Socjaldemokrata, katolik, zawzięty krytyk antysemityzmu i gorący zwolennik zalegalizowania małżeństw jednopłciowych. Euroentuzjasta, który stał się eurorealistą. Biegle włada czterema językami urzędowymi Unii oraz rosyjskim. Za promowanie spraw Polski i przywracanie pamięci o walkach polskich żołnierzy na frontach II wojny światowej został odznaczony przez dwóch polskich prezydentów. Kilka dni temu to właśnie on ogłosił, że wobec Polski – po raz pierwszy w historii – została wszczęta unijna procedura ochrony praworządności. Kim jest Frans Timmermans?
W ostatnich tygodniach nazwisko Holendra Fransa Timmermansa nie schodzi z ust polskich polityków i czołówek mediów. To on koresponduje z ministrami i ostrzega rząd PiS przed wprowadzaniem kolejnych zmian, które mogą zagrozić demokratycznemu porządkowi. To wreszcie on poinformował w środę, że Komisja Europejska zdecydowała się wszcząć wobec Polski procedurę ochrony praworządności.
W przeciwieństwie do przewodniczącego KE Jean-Claude'a Junckera, który na każdym kroku stara się łagodzić sytuację i podkreślać, że nikt nie zamierza wchodzić w konflikt z polskim rządem, Timmermansowi przypadła rola "złego policjanta". Błyskawicznie stał się więc obiektem ataków ze strony polityków PiS i zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego. Zbigniew Ziobro zarzucił mu brak wiedzy na temat polskiego prawa oraz "próbę nacisku na demokratycznie wybrany parlament i rząd suwerennego państwa, jakim jest Polska".
Dzień po ogłoszeniu decyzji Komisji Europejskiej o wszczęciu procedury ochrony praworządności premier Beata Szydło zasugerowała w TVN24, że Timmermans może nie patrzeć obiektywnie na polskie sprawy, bo "został przez poprzedniego prezydenta, Bronisława Komorowskiego odznaczony wysokim odznaczeniem państwowym." Premier chodziło o przyznanie mu w 2014 r. Krzyża Wielkiego Orderu Zasługi RP.
Szybko okazało się jednak, że Komorowski nie był jedynym prezydentem, który docenił zasługi Holendra. W 2006 r., za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, Timmermans wraz z Hansem van Baalenem został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. To dzięki ich determinacji udało się w Holandii przywrócić pamięć o gen. Stanisławie Sosabowskim i żołnierzach 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Starali się, by polskich bohaterów można było pośmiertnie odznaczyć.
Przyznawanie polskim żołnierzom należnego im miejsca w historii Holandii ma dla Timmermansa wymiar osobisty. O dywizji gen. Stanisława Maczka opowiadali mu rodzice. – Polscy żołnierze zatrzymali się w domu mojej matki (w Bredzie, w południowo-zachodniej Holandii, skąd pochodzi jego rodzina – red.). Jeden z nich był z zawodu krawcem i uszył mojemu ojcu, który miał sześć lat, malutki mundurek. Ojciec w ten sposób stał się maskotką oddziału. Polacy obiecali matce, że gdy skończy się wojna, wrócą, aby ją odwiedzić. Ale żaden nie wrócił. To był czas, kiedy polscy żołnierze walczyli i ginęli za wolną Polskę, ale doczekać się jej nie mogli – mówił.
W sercu Europy
Frans Timmermans od dzieciństwa miał wiele okazji, by rozwijać euroentuzjazm, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Urodził się w Maastricht, gdzie 31 lat później podpisano traktat powołujący do życia Unię Europejską. Jego ojciec był dyplomatą, więc sporo czasu spędził za granicą, m.in. w Belgii. Gdy miał 11 lat, cała rodzina przeprowadziła się do Rzymu. Mały Frans chodził do anglojęzycznej szkoły, ale z rówieśnikami rozmawiał po włosku. Po rozwodzie rodziców wrócił z matką i starszym bratem do Holandii. W szkole średniej rozwijał swoje zdolności językowe. Na uniwersytecie w Nijmegen (Holandia) studiował literaturę francuską, a w Nancy (Francja) historię i prawo europejskie.
Po studiach trafił do holenderskiego ministerstwa spraw zagranicznych, gdzie rozpoczął pracę w departamencie integracji europejskiej. Ten krok zdeterminował całą jego późniejszą zawodową karierę.
Od spraw europejskich oddalił się na chwilę w 1990 r., gdy został sekretarzem holenderskiej ambasady w Moskwie. Był świadkiem puczu moskiewskiego w 1991 r. Szlifował rosyjski, który ówczesny ambasador Joris Vos ocenił jako "wyśmienity".
W 1994 r. Timmermans trafił do Brukseli, w której pracował jako asystent holenderskiego komisarza Hansa van den Broeka odpowiadającego za stosunki zewnętrzne UE i politykę rozszerzenia. Przez trzy lata był doradcą wysokiego komisarza ds. mniejszości w OBWE. Potem z dyplomacji zdecydował się przejść do polityki.
