"Ja, Olga Hepnarová, ofiara waszego bestialstwa, skazuję was na śmierć przez przejechanie i oświadczam, że tych X ofiar to i tak za mało za moje życie" – pisze 22-letnia, urodzona w Czechosłowacji dziewczyna. Jest 10 lipca 1973 roku. Tego samego dnia wyjeżdża na ulicę ciężarówką i zjeżdża z premedytacją na chodnik. Zabija osiem osób.
Lipiec 2016 – Nicea, grudzień 2016 – Berlin. Ostatnie miesiące pokazały nam, że bronią równie straszną jak karabin może być ciężarówka. Podobną zbrodnią w 1973 r. żyła Czechosłowacja. Był początek wakacji, kiedy 22-letnia Olga Hepnarová wjechała ciężarówką typu Praga RN w tłum ludzi na przystanku przy alei Obrońców Pokoju w Pradze.
– Czułem się, jakbym był w kinie! – mówił jeden ze świadków zdarzenia, kierowca taksówki Jiri S. – Dobiegły mnie głosy z zewnątrz. Najpierw okrzyki bólu, przerażenia, strachu, wołanie o pomoc, lament, potem gniew i zdenerwowanie. Widziałem ludzi, leżeli pod i za samochodem. Okropny widok.
Taksówkarz spojrzał też w stronę kierowcy. – Kiedy zerknąłem w tamtą stronę, zrobiło mi się niedobrze. Kierowcą była młoda dziewczyna. Znów mi się wydawało, że to tylko sen.
Hepnarová siedziała w samochodzie i, jak potem zeznała, czekała na aresztowanie. Chwilę po wypadku przy aucie pojawili się funkcjonariusze. Byli pewni, że to, co zobaczyli było wypadkiem, pytali więc, czy zacięły się jej hamulce, czy może zasnęła za kierownicą. – Nie, nie zasnęłam. Hamulce są sprawne. Umyślnie wjechałam na chodnik, to moja zemsta na społeczeństwie za to, jak traktowało mnie przez całe moje życie – odpowiedziała spokojnie i cicho drobna dziewczyna ubrana w czerwone spodnie i jasną bluzkę.
Błyskawicznie zabrano ją na komendę, w obawie, że może zostać zlinczowana. Tam zaczęło się dochodzenie. Wniesiono przeciw niej oskarżenie i aresztowano. Zbadano, że nie była pod wpływem alkoholu ani narkotyków, a jej pojazd nie był uszkodzony. Władze starały się wykluczyć kolejne wątki – narkomanię, spisek, działania polityczne. Rozpoczęło się pierwsze przesłuchanie, podczas którego Olga zaczęła opowiadać funkcjonariuszom, a potem psychiatrom o swoim życiu.
Ojciec ją bił, matka źle ubierała
Wielokrotnie podczas swoich zeznań podkreślała, że już od dzieciństwa nie była szczęśliwa. Pochodziła z tzw. dobrego domu, w którym dzieci zapisuje się na dodatkowe lekcje pianina. Z tego zresztą bardzo ucieszyła się komunistyczna władza – morderczyni pochodziła bowiem z rodziny inteligenckiej, nie zaś robotniczej, czy, co gorsza, powiązanej z partią.
Olga wspominała, że rodzice – pracownik banku i stomatolożka – zaczęli wobec niej stosować częste "brutalne kary cielesne", już kiedy była w przedszkolu. – Postrzegam ich jako ludzi bezdusznych – mówiła o matce i ojcu. Anny i Antonina Hepnarów nienawidziła i życzyła im śmierci. Ojciec miał ją bić dla przyjemności, matka źle ubierać, żeby mogła być od niej atrakcyjniejsza. Nie przytulali jej. Oskarżała też babcie, dalszą rodzinę oraz swoją jedyną, starszą o dwa lata siostrę Evę, która miała być ulubionym dzieckiem rodziców. – Chciałam ją stłuc – mówiła biegłym psychiatrom. Zresztą siostry często się kłóciły, również biły. Olga dwa razy uciekła z domu, ale na krótko.
Ulica Konviktská 7, gdzie znajdował się dom rodzinny Olgi Hepnarovej:
W szkole było jeszcze gorzej. Mimo że na samym początku podstawówki była jedną z najlepszych uczennic, już wtedy miała kłopoty z rówieśnikami. – Choćby te przezwiska! "Babochłop", "śpiąca laleczka" – wspominała. Nękana w szkole przez dzieci i nauczycieli Olga szybko opuściła się w nauce, zaczęła też wagarować i uciekać z domu. – To był codzienny koszmar – opisywała dziecięce lata w swoich zeznaniach i liście-testamencie, który wysłała do prasy 10 lipca 1973 r.
