Renata Mauer-Różańska to człowiek orkiestra. Kiedyś wybitna strzelczyni, dwukrotna złota medalistka olimpijska, wicemistrzyni świata i mistrzyni Europy. Obecnie jest radną miasta Wrocławia, wykładowcą akademickim, propagatorką aktywności fizycznej, żoną Pawła, mamą 19-letniej Natalii oraz 6-letniego Łukasza. Oto historia jednej z najwybitniejszych postaci polskiego sportu.
Renata Mauer-Różańska pomimo wielkich osiągnięć i dużej popularności (wygrała m.in. plebiscyt na najlepszego sportowca 1996 roku, wyprzedzając takie gwiazdy polskiego sportu jak: Paweł Nastula, Andrzej Wroński, Robert Korzeniowski czy Artur Partyka) zawsze była osobą bardzo skromną i otwartą. Jej roześmiana twarz i dobry humor szybko udzielają się wszystkim wokół. Długie rozmowy z filigranową zawodniczką zawsze przebiegały w strzeleckim oka mgnieniu.
Na spotkanie z mistrzynią umówiliśmy się w jednej z wrocławskich kawiarni. Mimo natłoku obowiązków pani Renata przez blisko dwie godziny opowiadała tvn24.pl o swojej przebogatej karierze sportowej i aktualnej pracy. Widać było, że wspomnienia sprawiają jej dużą frajdę.
Nie chciała dostać dwójki
Młodziutka Renata zaczęła przygodę ze sportem w 1984 r. Chodziła wtedy do pierwszej klasy liceum renowacji zabytków architektury w Warszawie. Do stolicy przeniosła się z rodzinnego Nasielska. Wówczas nauka obchodzenia się z bronią była obowiązkowa w każdej szkole. Do częstszego strzelania namówił ją nauczyciel przysposobienia obronnego i były trener Legii Zdzisław Stachyra.
– Już za pierwszym razem poszło mi całkiem nieźle – wspomina tamte czasy późniejsza mistrzyni. – Radziłam sobie z wiatrówką lepiej od tych, którzy dość długo uprawiali ten sport. Trener Stachyra był pod wrażeniem moich wyników i powiedział pół żartem, pół serio, że jeśli nie zacznę trenować, to dostanę dwójkę z PO. Tym samym pomógł mi podjąć decyzję. Wyniki były dla mnie potwierdzeniem, że jest sens, aby zacząć się tym zajmować – przyznaje.
Trener Stachyra był pod wrażeniem moich wyników i powiedział pół żartem, pół serio, że jeśli nie zacznę trenować, to dostanę dwójkę z PO
Renata Mauer-Różańska
Zaczęły się więc poważne treningi w klubie ZKS Warszawa, pod okiem byłego olimpijczyka Piotra Kosmatki. Zdolna juniorka najpierw wygrała spartakiadę młodzieży, a zaraz potem zaczęła dominować wśród polskich seniorek. Okazało się, że do strzelania ma prawdziwy dar.
– W moim przypadku o sukcesie w dużej mierze zadecydowały cechy charakteru oraz usposobienie. Od dziecka bardzo lubiłam spokój i ciszę. Sprawiały mi frajdę czynności, które wymagają dużej precyzji. Idealnie się złożyło – przyznaje.
Zamiast malucha kupili strój
W ZKS-ie dość szybko pojawiły się jednak problemy. Klub nie miał odpowiedniej bazy ani środków, by zapewnić młodej mistrzyni warunki do rozwoju. Przede wszystkim warszawian nie było stać na zakup stroju przygotowanego z wykorzystaniem najnowszej ówczesnej technologii. Bez niego 19-latka nie mogła rywalizować na najwyższym poziomie. Wszystko to mógł zapewnić jej WKS Śląsk, dlatego przeniosła się do Wrocławia, gdzie trenerem był Andrzej Kijowski.
– Mój pierwszy strój był przedpotopowy – przyznaje ze wstydem. – Na zawodach wyglądałam w nim jak jakiś ubogi krewny. Nie czułam się komfortowo jako kobieta w tym ohydnym kombinezonie. Nie mogłam się skupić na strzelaniu – ubolewa.
Profesjonalny strój strzelecki został zrobiony dla niej na zamówienie w Finlandii. To była czerwono-niebieska skóra, podszyta brezentem, wyprofilowana co do milimetra, dopasowana specjalnie do sylwetki zawodniczki. Strój kosztował tyle co Fiat 126p, ale było warto w niego zainwestować. Wyniki Mauer momentalnie poprawiły się o około 10 punktów, co stanowiło kolosalną różnicę. Do tej pory była najlepsza w kraju. Nagle stała się jedną z najlepszych na świecie.
