Czołg bez dobrej amunicji jest niewiele wart. Co z tego, że strzeli i trafi we wroga, jeśli niewiele mu zrobi? Tymczasem większość polskich czołgów ma w swoich magazynach amunicję bez mała zabytkową. - Nadaje się do utylizacji. Sytuacja jest tragiczna - mówi jeden z ekspertów. Ostatni raz większe jej ilości wyprodukowano w latach 80. i nawet wówczas była przestarzała. Dzisiaj, żeby mieć szansę w walce z nowszymi rosyjskimi maszynami, polskie załogi muszą liczyć na łut szczęścia albo wzięcie wroga sposobem.
Problem zakupu nowych nabojów ignorowali wszyscy ministrowie obrony III RP. Bardzo długo uzasadniano to w ten sposób, że chodzi o amunicję kalibru 125 mm, wykorzystywaną jedynie w czołgach o radzieckim rodowodzie, które mają być zastąpione przez nowsze wozy konstrukcji zachodniej z działami o kalibrze 120 mm.
Minęły lata, minęły dekady, a maszyny rodem z ZSRR nadal stanowią większość wyposażenia polskich wojsk pancernych. Co więcej, Antoni Macierewicz i jego współpracownicy właśnie dokonali rewolucji w niezmiennych od ponad dekady planach i już nie chcą się starych czołgów pozbywać, ale je modernizować. Tymczasem bez nowej amunicji nawet zmodernizowane będą ułomne w walce z Rosjanami.
Najbardziej zacofani
Problem dotyczy 232 czołgów PT-91 Twardy i około pół tysiąca T-72M1. To podstawa polskich sił pancernych, choć rzadziej pokazywana niż nowocześniejsze Leopardy 2. Tych niemieckich maszyn jest bowiem tylko 250. Dominujące w polskim wojsku maszyny o radzieckim rodowodzie są już przestarzałe, zwłaszcza wyprodukowane w latach 80. T-72. Część z nich w latach 90. zmodernizowano do wersji PT-91, ale dzisiaj trudno je już nazwać nowoczesnymi.
Głównym uzbrojeniem obu typów maszyn są armaty 2A46 kalibru 125 mm. Można z nich strzelać dwoma podstawowymi typami amunicji. Prostszą odłamkowo-burzącą i kumulacyjną, która służy do niszczenia na przykład bunkrów czy słabo opancerzonych pojazdów oraz podkalibrową, specjalnie skonstruowaną do przebijania grubych pancerzy wrogich czołgów.
Polskie wojsko ma poważny problem z tą drugą. - Sytuacja jest tragiczna - mówi Jarosław Wolski, ekspert miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". - Nawet Syryjczycy dysponują nowocześniejszą. Poza Polską taką amunicję wykorzystywały jeszcze wojska Saddama Husajna i Muammara Kaddafiego, ale już ich nie ma - dodaje.
Można "popukać" w rosyjskie czołgi
Wykorzystywana dzisiaj przez polskich czołgistów amunicja podkalibrowa do armat 125 mm to dzieło radzieckich konstruktorów z przełomu lat 60. i 70. W Polsce jej licencyjna produkcja ruszyła dekadę później i już wówczas nie była nowoczesna. W starciu od czoła miała nikłą szansę na przebicie pancerzy produkowanych wówczas czołgów zachodnich czy wschodnich. Nadawała się raczej do walki z maszynami rodem z lat 60. A polscy czołgiści wykorzystują ją do dzisiaj.
- My nią nic nie zrobimy rosyjskim czołgom. Możemy im popukać - stwierdza w rozmowie z tvn24.pl generał Waldemar Skrzypczak, był dowódca Wojsk Lądowych, którego cała kariera w wojsku była związana z bronią pancerną. Dowodził wieloma oddziałami uzbrojonymi w czołgi T-72.
Damian Ratka, ekspert miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa", zastrzega, że to nie jest tak, iż polscy czołgiści są absolutnie bezbronni w starciu z rosyjskimi czołgami, ponieważ na polu walki zawsze może się zdarzyć, że będą mogli strzelać w bok albo tył wroga. Przytacza jednak amerykańskie badania, z których wynika, że statystycznie podczas walki 70 procent strzałów jest oddawanych do czołgów z przodu. Szanse na atak z boku czy tyłu są małe. Odpowiednio 12 i 6 procent.