15 czerwca 1964 r. dziewczyna próbowała popełnić samobójstwo. Kiedy łyknęła dwie fiolki lekarstw, znalazła ją jej siostra. Po krótkiej hospitalizacji została skierowana do poradni psychiatrycznej, a w końcu do kliniki psychiatrycznej przy ulicy Ke Karlovu i Szpitala Psychiatrycznego dla Dzieci w Opařanach. Miała wtedy 13 lat, dojrzewała. Pobyt w szpitalu odcisnął na niej piętno.
Podczas zeznań Olga mówiła o torturach, jakie przeżywała w placówce w Opařanach. Miała być m.in. bita do krwi przez inne pacjentki, ale też przeżyć pierwsze doświadczenia seksualne z kobietami. Później mówiła o sobie, że nie czuje się ani heteroseksualna, ani homoseksualna. – Myślę, że w ogóle jestem mało seksualna – stwierdziła w rozmowie z biegłym psychiatrą i dodała, że osiągała orgazmy z kobietami i mężczyznami, chociaż znacznie częściej z kobietami. Biegli psychiatrzy określili jej seksualność jako zachwianą, z dominującymi preferencjami homoseksualnymi.
Lekarze z Opařan z kolei w swojej opinii napisali, że nastoletnia Olga słabo współpracuje, a innych traktuje z góry, ma zawyżoną samoocenę i ciągle kłamie. "Objawy neurozy, częste bóle głowy, nieadekwatne wybuchy śmiechu. Egzaltacja, zachowania teatralne, przesadne" – można przeczytać w opinii o jej osobowości. Miała mieć "huśtawki nastrojów z przeważającym nastrojem depresyjnym". Z drugiej strony interesowała się literaturą i miała dobre oceny w tamtejszej szkole. Raz z Opařan uciekła. W końcowym raporcie, kiedy Hepnarovą wypisano ze szpitala w 1966 r., stwierdzono u niej częściową poprawę.
W szpitalu zdawało się też, że po raz pierwszy znalazła kogoś, kto ją rozumiał – jednego z lekarzy kierujących szpitalem, do którego po roku napisała list. "Traktuję ludzi z góry, chyba ich to razi, ale ja wcale nimi nie gardzę… Ja nienawidzę ludzi…". W liście pojawia się jednak również nutka nadziei. "Staram się nie czuć ciężaru samotności, chcę być w niej szczęśliwa mimo całej tęsknoty i goryczy" – stwierdziła. "Bardzo bym chciała przezwyciężyć samą siebie, prowadzić inne życie tak, jak mi Pan napisał" – podsumowała swój list.
Jednak tuż po pobycie w Opařanach po raz pierwszy w jej głowie pojawiła się myśl o zemście na społeczeństwie. W wieku 16 lat sporządza listę trzech możliwości: zemsta, zejście z drogi społeczeństwu i samobójstwo.
Suszyła pranie przed deszczem
Hepnarová skończyła szkołę zawodową w Tomosie. Zdobyła tytuł introligatora. W opinii ze szkoły po raz pierwszy pojawiły się dotyczące jej określenia, które powtarzały się w kolejnych dokumentach i wspomnieniach ludzi, którzy ją znali. "Cicha, małomówna, zamknięta w sobie, bardziej typ samotniczy".
Kiedy skończyła szkołę, miała 18 lat i marzyła tylko o jednym – żeby się usamodzielnić, opuścić rodzinny dom. Przeniosła się do zachodnich Czech. Krótko pracowała tam w trzech różnych zakładach, między innymi jako introligator w Chebie. Za każdym razem była zwalniana za złą dyscyplinę bądź brak doświadczenia. Wchodziła w konflikty z pracownikami, według pracodawców była trudna. Sama twierdzi, że to oni zmawiali się przeciwko niej.
