Dyplomaci nagle zaczynają skarżyć się na nudności i problemy ze słuchem. FBI dochodzi do wniosku, że zostali poddani oddziaływaniu niesłyszalnych fal dźwiękowych, emitowanych przez wroga. Scenarzysta filmowy, który wymyśliłby taką historię, zostałby okrzyknięty grafomanem. Ale to historia prawdziwa. Amerykańskie władze oficjalnie podają, że pracownicy ich ambasady zostali zaatakowani bronią soniczną. Tajemniczy atak pobudził wyobraźnię amerykańskiej opinii publicznej. Dziennikarze wypytują ekspertów o to, czy da się komuś zrobić krzywdę niesłyszalnym dźwiękiem i dostają sprzeczne odpowiedzi.
Howard Stapleton powiedział "dosyć tego", kiedy jego 17-letnia córka po raz kolejny wróciła do domu z płaczem. Dziewczyna poszła po mleko do niewielkiego sklepiku w walijskim miasteczku Barry. W ordynarny sposób zaczęła ją zaczepiać 12-osobowa grupka nastoletnich wyrostków. Stapleton obiecał córce, że więcej do takich sytuacji nie dopuści.
Przypomniał sobie, że jako dziecko nie znosił hałasu, jaki wytwarzała miejscowa fabryka. Postanowił stworzyć urządzenie, które odtworzy dokładnie ten sam dźwięk. Kiedy umieścił je przy miejscowym sklepiku, nastolatkowie przestali przed nim przesiadywać, bo na dłuższą metę hałas był zbyt irytujący. Co frapujące, dla dorosłych dźwięk wydobywający się z urządzenia był niesłyszalny. Tak powstało Mosquito - urządzenie, które do dziś nabyło kilka tysięcy właścicieli sklepów z całego świata, narzekających na wyrostków odstraszających dorosłą klientelę. Według producenta Mosquito dźwięk wydawany przez urządzenie jest niesłyszalny dla ludzi powyżej 25. roku życia, bo każdy człowiek wraz z wiekiem stopniowo traci możliwość słyszenia na zbyt wysokich lub zbyt niskich częstotliwościach.
Najdroższy soundsystem w Polsce
Odstraszanie dźwiękiem jest dziś powszechnie stosowaną metodą. Specjalne głośniki emitujące wiązkę nieznośnego hałasu są wykorzystywane między innymi przez statki narażone na ataki piratów u wybrzeży Somalii. Ogłuszeni napastnicy rezygnują z ataku i odpływają w popłochu.
Amerykańska armia z powodzeniem korzystała z broni ogłuszającej przy obławach na terrorystów w czasie wojny w Iraku. LRAD, czyli Long Range Acoustic Device (urządzenie dźwiękowe dalekiego zasięgu) jest na wyposażeniu policji na całym świecie, gdzie może zastąpić armatki wodne przy rozpędzaniu manifestacji. System LRAD został użyty do tłumienia zamieszek towarzyszących szczytowi G20 w Pittsburghu, co spotkało się z ogromną krytyką obrońców praw człowieka. Do dziś przeciwnicy stosowania broni sonicznej powołują się na raport amerykańskiego Departamentu Obrony, który opisuje, że broń używająca głośnych dźwięków może powodować pęknięcie bębenków, powstanie tętniaków, a w skrajnych przypadkach nawet śmierć.
Wnioski płynące z amerykańskiego raportu nie przeszkodziły w zakupie systemu LRAD polskiej Komendzie Głównej Policji. W 2010 znalazł się na wyposażeniu warszawskiego oddziału prewencji. Miał posłużyć jako straszak na futbolowych chuliganów podczas Euro 2012, pojawił się między innymi na Marszu Niepodległości w 2011 roku i na tegorocznych miesięcznicach smoleńskich. Polski LRAD nigdy nie został użyty, bo nie pozwala na to prawo. Policja tuż po zakupie musiała wyłączyć funkcję ogłuszania. LRAD może w naszych warunkach jedynie służyć jako wzmacniacz do wydawania komunikatów, z czego kpią internauci, nazywając policyjny zakup "najdroższym soundsystemem w Polsce". Bo każdy z 6 głośników kosztował 150 tysięcy złotych.
Kubańska zagadka
Broń akustyczna wywołuje mieszane uczucia wśród ekspertów od uzbrojenia. Często pada argument, że bardzo łatwo się przed nią obronić - wystarczy zatkać uszy lub po prostu odejść na bezpieczną odległość. Tę narrację podważają zagadkowe doniesienia z Kuby, które od kilku tygodni elektryzują amerykańskie media. Na podstawie przecieków ze służb specjalnych opisują prawdopodobny przypadek użycia broni dźwiękowej, której… nie słychać. Część komentatorów ocenia, że ta historia przypomina scenariusz niskobudżetowego filmu szpiegowskiego.
