Dziesiątki milionów sfrustrowanych mężczyzn bez szans na znalezienie żony i kobiety, które niczym trudno dostępny towar są desperacko poszukiwane, porywane lub niewolone. Tak wygląda dziś rzeczywistość wielu państw Dalekiego Wschodu, w których olbrzymia przewaga liczebna mężczyzn już spowodowała wzrost przestępczości i niezadowolenia społecznego. W Chinach jest źle. A może być dużo gorzej.
13-letnia Jie poznała o pięć lat starszego Wena w czasie obchodów Chińskiego Nowego Roku. Już trzy dni później wzięli ze sobą tradycyjny ślub i zamieszkali w domu jej rodziców. Do wszystkiego zachęcały ich rodziny. Dla Wena było to spełnienie marzeń o znalezieniu żony, dla Jie – znalezienie opiekuna, gdyż jej rodzice pracują w oddalonym o ponad 1,5 tys. kilometrów mieście Nanning.
Szaleństwo, przez które cierpią miliony
Przypadek Jie i Wena, opisany niedawno w brytyjskich mediach, nie jest wyjątkiem, ale zjawiskiem coraz bardziej powszechnym w rolniczych rejonach Chin. To kolejna społeczna anomalia spowodowana porzuconą dopiero co szaleńczą polityką jednego dziecka. Obowiązujące przez dekady pozwolenie na posiadanie przez pary tylko jednego dziecka miało bowiem jeden główny efekt: doprowadziło do powstania gigantycznego podziemia selektywnych aborcji. Wiele par wolało bowiem w tej sytuacji mieć syna, a płody żeńskie usuwało.
Ta patologia, nieprzewidziana przez inicjującego politykę jednego dziecka przywódcę Chin Mao Zedonga, ma obecnie kolejną odsłonę. Selektywne aborcje doprowadziły do olbrzymiej nierówności płci w Chinach. Na każde 100 dziewczynek w 1990 r. rodziło się aż 110 chłopców, a obecnie, według różnych szacunków, jest to nawet 119 chłopców. Nierówność ta stworzyła oczywisty i bardzo poważny problem – miliony Chińczyków nie mają szans na znalezienie żony.
Sposobem na to są właśnie śluby nastolatków lub wręcz dzieci. Założenie rodziny i posiadanie potomstwa jest najważniejszym celem większości mieszkańców Chin, którzy mimo szybkich zmian zachodzących w ostatnich latach wciąż pozostają bardzo przywiązani do tradycyjnego modelu rodziny. Perspektywa, że synowie rodów nie znajdą żon i nie założą rodzin, brzmi jak wyrok, zwłaszcza w ubogich rejonach rolniczych, gdzie państwowe świadczenia społeczne są symboliczne, a ludzie w podeszłym wieku mogą liczyć jedynie na opiekę swoich dzieci i wnucząt.
Gdy dzieci rodzą dzieci
W rezultacie w Chinach odżył zwyczaj poślubiania jak najmłodszych dziewcząt, na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy". Co prawda chińskie prawo dopuszcza branie ślubu dopiero w wieku 20 lat dla kobiet i 22 lat dla mężczyzn, rodzinom wystarcza jednak, by młodzi wyprawili tradycyjne wesele. Na oficjalne zarejestrowanie związku zawsze można przecież poczekać.
Zjawisko to pozostaje w dużym stopniu tajemnicą poliszynela i trudno oszacować jego skalę, jednak bez wątpienia jest ona poważna. Chińskie media społecznościowe obiegły w ostatnich tygodniach dziesiątki, jeśli nie setki fotografii nieletnich biorących śluby w różnych częściach kraju. Pary te twierdzą, że się kochają, ale ich sytuacja po ślubie przeważnie staje się bardzo trudna. Przede wszystkim dlatego, że wiedza o antykoncepcji w ubogich rejonach Chin jest znikoma. W efekcie pary te szybko doczekują się potomstwa, na którego wychowywanie nie są przygotowane ani psychicznie, ani materialnie. Nastolatkowie zmuszeni się często także do porzucenia edukacji i rozpoczęcia jakiejkolwiek pracy zarobkowej.
Śluby nieletnich to kolejna odsłona społecznego dramatu, jaki wywołała polityka jednego dziecka, i bez wątpienia nie będzie ostatnią. Dzieci nastoletnich par bardzo często wychowywane są bowiem przez dziadków, podczas gdy młodzi rodzice wyjeżdżają do miast za pracą. Socjologowie już mówią o perspektywie powstania syndromu opuszczonych dzieci, które własnych rodziców widywały jedynie kilka razy w roku. Wpływ tego zjawiska na społeczeństwo pozostaje jednak w dużym stopniu zagadką.
"Czarny rynek żon"
Nastoletnie śluby to nie jedyny dramatyczny sposób, w jaki chińscy mężczyźni starają się znaleźć żonę. Innym jest poszukiwanie partnerek w krajach sąsiednich, w czym postanowiły "pomóc" międzynarodowe gangi przemytników.
