Miał na swoim koncie co najmniej 30 ofiar. Dzieci, głównie chłopców. Zwabiał ich do lasu, obiecując cukierki lub kieszonkowy zegarek. Tam zabijał. Jednego chłopca porwał. "Wujka Tik Taka" nikt nie podejrzewał. Był taki poczciwy. Gdy wreszcie stanął przed sądem, został skazany na śmierć przez ścięcie. Dwanaście razy.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy zaczął mordować i dlaczego chłopców w marynarskich mundurkach. Wcześniej dzieci wykorzystywał seksualnie. Potem zaczął zabijać cukierkami z trucizną, a ciała starannie układał, jakby do snu. Był postrachem nazistowskich Niemiec.
Zapomniany i wykorzystany
Adolf Seefeld urodził się w 1870 roku w Poczdamie. Był siódmym dzieckiem swoich rodziców. Dorastający Adi patrzył na ojca, który z największą czułością podchodził nie do swoich pociech, a do butelek z mocnymi trunkami. Z kolei Frau Seefeld także nie miała czasu zajmować się gromadką swoich latorośli. Była ulicznicą, a więc wieczory spędzała na szukaniu klientów, a większość dnia przesypiała. Tym sposobem nie musiała oglądać coraz bardziej czerwonej i opuchniętej twarzy męża. Przy okazji unikała też awantur.
Mały Adolf był pozostawiony sam sobie. Niepilnowany przez nikogo i naiwny 12-latek został wykorzystany seksualnie przez dwóch mężczyzn. Najpewniej to właśnie zdarzenie miało wpływ na jego mroczną przyszłość, choć jeszcze przez kilka lat traumę skrzętnie ukrywał. Gdy miał 20 lat, ożenił się. Miał nawet dzieci, ale państwo Seefeld szybko rozpoczęli separację.
Adolf Seefeld był w stanie zacytować długie fragmenty Biblii z pamięci. Wolał spać na otwartej przestrzeni, bez względu na pogodę. Czasami udawał czarownika, twierdząc że może rzucać czary na zwierzęta.
murderpedia.org
Nareszcie. Nikt go nie niepokoił i nie patrzył na ręce. Był wolny, ale tylko przez chwilę. Wkrótce za obrazę moralności trafił za kratki. To był początek kryminalnej kariery Seefelda. Później, za mniejsze i większe przestępstwa, także te seksualne wymierzone w nieletnich, spędził w więzieniach niemal ćwierć wieku.
Zwyczajny domokrążca
Początkowo nie liczyło się dla niego, czy ofiarą będzie chłopiec, czy dziewczynka. Najważniejsze, by było to dziecko. Ilekroć Seefeld wychodził z zamknięcia, obiecywał sobie, że więcej nie zrobi nikomu krzywdy, ale długo nie wytrzymywał. Kradzieżami raczej się nie parał, ale jakoś musiał zarabiać na życie. Nie miał domu, więc włóczył się po kraju. Był w ciągłym ruchu. Dzięki temu mało kto go zapamiętywał. Nie rzucał się w oczy. Był domokrążcą, jakich było wtedy wielu. Oferował m.in. naprawę zegarków. Wędrował od wsi do wsi. Rzadko dwa razy pojawiał się w tej samej.
Tymczasem na północy Niemiec zaczęły ginąć dzieci. Chłopcy. Głównie ci w marynarskich mundurkach. Rodzice początkowo mieli nadzieję, że ich pociechy wrócą do domu. Do czasu, aż ktoś w lesie nie odnajdywał porzuconych zwłok. Śledczy nie odnajdywali żadnych obrażeń na ciałach. Snuli więc teorie o tym, że być może mały Artur zgubił się w lesie, nie potrafił wrócić do domu i zamarzł na śmierć. Z kolei kilkuletni Edgar mógł najeść się trujących grzybów i, nie doczekawszy się pomocy, umrzeć w zaroślach. Włodarze miejscowości, z których pochodzili chłopcy, wywieszali ostrzeżenia. "Nie jedzcie grzybów. Uważajcie" – grzmieli.
Nikt nie łączył zaginięć z wizytami sympatycznego starszego mężczyzny w kapeluszu, na którego dzieci z sympatią mówiły "Wujek Tik Tak".
Myśleli, że mają zabójcę. Człowiek się powiesił
Tymczasem punktów na mapie, w których ginęli chłopcy, przybywało. Początkowo nawet nikomu nie wydawało się dziwne, że giną ci w marynarskich mundurkach. Kto wówczas takich nie nosił? Jakie mogły mieć znaczenie? Nikt nie zaprzątał tym sobie głowy. Miarka przebrała się jednak w lutym 1935 roku, gdy zginęło dwóch kolejnych chłopców. W sprawie zatrzymano podejrzanego mężczyznę - komiwojażera w średnim wieku. Kufle zapełniły się piwem, wystrzeliły korki od szampana, a rodzice odetchnęli z ulgą. Aresztant szybko popełnił samobójstwo.
"Trudno. Nie miał odwagi stanąć przed sądem, ale przynajmniej sam wymierzył sobie karę" - tak pewnie mówili mieszkańcy Niemiec po przeczytaniu o sprawie w gazetach. Najważniejsze było to, że ich pociechom nic już nie groziło. Życie znów miało płynąć tak jak dawniej. Pozornie, bo dzieci ponownie zaczęły ginąć.
