"1,80 zł za metr to mało? Nie pójdziecie po dobroci, to was wywłaszczymy. Wtedy nie zobaczycie takich pieniędzy jak teraz. Przez was będzie powódź!" – straszyli. No to poszli. Pod jednym warunkiem: że przeniosą całą wieś, dom po domu, kamień po kamieniu – i cmentarz, i kościół, a Maryjka musi siedzieć w ławce obok Anny jak dotychczas. I przenieśli.
Przenoszą Nieboczowy. Nie bez walki.
Śląska wieś nad Odrą, stara, z XIII wieku, blisko granicy z Czechami miała zniknąć z mapy Polski. Powód: budowa zbiornika przeciwpowodziowego Racibórz Dolny. W razie deszczów zbiornik ma przyjąć falę powodziową, chroniąc przed zalaniem nadodrzańskie miasta: Racibórz, Opole, Wrocław. Nieboczowy też były zalewane. Ale mieszkańcom powódź była niestraszna. Powodzie ich zjednoczyły.
Postawili warunek: opuszczą wieś, jeśli im postawią nową. Identyczną.
Przez was będzie powódź
Mówiło się o tym zbiorniku od czasów Hitlera, najstarsi pamiętają. Że Nieboczów nie będzie, dlatego nie wolno stawiać nowych domów. Od czasu do czasu ten zakaz był zawieszany.
Ale po powodzi tysiąclecia mówienie zaczęło się znowu i już nie ustało. To była za duża tragedia. W lipcu 1997 r. Odra zalała Czechy, część Niemiec, Słowacji, Austrii, a w Polsce Wrocław, Opole, Racibórz, Nieboczowy…
Mieszkańcy wsi wynajęli geodetów i narysowali zbiornik przeciwpowodziowy gdzie indziej. Nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Jeździli do wojewody, do ministrów, wynajmowali tłumaczy, pisali do Brukseli.
– Jesteśmy tutaj, jesteśmy ludzie, obywatele Polski – mówi Barbara Mazurek, córka Łucjana Wendelbergera, ówczesnego sołtysa Nieboczów, którego nazywano Mojżeszem.
Był początek XXI wieku.
Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, inwestor zbiornika, dawał im z początku 1,80 zł za metr kwadratowy ziemi. Niektórzy sprzedali się za te grosze i oni teraz najbardziej żałują.
Grozili im: nie pójdziecie po dobroci, to was wywłaszczymy, a wtedy nie zobaczycie takich pieniędzy jak teraz. Niektórzy dali się zastraszyć.
Twardsi odpowiadali: tutaj nasza ziemia, tu będziemy żyć aż do końca. Starych korzeni się nie przesadza. A do wody można się przyzwyczaić.
No to ich oskarżali: przez was będzie powódź.
Wtedy się wściekli: a co nas obchodzi Opole?
Bo oni są przygotowani. W 1997 r. woda zalała opolskie fabryki, szkoły, bibliotekę. Nieboczowy były przykryte po dachy. W całej Polsce zginęło 56 ludzi. W Nieboczowach – jeden warchlak.
Nie ma prądu, jest sąsiad
Nieboczowiki mają powódź trzy razy w roku. Podwórka i piwnice zalane. I zawsze jest ten strach, że będzie jak w 1997 r.
(– Nieboczowik to znaczy mieszkaniec Nieboczów z dziada pradziada. Człowiek silny – wyjaśnia Barbara Mazurek).
Wiedzą, kiedy się zbliża. Czytają z chmur. Jak idą nisko i szybko, to trzeba pralki i lodówki wynosić na strych. Autami wyjechać za wieś i zostawić. Kury, krowy, świnie zaprowadzić do gospodarzy pod kościół. Tam najwyżej we wsi.
Wiedzą, gdzie wyleje najpierw. Znają wały, wyrwy, każdy nieboczowski płot. Muszą tylko ostrzec letników, bo oni nie mają tej "świadomości nieboczowskiej", jak mówi Barbara Mazurek. A potem pomagać żołnierzom, którzy przychodzą im z pomocą.
Teściowa pani Barbary przed powodzią chciała zabrać do siebie wnuki. Synowa nie pozwoliła. Jak inaczej Franek i Zosia nauczą się żyć w Nieboczowach, jak się zahartują? Każdy mały nieboczowik pływał po ulicach pontonem.
Wiedzą, że nie będzie prądu. Nie ma prądu, nie ma telewizora. Sąsiedzi się odwiedzają. – Powódź to świętowanie – mówi Mazurek. Jest czas na rozmowę, bycie razem, jak w Boże Narodzenie.
Na murach zaznaczają poziom wody, jak wzrost dzieci. W końcu opadnie zupełnie i potem trzeba tylko posprzątać. Pozamiatać podwórko i ulice. Nieboczowy wygrywały w konkursach na najpiękniejszą wieś województwa.
