki poziom. Średnie roczne stężenie tej substancji w 2014 r. zostało przekroczone w naszym kraju niemal pięciokrotnie.
Brunatny kolor na mapie przedstawiający stężenie benzo(a)pirenu pokazuje przepaść między Polską a resztą kontynentu.
Jak pokazuje poniższy wykres, sytuacja poprawiła się od 2012 r. tylko nieznacznie. Wtedy Polska też była niechlubnym liderem na kontynencie pod tym względem.
Niestety najbardziej do wyobraźni przemawiają jednak dane z poszczególnych polskich miast. W 2014 r. stężenie rakotwórczego benzo(a)pirenu, które nie powinno przekraczać w skali roku 1 nanograma, w mniejszych polskich miastach takich jak Opoczno, Nowy Sącz czy Zakopane było katastrofalne.
Jak tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl Piotr Siergiej z Polskiego Alarmu Smogowego, obecność benzo(a)pirenu w takich ilościach w Polsce to nie przypadek, lecz efekt utrzymywania starych instalacji i chłodnego klimatu.
– Benzo(a)piren powstaje w warunkach spalania przy niższej temperaturze i mniejszym dostępie powietrza, jego emisja związana jest więc ze spalaniem węgla i drewna w przestarzałych "kopciuchach". Obecność milionów takich pozaklasowych kotłów na paliwa stałe oraz spalanie węgla złej jakości skutkują najwyższą w Unii emisją tej substancji. Polska jest pod tym względem państwem wyjątkowym – mówi.
Co nas truje?
Europejski raport, dokument UN Global Compact i dane polskich instytucji również nie pozostawiają wątpliwości. Choć w największych miastach transport jest odpowiedzialny za znaczną część niebezpiecznych substancji w atmosferze, to większość PM10, PM2.5 i benzo(a)piren produkują właśnie gospodarstwa domowe.
Z naszych domów i miejsc pracy wysyłamy aż 56 proc. pyłu PM2.5, 40 proc. PM10, a w przypadku benzo(a)pirenu jest to aż 71 proc. całej jego masy.
Raport EEA stwierdza, że wysoka emisja tych substancji to efekt utrzymywania przestarzałych pieców i kotłów węglowych i drzewnych. Powstawanie pyłów potęguje też spalanie malowanego drewna i plastiku. "Wymiana takich pieców na nowocześniejsze i bardziej wydajne, mające atesty środowiskowe, wyraźnie zmniejszyłaby poziom zanieczyszczenia powietrza" – pisze i apeluje EEA.
Smog w Polsce. Sześć palących pytań i odpowiedzi
Agencja odnosi się w tej kwestii w pierwszej kolejności do sytuacji w Polsce, Niemczech, Francji i krajach skandynawskich (zimnych i najzimniejszych na kontynencie), zwracając uwagę na to, że wszędzie są dostępne nowe rozwiązania pozwalające na szybszą redukcję wydzielania gazów cieplarnianych do atmosfery.
To dlatego Polska jest niezmiennie od lat na szczycie niechlubnych statystyk. Jak mówi Piotr Siergiej, w Czechach, które też mają bardzo poważne problemy z pyłami i benzo(a)pirenem, kwestię wysokich stężeń uda się być może rozwiązać w nadchodzących latach. Wszystko dzięki systemowemu podejściu do problemu wykorzystywania paliw stałych przez obywateli do ogrzewania domów.
Ta sytuacja dotyczy też innych europejskich krajów. W nich "odpady kopalniane o najgorszej jakości są utylizowane". – W Czechach np. za ich sprzedaż grozi wysoka kara finansowa – wyjaśnia Siergiej.
Rząd w Pradze od ub. roku rozszerza m.in. program, który pozwoli stopniowo pozbyć się starych instalacji grzewczych. Kotły centralnego ogrzewania są wymieniane w najbardziej zanieczyszczonych pod względem jakości powietrza regionach, a dofinansowania są tak wysokie, że czasami pokrywają całość kosztów ponoszonych przez obywateli.
Dowodem na zaangażowanie Czechów w poprawę jakości powietrza może być też np. liczba stacji pomiarowych w stolicy kraju. Jest ich tam 28. W największych polskich miastach to z reguły tylko 2-3 stanowiska.
W innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej – zwłaszcza tych znajdujących się poza Unią Europejską i znacznie biedniejszych – sytuacja może być podobna do polskiej. Stamtąd jednak trudniej jest pozyskać dane, bo stacji pomiarowych, z których korzystają specjaliści EEA, jest w nich jeszcze mniej niż u nas. Kraje południa Europy mają jednak przewagę nad Polską. Jest nią po prostu klimat. Im dalej na południe, tym zimy są łagodniejsze, a co za tym idzie – mieszkańcy nie muszą ogrzewać domów w takim stopniu jak my. W basenie Morza Śródziemnego zanieczyszczenia pyłami i benzo(a)pirenem są z reguły minimalne.
Wpływ na zdrowie "już na etapie życia płodowego"
W rezultacie dane, jakie posiadamy, wskazują, że stan jakości powietrza w Polsce jest najgorszy na kontynencie. Zgodne co do tego są zarówno europejskie agencje, jak i ONZ. Według raportów EEA z ostatnich lat rocznie w Polsce z tego powodu umiera przedwcześnie około 50 tys. osób. To jedno małe miasto.
