Hejt, czyli mowa nienawiści w sieci, to jeden z największych współczesnych problemów. Co powoduje falę nienawiści w sieci i jak się przed nią uchronić? Dlaczego ludzie nie krytykują, a hejtują? Czy mowa nienawiści w sieci może być wykorzystywana w aspektach marketingowych? O problemie społecznym z dr Joanną Heidtman, psychologiem i socjologiem, rozmawia Mikołaj Nowak.
Rozwój technologii i sieci społecznościowych ułatwił wyrażanie opinii na masową skalę. Dziś każdy może napisać wszystko na dowolny temat – szybko, w formie: posta, tweeta, notki na blogu. Każdy może być też krytykiem – przecież nie ma żadnej organizacji, która weryfikowałaby kompetencje ludzi piszących w sieci. Na dodatek postępująca "smartfonizacja", czyli rozwój technologii mobilnych, ułatwia dzielenie się opinią z dowolnego miejsca na ziemi.
Rzecz w tym, że często te opinie balansują na granicy prawa. Anonimowość, jaką oferuje sieć, absolutnie nie sprzyja jakości dyskusji w niej. Na portalach, w tym społecznościowych, próżno szukać merytorycznych rozmów o istotnych sprawach. Minione lata pokazują, jak bardzo internet jest zalewany falą nienawiści oraz treściami przekraczającymi granice prawa. Dla niektórych ludzi jest idealnym narzędziem do wyżywania się, obrażania i dawania ujścia frustracji. Popularne określenie "hejter" odwołuje się do osoby ubliżającej, której jedynym celem jest wywołanie zamętu.
Hejting to problem społeczny i ma dziś wiele postaci – od kompletnie chaotycznego obrażania innych "dla sportu" po zaawansowaną socjotechnikę wykorzystywaną w propagandzie politycznej. Zjawisko to nasila się podczas wyborów – najbardziej widoczne było w Rosji. Korespondent "Faktów" TVN Andrzej Zaucha przygotował materiał o tym, jak rząd rosyjski wykorzystuje dziesiątki płatnych trolli do rozsiewania propagandy w sieci. Ustalono nawet miejsce, w którym ci (podobno opłacani przez rosyjski rząd) ludzie "pracują". Nikt nie chciał się wypowiedzieć bezpośrednio do kamery; napotkani natychmiast odwracali wzrok i uciekali od reportera.
Ich celem jest obrażanie oponentów, tak by pokazać siłę i determinację zwolenników Władimira Putina oraz jego wpływowego otoczenia. To komunikowanie jedynej opcji jako skutecznej siły. Celem jest też zniechęcenie zwolenników innej opcji do namawiania ludzi, by przeszli na ich stronę. Zasada przewodnia: kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam. Kiedyś zdemaskowani hejterzy byli całkowicie nieskuteczni. Znikała naturalna bariera, która izolowała ich od reperkusji w odpowiedzi na skrajne opinie.
Jednak hejting postępuje i nie ma tylko wymiaru politycznego. To aspołeczne zachowanie prezentują głównie zwyczajni użytkownicy sieci, którzy z różnych przyczyn zalewają internet tzw. trollingiem. To termin odwołujący się do niszczenia dyskusji i wprowadzania zamętu dla zabawy. Choć ciężko uwierzyć w to, że ktokolwiek czuje satysfakcję z takich zachowań, to w sieci grasują zorganizowane grupy hejterów i trolli. Na grupowych, zabezpieczonych hasłem forach wybierają cele i ustalają strategię ataku. Później opisują swoje wrażenia wynikające z obserwacji ofiary.
Jednak często hejting to po prostu reakcja na jakieś zdarzenie, zwykle impulsywna, najczęściej nieprzemyślana. Dziś ludzie piszą wulgarne komentarze, podpisując się pod nimi imieniem i nazwiskiem. W minione wakacje eksplodowała prawdziwa bomba nieanonimowego hejtingu na portalach społecznościowych. Dotyczył on problemu uchodźców. Ludzie nigdy wcześniej na tak masową skalę nie wyrazili swojej niechęci wobec kogokolwiek. Moderatorzy mieli pełne ręce roboty, a w odpowiedzi słyszeli, że cenzurują i ograniczają wolność słowa.