Na końcu wyburzą kościół
Teraz w wąskie, kręte uliczki wdziera się trawa. Asfalt spękany. Niekoszone pobocza, wymarłe podwórza. Usłyszeć psa – rzadkość, zobaczyć kurę – cud. W oknach firanki. To złuda – ktoś nie potrzebował wziąć. Wielkie odręczne numery na murach wyznaczają kolejność wyburzeń.
Burzą, bo ma tu powstać zbiornik. Burzą szybko, bo szabrownicy grasują. Kilkadziesiąt rodzin jeszcze tu mieszka, wolno im do końca 2016 r.
W pustostanach ćwiczą antyterroryści. Przed pierwszą akcją nikt nieboczowików nie ostrzegł. Pewnej wrześniowej nocy 2013 r. obudziły ich strzały, huk wybijanych okien, wyważanych drzwi.
Cmentarz przeryty jak pole na jesień. Za ogrodzeniem góra gruzu z nagrobków. Zmarłych już nie ma, ekshumowani. Na końcu wyburzą kościół. Już zabrali dzwon.
10 lat po powodzi tysiąclecia nieboczowiki zgodzili się wyprowadzić, bo obiecali im odtworzyć wieś. Warunek był jeden – musi być co najmniej 37 gospodarzy. Dla mniejszej liczby domów inwestor nie widział sensu budować remizy i kościoła.
Sołtys Wendelberger chodził od drzwi do drzwi i przekonywał. – Pójdziemy z tobą, Lucek – kłamali mu w oczy. Inni przyznawali wprost: – Już nie wytrzymujemy.
Gdy przekonał 37. rodzinę, umarł. Jak Mojżesz: widział już tę ziemię obiecaną, ale do niej nie wszedł.
Proboszcz nie modli się za nową wieś
– Tam mieliśmy Mazury, tutaj mamy Bieszczady – mówi Henryk Cuber.
"Tam" to stare Nieboczowy. Równina z rzeką i jeziorkami po wyrobiskach żwirowych. "Tutaj" – nowe Nieboczowy. Wieś odtwarzana 7 km dalej, 30 m wyżej, na jednym z pagórków wsi Syrynia w tej samej gminie Lubomia.
Wtedy, w 2013 r. to była dzicz. Łąka pod lasem bez prądu, wody i dróg. Henryk Cuber z żoną Eugenią, Barbara Mazurek, córka Łucjana Wendelbergera, jego następca Krzysztof Szczotok – oni pierwsi zaczynają się budować, bo nieboczowików ubywa.
Nowe Nieboczowy powstają za kredyt z Banku Światowego. Elektryfikacja, kanalizacja, budowa remizy trwa dwa razy dłużej, bo dokumenty przetargowe i projektowe trzeba tłumaczyć, wysyłać do Waszyngtonu i czekać na zgodę. Ludzie tracą cierpliwość i budują się w innych wsiach.
W dodatku proboszcz nie modli się za odtworzenie Nieboczów. Przerosła go wizja budowy świątyni. A kościół to warunek sine qua non. Maryjka musi siedzieć w ławce obok Anny, jak mówi Mazurek. Do wsi bez kościoła nie pójdą.
Rodzice poróżnili się z dziećmi. Młodzi wybrali inne miejscowości, starzy chcieli iść do nowych Nieboczów,
Cuberowie, Mazurkowie, Szczotokowie kupują agregaty i kopią studnie. – Państwo nie jest nam do niczego potrzebne – mówi Cuber. Muszą słabszym sąsiadom pokazać, że Nieboczowy trwają, tyle że w innym miejscu.
Widać to po dzieciach. Mały Franek od Mazurków w przedszkolu burzył domy z klocków. Teraz w grze komputerowej buduje kościół. Już nie ma strachu, że wieś znika. Jest radość: wieś powstaje.
Stary proboszcz odchodzi z parafii, nowy, ks. Mariusz Pacwa w marcu 2016 r. zakłada kopułę na kościół w nowej wsi. Będzie pół na pół drewniany i murowany, połączeniem pierwszego i ostatniego kościoła w Nieboczowach. Jak tylko go poświęcą, zaraz po pierwszej niedzielnej mszy, ludzie osiądą w nowej wsi. – Jeszcze w tym roku, jak dobrze pójdzie. Jak tylko podłączą gaz, bo jak otwierać kościół dla ludzi bez ogrzewania – mówi proboszcz.
Tam 550, tu 200 ludzi
Cuberowie obchodzą nową wieś w godzinę. Tamte Nieboczowy obchodzili w trzy godziny. Tam stało 150 domów, tu – 50. Wedle trzech dopuszczalnych projektów, w kolorach wrzosowym, brązowym albo grafitowym, każdy z gankiem od drogi i dachem spadzistym, krytym dachówką.