Po tych trzech nieudanych próbach na jakiś czas zrezygnowała z samodzielnego życia i wróciła do domu. Matka podsunęła jej wtedy pomysł kursu na prawo jazdy i częściowo go opłaciła. Olga zdała za pierwszym razem. Sukces ten nie rozwiązał jednak jej problemów. Rozpoczęła pracę w Miejskim Zakładzie Transportowym Poczty i Telekomunikacji jako kierowca. W swoich zeznaniach nazwała to miejsce "najgorszym". W ramach pracy Olga woziła m.in. inkasentki. Te złożyły na nią skargę. Powodem miało być to, że jest nieobecna duchem, milczy, ma ponurą minę, jest dziwna, jeździ za szybko, a raz zdarzyło jej się zjechać po schodach, aby skrócić trasę.
W 1971 r. kupiła kawałek ziemi w Olešku pod Pragą i postawiła tam mały domek działkowy, który jednak nie nadawał się do pobytu całorocznego. Olga przekonała się o tym w zimie, kiedy miała problem z dogrzaniem chaty. Nieliczni mieszkańcy wsi próbowali wyciągać do niej rękę i zintegrować ją ze społecznością, ale większość uważała ją za szaloną. – Potrafiła przed samym deszczem rozwiesić pranie, kołdry, ubrania, a potem obojętnie patrzeć, jak wszystko moknie – mówił jeden z mieszkańców podczas zeznań.
W końcu Miejski Zakład Transportowy rozwiązał z Olgą umowę. Hepnarová stwierdziła podczas zeznań, że sama zaproponowała, że odejdzie. "Nie miała żadnych przyjaciół wśród współpracowników, nie była lubiana i nie zwierzała się nikomu ze swojego życia prywatnego" – można przeczytać w opinii pracodawcy. Łącznie w pracy miała mieć pięć kolizji drogowych, w tym cztery z własnej winy. W opinii wspomniano też, że wykonywała pracę apatycznie, spóźniała się bądź wcale nie przychodziła.
Zanim jeszcze opuściła Miejski Zakład Transportowy, poznała Alžbětę. – Myślę, że Olga była we mnie zakochana – powiedziała dziewczyna podczas swoich zeznań. Hepnarová przychodziła do niej z winem i bombonierkami, jednak Alžběta miała już dziewczynę. Zgodziła się więc jedynie na przyjacielskie spotkania. – Niech to sobie brzmi jak chce, ale ja lubiłam Olgę – powiedziała.
Jednak nawet ona zauważała jej odmienność. Wspominała, że Olga była mądra i dobra, lecz dziwna. Nie piła wiele, ale dużo paliła. Odmawiała tańca w dyskotekach, wolała siedzieć z boku. Wspomniała, że raz w klubie ktoś rozpiął jej kurtkę, a ona pod spodem była naga. Alžběta próbowała jej pomóc, lecz Olga nie chciała pomocy. Chciała za to podarować Alžběcie jedną z niewielu własnych rzeczy – domek w Olešku. Latem 1972 r. zabrała ją tam, podczas rozmowy nawet się przytuliła. W nocy wydarzyło się coś, co zakończyło ich przyjaźń – Olga obudziła Alžbětę i z nożem w ręku groziła, że się zabije. Dziewczyna uciekła z domku działkowego i wróciła do Pragi autostopem. Rano Olga zjawiła się u niej przed domem z przeprosinami. Wręczyła jej też swoje zdjęcie, które Alžběta zachowała co najmniej do dnia złożenia swoich zeznań w 1973 r.
Mężczyzna
Ostatnią pracę Olga znalazła w Komunikacjach Praskich, gdzie była kierowcą zamiatarki, a potem polewaczki. Była z tej pracy zadowolona. Poznała tam też osoby, które chyba jako jedyne w całym życiu były jej bliskie – kilka koleżanek i Miroslava D., który był w niej niepoprawnie zakochany. – To nie była mimozowata praska panieneczka, tylko dziewczyna z krwi i kości, ale dziewczyna, którą coś dręczyło – opisał pierwsze spotkanie z Olgą Mirek.
Olga coraz ciężej znosiła mieszkanie w Olešku. Przede wszystkim utrudniało jej pracę, do której notorycznie spóźniała się przez trudny dojazd. Komunikacje Praskie zaproponowały jej pobyt w hotelu pracowniczym w Pradze. Mieszkańcy nazywali go Babilonem. Olga wprowadziła się tam w styczniu 1973 r. W tym samym miejscu mieszkał Miroslav D.