11:20 – urwał się film
Dobry nastrój nie miał jednak trwać długo. Przygotowująca się do mistrzostw Europy juniorów Mauer uległa groźnemu wypadkowi. Potrącił ją samochód. Stało się to po powrocie do Wrocławia z zawodów Grand Prix PŚ w Zurychu, na których zajęła trzecie miejsce (karabin standard 60 strzałów leżąc).
– Czułam, że jestem w niesamowitym gazie – ocenia. – Byłam tak podekscytowana sukcesem z Zurychu, że nie myślałam o niczym innym. Leciałam do klubu, chciałam szybko pochwalić się całemu światu. Na skrzyżowaniu spojrzałam na zegarek, była godz. 11:20, wyszłam na jezdnię i... od tego momentu już nic nie pamiętam. Obudziłam się w szpitalu – relacjonuje.
Mauer była cała poobijana, ale przede wszystkim miała skomplikowane złamanie nogi. Przez wiele miesięcy dochodziła do zdrowia. To był bardzo trudny moment. Złamana kość nie chciała się zrastać, a kolano się nie zginało. Do tego pieniądze, jakie dostała od Śląska na umeblowanie służbowego mieszkania, przez kilka miesięcy straciły na wartości (to był czas hiperinflacji). Po wyjściu ze szpitala mogła sobie za nie kupić tylko łóżko.
Życie dało mi w kość, ale z drugiej strony to był dla mnie czas na refleksję. Jakby ktoś powiedział: stop, skoncentruj się
Renata Mauer-Różańska
Zapanowała nad emocjami
– W szpitalu tylko odliczałam zawody, które mi uciekają – wspomina. – Kiedy po raz kolejny zdjęłam gips i nie było zrostu, załamałam się. Życie dało mi w kość, ale z drugiej strony to był dla mnie czas na refleksję. Jakby ktoś powiedział: stop, skoncentruj się. W szpitalu przeczytałam sporo psychologicznych książek, intensywnie trenowałam mentalnie, uczyłam się wizualizacji i technik relaksacyjnych. To mi później bardzo pomogło w sporcie. Nauczyłam się panować nad emocjami. Powstała we mnie wielka determinacja, że muszę wystartować na seniorskich mistrzostwach świata. I dopięłam swego – triumfuje.
Na światowym czempionacie w Moskwie w 1990 r. szerzej nikomu nieznana Mauer wywalczyła srebrny medal w karabinie pneumatycznym 10 m. To był wielki sukces 21-latki. Dwa lata później z wielkimi nadziejami jechała na swoje pierwsze igrzyska olimpijskie do Barcelony. Występ okazał się klapą. 14. i 17. miejsce – nie tego się spodziewano. W swoim olimpijskim debiucie Mauer przegrała głównie z upałem.
– Rozpływałam się w takiej temperaturze – narzeka strzelczyni. – Wioska olimpijska, jaką zrobili Hiszpanie, to były bloki, które potem zostały sprzedane. Miałam pokój bez klimatyzacji. Było bardzo gorąco, a jednocześnie wilgotno. W nocy rzeczy nie chciały schnąć. Nie potrafiłam skupić myśli w takich warunkach – przyznaje.
Pół milimetra średnicy
Na szczęście kolejne igrzyska miały odbyć się w Atlancie, gdzie upałów nie przewidywano. Zanim Mauer wyjechała do Stanów Zjednoczonych, przez cztery lata ugruntowywała swoją pozycję na arenie międzynarodowej. W 1994 r. zdobyła brąz na MŚ w Mediolanie (karabin pneumatyczny), przywiozła też kilka medali z mistrzostw Europy. Do Atlanty jechała w świetnej formie.
Zawodniczka Śląska nie miała wiele czasu, by chłonąć atmosferę igrzysk. Jej konkurencja – karabin pneumatyczny 10 m – była rozgrywana już pierwszego dnia zawodów. Nasza strzelczyni spisywała się bardzo dobrze, do finału awansowała z drugim wynikiem (395 pkt na 400 możliwych). Prowadziła Niemka Petra Horneber z 397 punktami na koncie i wydawała się murowaną faworytką do złota. Za nią było kilka zawodniczek mających taki sam wynik jak Polka.
Warto przypomnieć, że w finale oddawało się 10 strzałów, ale już liczonych z dziesiętnymi częściami punktów. Dlatego zupełne centrum tarczy to było 10,9. Całe pole "dziesiątki" dla karabinu pneumatycznego, w którą celowała Mauer z odległości 10 m, miało jedynie 0,5 mm średnicy!