Tam, wśród stawów, łąk i pól, kompletna cisza. Tutaj szum samochodów z ulicy. Na pola brakło miejsca. Wolno trzymać kury, ale najwyżej dwie świnie. Brat Barbary Mazurek nie ma już warsztatu samochodowego w garażu przy domu, tylko w wyznaczonej strefie przemysłowej. Dzieciom będzie łatwiej sprzedać, jak nie będą chciały przejąć interesu po ojcu. – Idziemy do przodu. Ta wieś ma przyszłość, może się rozwijać – mówią nieboczowianie. W starych Nieboczowach z powodu planowanego od 100 lat zbiornika obowiązywał zakaz budowy.
– Ale co wyście właściwie przenieśli, prócz nazwy? –pytam.
– Ludzi.
Tam 550, tu 200.
Dobry sąsiad lepszy jest niż pies
Nazwy ulic jak w starej wsi, Mazurkowie wciąż będą mieszkać na Rzecznej, Cuberowie na Kochanowskiego, ale średnio co trzeci dom wypadł.
Jak podzielić działki? Szczotok: – Baliśmy się tego najbardziej.
Miało być losowanie, ostatecznie kto pierwszy załatwił sprawę z odszkodowaniem za stary dom, ten miał większy wybór w nowych adresach. Szczotok: – Jak przyjechali na wizytację z Banku Światowego, nie mogli się nadziwić, że nie było przy tym żadnej kłótni.
Na budowie nie ma ochroniarzy. Jak mawiał Cuber, dobry sąsiad lepszy jest niż pies.
To jest jak nowotwór
– Tu mieszkała pani Jadwiga, co lubiła czystość. "Alojz, sprzątaj" – pamiętacie jak wołała męża? Tutaj pani Hilda, dawno wyjechała do Niemiec – Mazurek jeździ z dziećmi na rowerach po starej wsi i zapisuje im w pamięci.
– A tam był dom organisty, który zawiózł waszą babcię do szpitala na poród i potem ciągle mi wypominał: "gdyby nie ja, nie byłoby cię na świecie".
Ze starego domu, który stawiał pradziadek, wzięła kawałek schodów i wmurowała w nowe. Koniecznie chciała mieć laubę – śląską dobudówkę przed wejściem, jak w starym domu. Dzisiaj myśli: to nie jest takie ważne. To tylko przedmioty. Powoli przyzwyczaja się do nowego.
Henryk Cuber nie doczekał przeprowadzki, zmarł w 2015 r. w wieku 55 lat na zawał serca. Łucjan Wendelberger nie doczekał budowy domu, zmarł w 2011 r. w wieku 61 lat na raka skóry.
Mazurek o przenosinach wsi: – To jest jak nowotwór, jak ciężka choroba, z której wychodzimy zwycięsko.
Przez pół wieku będzie suchy dół
Nieboczowy nie były pierwsze. W 1974 r. pod budowę zbiornika retencyjnego przeniesiono Maniowy nad Dunajcem na południowe zbocze Gorców. – Niby blisko, a ścieżki nie te same – wspominają z żalem mieszkańcy tej podhalańskiej wsi.
Dawne Maniowy to dzisiaj Jezioro Czorsztyńskie. Otwarte w pamiętnym 1997 r. przyjęło falę powodziową z Dunajca, prawdopodobnie ocalając miasta nad Wisłą.
Jest jednym z pięciu największych jezior w Polsce, a jak woda opadnie, wyłaniają się fundamenty dawnych Maniów. Mieszkańcy mogą się pocieszać: starej wsi nie ma, ale jest atrakcja turystyczna.
Jednak nie każdy zbiornik retencyjny napełniany jest wodą. Suche, wielkie doły czekają na wezbrane wody rzeki. Taki ma być Racibórz Dolny, czyli stare Nieboczowy.
W Polsce jest około 100 zbiorników przeciwpowodziowych. Na rzece Skawa w Małopolsce, tam, gdzie kiedyś była wieś Mucharz, taki zalew dopiero powstaje. Jest najdłużej trwającą inwestycją w Polsce. Budowa zaczęła się w 1986 r. Mieszkańcy Mucharza chodzą po zachwaszczonej wsi z żalem, że wysiedlono ich bez sensu.
Racibórz Dolny, wyceniony na prawie miliard złotych i budowany od lipca 2013 r., miał by gotowy w 2015. Termin został już przesunięty prawie o trzy lata. Sołtys Szczotok: – Gdyby zbiornik nie powstał, byłoby to najgorsze z zakończeń.
Zapowiedź: To była największa ekshumacja w Polsce. Pierwsza z udziałem bliskich zmarłych. Odkryto 80 tajemniczych szczątków. W tym 36 małych, białych trumienek dziecięcych. Za tydzień o tym, jak przenoszono cmentarz w Nieboczowach.