Po nitce do kłębka
W lasach znów znajdowano martwych chłopców, którzy wyglądali jakby spali. Ludzie między sobą powtarzali, że w feralne dni widywali starca w śmiesznym, filcowym kapeluszu i ciemnym płaszczu. "Całkiem zwyczajnego mężczyznę. Poczciwca" - plotkowano. Dzieci mówiły na niego "Wujek Tik Tak". W końcu o dziwnym zachowaniu mężczyzny miał opowiedzieć dorosłym 13-latek, który poszedł z kapelusznikiem do lasu. Wystraszył się jednak i uciekł.
O podejrzanym typie powiadomiono śledczych. Mężczyznę wzięto na celownik. Tymczasem ten, nieświadomy niczego, wabił kolejne ofiary. W końcu wpadł. Okazało się, że to ponad 60-letni Adolf Seefeld – wędrowny zegarmistrz. Jego kartoteka była pełna: wyroki i leczenia psychiatryczne. W sumie 23 lata kryminalnej przeszłości. Raz nawet, kilkadziesiąt lat wcześniej, podejrzewano go o zabójstwo dziecka. Jednak wówczas niczego mu nie udowodniono.
Wujek Tik Tak obiecywał fanty
Seefeld przyznał się tylko do molestowania nieletnich. O morderstwach słyszeć nie chciał. Śledczy mieli więc problem. Cały czas nie wiedzieli, w jaki sposób dzieci umierały. Na ich ciałach nie było obrażeń zewnętrznych. Niektórzy biegli uważali, że używał do uśpienia swoich ofiar chloroformu. Inni, że wprowadzał je w hipnozę. "Ale co działo się potem?" - zastanawiano się.
W końcu uznano, że być może maluchy były trute, co nie zostawiałoby śladów na ciałach. Tę ostatnią wersję potwierdził w końcu sam podejrzany, ale dopiero po procesie, gdy czekał na ścięcie. Przyznał, że gdy pojawiał się we wsi, najpierw wypatrywał swojej ofiary. Później kusił ją prezentami. Obiecywał cukierki albo kieszonkowy zegarek. W końcu nie na darmo nazywany był "Wujkiem Tik Takiem".
W trakcie śledztwa okazało się, że nie zawsze zabijał. Raz poznał chłopca, którego porwał. Nie zabił go, ale w zamian podróżował w jego towarzystwie przez trzy miesiące. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że śledczy przeanalizowali przeszłość Seefelda. Okazało się, że gdy mężczyzna przebywał za kratkami, dzieci nie ginęły. Znaleziono też notes należący do podejrzanego. W środku skrupulatnie odnotowano daty i miejsca, w których przebywał. Wszystkie pasowały do czasu i miejsc, w których ginęły dzieci.
Ile było ofiar?
Ofiary "wujka Tika Taka" miały od czterech do 12 lat. Został skazany za 12 morderstw, ale według niemieckich badaczy liczba jego ofiar mogła sięgnąć nawet 100.
murderpedia.org
Śledczym wciąż brakowało przyznania się podejrzanego do winy. "Wujek Tik Tak" i tak stanął przed sądem. Ten był dla niego bezlitosny, choć biegli toksykolodzy nie byli w stanie powiedzieć, czy mężczyzna truł dzieci, czy może je dusił. Gazety informowały, że Seefeld mógł zabić co najmniej 30 dzieci i spowodować "degenerację moralną" u co najmniej setki kolejnych. To były jednak, niepoparte dowodami, przypuszczenia.
Dziennik "Detroit Free Press" odnotował opinię sędziego o oskarżonym, że "to pozbawiony duszy diabeł w ludzkiej postaci". A "St. Cloud Times" przytaczał słowa prokuratora, iż to "liberalizm jest wraz z oskarżonym współodpowiedzialny za śmierć tych dzieci". Takie słowa padły, bo przedstawicielom nazistowskiego państwa niewygodnie było przyznać, że stuprocentowy Aryjczyk dopuszczał się zbrodni na niemieckich dzieciach.
12 razy skazany na śmierć
22 lutego 1936 roku zapadł wyrok. "Wujek Tik Tak" został dwanaście razy skazany na śmierć. Więcej przypadków zbrodniczej działalności nie udało mu się udowodnić. Dostał też nakaz sterylizacji. "Detroit Free Press" informował, że mężczyźnie w końcu rozwiązał się język. Seefeld z pełnym spokojem przyznał się do zabójstw i dwa razy zademonstrował, jak przygotowywał swoją trującą miksturę, którą następnie podawał dzieciom w cukierkach. Pamiętał wszystkie swoje ofiary, ich imiona i miejsca, gdzie je zabijał. Dlaczego nagle zmienił zdanie i postanowił mówić? Ówczesna prasa tego wątku nie porusza. Nie wiadomo więc, czy mężczyznę gryzło sumienie, czy może ktoś wymusił na nim zeznania. Pewnym natomiast jest, że 23 maja 1936 roku Adolf Seefeld został ścięty.
Seefeld był postrachem przedwojennych Niemiec. Ponad 20 lat wcześniej Hiszpania żyła w strachu przed "czarownicą" z Barcelony. Enriqueta Marti porywała dzieci, później zabijała je, by tworzyć magiczne eliksiry dla swoich bogatych klientów. Czytaj więcej na ten temat
Ilustrację do tekstu przygotowała Daria Ołdak