Śmierć Fidela Castro to symboliczne zamknięcie ważnego rozdziału w historii Kuby. To, jak będzie wyglądał kolejny, zależy m.in. od postawy, jaką wobec wyspy przyjmie nowy lokator Białego Domu Donald Trump. Jego poprzednik Barack Obama jako pierwszy od 1928 r. urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych odwiedził w tym roku rządzony przez komunistyczny reżim kraj i zdecydował się na szereg kroków zmierzających do dalszej normalizacji stosunków pomiędzy zwaśnionymi sąsiadami. Nieco większe otwarcie gospodarcze na świat nie przełożyło się jednak na demokratyzację kubańskiego systemu.
Losy większości Kubańczyków zostały naznaczone przez legendę Fidela Castro. Jego władza położyła się cieniem zarówno na tych, którzy zostali na wyspie, jak i na tych, którzy po zwycięstwie rewolucji w 1959 r. zdecydowali się wyjechać. O śmierci wieloletniego przywódcy poinformował 26 listopada w telewizyjnym wystąpieniu jego brat Raul. Wiadomości towarzyszyły łzy w Hawanie i nieposkromiona radość na ulicach Miami. Do historii przejdą obrazy zgromadzonych na trasie przewozu urny z prochami Fidela Kubańczyków. Jego szczątki pokonały ponad 800 km i ostatecznie zostały złożone w Santiago de Cuba w czasie prywatnej uroczystości.
Choć śmierć Fidela Castro stanowi symboliczne zakończenie pewnego rozdziału w historii Kuby, to niewielu łudzi się, że jego odejście wpłynie na złagodzenie polityki brata, który zgodnie z zapowiedziami ma rządzić do 2018 r. i – jeśli zdrowie mu pozwoli – nadzorować proces przejęcia władzy przez swojego następcę. Jednym z tych, którzy mimo wszystko postanowili zwrócić się do Raula Castro z apelem o zmianę kursu, był m.in. gubernator Florydy Rick Scott. "Nikt nie sądzi, że wybierze pan drogę wolności, demokracji i pokoju. Ludzie będą szydzić z tego listu i nazywać go naiwnym. Ale, dla dobra Kubańczyków, modlę się, by nadeszła zmiana" – napisał.
Amerykański prezydent na kubańskiej ziemi
Rok 2016 był dla Kuby przełomowy ze względu na wydarzenie wynikające z zakończenia polityki izolacji wyspy przez Stany Zjednoczone. Nowa era w relacjach z USA rozpoczęła się pod koniec 2014 r., a już w 2015 r. zabrano się za przekładanie wzniosłych słów na konkretne posunięcia. Rok 2016 był kontynuacją tych działań.
W marcu z trzydniową wizytą przyjechał Barack Obama, który stał się tym samym pierwszym od 1928 r. amerykańskim prezydentem odwiedzającym wyspę. Obama zwracał się bezpośrednio do Kubańczyków, a w czasie przemówienia, którego słuchał też m.in. Raul Castro, wezwał, by nie bać się zróżnicowanych głosów kubańskich obywateli i ich potencjału do tego, by debatować, organizować się i wybierać liderów. W czasie wspólnej konferencji prasowej Raul Castro musiał zmierzyć się z pytaniem o więźniów politycznych. – Dajcie mi listę tych więźniów, a zostaną wypuszczeni. Podajcie mi ich nazwiska i jeśli ci więźniowie polityczni rzeczywiście istnieją, zostaną uwolnieni przed zapadnięciem zmroku – mówił wyraźnie zdenerwowany prezydent.
Wizyta goni wizytę
W tym samym tygodniu w Hawanie odbył się koncert The Rolling Stones, których muzyka była kiedyś na Kubie zabroniona. Bawiło się na nim około miliona osób.
Kraj odwiedziła w tym roku cała plejada prezydentów i premierów, m.in. Kanady, Japonii, Portugalii, Iranu czy Wietnamu, oraz celebrytów. Dzięki wznowionym połączeniom lotniczym i rejsowym na Kubie pojawiło się niemal 500 tys. Amerykanów, którym mimo wciąż obowiązujących restrykcji łatwiej jest teraz zorganizować podróż na wyspę.
Reżim nie łagodnieje
W styczniu Raul Castro udał się z oficjalną wizytą do Francji, a w grudniu podpisał nowe porozumienie o współpracy z Unią Europejską, w którym zrezygnowano z jakiejkolwiek wzmianki o poszanowaniu praw człowieka.