Oznacza to, że statystycznie polskie załogi musiałyby się mierzyć z wrogiem w 7 na 10 przypadków od frontu. Żeby wygrać w takiej walce musieliby mieć jednak dużo szczęścia i trafić w najsłabsze punkty czołgów przeciwnika. - Takie trafienia to jednak bardziej przypadek niż celne strzelanie - mówi Ratka. Zazwyczaj będą więc tylko "pukać".
Zalecana utylizacja
Problemem jest nie tylko fakt, że amunicja jest przestarzała technologicznie, ale jest też po prostu fizycznie stara. Jak mówi Wolski, jej produkcji zaprzestano w połowie lat 80. - Najmłodsze serie pochodzą z 1985 roku - precyzuje. Oznacza to, że dzisiaj standardem w magazynach amunicyjnych większości polskich czołgów są pociski mające po 32 lata lub więcej.
- Im starsza amunicja a konkretnie jej ładunki miotające (proch umieszczony w łusce, który gwałtownie się spala podczas wystrzału i wyrzuca pocisk z lufy - red.), tym bardziej jest niebezpieczna - tłumaczy Ratka. Niebezpieczna nie dla wroga, ale dla własnej załogi, ponieważ amunicja z wiekiem staje się coraz mniej stabilna i przewidywalna. - Nawet w czasie pokoju może dojść do niebezpiecznych zdarzeń, które mogą skończyć się pożarem amunicji - tłumaczy Ratka i dodaje, że w przypadku maszyn rodziny T-72 zazwyczaj oznacza to katastrofę - zniszczenie całego wozu i zabicie załogi.
Standardowym okresem gwarancji na amunicję jest około dziesięciu lat. - Natomiast wartością graniczną jest 25 lat. Po tym czasie powinna iść do utylizacji - stwierdza Wolski. Oznacza to, że niemal cały zapas amunicji przeciwpancernej dla 3/4 polskich czołgów nadaje się do kosza i stwarza ryzyko dla załóg.
Porzucony Ryś
Problem jest znany od lat i od lat jest ignorowany. Po prostu dotychczas zakładano, że poradzieckie czołgi pójdą na złom, więc nie chciano inwestować w amunicję do nich. Planowano zastąpić je nowszymi konstrukcjami zachodnimi i zupełnie nowym wozem wsparcia Gepard z armatami kalibru 120 mm. Teraz MON pod kierownictwem Macierewicza nagle zmieniło jednak zdanie i mówi, że będzie modernizacja maszyn z radzieckim rodowodem.
Deklaracja padła podczas prezentacji nowego Strategicznego Przeglądu Obronnego w ubiegłym tygodniu. Szczegóły pomysłu na modernizację T-72 i PT-91 nie są znane. MON nie zdradził, kiedy i w jakim stopniu ma to zostać zrobione. Mają trwać "analizy". Nie ulega jednak wątpliwości, że bezwzględnie potrzebują nowej amunicji przeciwpancernej, ponieważ inaczej i tak nie będą miały szans w walce.
Problemem jest jednak to, że w Polsce nie ma dostępnej od ręki amunicji kalibru 125 mm, którą można by uznać za nowoczesną. Na początku wieku podjęto próbę rozkręcenia jej produkcji. Specjaliści z Wojskowego Instytutu Techniki i Uzbrojenia stworzyli we współpracy z Izraelczykami naboje podkalibrowe nazwane przez wojsko Ryś. Jak mówi Wolski, miały przyzwoite osiągi, choć nie wybitne. - Identyczne jak produkowana dzisiaj najnowsza polska amunicja do Leopardów 2. Nadawały się na rosyjskie czołgi wyprodukowane przed 1984 rokiem - tłumaczy.
- Jeśli chodzi o wozy nowszych typów, to miała osiągi dalece niewystarczające - dodaje Ratka. Mają one już inne technologie zastosowane w opancerzeniu i dodatkowo zamontowane skuteczne pancerze reaktywne (przy uderzeniu pocisku wybuchają i uszkadzają nadlatujące zagrożenie, które nie może potem przebić głównego pancerza). W efekcie Ryś miałby małe szanse na przebicie ich od przodu.