Jesienią 2016 roku 16 Amerykanów, mieszkających w Hawanie, w tym samym czasie zgłosiło się do lekarza z podobnymi problemami. Wszystkich łączyły problemy ze słuchem i to, że są pracownikami ambasady Stanów Zjednoczonych. Część z nich nie było w stanie kontynuować pracy w placówce. Amerykańskie władze doszły do wniosku, że o przypadku nie mogło być mowy. Ruszyło śledztwo. Po wielomiesięcznym dochodzeniu Amerykanie doszli do wniosku, że dyplomaci padli ofiarą "ataku akustycznego", a dokładnie zostali "poddani stałemu działaniu ukrytych urządzeń emitujących szkodliwe fale dźwiękowe na częstotliwościach niesłyszalnych dla ucha". Urządzenia najprawdopodobniej były umieszczone albo w rezydencjach dyplomatów, albo w ich najbliższym otoczeniu.
Tę wersję wydarzeń uprawdopodobnili Kanadyjczycy, którzy po pierwszych doniesieniach prasowych o "ataku akustycznym" przyznali, że ich dyplomaci z Kuby skarżyli się na podobne dolegliwości, co amerykańscy koledzy. Ofiary ataku, według pierwszych doniesień, miały uskarżać się na zanik słuchu i objawy podobne do wstrząśnienia mózgu. Po gruntownym przebadaniu okazało się, że tajemnicze wydarzenia z Hawany miały dużo większe konsekwencje zdrowotne, na czele z uszkodzeniami mózgu i porażeniem centralnego układu nerwowego. Media wywołały do tablicy amerykańskiego sekretarza stanu. Rex Tillerson wezwał władze Kuby do jak najszybszego wyjaśnienia sprawy i znalezienia winnych. Te stanowczo zaprzeczyły, że z "atakiem akustycznym" mają cokolwiek wspólnego.
- Kuba nigdy, przenigdy nie dopuściłaby do sytuacji, w której akredytowani dyplomaci i ich rodziny mogli stać się celem jakiegokolwiek ataku - brzmi oświadczenie MSZ w Hawanie.
Kubańskie władze, aby wyjaśnić sprawę, zgodziły się na bezprecedensową współpracę z FBI. Skłaniają się ku wersji, że ktoś chce popsuć kruche relacje na linii Hawana - Waszyngton, wznowione w 2015 roku po 54 latach przerwy.
Dźwięki, których nie słychać
Czy da się komuś zrobić krzywdę niesłyszalnym dźwiękiem? - Z punktu widzenia technologii to rzecz całkiem możliwa do zrealizowania. Od dawna możliwe jest "wystrzelenie" dźwięku, który jest poza zasięgiem ludzkiego ucha. Nie da się świadomie go usłyszeć, ale może zrobić ci krzywdę. Takie możliwości mają armie: amerykańska, rosyjska, chińska. Wytworzyły różne formy tej technologii. Na przykład rosyjskie urządzenie może być wielkości piłeczki baseballowej - tłumaczy telewizji CNN Jacob Ward, znany dziennikarz i popularyzator nauki.
Charles Liberman, naukowiec z Uniwersytetu Harvarda, zajmujący się problematyką utraty słuchu, na łamach magazynu "Live Science" ocenia, że przeciwko amerykańskim dyplomatom ktoś użył infradźwięków. To fale dźwiękowe niesłyszalne dla człowieka, ponieważ ich częstotliwość jest za niska, aby odnotowało ją ludzkie ucho. W dużym uproszczeniu infradźwiękiem jest każdy dźwięk poniżej umownego progu słyszalności, czyli 20 Hz (na drugim biegunie są ultradźwięki o częstotliwości powyżej 20 tysięcy Hz). Nie oznacza to jednak, że taki dźwięk jest dla człowieka obojętny.
To rodzaj niesłyszalnego dźwięku, który generują na przykład wielkie elektrownie wiatrowe. Wielu ludzi skarży się, że te urządzenia źle wpływają na ich samopoczucie. Narzekają na bóle i zawroty głowy czy nudności - ocenia Liberman.