Jednak ta popularna w internecie "wolność słowa" ma swoje granice. Ustala je prawo, które dotyczy każdego – bez wyjątków. Stale obserwujemy natężenie hejtingu. Dziś jest on mową nienawiści, stalkingiem sieciowym, prześladowaniem i sabotowaniem. Gdy nagminnie dotyczy nas choć jeden z wyżej wymienionych problemów – warto sprawę zgłosić do odpowiednich służb. Warto jest uświadomić sobie, że fala nienawiści w sieci – choć wirtualna – nabrzmiewa i ma realne konsekwencje w przypadku każdego z nas. Należy przeciwdziałać: zgłaszać, nie być biernym, pomagać innym w opresji. Obojętność jest wyrażaniem akceptacji na powolną, ale skuteczną degenerację Internetu, w którym jesteśmy niemal wszyscy. Czy chcemy, czy nie.
Mikołaj Nowak: Gdzie kończy się satyra, a zaczyna się hejt? Czy Polacy wiedzą, gdzie jest granica?
Dr Joanna Heidtman: Moim zdaniem nie ma prostej ciągłości między satyrą a tym, co nazywa się obecnie hejtem. Mam problem z tym słowem, które nie dość, że jest kalką z języka angielskiego, to w dodatku wydaje się być bardziej slangowym słowem wytrychem niż dobrze zdefiniowanym pojęciem. Co więcej, termin taki niejako tworzy rzeczywistość – skoro jest nazwa, można jej używać – do analizy różnych, acz luźno związanych ze sobą zjawisk. Luźno, bo jedno to (racjonalna) krytyka poglądu, a drugie – niczym nieumiarkowane uwalnianie negatywnych emocji bez związku z wiedzą, analizą, rozumem? Może się mylę, ale mam wrażenie, że zbyt dużo próbujemy "upakować" w jeden termin.
Satyra ośmiesza i przedstawia ludzi, zachowania czy obyczaje w krzywym zwierciadle. Czy może być obraźliwa? Może – o tym świadczą zresztą niektóre oficjalne protesty czy domaganie się przeprosin za karalną obrazę. Łatwiej nam odróżnić trafną satyrę od prostego (by nie powiedzieć prostackiego) hejtu, który np. pojawia się w sieci. Satyra częściej dotyczy charakterystycznych zachowań, zjawisk, obyczajów, a nie jest skupiona na konkretnej osobie, na jej rzeczywistych czy wyimaginowanych cechach. Ale by nie było tak prosto, gdybyśmy sprawdzili, jak w XIX wieku wyglądała "akcja" ośmieszania Karola Darwina (uwaga: nie tyle jego teorii, co jego osoby), to dziś, zwłaszcza gdyby działo się to w internecie, uznalibyśmy to za typowy hejt. Teoria ewolucjonizmu się obroniła, ale na polu nauki, a nie niemerytorycznych ocen i komentarzy.
Często krytyka nazywana jest hejtingiem. Czy zjawisko mowy nienawiści w sieci stało się wygodne dla wielu osób, które nie zgadzają się ze zdaniem innych? Czy może właśnie ten hejt nie jest mową nienawiści, lecz jej lżejszą i bardziej akceptowaną społecznie formą?
(...) uprzedzenia, stereotypy, wulgaryzmy, oceny. Rozum śpi, zwyciężają emocje. Tak rozumiem hejting
dr J. Heidtman
Nie – to już spore nadużycie słów i pojęć. Hejt to umieszczanie w Internecie obraźliwych i nienawistnych wpisów o kimś (rzadziej o czymś); słowo potoczne, negatywnie nacechowane. Na taką definicję natrafiłam i taka, jak rozumiem, jest przedmiotem naszych rozważań. Skoro sam termin powstał ze spolszczenia angielskiego słowa "hate" – nienawidzić, to nie widzę powodu, by odnosić go do krytyki. Patrząc jednak na coś, co też jest zjawiskiem nowym, czyli internetowe "komentarze", to widzimy, że te rzadko odnoszą się do meritum, a bardzo często do osoby lub osób. Związku z tezą żadnego, ale komentujący czuje się uprawniony, a nawet "zaproszony" do wyartykułowania tego, jak bardzo nie lubi osoby czy grupy osób, która coś zaprezentowała czy powiedziała, lub znieważania jej w dowolny sposób. I tu już hulaj dusza, piekła nie ma: uprzedzenia, stereotypy, wulgaryzmy, oceny. Rozum śpi, zwyciężają emocje. Tak rozumiem hejting.