Ulica Plaňanská 524, gdzie znajdował się "Babilon":
Miała tam koleżanki, na przykład Miroslavę H. Ta podczas zeznań przypomniała, jak Olga po kłótni wspięła się po gzymsie i krzyczała do niej przez okno, że skoczy. Innym razem wściekła się na koleżankę Miroslavy, która pomoczyła jej rzeczy, więc oblała ją garnkiem wody. Miroslava uderzyła ją wtedy w twarz. Olga zamiast oddać, uśmiechnęła się i wyszła. Zaczęły się unikać.
Była jeszcze Simona S., koleżanka Mirka, pielęgniarka na oddziale psychiatrycznym przy ulicy Ke Karlovu.
Olga zaczęła zwierzać się Simonie ze swoich problemów egzystencjalnych i seksualnych, a ta załatwiła jej badanie w klinice. Oldze jednak się nie spodobało, receptę od lekarza na leki na uspokojenie wyrzuciła do kanału.
Wykolejony pociąg, bomba
Na wiosnę 1973 r. Olga zaczęła dokładnie obmyślać plan zemsty. Myślała o wykolejeniu pociągu, podłożeniu ładunku wybuchowego w miejscu publicznym, użyciu broni palnej do masakry na ulicach Pragi oraz zjechaniu kierowanym przez siebie autobusem pełnym ludzi w przepaść. Wtedy też zaczęła pozbywać się swoich rzeczy – sprzedała domek w Olešku i z tych pieniędzy kupiła sobie trabanta. Na początku czerwca rozstała się też z partnerką seksualną, co, jak mówiła, jeszcze bardziej odebrało jej chęć do życia.
Nawet w zakładzie pracy zaczęli zauważać, że z Olgą dzieje się coś niedobrego. Mirek postanawił zabrać ją na wakacje na Słowację, do swoich krewnych. Polubili ją, ona też czuła się tam dobrze. Mirek określał te dni jako jedne z najszczęśliwszych w życiu. Dopiero kiedy wracali, Olga wpadła w histerię z błahego powodu i zaczęła wyzywać Mirka od najgorszych. – Cała się trzęsła, wrzeszczała, mieszała mnie z błotem, wulgarnie wymyślała wszystkim i sobie samej, była cała czerwona, miała szkliste oczy, z ust leciała jej ślina – opisywał tę sytuację Mirek w zeznaniach.
Po powrocie z urlopu od 2 lipca nie stawiała się już w pracy. Mirek bezskutecznie próbował ją pocieszać, zabierał ją do kina i restauracji, ale Oldze się pogarszało. Próbowała zdobyć pracę kierowcy autobusu, żeby wprowadzić swój plan zemsty w życie. Do rozpatrzenia wniosku jednak nie doszło, więc Olga wymyśliła nowy plan – przejechać jak największą liczbę osób.
Ostatnie dni przed zbrodnią
Ostatniej deski ratunku szukała 3 i 5 lipca. W Pilznie próbowała znaleźć Simonę, pielęgniarkę i koleżankę z hotelu pracowniczego. Nie udało się. Zostawiła jej krótki list:
"Nie gniewaj się, proszę, że wytropiłam cię aż tu, w mieszkaniu prywatnym. Jestem na samym dnie i muszę zniknąć z tego świata. Proszę, jak najszybciej przyjedź do Pragi… Możesz zadzwonić do mnie do hotelu, od razu przyjechałabym po Ciebie do Pilzna, a potem odwiozła". Simona próbowała oddzwonić w poniedziałek 9 lipca. Olgi akurat nie było w hotelu, wyszła gdzieś z Mirkiem.
6 lipca Olga spotkała się z matką. Odebrała od niej czaszkę, którą kupiła od jednego ze studentów, a matka wstawiła w nią zęby. Włożyła w nią dwie żarówki i zrobiła z niej migacz do samochodu.
Na miejsce swojego czynu wybrała przystanek tramwajowy w Alei Obrońców Pokoju w kierunku placu Strossmayera. Spełniał wszystkie jej potrzeby – duże skupisko ludzi, zjazd z górki umożliwiający zwiększenie prędkości i niski krawężnik, aby mogła łatwo wjechać na chodnik.
Miejsce zbrodni Olgi Hepnarovej, dziś ulica Milady Horákovéj:
O swoim planie nie mówiła nikomu, nawet Mirkowi. Zamiast tego zasugerowała, że mogą zacząć szukać pracy i mieszkania poza Pragą. W międzyczasie tworzyła list, który wysłała do dwóch redakcji w Pradze. Treści obu listów różniły się między sobą nieznacznie poszczególnymi zwrotami - np. raz pisała o "samotności", w drugim liście zaś o "samotnej walce".