Blisko perfekcji
– Kiedy wchodziłam do finału za Petrą, pomyślałam, że idę za mistrzynią olimpijską, ale też chcę jakiś medal – wspomina Mauer. – Wszyscy myśleli, że walka toczy się o srebro. W trakcie zawodów nie wiedziałam, jakie są różnice. Chciałam dla siebie oddać świetny ostatni strzał. I jakoś tak się perfekcyjnie skupiłam, że trafiłam 10,7.
Mauer zawsze długo dopracowywała każdy strzał. Dlatego zazwyczaj rywalki musiały na nią czekać. Po jej ostatniej próbie, która była bliska perfekcji, po sali rozszedł się szmer.
– Wstałam i popatrzyłam na mojego trenera – relacjonuje była zawodniczka. – Nie znałam ostatecznych wyników. A on tylko rozłożył ręce. Przestraszyłam się. Zobaczyłam, że Aleksandra Ivosev cieszy się z wyniku, macha do publiczności i ludzie jej gratulują. Z drugiej strony była załamana Petra. Niemka w ostatniej serii strzeliła tylko 8,8. Aż mi się jej szkoda zrobiło.
Najdłuższe minuty w życiu
Polka myślała, że wszystko trwa długo, bo trzeba przeprowadzić dogrywkę albo Niemka złoży jakiś protest. Dlatego nawet nie schodziła ze stanowiska. W spokoju czekała na komunikat.
– To było najdłuższe kilka minut w moim życiu – śmieje się po latach. – Nagle okazało się, że wygrałam. O 0,2 punktu! Trener mi potem powiedział, że przez cały finał byłam druga, dlatego nie patrzył wyżej na wyniki. I po ostatnim strzale nagle mu zniknęłam z pola widzenia. Też był zaskoczony i nie wiedział, co się dzieje.
Żelazne nerwy i sokole oko dały Mauer pierwszy złoty medal olimpijski, który na szyi zawiesił jej sam szef MKOl Hiszpan Juan Antonio Samaranch. Na długie świętowanie nie było jednak szans. Kilka dni później czekało kolejne wyzwanie – karabin sportowy trzy postawy 3X20. To niezwykle wymagająca konkurencja. Strzelcy, zanim dojdą do finału, oddają po 20 strzałów, klęcząc, leżąc i stojąc w odległości 50 m od tarczy. Tym razem do ostatniej fazy zawodów Polka awansowała z najlepszym, rewelacyjnym wynikiem. Kolejne złoto wisiało w powietrzu...
Nagle okazało się, że wygrałam. O 0,2 punktu! Trener Kijowski też był zaskoczony i nie wiedział, co się dzieje
Renata Mauer-Różańska
Ten brąz to porażka
– W głowie skalkulowałam, że mam 587 punktów – wylicza. – I powiedziałam trenerowi: "Szkoda, bo gdyby jeden strzał wyszedł mi lepiej, to poprawiłabym rekord olimpijski". Tymczasem on znowu zrobił zdziwioną minę i stwierdził, że chyba coś pomyliłam. Okazało się, że miałam 589 pkt i poprawiony rekord. Tak mnie ta informacja zszokowała, że ciśnienie mi podskoczyło i zupełnie się rozkleiłam. W finale nie potrafiłam już odnaleźć spokoju. Zaczęłam od siódemki, dwa razy poprawiłam tym samym i zrobiło mi się czarno w oczach. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Spadłam nawet na piąte miejsce. Jakoś się jednak pozbierałam, strzeliłam kilka dziesiątek i uratowałam podium. Ten brąz był jednak dla mnie porażką – nie kryje rozczarowania.
Przez cztery lata Mauer marzyła, by poprawić tamten wynik. Siedziało w niej, że miała taką przewagę, a jej nie wykorzystała. W 1998 r. ponownie zdobyła wicemistrzostwo świata w karabinie pneumatycznym. Tym razem odczarowała pechową wcześniej Barcelonę. W tej samej konkurencji wywalczyła złoto indywidualnie i w drużynie na mistrzostwach Europy w Kuovoli. Wszyscy jej wmawiali, że nie może przegrać na igrzyskach w Sydney. Miała pewnie obronić tytuł. Zajęła 15. miejsce...