Dodatkowo wojsko nigdy nie zamówiło więcej tej stosunkowo nowoczesnej amunicji. Pierwsze partie produkcyjne okazały się wadliwe, co zepsuło atmosferę wokół pocisku, a poza tym wówczas myślano już o kupowaniu czołgów zachodnich. - Wyprodukowano około 1,6 tysiąca sztuk, a od 100 do 200 zużyto na testach - mówi Wolski. Oznacza to, że wojsku zostało od 1,4 do 1,5 tysiąca sztuk amunicji podkalibrowej 125 mm, która do czegoś się nadaje. Zakładając, że wszystkie trafiły do nowszych PT-91, to oznacza, że każda załoga statystycznie będzie miała do dyspozycji po pięć takich pocisków. Tyle może wystrzelić w mniej niż minutę. Potem zostanie z kilkunastoma zabytkowymi pociskami konstrukcji radzieckiej.
MON planów nie ujawnia
Nawet gdyby MON teraz zdecydował o wznowieniu produkcji nabojów Ryś, to nie byłaby to sprawa łatwa. Te kilkanaście lat temu zajmowała się tym firma zbrojeniowa MESKO. Dzisiaj nawet nie chwali się tymi pociskami w swojej ofercie. - Linia technologiczna nadal istnieje - mówi jednak Wolski. Wznowienie produkcji jest więc teoretycznie możliwe. Problem w tym, że w Polsce nie ma możliwości produkowania najważniejszego elementu nowoczesnej amunicji przeciwpancernej nazywanej też podkalibrową - to wykonany z wolframu lub zubożonego uranu rdzeń.
W uproszczeniu wygląda on jak około półmetrowa strzała ważąca kilka kilogramów. Z lufy czołgu jest wyrzucana z prędkością przekraczającą nawet sześć tysięcy kilometrów na godzinę. Dzięki małym rozmiarom, dużej gęstości i wielkiej prędkości ów rdzeń ma w sobie skumulowaną znaczną energię, która przy uderzeniu o pancerz pozwala najnowocześniejszym modelom przebić nawet 70 centymetrów stali pancernej.
- Na świecie jest tylko kilka firm potrafiących produkować takie rdzenie - mówi Wolski. To zaawansowana i kosztowna technologia. Polska nigdy jej nie posiadała. Nie ma więc alternatywy poza importem rdzeni wolframowych (ze zubożonego uranu wytwarzają je takie państwa jak Rosja, USA czy Wielka Brytania, ale nie eksportują ich) i dołożeniem do nich w kraju pozostałych części pocisku. Obecnie sprowadzamy je już z Austrii do produkcji amunicji dla Leopardów. Trzeba by zamówić dodatkowe i - jak mówi Wolski - czekać nawet rok na dostawę.
Pozostaje jednak taki problem, że przy pomocy amunicji klasy Rysia można z dużym prawdopodobieństwem przebijać od przodu pancerze jedynie najstarszych rosyjskich czołgów. Trudno byłoby z niej wykrzesać więcej, ponieważ tu do głosu dochodzą ograniczenia samych czołgów T-72 i ich pochodnych. Poważnym problemem jest zastosowany w nich automat ładowania, który zastępuje człowieka ładowniczego. Z racji na jego konstrukcję, naboje muszą być podzielone na dwie części, które mogą mieć ograniczoną długość. Nie można więc zastosować wydłużonego rdzenia, co przez ostatnie dekady było jednym z podstawowych sposobów zwiększania ich skuteczności. Z tego powodu Rosjanie w swoich najnowszych wersjach T-72 przerabiają automat tak, aby mieścił dłuższe pociski.
Czy polskie wojsko planuje wznowienie produkcji amunicji przeciwpancernej kalibru 125 mm albo opracowanie jej nowych wzorców? - Na chwilę obecną trwają prace w MON w celu określenia szczegółowego zakresu modernizacji. Do tego czasu, ze względu na prowadzone negocjacje i analizy, nie udzielamy szczegółowych informacji - odpowiedziało ministerstwo na pytania tvn24.pl, mając najprawdopodobniej na myśli ogólnie modernizację czołgów T-72 i PT-91.