"Mowa nienawiści" zdaje się być terminem bardziej poprawnym politycznie, ale to nie zmienia faktu, że dotyczy negatywnych i często poniżających ocen osób lub grup. Tyle że w konfliktach istotnie uprzedzonych do siebie społeczności (mogą to być partie polityczne) pojawiają się szybko "podwójne standardy", czyli jeśli określonego języka używają "nasi", to jest to w porządku, natomiast w przypadku obozu wrogiego staje się on "mową nienawiści". I w tych okolicznościach trzeba by bezstronnych opiniodawców, by to rozstrzygali.
Chciałabym, abyśmy komentowali to, co skomentować potrafimy, ale merytorycznie, mieli wiedzę i swoje poglądy i uczyli się merytorycznej krytyki, weryfikowali prawdę, lecz nie zawsze czuli przymus atakowania tych, którzy mają inne nastawienie czy światopogląd. W kwestii wartości trudno o kompromis. I w końcu, byśmy nauczyli się odróżniać krytykę poglądów od krytyki osób. Aby trafić dobrze w cel (sedno sprawy) nie trzeba od razu wyciągać artyleryjskiego działa. Nie wystawiamy sobie wtedy świadectwa błyskotliwości, możemy zniszczyć kogoś jako osobę, ale w końcu i sami możemy dostać rykoszetem.
Jakie są pani zdaniem najczęstsze powody skłaniające ludzi do hejtowania?
Jednoczą się w niechęci, nienawiści, wspólnej postawie, wyrażaniu podobnych emocji. Bycie w grupie potrafi dać siłę
dr Joanna Heidtman
Lubimy mieć opinię. To podwyższa naszą samoocenę. Dodatkowo negatywne ocenianie innych, uzasadnione czy też nie, potrafi pozwolić poczuć nam się lepiej – agresja bywa przecież często związana z frustracją. Niezadowolenie z własnej sytuacji czy samego siebie potrafi prowadzić do agresji, także słownej. I w końcu przynależność – hejting często odbywa się "stadnie" – ludzie tworzą pozytywne komentarze do negatywnych komentarzy (hejtingowych) i w ten sposób zyskują poczucie przynależności do jakiejś grupy, potwierdzenie swoich racji lub samego siebie. Jednoczą się w niechęci, nienawiści, wspólnej postawie, wyrażaniu podobnych emocji. Bycie w grupie potrafi dać siłę.
Czy była pani obiektem hejtingu lub stalkingu sieciowego?
Być może bywam. Raz, trochę skutkiem źle poprowadzonej rozmowy w mediach, mojej wypowiedzi nadano inny kontekst i przez to wydawała się dość radykalna, a dotyczyła relacji w związkach (czyli tematu, w którym każdy może mieć swoje zdanie). Materiał umieszczono w Internecie i wówczas ktoś zwrócił mi uwagę, że został on skomentowany także przez wypowiedzi negatywne, ale niemerytoryczne, za to osobiste i atakujące. Przeczytałam i faktycznie nie były miłe. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, jak na to reagować, bo większość z nich była absurdalna, w końcu z emocjami trudno dyskutować. A nawet, moim zdaniem, nie należy.
Co by pani doradziła osobom hejtowanym? W jaki sposób należy walczyć z hejtingiem?