– Zjadła mnie presja. Ludzie dookoła mówili: złoto, złoto, a przynajmniej medal. Po prostu zagłuszali moje własne myśli. Nie wystarczy sobie powiedzieć: "złoto", żeby je zdobyć. Trzeba skupić się na pracy, a nie na efektach, które mogą być. Z tego powodu miałam problemy z koncentracją. To był nokaut, po którym podnosiłam się kilka dni – przyznaje.
Pomocna dłoń magika Nastuli
Na szczęście dla Mauer to jeszcze nie był koniec igrzysk. W dojściu do siebie bardzo pomógł jej Edmund Cichomski, fizjoterapeuta mistrza olimpijskiego w judo Pawła Nastuli. Po stresującym debiucie była tak spięta, że bolał ją każdy mięsień. Wcześniej jednak nie korzystała z pomocy specjalistów od terapii manualnej. Na próbę wysłała więc koleżankę z pokoju Mirosławę Sagun. Ona już zakończyła starty, więc robiła za królika doświadczalnego. Z zabiegu wróciła jak nowo narodzona. Mauer poszła jej śladem. Dzięki stanowczej interwencji fizjoterapeuty wszystkie napięcia mięśni puściły. Mogła przystąpić do strzelania w trzech postawach w bojowym nastroju.
– Zawsze starałam się wyciszyć, ale te zawody były wyjątkowe pod tym względem – wspomina. – Czułam się niezwykle naładowana energetycznie. To mi towarzyszyło przez całe zawody. Do finału weszłam jako liderka, z takim samym wynikiem jak dwie rywalki – 585 pkt. Byłam pewna siebie, ale dopiero po strzale w ósemkę stwierdziłam, że teraz finał należy do mnie – przyznaje.
Do piątego strzału prowadziła Tatiana Goldowina. W szóstej próbie Mauer trafiła jednak w dziesiątkę i później już tylko powiększała przewagę. Wygrała bardzo zdecydowanie.
Powiedziałam sobie: traf na spokojnie w dziewiątkę. I tak się stało. Miałam złoto
Renata Mauer-Różańska
Myślała o Chińczyku
– Byłam pewna, że jestem lepsza od rywalek. Przed ostatnim strzałem miałam sporą przewagę. Wówczas przypomniał mi się przypadek Chińczyka Wanga. On na poprzednich igrzyskach przed ostatnią próbą miał wielką przewagę nad rywalami. My na strzał mamy tylko 75 sekund. Przymierzył i zrezygnował, po chwili to samo. Zostało mu tylko kilka sekund, strzelił w ostatniej chwili i trafił... w piątkę. Tak stracił wygraną. Nie popełniłam jego błędu. Powiedziałam sobie "traf na spokojnie w dziewiątkę". I tak się stało. Miałam złoto – triumfuje.
Na drugich z kolei igrzyskach to sukces Mauer spowodował, iż inni Polacy zaczęli zdobywać medale. Wcześniej przez kilka dni atmosfera w kadrze była bardzo ciężka. Dopiero jej wygrana natchnęła kolegów i rozwiązał się worek z medalami.
Po Sydney nasza mistrzyni była w takim gazie, że pobiła wszystkie rekordy Polski. Na kolejnych igrzyskach w Atenach w 2004 r. nie stanęła już jednak na podium. Do finału zabrakło dziesiętnych milimetra (cztery razy trafiła 9,9, a nie 10). Dodatkowo jej stanowisko było położone najbliżej fotoreporterów. Szumy z zewnątrz zburzyły jej koncentrację. Skończyło się na dziewiątej lokacie. Mauer starała się pojechać jeszcze na igrzyska do Londynu. Tym razem nie udało się jej jednak uzyskać kwalifikacji.
Nie chciała go mieć na sumieniu
Strzelcy mogą bardzo długo kontynuować karierę. Mauer-Różańska odłożyła broń trzy lata temu w wieku 42 lat. Tym samym dała szansę na sukcesy młodszym koleżankom. W swojej karierze wywalczyła 65 medali mistrzostw Polski (43 złote, 12 srebrnych i 10 brązowych). Pod koniec strzelała już nie tylko dla laurów.
– Mój szef w Śląsku Leopold Kałuża powiedział mi kiedyś: "Jak ty odejdziesz, to i ja odejdę". Nasze rodziny przez lata bardzo się ze sobą zżyły. Byłam najlepszą zawodniczką w klubie i wszyscy mi kibicowali. Prezes zaczął chorować, był zmęczony, chciał odejść na emeryturę. Czułam jednak, że jeśli zakończę karierę, to on tego nie wytrzyma. Powiedziałam mu, że startuję, bo nie chcę go mieć na sumieniu. Niedługo potem prezes miał zawał i zmarł. Dopiero po jego śmierci zrezygnowałam ze strzelania – zdradza wybitna sportsmenka.