Szanowni Państwo,
Potraktujcie, proszę, ten list jako dowód. Został napisany jako obrona przed ewentualnym znieważeniem czy ośmieszeniem mojego czynu; a także jako dowód, że jestem osobą dotąd poruszającą się w granicach norm psychicznych (gdybym – oczywiście w wyniku niedopatrzenia – została umieszczona w miejscu, gdzie władze pozbywają się więźniów politycznych).
Nazywam się Olga Hepnarová. Urodziłam się 30.06.1951 w Pradze. Pochodzę z rodziny inteligencji pracującej, ojciec jest urzędnikiem w banku, a matka stomatologiem. Mam siostrę Evę, urodzoną w 1949 w Pradze. Ukończyłam dziewięć klas szkoły podstawowej, następnie skończyłam introligatorską szkołę zawodową. Od roku 1970 pracuję w zawodzie kierowcy. Mam kwalifikacje kierowcy trzeciej klasy, dwa i pół roku doświadczenia w zawodzie, w tym 10 miesięcy na SC. Jestem zatrudniona w zakładzie Komunikacje Praskie, Praga 7, Bubenská 8, zakład 02. Odkąd tam pracuję, nie miałam żadnych wypadków drogowych. Dodatkowo podaję swój adres: Praga 10, Plaňanská 524, hotel pracowniczy, pokój numer 502/11. Po przedstawieniu faktów o sobie przechodzę do rzeczy.
Dziś, dnia 8.07., ukradnę autobus i z pełną prędkością wjadę w tłum ludzi. Wydarzy się to prawdopodobnie w Pradze 7 przy Parku Kultury i Wypoczynku im. Juliusa Fučíka.
Korekta: będzie to pojazd służbowy 706 R cysterna, miejsce obojętne, data również.
Będę winna śmierci x osób. Zostanę osądzona i ukarana.
A oto moja spowiedź (nie wierzę już w księży ani lekarzy, wciąż jednak wierzę, że znajdzie się choć jeden uczciwy dziennikarz).
Przez 13 lat dorastam w szponach tak zwanej dobrej rodziny. Jestem bita i dręczona – ofiara dorosłych i zabawka w rękach dzieci (na zawsze już outsider wśród rówieśników). Mam przezwiska: babochłop, mumia, tarzan, upadły anioł, kamienny kwiatek, śpiąca laleczka i tym podobne. Moi prześladowcy są bezlitośni. Jestem pokracznym członkiem stada i czarną owcą w rodzinie. Odkąd sięgam pamięcią, jestem samotna. Nie mam przyjaciół i nigdy mieć nie będę. Popadam w rozpacz, wynikiem są ucieczki. Ucieczki ze szkoły, z domu, z życia. Potem znów (w wieku 13 lat) zostaję wciśnięta w nieznośne życie pełne poniżeń, drwin i krzywd. W Szpitalu Psychiatrycznym dla Dzieci w Opařanach uświadamiam sobie ignorancję i zbędność (dla mnie) psychiatrii. Kończę szkołę podstawową. W zawodówce jest mniej rasizmu, ale potem, w zawodzie kierowcy, znów jestem zmuszona walczyć (uprzedzenia i tym podobne). Jesienią 1971 wprowadzam się do domku letniskowego, który kupuję za własne pieniądze. To symbol mojego osamotnienia. Półtora roku później, u kresu sił, przeprowadzam się do zakładowego hotelu pracowniczego, pensjonatu, który okazuje się potwornym Babilonem, gdzie można przetrwać tylko dzięki silnej woli.
To przypadkowe zapiski z różnych lat.
Jestem nędzna jak ostatni narkoman. Tak. Tylko gdzie moje prochy? Gdzie? Gdzie jest to, co trzyma mnie przy życiu (dzisiejszy czyn)?
Wszystkie uczucia na skraju wyczerpania, nadziei tyle, co na lekarstwo. Ale upadły anioł jeszcze nie upadł do końca. Dlaczego to robię? Żeby zrozumieli, że istnieje kres bezsilności jednostki. Jestem w gorszej sytuacji niż Murzyn w Ameryce. Dlaczego? Dlatego, że jestem sama.
Tysiące razy byłam linczowana.