Twórcy ONZ-owskiego raportu UN Global Compact przypominają badania prowadzone w latach 90. w USA. We wnioskach z nich płynących specjaliści stwierdzili, że za każdym razem, gdy dobowe stężenie pyłów w powietrzu przekroczy 100 mikronów na metr sześc., kolejnego dnia liczba zgonów w danym miejscu wzrośnie o 4-7 proc. Biorąc pod uwagę sytuację w dziesiątkach polskich miast, w których jesienią i zimą stężenie PM10 i PM2.5 sięga w niektóre dni nawet 300-400 mikronów, trudno się dziwić statystykom umieralności.
Inne badanie, przeprowadzone w Dublinie, w którym w 1990 r. władze ograniczyły dostęp do paliw stałych dla mieszkańców, dowiodło, że dzięki ograniczeniu spalania węgla i drewna w kolejnych latach umierało aż o 8 proc. mniej obywateli niż przed 1990 r.
Według Światowej Organizacji Zdrowia średnia długość życia Polaków wydłużyłaby się o osiem miesięcy, gdybyśmy nie byli narażani w bardzo długich okresach na wysokie poziomy stężenia PM10, PM2.5 i benzo(a)pirenu.
Zdaniem ONZ aż 15 proc. umierających na raka płuc, zachorowało na ten nowotwór z powodu wdychania niezdrowego powietrza. W 2013 r. Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem zakwalifikowała pył zawieszony i benzo(a)piren jako substancje "o udowodnionym działaniu rakotwórczym".
Badania przeprowadzone w Europie Zachodniej, USA i Japonii, których wyniki opublikowano w 2014 i 2015 r. wskazują, że "zapadalność na raka płuc zwiększa się o 9 proc. wraz ze wzrostem długookresowego narażenia populacji na PM2.5". Każde 10 mikronów stężenia więcej to kolejne 9 proc. w górę w tej statystyce – czytamy w raporcie UN Global Compact.
Pył zawieszony wpływa też na rozwój i postęp chorób związanych z układem krążenia, układem nerwowym i zwiększa o nawet 42 proc. ryzyko obumierania płodu oraz wcześniactwo, to zaś prowadzi do poważnych problemów zdrowotnych w dorosłym życiu.
"Ogromna liczba badań epidemiologicznych, klinicznych i laboratoryjnych pokazuje wyraźnie, że ekspozycja na zanieczyszczenia powietrza ma negatywny wpływ na zdrowie człowieka. Wpływ ten zaznacza się już na etapie życia płodowego, trwa przez całe życie i może prowadzić do rozwoju bardzo poważnych dolegliwości i chorób układu oddechowego, układu krążenia i układu nerwowego, a także do istotnego skrócenia oczekiwanej długości życia. Koszty zdrowotne, społeczne, a co za tym idzie, także ekonomiczne negatywnego oddziaływania zanieczyszczeń powietrza na zdrowie są w naszym kraju znaczące" – podsumowują współtwórcy raportu, dr hab. nauk medycznych Ewa Kondracka, dr hab inż. Artur Jerzy Badyda i dr Jakub Jędrak.
Jak żyć?
Istnieją trzy skuteczne sposoby ochrony przed pyłem zawieszonym. To: niewychodzenie z domu w czasie przekroczenia norm jego stężenia, unikanie w tym czasie wysiłku i stosowanie masek przeciwpyłowych.
Ponieważ maski, które rzeczywiście mogą pomóc, i filtry do nich są drogie, najlepszą drogą do poprawy naszego zdrowia są dwie pierwsze opcje.
Mogliby w tym pomóc sami urzędnicy, informując obywateli o złej jakości powietrza wcześniej niż dopiero w momencie, gdy niebezpieczne stężenie przekracza normy 10-krotnie (200 mikronów na metr sześc.).
Najprawdopodobniej jednak to się nie stanie. Ministerstwo Środowiska w piśmie będącym odpowiedzią na postulaty Polskiego Alarmu Smogowego stwierdziło, że wprowadzenie poziomu alarmowego poniżej tej granicy "byłoby działaniem nieskutecznym". "Powodowałoby bowiem konieczność częstego ogłaszania stanu alarmowego. Ze względu na skalę zjawiska może powodować to, że społeczeństwo szybko przyzwyczai się do tego stanu rzeczy i (…) nie będzie traktować przekroczeń norm jakości powietrza jako sytuacji nadzwyczajnej".
Dane polskich i europejskich specjalistów mówią jednak jasno, że jesienią i zimą zły stan jakości powietrza nie jest wcale sytuacją nadzwyczajną, lecz codzienną.
W Macedonii mieszkańcy dowiadują się o każdym przekroczeniu stężenia pyłów powyżej 50 mikronów, w Paryżu przy 80 mikronach władze ogłaszają alarm smogowy.
My sami możemy inwestować w nowe piece i kotły do ogrzewania domów, zwracając też uwagę sąsiadom na to, by nie palili w piecach plastikiem i śmieciami. Zwłaszcza jesienią i zimą, kiedy powietrze często "stoi" i pogoda nie pomaga przegonić pyłów, taka sytuacja staje się dla nas wyjątkowo niebezpieczna.
Możemy ten korzystać z aplikacji pokazujących codzienne wartości stężeń pyłów, by wiedzieć, kiedy unikać przebywa na "świeżym" powietrzu.
W portalu tvnmeteo.pl jakość powietrza w kraju można sprawdzać na bieżąco.