Celowała w samochody, kołowrotek jej uciekł
Mauer-Różańska w swojej karierze wygrała nie tylko worek medali, ale też wiele nagród rzeczowych. Wystrzelała sobie m.in. pięć samochodów: cinquecento, seicento, fiata bravę i dwa fiaty panda. Nie wszystkimi autami pojeździła.
– Cinquecento i bravę musiałam sprzedać – zdradza. – Przed igrzyskami w Atlancie mieszkałam w kawalerce z kuchnią i jak się urodziła córka Natalka, potrzebowałam kupić coś większego. Pieniądze poszły więc na wkład do spółdzielni. Seicento jeździłam i chwaliłam ten samochód. Pandy wygrałam w wyjątkowych zawodach w Białymstoku. Tam w ramach regulaminu można było... przeszkadzać strzelcom. Raz na jakiś czas kibice trąbili i tupali nogami. Puszczana była też bardzo głośna muzyka. Wygranie w tak trudnych warunkach było wielkim sukcesem. Ostatnią pandę zdobyłam już na sam koniec kariery i jeżdżę nią do dzisiaj – cieszy się była zawodniczka.
Strzelałam w takiej budzie na kółkach. Ostatecznie dostałam tylko kwiatek na patyku na pocieszenie. Broń była tak zwichrowana, że nie dało się w nic trafić
Renata Mauer-Różańska
Nie zawsze udawało się wygrać. Kiedyś szwagier poprosił panią Renatę, by "ustrzeliła" mu kołowrotek do wędki na strzelnicy w parku rozrywki. Wynik był dramatyczny.
– Strzelałam w takiej budce na kółkach. Starałam się, jak mogłam. Ale ostatecznie dostałam tylko kwiatek na patyku na pocieszenie. Przyrządy celownicze były tak powyginane, że nie dało się w nic trafić – śmieje się mistrzyni olimpijska.
Chciałaby pomóc wszystkim
Mauer-Różańska, jeszcze kiedy kontynuowała karierę sportową, miała mnóstwo dodatkowych obowiązków. W 1997 r. została absolwentką studiów licencjackich na Wydziale Gospodarki Narodowej Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Na tej samej uczelni w 2001 r. uzyskała magisterium z zarządzania i marketingu. W 2005 r. obroniła dyplom trenera klasy drugiej w strzelectwie sportowym na Akademii Wychowania Fizycznego. Po roku została nauczycielem akademickim na wrocławskiej AWF, a później także w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu, gdzie ma zajęcia ze studentami dziennikarstwa.
Obok kariery naukowej pani Renata postanowiła także realizować się jako samorządowiec. Obecnie po raz drugi jest radną miasta Wrocławia. Była szefową, a obecnie jest członkinią Wrocławskiej Rady Sportu przy prezydencie miasta Rafale Dutkiewiczu. Dodatkowo działa w Komisji Sportu Kobiet przy PKOl-u oraz komisji d.s. kontaktu z olimpijczykami. W ramach Regionalnej Rady Olimpijskiej we Wrocławiu organizuje pikniki olimpijskie, na których promuje aktywność fizyczną. Prowadzi także zajęcia ogólnorozwojowe z elementami relaksacji i koncentracji uwagi dla młodzieży gimnazjalnej w ramach ogólnopolskiego programu "Kumulacja aktywności".
– Teraz mam więcej pracy, niż kiedy byłam sportowcem – przyznaje Mauer-Różańska. – Nie jest łatwo. W radzie miasta ustalamy budżet na sport, ale potrzeby zawsze są dużo większe. Chciałabym pomóc wszystkim sekcjom, a kasy brakuje. Staramy się poprawiać infrastrukturę do uprawiania sportu. W 2017 r. będziemy mieli w mieście World Games (igrzyska sportów nieolimpijskich – red.), których jestem ambasadorem. Dzięki temu powstają nowe obiekty, jak 50-metrowy basen z trybunami czy tor wrotkarski. Remontujemy też Stadion Olimpijski. Marzę o tym, by wszyscy w naszym mieście mogli trenować w dobrych warunkach. Ludzie muszą dbać o zdrowie. Trzeba im w tym pomóc i zachęcać do aktywności fizycznej. To jest niezwykle ważne, byśmy w przyszłości mogli osiągać sukcesy w zawodowym sporcie i przede wszystkim mieli zdrowe społeczeństwo – kończy radna Wrocławia.