Oto przykłady:
- przez ojca, Antonina Hepnara;
- zaciągnięto mnie pod prysznic i pobito do krwi (Opařany 1965);
- grupa znajomych i nieznajomych chłopców obraziła mnie, potem zostałam kopnięta w krocze (miałam 11 lat, było to w korytarzu naszej kamienicy);
- dziewczyna w moim wieku pobiła mnie na ulicy (10-11 lat, na placu Betlémskim);
- w introligatorni w Chebie zostałam napadnięta fizycznie przez kierownika (Cheb, 1969);
- x razy za pomocą niewybrednych słów dawano mi odczuć, że jestem śmieciem, który nie ma czego szukać w towarzystwie porządnych ludzi (zaznaczam, że zawsze byłam zdrowa psychicznie i fizycznie!!!);
- x razy przechodnie, mijając mnie, spluwali, czasem na ziemię, czasem na mnie (w biały dzień, na ulicy CSSR);
- we wszystkich zakładach pracy oczerniano mnie, obmawiano, wyśmiewano, poniżano, może za wyjątkiem Komunikacji Praskich, gdzie – oficjalnie – jestem traktowana godziwie.
Bilans osobisty: jestem kaleką seksualną. Nie jestem zdolna do stworzenia normalnego związku. Jestem zniszczonym człowiekiem. Człowiekiem zniszczonym przez ludzi. Mam więc wybór: zabić siebie lub zabić innych. I decyduję następująco: odpłacę swoim wrogom. Byłoby dla was zbyt tanie, gdybym odeszła jako nieznany zabójca.
A ponieważ społeczeństwo jest tak samorządne, że nie jest w stanie samego siebie osądzić, bywa, że zostaje osądzone prywatnie, przez kogoś, czasami zostaje ukarane, czasami kończy się na szoku.
A oto mój wyrok:
Ja, Olga Hepnarová, ofiara waszego bestialstwa, skazuję was na śmierć przez przejechanie i oświadczam, że tych x ofiar to i tak za mało za moje życie.
Acta non verba.
Na koniec mam jedno żałosne życzenie. Szanowni dziennikarze, podajcie, proszę, treść tego listu do wiadomości publicznej lub przekażcie ją przynajmniej pisarzowi Branaldowi, kiedy będzie pracował nad kolejną książką o współczesnych zbrodniarzach.
Dziękuję,
Praga, ... lipca 1973
Olga Hepnaroválist Olgi Hepnarovej do prasy
"Skręcałam na chodnik, przejeżdżałam ludzi"
W poniedziałek 9 lipca poszła wypożyczyć samochód, ciężarówkę typu Praga RN. To tego dnia chciała dokonać swojego czynu. Jednak w wypożyczalni nie było tego modelu, umówiła się więc na wtorek, 10 lipca. Wieczorem spaliła swój pamiętnik, który prowadziła od 17. roku życia. Po godz. 23 wyruszyła trabantem w miasto. Po północy zepchnęła go z przepaści do rzeki.
Rano około godz. 9.30 odebrała samochód z wypożyczalni. Po drodze na aleję Obrońców Pokoju wrzuciła do skrzynki listy zaadresowane do redakcji "Svobodné slovo" i "Mlady svět". Potem skierowała się już w kierunku placu Strossmayera, ale za pierwszym razem na przystanku ludzi było niewiele i byli rozproszeni, co utrudniałoby realizację jej planu. Zrobiła jeszcze jedno okrążenie i wróciła. Przed godz. 14 wjechała na chodnik przy przystanku tramwajowym.
– Skręciłam na chodnik, wyprostowałam kierownicę, po czym jechałam po tym chodniku i przejeżdżałam ludzi. Kierunek jazdy po chodniku, wzdłuż muru, utrzymałam aż do końca, czyli do chwili, kiedy przejechałam już wszystkich ludzi, którzy tam byli, i wjechałam w słupek przystankowy. Potem samochód się zatrzymał. I tyle. Co tu więcej mówić? – zeznała.
Potem dodała, że żałowała, że nie zmieniła biegu na niższy, bo mogłaby zajechać dalej, a tak samochód zatrzymał się po licznych uderzeniach i podskokach. W czasie jazdy skupiała się na tym, żeby nie wypaść z chodnika, ale starała się nie patrzeć na rozjeżdżanych ludzi. Kiedy już stanęła, spojrzała tylko w lusterko, żeby, jak to ujęła, sprawdzić swój "wynik".