Nie jestem tutaj specjalistą, ale chyba powiedziałabym: ignorować. Tak jak powiedziałam wcześniej, poziom absurdu w komunikatach hejtingowych bywa bardzo wysoki. Nie można z tym dyskutować. Wejście w temat zaostrza agresję, nienawiść i podziały. Walkę z hejtingiem możemy toczyć, mówiąc o
Im "inni" są gorsi, tym "my" jesteśmy lepsi
dr Joanna Heidtman
tym, komentując to zjawisko i w końcu samemu będąc uważnym na swoje własne słowa i nawyki komunikacyjne. W końcu zdarza nam się czasem powiedzieć, że Kowalski to idiota, a Nowak (pardon!) to frajer. "Niewinne", słowa, towarzyski small talk, ale ta rzeka wchodzi do tego samego nurtu. Ktoś to słyszy, ktoś się tego uczy, świadomie lub nie dajemy nasze małe przyzwolenie. Dodajemy niewielki element, ale do tych samych postaw.
Największe serwisy społecznościowe, jak Twitter i Facebook, borykają się z problemem hejtingu. W 2015 r. widoczne to było szczególnie w komentarzach do postów o uchodźcach. Skąd się bierze tak silna niechęć do uchodźców w sieci?
To dość proste – ten temat wywołał nasze upiory: uprzedzenia, lęki, stereotypy. Oczywiście stereotypy nacechowane silnie negatywnie, więc zrobiło się coś na kształt zbiorowego katharsis – cały lęk popłynął falą nieposkromionego hejtingu. Przychodzi mi na myśl także zbiorowe poprawianie własnej samooceny i wizerunku. Im "inni" są gorsi, tym "my" jesteśmy lepsi.
W USA popularne są tzw. roasty. To "antybenefis", czyli jeden na wszystkich – wszyscy na jednego. Liczy się to, kto komu mocniej ubliży publicznie. Czym to wedlug Pani różni się od hejtingu?
Mam wrażenie, że to także odwieczna atrakcja – trochę jak na slapstikowej komedii, w której ktoś przewraca się na skórce od banana, a wszyscy wokół się cieszą. Albo na średniowiecznym rynku plebejusz siedzi na podwyższeniu przebrany za króla, a tłum obrzuca go śmieciami, wyzywa, ośmiesza. Tutaj możemy pośmiać się z osoby, która generalnie cieszy się popularnością, powodzeniem, może nawet sukcesem. Roasting udostępnia ją publiczności jako kogoś mającego wady, czyni ją bardziej "zwykłą", którą każdy, w sposób dosłowny i w przenośni, może dotknąć. To oczywiście też rodzaj medialnej gry. Wszystko dzieje się trochę "na niby", ale publiczność ma okazję obserwować odporność "roastowanego" na negatywne uwagi. Nie mam przekonania, że to konstruktywna rozrywka, ale być może to kwestia gustu.
Czy wspomniane roasty skłaniają do hejtingu, czy pozwalają w sposób akceptowany i kontrolowany wyrażać skrajną krytykę wobec innych ludzi?
Trudno mi znaleźć sens w roastach. Mam też obawę, że to może przyczyniać się do oswajania hejtingu w (prawie) białych rękawiczkach. Niby to tylko zabawa, rozrywka, ale ryzyko istnieje. Wolę konstruktywne rozmowy. Jednak możliwe też, że mam słabe poczucie humoru.
Jaką rolę w eliminowaniu hejtingu powinny odgrywać osoby publiczne?
Głównie pilnując własnej komunikacji. Uważam, że publiczność osoby jednak zobowiązuje. Nasi politycy czasem tego nie rozumieją.
Czy hejt może być sposobem na zarabianie? Coraz więcej skrajnych opinii w show-businessie – czy osoby publiczne mogą celowo ściągać na siebie uwagę mediów przez wygłaszanie negatywnej opinii gwarantującej rozgłos?
Wszystko niestety może być sposobem na zarabianie, o ile ktoś chce to kupić. Ponieważ takie postawy i taki język znajdują dziś często poklask, tak właśnie jest. Gdyby to raziło, byłoby społecznie odrzucane, a nie nagradzane, nie tworzyłoby sposobu na zarabianie.