W krajach zbliżonych kulturowo do Chin, zwłaszcza w Wietnamie, poważnym problemem stało się porywanie młodych kobiet i wywożenie ich do Chin przez nieszczelną, zalesioną granicę. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, w Państwie Środka powstał w ten sposób czarny rynek "żon do kupienia". Porwana kobieta kosztuje kilka tysięcy dolarów i niczym niewolnica nie ma żadnego wpływu na to, kogo poślubi.
Kobiety te najczęściej są więzione w nowych domach, by nie uciekły, a ich opór przed zaakceptowaniem narzuconej roli jest brutalnie łamany. Gdy zachodzą w ciążę, czasami decydują się na zostanie z dzieckiem i zaakceptowanie nowej rzeczywistości. Jeżeli jednak zbyt otwarcie się buntują, są głodzone lub bite, a w przypadku niezadowolenia "męża" bywają zwracane porywaczom. Ci sprzedają je innym mężczyznom lub oddają do chińskich domów publicznych.
Wielkość chińskiego "czarnego rynku żon" także jest trudna do oszacowania. Szacuje się jednak, że co roku trafiają tam tysiące młodych kobiet i dziewcząt. Jak informowały wiosną władze wietnamskie, tylko w okolicach jednego z przygranicznych miast – Lao Cai – w ubiegłym roku udaremniono przemyt ponad 100 kobiet.
Bezprawie bez kobiet
Gigantyczna dysproporcja w liczbie kobiet i mężczyzn w Chinach niesie za sobą dramatyczne skutki nie tylko dla jednostek, ale też dla całego państwa. Niedobór kobiet i wynikająca z niego kilkudziesięciomilionowa populacja samotnych mężczyzn doprowadziły do wzrostu przestępczości.
Stwierdzili to np. niemieccy i chińscy naukowcy we wspólnej publikacji "Sex Ratios and Crime: Evidence from China's One-Child Policy", która ukazała się na łamach "Review of Economics and Statistics". Według nich, jeżeli liczba mężczyzn względem liczby kobiet wzrasta o 1 proc., przekłada się to na wzrost przestępczości w państwie o 3-5 proc.
Z innych badań, których wyniki w marcu 2010 r. opublikował tygodnik "The Economist", wynika, że w rezultacie dysproporcji płci przestępczość w Chinach podwoiła się w ciągu ostatnich 20 lat. Znacząco nasiliły się także takie zjawiska jak prostytucja, przemoc na tle seksualnym oraz wszelkiego rodzaju uzależnienia.
To poważne zagrożenie dla chińskiego społeczeństwa, ale także dla władz. W wielomilionowej populacji samotnych mężczyzn narasta bowiem frustracja i coraz gwałtowniej okazują oni swoje niezadowolenie. Liczba demonstracji i wystąpień przeciwko władzom wzrosła z 40 tys. w 2001 r. do 90 tys. w roku 2009.
"Przedawkowanie testosteronu"
Władze komunistyczne w Pekinie obawiają się, że frustracja młodych mężczyzn może w niedalekiej przyszłości doprowadzić do obalenia ich rządów. Jedynym lekarstwem jest zmniejszenie dysproporcji płci w chińskim społeczeństwie, jednak zadanie to jest nie tyle trudne, co w bliskiej perspektywie praktycznie nierealne.
Chiński przywódca Xi Jinping stara się wobec tego "ratować" komunistyczne rządy inaczej. Władze poprzez promowanie postaw patriotycznych i nacjonalizmu oraz nową politykę historyczną starają się skierować ostrze społecznej frustracji poza granice państwa. W ten sposób pod znakiem zapytania stanął m.in. rozwój partnerskich relacji Chin z niektórymi ich sąsiadami, zwłaszcza Japonią, którą wciąż przedstawia się przede wszystkim jako agresora odpowiedzialnego za zbrodnie z czasów II wojny światowej.
Wybitny historyk i politolog Niall Ferguson ostrzega, że nadmiar mężczyzn w Chinach doprowadzi w końcu do wewnętrznej destabilizacji tego państwa lub jego militarnej ekspansji. Teoria ta, jakkolwiek w obu przypadkach katastrofalna, na razie wydaje się sprawdzać. Tym bardziej że z powodu selektywnych aborcji także w innych państwach azjatyckich, m.in. w Indiach, Pakistanie czy Indonezji liczba mężczyzn rośnie, a kobiet maleje.
Naukowcy mówią o "przedawkowaniem testosteronu" przez Azjatów, a ci już się zbroją. W ostatniej dekadzie państwa regionu Azji i Pacyfiku zanotowały rekordowy, 64-procentowy wzrost wydatków na armię. Choć dysproporcja płci w Azji jest zjawiskiem prawdopodobnie bez precedensu, to militaryzacja powtarzała się już w historii wiele razy. Ze zgubnym skutkiem.