To zwieńczenie tegorocznej udanej ofensywy dyplomatycznej rządu i powód frustracji kubańskich dysydentów oraz aktywistów działających na rzecz wolności obywatelskich. W swoim raporcie szwedzka organizacja Civil Rights Defenders zauważa, że tuż po zakończeniu wizyty Baracka Obamy na wyspie zaostrzyły się represje, co pokazuje wysoki poziom samozadowolenia reżimu, który może coraz prężniej działać na arenie międzynarodowej bez konieczności zmiany systemu politycznego. Kubańska Komisja ds. Praw Człowieka i Pojednania Narodowego alarmuje, że w pierwszych 11 miesiącach 2016 r. doszło do 9484 arbitralnych zatrzymań z powodów politycznych. Po śmierci Fidela Castro zaostrzono środki bezpieczeństwa i głośno stało się o zatrzymaniu Danilo Maldonado, znanego pod pseudonimem "El Sexto" artysty i grafficiarza. 33-latek namalował na ścianie legendarnego hotelu Habana Libre, przekształconego na krótko w sztab generalny Fidela po jego triumfalnym wkroczeniu do stolicy w 1959 r., napis "Se Fue" ("Poszedł sobie").
Zawodem dla wielu okazał się lipcowy VII Kongres Komunistycznej Partii Kuby, po którym spodziewano się bardziej zdecydowanego zarysowania reform, których jak kroplówki potrzebuje znajdująca się w opłakanym stanie kubańska gospodarka.
Nie chcą zostać na wyspie
Problemy gospodarcze i niepewność tego, czy i jak zmienią się przepisy dotyczące Kubańczyków szukających lepszego życia w Stanach Zjednoczonych, spowodowały największy od lat exodus mieszkańców wyspy. Z wyliczeń "El Nuevo Herald" wynika, że od 1 października 2015 r. do końca sierpnia 2016 r. do USA dotarło 50 842 Kubańczyków bez wizy.
Wiele osób marzących o przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych wybrało podróż z Ekwadoru, przez Kolumbię, Amerykę Centralną aż do granicy meksykańsko-amerykańskiej. Zrozpaczone napływem imigrantów państwa Ameryki Środkowej zamykały swoje granice, co doprowadziło do kryzysu dyplomatycznego i humanitarnego.
Trump i znaki zapytania
To, jak będzie wyglądała Kuba w najbliższych latach, zależy w znacznej mierze od tego, jak do relacji z wyspą podejdzie Donald Trump, który już niedługo wprowadzi się do Białego Domu. Na razie próba odpowiedzi na pytanie, jak postąpi, przypomina wróżenie z fusów. Wielokrotnie zmieniał już zdanie. W 2015 r. mówił, że nie ma nic przeciwko polityce zbliżenia, ale że on sam zawarłby lepsze porozumienie. W marcu 2016 r., w czasie jednej z prawyborczych debat był już bardziej krytyczny, wciąż jednak zapewniał, że jego stanowisko jest "gdzieś pośrodku".
Ostatecznie w sierpniu, walcząc o głosy twardogłowych Amerykanów kubańskiego pochodzenia z Miami, zadeklarował, że odwoła wszystkie dekrety Obamy, chyba że reżim Castro "spełni nasze żądania", wśród których wymienił wolność polityczną, religijną i uwolnienie więźniów politycznych. Już po wyborach, 28 listopada, Trump napisał na Twitterze, że "jeśli Kuba nie będzie chciała lepszej umowy dla swoich obywateli, Amerykanów kubańskiego pochodzenia i Stanów Zjednoczonych jako całości", to ją zerwie. Co ciekawe, Kuba jest najwyraźniej jedynym krajem, który wywołuje tak wielką troskę prezydenta elekta o poszanowanie praw jego obywateli. Nie troszczy się aż tak bardzo o demokrację, gdy z sympatią wypowiada się o przywócach Filipin, Turcji czy Rosji. Być może w przypadku Kuby przeważy u Trumpa zmysł biznesmena, który weźmie pod uwagę przede wszystkim to, by amerykańscy przedsiębiorcy mogli kontynuować interesy.
Dla Kubańczyków na pewno bardzo bolesne byłoby ponowne wprowadzenie zniesionego przez Obamę limitu przekazów pieniężnych, który wynosił kiedyś 300 dolarów na kwartał. Dzięki pomocy bliskich ze Stanów Zjednoczonych wiele kubańskich rodzin w ogóle może związać koniec z końcem. Przekazy stanowią również ważne wsparcie dla kiełkujących prywatnych przedsięwzięć biznesowych.
Rząd w Hawanie ewentualny powrót do izolacji wykorzystałby zapewne do wznowienia antyamerykańskiej retoryki. Dzięki zawartemu przez Obamę porozumieniu osłabła ona nie tylko na wyspie, ale i w całym regionie. Stosunki z Kubą zawsze były problemem w relacjach Stanów Zjednoczonych z resztą amerykańskich państw. Normalizacja tych relacji sprawiła, że administracja ustępującego prezydenta poprawiła nieco naturę amerykańskiego zaangażowania w regionie, zwiększyła gotowość do współpracy i mogła np. w pełni poprzeć porozumienie pokojowe w Kolumbii, które negocjowano w Hawanie. Choć fala chętnie sięgających po antyamerykańską retorykę lewicowych rządów, która przetoczyła się przez Amerykę Południową, zdaje się wyczerpywać, powrót do polityki izolacji wobec Kuby mógłby na nowo obudzić dawne urazy.
Katarzyna Guzik, tvn24.pl