Rodzina jest najważniejsza, a starość nie pasuje do telewizji? Nieprawda. Serialowe hity ostatnich dwóch lat udowadniają, że nie ma żadnego tabu, a nawet najtrudniejszy społecznie i światopoglądowo problem można przedstawić szerokiej publiczności. Warto zwrócić uwagę na takie tytuły jak: "Grace and Frankie", "Crazy Ex-Girlfriend", "Mozart in the Jungle" czy "The Affair". Może się okazać, że zrewolucjonizują one telewizyjny format.
Każda telewizyjna dekada miała przynajmniej jeden kultowy serial (w latach 50. – "Kocham Lucy", lata 60. – "Dni naszego życia", lata 70. – "M.A.S.H", lata 80. – "Dynastia", lata 90. – "Z archiwum X", "Beverly Hills 90201" czy "Przyjaciele").
Przyszło nam żyć w ciekawych czasach, w których ten gatunek przeżywa szczególny rozkwit. Mało tego, w ostatnich dwóch latach powstało kilkanaście seriali, które mogą mieć na niego szczególny wpływ. Ich twórcy łamią schematy pokazywania tradycyjnych wartości. Wchodzą w światy, które dotąd były uważane za mało atrakcyjne dla widzów telewizyjnych, a ich dzieła zostały entuzjastycznie przyjęte zarówno przez publiczność, jak i krytyków, co potwierdziła seria nominacji i nagród telewizyjnych.
Serial jest szczególnym gatunkiem telewizyjnym, który obejmuje pełną paletę tematyczną i formalną. Pomijając klasyczne telenowele i opery mydlane, mamy: drama series ("Sposób na morderstwo", "House of Cards" czy "Empire"), historical drama series ("Downton Abbey", "Master of Sex", "Borgias"), seriale komediowe ("Figurantka") klasyczne sitcomy ("Teoria wielkiego podrywu"), miniseriale ("Olive Kitteridge"). Pod względem tematycznym też panuje pełna różnorodność. Wydawałoby się, że tak jak w kinie, w serialach widzieliśmy już wszystko – ale jednak nie.
Warto powrócić do tegorocznego rozdania Złotych Globów w kategoriach telewizyjnych. Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej (HFPA) uhonorowało m.in. twórców i produkcje, którym wcześniej dawano małe szanse na wygraną. Poza takimi słynnymi tytułami jak: "Gra o tron", "Żona idealna", "Mad Men" (którego finał miał miejsce wiosną 2015 r.), "House of Cards", "American Horror Story" czy "Figurantka", niemal wszystkie produkcje premierę miały w ostatnich 20 miesiącach. Charakteryzują je zaskakujące rozwiązania formalne ("Crazy Ex-Girfriend"), łamanie kolejnych tematów tabu ("Grace and Frankie") czy wejście w zupełnie nowy, nieoczywisty obszar kultury ("Mozart in the Jungle"). Niemal wszystkie nominowane i nagrodzone Złotym Globem po raz pierwszy produkcje stanowią pewne novum, o którym poniżej.
W roli głównej dyskryminowani
Amerykańskie produkcje telewizyjne, co oczywiste, pisane i tworzone są przede wszystkim z myślą o rodzimej widowni. Społeczeństwo USA jest uważane za w większości konserwatywne, a niektóre zagadnienia światopoglądowe i kulturowe stanowią publiczne tabu, inaczej niż np. we Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii czy w Skandynawii. Telewizja jednak bardzo szybko wychwytuje rozwijające się nowe trendy.
Nominowane i nagradzane produkcje: "Transparent", "Grace and Frankie", "Kto się odważy" czy miniserial "Luther" w centrum uwagi stawiają kwestie wykluczenia i walki o godne życie dla mniejszości. Nie są to pod tym względem produkcje pionierskie. Problemy mniejszości seksualnych czy rasowych były już pokazywane w telewizji niejednokrotnie (chociażby w słynnych "Aniołach w Ameryce" czy "Queer as Folk"), niemniej jednak zmienił się sposób prezentowania rzeczywistości grup dyskryminowanych lub – jak określa je współczesna socjologia – "społecznie wykluczanych".
Starość w produkcjach telewizyjnych pojawia się zazwyczaj drugoplanowo bądź epizodycznie, w bardzo stereotypowych formatach ("babcia opiekunka", "dziadek skarbnica mądrości" albo postacie, które pokazywane są jako strapienie głównych bohaterów). Na tym tle na szczególną uwagę zasługuje serial "Grace and Frankie", który w ironiczny sposób sięga po tematy homoseksualizmu i starości.
Punktem wyjścia fabuły jest kolacja, w której udział biorą małżeństwa tytułowych bohaterek, każde z ponad 40-letnim stażem. Panie nie przepadają za sobą nawzajem – tolerują się, bo mężowie są partnerami w interesach. Podczas gdy kobiety spodziewają się, że ich mężowie ogłoszą przejście na emeryturę, ci informują, że od ponad 20 lat są kochankami i chcą rozwodu, żeby móc się pobrać.
Grace i Frankie – każda nieświadoma decyzji drugiej – przeprowadzają się do wspólnego domu na plaży. Zostają skazane na swoje towarzystwo. Grace jest typową hollywoodzką kobietą sukcesu, która właśnie przekazała córce prowadzenie firmy kosmetycznej, Frankie zaś to uosobienie New Age'u, natchniona artystka, szamanka i podstarzała hipiska. Starcie tak różnych osobowości powoduje łańcuch zabawnych, niecodziennych zdarzeń. Porzucone kobiety z czasem przełamują wzajemną niechęć i wspierają się w obliczu samotnej starości. Obie – chcąc nie chcąc – ciągle uczestniczą też w życiu swoich byłych mężów i muszą zaakceptować ich szczęśliwy związek.