Ślepa uliczka
Nie ma więc żadnych informacji na temat tego, co MON planuje zrobić ze starymi pojazdami. Jednak - jak zaznacza Wolski - cokolwiek to będzie, to bez nowej amunicji modernizacja nie ma sensu.
Skąd wziąć jednak naboje kalibru 125 mm zdolne skutecznie przebić od frontu rosyjskie czołgi? Jak mówi ekspert, możliwości Rysi wystarczą na około połowę tych będących w linii. Jednak na pozostałe 1,5 tysiąca nowszych już nie, a to te stanowią uzbrojenie najlepszych brygad pancernych rozlokowanych w europejskiej części Rosji. Naboje pozwalające nawiązać równorzędną walkę z tymi wozami mają właściwie tylko Rosjanie, a zakup od nich nie wchodzi w grę z oczywistych powodów.
Stosunkowo dobrymi chwali się też francuska firma Nexter, ale - jak mówi Wolski - podawane przez nią parametry są podejrzanie dobre. - Tam mogło dojść do jakiejś "kreatywnej księgowości" - przypuszcza. Problem w tym, że różne kraje różnie liczą skuteczność amunicji przeciwpancernej. Łatwo może więc dojść do żonglerki liczbami i trudno o zawsze wiarygodne porównania.
Można by też próbować stworzyć nowe naboje o lepszych parametrach w Polsce. - Takie własne prace będą jednak trwały dłużej, będą też bardziej kosztowne, no i nie ma gwarancji powodzenia - stwierdza Ratka. Zaznacza, że w wypadku powodzenia byłoby to jednak bardzo korzystne, bo stworzono by nowe technologie. Czy byłoby jednak warto ponosić duże koszty w celu stworzenia nowej amunicji do czołgów, które mają posłużyć 10-20 lat jako pomost w oczekiwaniu na wozy nowej generacji?
Polski przemysł proponuje gruntowną przebudowę T-72 oraz PT-91 i zamontowanie w nich standardowej dla NATO armaty kalibru 120 mm. Wówczas można by w nich zastosować łatwiej dostępną nowoczesną zachodnią amunicję. Zaprezentowano w 2016 roku demonstrator nazwany PT-16. Jednak - jak mówi Wolski - zmiana kalibru armaty pociągnie za sobą całą lawinę zmian w czołgu. - Zostanie tylko skorupa. To będzie koszt porównywalny z zakupem nowego czołgu - stwierdza. - Zmiana kalibru to żyła złota dla przemysłu - dodaje.
- Ta cała modernizacja nie ma sensu. Ogromne marnowanie pieniędzy - podsumowuje generał Skrzypczak. Problem w tym, że nie ma alternatyw. Przez lata sprawę ignorowano, a teraz na dodatek dokonano rewolucji w planach. W efekcie ostatecznie zapłacimy więcej, bo albo trzeba będzie skądś wziąć zupełnie nową amunicję kalibru 125 mm, albo dokonać kosztownej zmiany na kaliber 120 mm. Inaczej 3/4 polskich czołgów, nawet po modernizacji, będzie mogło tylko "pukać" w ponad tysiąc rosyjskich maszyn.
Eksperci mówią, że trzeba było około dekady temu kupić więcej używanych niemieckich Leopardów 2, jednak wówczas tego nie zrobiono i do dzisiaj wykupiły je inne państwa. - Ilość popełnionych błędów i nieprzemyślanych decyzji po prostu poraża, ale warto sobie dokładnie to wszystko prześledzić, by zdać sobie sprawę ze skali problemu - stwierdza Ratka.
Po publikacji MON wydał w sprawie artykułu specjalny komunikat. Stwierdzono w nim: "Ministerstwo Obrony Narodowej podjęło działania zmierzające do modernizacji czołgów T-72 a równolegle Polska Grupa Zbrojeniowa rozpoczęła prace nad wyprodukowaniem skutecznej i nowoczesnej amunicji 125mm." Jednocześnie oznajmiono, że artykuł "fałszywie opisuje sytuację polskiej armii". Nie sprecyzowano jakie konkretnie informacje są fałszem.