Jak wspominał po latach, w tamtych czasach promowanie głębokiej integracji europejskiej nie było w Holandii zbyt popularne. Dla niego jednak Europa była ważna. "Powinno być całkowicie jasne, że dla kraju takiego jak Holandia najlepszym rozwiązaniem jest federacyjna koncepcja Unii Europejskiej, z silnymi instytucjami" – pisał w 2002 r. Został członkiem Konwentu Europejskiego, organu ustanowionego przez Radę Europejską, którego celem było opracowanie szkicu unijnej konstytucji.
Euroentuzjasta, który stał się eurorealistą
Timmermans często podkreśla, że przełomem był dla niego rok 2005. Właśnie wtedy dwa kraje niezwykle bliskie jego sercu – Francja i Holandia – zagłosowały przeciwko europejskiej konstytucji, której projekt współtworzył. Jak piszą holenderskie media, był wtedy tak zdruzgotany, że rozważał odejście z polityki. Szybko postanowił jednak przekuć porażkę w cenną lekcję, która przyczyniała się do wypracowania nowego stanowiska dotyczącego UE. Jak tłumaczył, z euroentuzjasty stał się eurorealistą.
– Kilka miesięcy po referendum dotarło do mnie, że to nie z wyborcami jest coś nie tak, ale z Europą – mówił w wywiadzie dla "Vrij Nederland".
W 2007 r., kiedy Partia Pracy stworzyła koalicyjny rząd z konserwatywnym ugrupowaniem premiera Jan-Petera Balkenende, Timmermans został zastępcą ministra spraw zagranicznych, odpowiedzialnym za sprawy europejskie. Stosunki między koalicjantami były napięte, a gdy w 2010 r. sojusz ostatecznie się rozpadł, Timmermans stracił pracę. Wrócił do parlamentu, ale postanowił też zawalczyć o posadę komisarza praw człowieka w Radzie Europy. Mimo intensywnej promocji i spotu, w którym chwalił się swoimi talentami językowymi, nie udało mu się zdobyć tego stanowiska.
Warto było jednak czekać, bo w 2012 r. Timmermans został szefem resortu spraw zagranicznych. Gdy odchodził, był najpopularniejszym ministrem w rządzie, bił rekordy w sondażach badających zaufanie wyborców. Wiele osób ma w pamięci jego przemówienie wygłoszone na forum ONZ po zestrzeleniu nad opanowanym przez separatystów terytorium Ukrainy samolotu malezyjskich linii lotniczych. Większość pasażerów stanowili Holendrzy. Timmermans nie wahał się pokazać emocji, a jednocześnie był bardzo stanowczy i zapowiedział, że zrobi wszystko, by do kraju sprowadzono szczątki ofiar.
Z rządu odszedł, by objąć tekę pierwszego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej oraz komisarza ds. lepszej regulacji, rządów prawa i Karty Praw Podstawowych. Przesłuchanie w Parlamencie Europejskim przeszedł śpiewająco. Ogromne wrażenie zrobiło to, że na pytania wielu europosłów potrafił odpowiedzieć w ich ojczystych językach (poza niderlandzkim biegle włada angielskim, włoskim, francuskim i rosyjskim). Nie były to jednak puste popisy retoryczne poligloty, lecz wypowiedzi osoby, która ma jasny i wypracowywany przez lata pogląd na to, jak powinna wyglądać Unia Europejska oraz jaką rolę powinna pełnić w niej Komisja Europejska.
"Doktor No" od zadań specjalnych
W nowej KE został prawą ręką Jean-Claude'a Junckera. W Brukseli uznawany jest za polityka wagi ciężkiej i ceniony za doskonałą znajomość procedury legislacyjnej UE, upominanie się o ochronę praw człowieka i podstawowych wolności. Juncker wyznaczył mu tytaniczną pracę: odchudzenie unijnej biurokracji i usprawnienie procedury legislacyjnej. Z tego powodu bywa nazywany w Brukseli "Doktorem No". On sam mówi, że chciałby przywrócić obywatelom wiarę w UE, sprawić, by machina urzędnicza częściej kierowała się zdrowym rozsądkiem i była bardziej przejrzysta. Ciąży na nim również zadanie przekonania Wielkiej Brytanii do pozostania w UE, a raczej uczynienia Unii taką, by nie wyrzekając się swoich wartości, była wciąż atrakcyjna dla Londynu.
– W pogłębianiu integracji nie chodzi o to, żeby państwa oddawały część swojej suwerenności. Chodzi jedynie o to, żeby dzięki tym procesom ludzie byli sobie bliżsi. Wtedy maleje ryzyko, że zamiast usiąść przy stole i dyskutować, rozpoczną między sobą wojnę. Nie jest to natomiast instrument, który miałby służyć do atakowania państw członkowskich – wyjaśnia.
Wie, że UE daleko do doskonałości, i potrafi mówić o błędach. Uważa, że najgorsze, co może się Unii przydarzyć, to pogrążanie się w strachu przed przyszłością, a także brak zaufania pomiędzy poszczególnymi państwami członkowskimi.