Trzy osoby zginęły na miejscu, trzy kolejne zmarły w drodze do szpitala, jedna dwa dni później, a ostatnia w październiku, po długiej hospitalizacji. Wiele osób zostało rannych, w tym sześć ciężko. Na chodniku leżały ciała, ranni, oderwane kończyny, wszędzie były krew i rozrzucone czerwone porzeczki – rozsypały się jednemu z mężczyzn, który stracił tego dnia życie. Wdowa po nim wyceniła je na 63 korony.
W odległości 3,14 m wstecz, licząc od słupka przystanku, widoczny ślad po najechaniu prawych przednich kół na krawężnik o wysokości 10-12 cm, podczas gdy najazd lewych kół widoczny był w odległości 17,4 m od słupka przystanku. Chodnik ma szerokość 3,8 m, powierzchnia ułożona z małych kostek brukowych, gdzieniegdzie wypełniona asfaltem. W pobliżu tylnej części pojazdu, na brzegu chodnika leżała martwa Františka H., w pozycji na plecach, z nogami w stronę pojazdu. Pod ścianą budynku, przed sklepem odzieżowym leżała listwa boczna, obok niej kałuża krwi. Martwy Vincenc S. leżał na plecach, w pozycji prostopadłej do linii chodnika, z nogami skierowanymi w stronę jezdni. Bezpośrednio przed słupkiem przystankowym leżał martwy František J., w pozycji na plecach. W pobliżu znajdowała się część nogi ludzkiej, oderwanej poniżej kolana, nagiej, bez obuwia. Na całej szerokości chodnika pomiędzy licznymi śladami krwi były rozsypane owoce czerwonej porzeczki, częściowo zgniecione, częściowo nie…
opis miejsca wypadku z akt sprawy
Droga do śmierci
Olga w zeznaniach i podczas procesu podkreślała, że jest zdrowa psychicznie, a jej "anormalność jest nabyta" i nie ma nic przeciwko karze śmierci. W pewnym momencie rozprawy nawet sobie jej zażyczyła. Zaznaczyła, że nie zrobiła nic, aby zmniejszyć liczbę ofiar, bo to "nie miałoby sensu". Było jej wręcz przykro, że ofiar nie było więcej. Było jej też przykro, że doprowadziła do szkód materialnych. Tłumaczyła też, że jej zachowanie było logiczne, bo wyczerpały się jej pokłady odporności. Nie czuła żalu.
Poprosiła, aby o jej aresztowaniu poinformować Mirka, ale nikogo z rodziny. Rodzina musiała zostać jednak wezwana na przesłuchania. W ich wypowiedziach pojawiały się najczęściej sformułowania "nie wiem" bądź "nie rozumiem". Ojciec przyznał, że nie miał z córką najlepszych relacji, siostra oceniła, że w domu nie panowała dobra atmosfera, a ona i Olga nie nienawidziły się, ale nie miały bliskiej siostrzanej relacji. Wspomniała, że matka z początku chroniła Olgę jako słabsze i młodsze dziecko, ale potem ojciec ją bił. Olga twierdziła za to, że to Eva była ulubionym dzieckiem rodziców, którzy zawsze stawali po jej stronie, a Olgę jedynie karali.
Matka z początku mówiła o dobrych relacjach rodzinnych. Potem przyznała, że między nią a mężem dochodziło do sporów, a ona nie wiedziała, jak dotrzeć do Olgi. – Nieprawdą jest, że w domu ktoś umyślnie ją krzywdził – stwierdziła. Zaznaczyła też, że Olga mogła porównywać się z siostrą, którą mniej karano, bo była bardziej posłuszna. – Olga, tak samo jak Eva, miała w domu wszystko, czego potrzebowała. Ale zachowywała się tak, jakby nie chciała tego przyjmować. Do dziś nie potrafię do końca zrozumieć, dlaczego tak było, i być może popełniłam błąd, że z czasem przestałam ją o to pytać – powiedziała Anna Hepnarová.