To, czego nie słyszy człowiek, słyszą na przykład: słonie, żyrafy, hipopotamy czy wieloryby. Dzięki infradźwiękom potrafią porozumiewać się na ogromne odległości. Naturalnym źródłem infradźwięków mogą być też: morskie fale, trzęsienia ziemi, tornada czy silny wiatr. Wpływ infradźwięków na człowieka jest wciąż niedostatecznie zbadany, choć już w pierwszej połowie XX wieku bronią akustyczną zainteresowało się wojsko. Badania nad wpływem infradźwięków na żywe organizmy prowadzone są głównie na zwierzętach, bo eksperymenty na ludziach są zbyt ryzykowne. Kto zdecydowałby się w warunkach laboratoryjnych narażać drugiego człowieka na utratę słuchu.
Ale już w czasie II wojny światowej niemieccy naziści badali możliwość strącenia samolotu wiązką głośnego dźwięku. - Gdy narazisz kogoś na bardzo głośny dźwięk, głośniejszy niż odrzutowiec, powiedzmy 120 decybeli, to ta osoba natychmiast odczuje ból, przewróci się, zasłoni uszy i będzie błagać, żebyś przestał. Można to też zrobić, ale wykorzystując dźwięk o bardzo niskiej albo bardzo wysokiej częstotliwości. Dana osoba go nie usłyszy, ale będzie odczuwać ból - tłumaczy Jacob Ward.
Zupełnie inaczej do doniesień o "ataku akustycznym" w Hawanie podchodzi neurobiolog Seth Horowitz, autor książki "The Universal Sense: How Hearing Shapes the Mind" ("Zmysł uniwersalny: jak słuch kształtuje mózg” – tłum. red.). Na łamach amerykańskiej edycji "Business Insidera" ocenia, że tajemnicze urządzenia, mogące infradźwiękami krzywdzić ludzi, mają więcej wspólnego z literaturą science fiction niż z rzeczywistością.
Byłbym bardzo ostrożny w odbiorze takich odniesień. To bardziej terytorium zarezerwowane dla Philipa K. Dicka (słynny autor powieści science fiction - przyp. red.). W naszym świecie nie istnieje zjawisko akustyczne, które wywoływało tego typu objawy. Nie znam urządzenia, które emitując infradźwięki, byłoby jednocześnie nie do wykrycia. Broń soniczna istnieje, ale jest bardzo dobrze widoczna, a przed jej działaniem łatwo się ukryć - tłumaczy Horowitz.
Duchy nie istnieją
Zwolennicy teorii spiskowych przypisują tajnym badaniom nad bronią soniczną wydarzenia z Włoch ze stycznia 2005 roku. Prasa opisała wtedy, że w jednej z aptek w rzymskiej dzielnicy Trionfale, po nagłym skoku temperatury, doszło do eksplozji dwóch tysięcy termometrów. Wszystkie wskazywały tę samą wartość: 39 stopni Celsjusza. Według niektórych teorii tajemniczą eksplozję wywołał sygnał dźwiękowy o bardzo niskiej częstotliwości, emitowany z nieznanego źródła. Włoskie władze do dziś nie potwierdziły tych rewelacji, choć padły pod ich adresem oskarżenia o przeprowadzenie tajnego eksperymentu z użyciem infradźwięków.
W pełni transparentny i dokładnie opisany eksperyment z udziałem niesłyszalnego dźwięku przeprowadzili za to w 2003 roku brytyjscy naukowcy. Zbudowali siedmiometrowe "infradźwiękowe działo" nadające na ledwie słyszalnej częstotliwości 17 Hz, które umieścili na tyłach sali koncertowej Purcell Room w południowym Londynie. Konstrukcji użyli podczas koncertu, na który zaprosili 750 osób. 22 procent słuchaczy stwierdziło u siebie dziwne objawy.
Niektórzy ludzie opisywali odczucia typu: "mrowienie w nadgarstku", "dziwne uczucie w brzuchu", "przyspieszone bicie serca", "uczucie niepokoju" - opisuje Sarah Angliss, koordynatorka badania.
Autorzy eksperymentu sugerują, że podobny efekt do ich "infradźwiękowego działa" mogą dawać wielkie kościelne organy, zdolne do emitowania niskich dźwięków, poniżej progu słyszalności.
- Niektóre organy w kościołach i katedrach emitują infradźwięki, stąd wielu ludzi podczas koncertów organowych doświadcza przeżyć, które przypisują uniesieniu religijnemu - tłumaczy profesor Richard Wiseman, psycholog z uniwersytetu Hertfordshire.
Wiseman ma nawet tezę, że infradźwięki mogą tłumaczyć, dlaczego tak wielu ludzi opisuje swoje spotkania z... duchami. Jego zdaniem winne są próby tłumaczenia sobie, że czujemy coś, choć tego nie widzimy i nie słyszymy.
Autor jest dziennikarzem "Faktów z Zagranicy" w TVN24BIS