Bardzo ostro krytykuje prawicowe ekstremizmy i ugrupowania takie jak UKIP Nigela Farage'a czy Front Narodowy Marine Le Pen. Przyznaje jednak, że potrafią one trafnie zdiagnozować słabe punkty Unii.
– Problem ze skrajną prawicą jest taki, że bardzo dobrze wskazuje słabości. Całkowicie przesadza z propozycjami rozwiązań, które nigdy nie zadziałają, a poza tym są moralnie nie do zaakceptowania – mówi. – Skrajna prawica przynosi bardzo proste rozwiązania niezwykle skomplikowanych problemów. Każda osoba o zdrowych zmysłach wie, że one nigdy nie zadziałają – dodaje.
Od kiedy objął stanowisko w Komisji Europejskiej, często wypowiada się o zagrożeniach płynących ze strony nasilających się w Europie antysemityzmu i islamofobii. Krytykuje odcięcie się rządów poszczególnych państw od zobowiązań związanych z przyjęciem uchodźców. W wywiadzie z dziennikarzem Euronews bronił jednak krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które na Zachodzie ukazywane są jako najbardziej oporne w tej kwestii i uprzedzone wobec przybyszów, zwłaszcza tych innego niż chrześcijańskie wyznania.
– Czasem myślę, że sytuacja w Europie Środkowej i Wschodniej jest przejaskrawiana. To nie są ksenofobiczne, rasistowskie społeczeństwa. Mają po prostu inną historię, przez którą nie są przyzwyczajone do różnorodności. Prędzej czy później jednak każde społeczeństwo musi się otworzyć. I nie jest to związane z UE czy kryzysem uchodźczym, tylko z globalizacją – wyjaśniał.
Wcześniej również wypowiadał się o Polsce przede wszystkim dobrze. – Bardzo wielu utalentowanych Polaków uczestniczy dziś w życiu gospodarczym Holandii. Zasługują oni na szacunek i wdzięczność. Wszystkie problemy związane z imigracją i swobodą przemieszczania się powinny być realizowane w oparciu o postawę dialogu i właściwe zrozumienie – mówił w 2013 r. w czasie spotkania z ówczesnym szefem polskiego MSZ Radosławem Sikorskim.
Timmermans znany jest również z upominania się o legalizację małżeństw jednopłciowych. Mimo że w Polsce brak jest rozwiązań w tym zakresie, nawet w tym kontekście chwalił nasz kraj. W czasie gali ILGA-Europe, organizacji broniącej praw mniejszości seksualnych, wskazywał na Polskę jako przykład zmian zachodzących w społeczeństwach państw unijnych. – Spójrzmy, co wydarzyło się w Polsce. Jeszcze kilka lat temu wielu ludziom zmiana podejścia (do mniejszości seksualnych) wydawała się nie do pomyślenia z powodu nieustającego ucisku Kościoła katolickiego – mówił.
Dyplomata, który stał się politykiem
Timmermans lubi się udzielać w mediach społecznościowych, w których nie tylko przekazuje informacje na temat swojej aktywności, ale także poleca filmy czy książki. Na każdym kroku zapewnia, że kultura to jego wielka pasja. Ma czworo dzieci z dwóch małżeństw. Z obecną żoną Irene wziął ślub w 2000 r.
Jest katolikiem i chętnie mówi o tym, jak dużą inspiracją jest dla niego wiara.
Jego krytycy zarzucają mu, że uwielbia być w centrum uwagi. Bywa egoistyczny i impulsywny; daje się ponosić emocjom. Jest pomysłodawcą nieformalnej "grupy G5", której członkowie (Jean-Claude Juncker, szef Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber i przewodniczący Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów Gianni Pittella) spotykają się co jakiś czas na wytwornych kolacjach w ekskluzywnej brukselskiej restauracji. Krytycy zarzucają, że rozmowy przedstawicieli dwóch frakcji i szefów najważniejszych unijnych instytucji nie powinny się toczyć za zamkniętymi drzwiami.
Timmermans nie chce odpowiadać na pytania dotyczące jego przyszłości po zakończeniu pracy w Komisji. – Jestem dyplomatą, który stał się politykiem. Dyplomaci muszą myśleć z wyprzedzeniem: najpierw jedna placówka, potem kolejna. Jeśli jest się politykiem i chce się spać po nocach, trzeba przestać myśleć o przyszłości i skupić się na teraźniejszości – mówił w rozmowie z Euronews.
– Nie mam pojęcia, co będę robił za pięć lat. Mam nadzieję, że za ludzie powiedzą: wykonał całkiem dobrą robotę – podkreślał.
W swojej wizji dotyczącej Unii Europejskiej jest konsekwentny. – Musimy zrobić krok do tyłu i spojrzeć na Europę z szerszej perspektywy. Czy wizja społeczeństw, jaką ma Putin, jest alternatywą dla Europy? Myślę, że nie. Czy model chiński jest dla nas odpowiedni? Nie sądzę. Trzy wartości: demokracja, praworządność i poszanowanie praw człowieka to nie tylko wartości z naszej przeszłości, w nich jest też nasza przyszłość – wyjaśniał.