W badaniu przez psychiatrów w ośrodku zamkniętym cytowała swoich ulubionych filozofów, m.in. Sartre'a. Opowiadała, że nikogo w życiu nie kochała i chciała uderzyć w społeczeństwo jako całość, nie zaś w wybranego przechodnia, więc zdecydowała się na spektakularną zbrodnię. Przyznała, że przejeżdżanie ludzi nie było miłym uczuciem. – Nie zrobiłam tego, żeby się cieszyć. Zrobiłam to, by zapewnić sobie osobistą sprawiedliwość – podkreśliła. Lekarze ocenili jej inteligencję jako ponadprzeciętną. Uznano też, że nie cierpi na żadną chorobę psychiczną, która miałaby wpływ na zaburzenia świadomości. Stwierdzono jedynie zaburzenia osobowości i charakteru, lekarze sugerowali też, że mogła sama prowokować otoczenie swoim zachowaniem. Oceniono, że ani jej leczenie ani długi pobyt w więzieniu nie poprawią sytuacji.
Kozioł ofiarny i chłopiec do bicia
Olga wyznała funkcjonariuszom i biegłym swoją zasadę, że skoro społeczeństwo niszczy jednostkę, to ta jednostka może zacząć niszczyć społeczeństwo. W swoim pamiętniku z więzienia, znalezionym na zwitku papieru toaletowego, porównała się do bezbronnej foki, która krzywdzona przez zabójców obróciłaby się przeciwko nim, gdyby mogła. "Z tą różnicą, że foka żyje wśród innych fok, podczas gdy ja nigdy nie spotkałam drugiej foki" – napisała.
Odwoływała się do swojej "zasady" często w trakcie procesu, kiedy mówiła o sobie "prügelknabe", czyli "kozioł ofiarny", "chłopiec do bicia". Mówiła, że występuje w imieniu wszystkich takich ludzi i swój czyn popełniła, aby społeczeństwo wiedziało, że ludzie tacy jak ona mogą chcieć się zemścić. Zabiła między innymi po to, aby społeczeństwo przestało tworzyć kolejnych prügelknabe – ludzi, których nienawidziło zupełnie bez powodu. – Jestem fizycznie zdrowa, mam białą skórę i niczym nie różnię się od innych ludzi. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego to właśnie mnie wybrano na chłopca do bicia – mówiła na sali sądowej wiosną 1974 r., kiedy rozpoczął się jej proces.
Mimo starań jej przydzielonego z urzędu obrońcy, który wykorzystał wszystkie drogi, aby uniknąć orzeczenia kary śmierci dla Olgi (m.in. próbując udowodnić, że była niepoczytalna), czy też Mirka, który próbował ją bronić przed sądem i wspierał listami do aresztu, Olga została uznana za winną mordu w alei Obrońców Pokoju oraz próby podpalenia domku rodziców w Zábrodí. Skazano ją na karę śmierci.
Na krótko przed wykonaniem wyroku zaczęła mówić, że Olga Hepnarová umarła, a ona nazywa się Sandy Winiferowá. Opowiadała o rozmowach z ojcem, niejakim Winiferem, z którym porozumiewa się na odległość, miała też zaatakować dwie swoje współwięźniarki w maju 1974 r. Zareagowała też histerią na wspomnienie o przestępstwie, którego dokonała. Mówiła, że jest odpowiedzialna za ten czyn, ale ktoś nią sterował.
Obrońca zabiegał o wznowienie postępowania, tłumacząc, że zachowanie Olgi może wskazywać na niepoczytalność. Zdaniem lekarzy omamy te nie świadczyły o niepoczytalności. Podczas ostatniego badania psychiatrycznego wyraziła po raz pierwszy żal. "Nie sądzi już, że miała prawo do zemsty na ludziach", "powtarza, że żałuje swojego występku i chciałaby go naprawić" - czytamy w ekspertyzie.
Obrońca Olgi wycofał wniosek o wznowienie postępowania. Została wyznaczona data wykonania kary: 12 marca 1975 r. Podczas jednego z ostatnich badań lekarskich zapisano, że Olga słaniała się, obgryzała paznokcie, bawiła się włosami. Czasami odpowiadała na pytania niezgodnie z prawdą, podając np. złą datę urodzenia, nie wiedziała też, gdzie się znajduje.
Stanęła pod szubienicą. Tam po raz pierwszy ogarnął ją paniczny strach.
Budynek sądu połączony z więzieniem Pankrac, gdzie została stracona Olga Hepnarová:
Była ostatnią kobietą, na której w Czechosłowacji wykonano karę śmierci. O jej życiu powstał film, który właśnie wszedł do kin. Główną rolę zagrała polska aktorka Michalina Olszańska.
Podczas pisania tekstu korzystałam m.in. z książki "Ja, Olga Hepnarová" Romana Cíleka.