Współautorką pomysłu jest Marta Kaufmann, znana jest jako twórczyni "Przyjaciół". Oglądając "Grace and Frankie", można odnieść wrażenie, że to "Przyjaciele 40 lat później". W Grace jest coś z Rachel i Moniki jednocześnie, Frankie zaś do złudzenia przypomina Phoebe. Robert, były mąż Grace, to postać podobna do Rossa, a były mąż Frankie, Sol to starsza wersja Chandlera. Wygląda to tak, jakby po prostu bohaterowie serialu sprzed lat dojrzeli – tak jak chyba sama Kaufmann. Stworzyła coś, co nie jest już sitcomem w stylu lat 90. Tu wszystko pozostaje słodko-kwaśne, każda sytuacja okazuje się tak samo zabawna, jak i gorzka, a często ironicznie smutna.
Żadna inna produkcja wprowadzona do tak szerokiej dystrybucji nie postawiła w centrum uwagi osób w podeszłym wieku. Oczywiście serialowa starość wydaje się piękna: przeżywana na plaży w Malibu, pozbawiona trosk życia codziennego, problemów finansowych, etc. Jednak pojawia się i niedołężność (choć w umiarkowanej skali; panie pomagają sobie nawzajem wstawać, są dla siebie niejednokrotnie fizycznym wsparciem), i strach przed osamotnieniem, poczucie bycia niepotrzebnym, odstawionym na bocznicę.
Cała czwórka odtwórców głównych ról – Jane Fonda, Lily Tomlin, Martin Sheen i Sam Waterston – należy do amerykańskiej elity aktorskiej, a w dorobku ma legendarne role filmowe, telewizyjne i nierzadko teatralne. Artyści wykazali się tu odwagą i ogromnym dystansem do siebie, co widać na ekranie. Grają bez barier i tabu, jednocześnie poniekąd rozliczając się ze stereotypami i etykietami, które narosły wokół nich w trakcie ich długoletnich karier.
Nowe oblicza rodziny
Bardzo częstym – jeśli nie najczęstszym – tematem, po który sięgają amerykańscy twórcy telewizyjni, jest rodzina. I to rodzina rozumiana bardzo szeroko, od wielopokoleniowego klanu po nieformalny związek osób tej samej płci lub transseksualnych. Do tych produkcji można również zaliczyć seriale, których głównym tematem jest dążenie głównego bohatera/bohaterki do założenia rodziny (związku partnerskiego).
W ostatnich dwóch latach zmienił się radykalnie sposób mówienia o rodzinie i pokazywania rodziny, która przestała być ostoją miłości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa. W większości produkcji ostatnich miesięcy przewija się schemat: jedno z rodziców (jeśli nie oboje) głównych bohaterów to albo ekscentryczny neurotyk, który swoje funkcje wychowawcze sprowadza do skrajnej nadopiekuńczości i braku zaufania wobec swojego dziecka, albo zimny, pozbawiony uczuć tyran, radykalny perfekcjonista. I tym właśnie twórcy seriali tłumaczą odchylenia od normy przejawiane przez głównego bohatera lub bohaterki.
Pierwszy przykład z brzegu: "The Affair", który został nagrodzony Złotym Globem w kategorii: najlepszy serial dramatyczny w styczniu 2015 r. Jego twórcy Hagai Levi i Sarah Treem zbudowali obraz dwóch rodzin odbiegający od melodramatycznych stereotypów, zupełnie inaczej pokazali też rodzący się romans. Wszystko to wymieszali jeszcze z wątkiem kryminalnym. Poznajemy Noah (Dominic West) – przykładnego męża i ojca czwórki dzieci, początkującego pisarza, nauczyciela w nowojorskim liceum oraz Alison (Ruth Wilson), kelnerkę z małomiasteczkowej prowincji. Fani największych produkcji przyzwyczajeni zostali do morałów w stylu "rodzina jest najważniejsza", "rodzina na koniec trzyma się razem". Są dziesiątki tytułów, które mają to potwierdzać. "The Affair" burzy takie myślenie. Dla dwójki bohaterów, których łączy płomienny romans, rodzina staje na drugim planie, przestaje się o nią walczyć w imię własnych pragnień.
Miłość za wszelką cenę
Wielką wygraną tegorocznych Złotych Globów w kategoriach telewizyjnych była Rachel Bloom, odtwórczyni głównej roli oraz współtwórczyni serialu "Crazy Ex-Girlfriend", która odebrała statuetkę w kategorii: najlepsza aktorka w serialu komediowym lub musicalu. Już sama nominacja dla Bloom była wielkim zaskoczeniem – emisja pierwszego sezonu jeszcze trwa, a sama aktorka nie ma osiągnięć, którymi dotychczas mogłaby się pochwalić.
"Crazy Ex-Girlriend" jest produkcją wyjątkową z wielu powodów. To jedyny sitcom z elementami musicalu, który zdobył jakąkolwiek nominację w tegorocznym rozdaniu nagród HFPA. Specyficzny humor 28-letniej aktorki i scenarzystki można umiejscowić pomiędzy Amy Schumer a Leną Dunham. Serial opowiada o nowojorskiej prawniczce Rebecce Bunch, która przypadkowo spotyka swego byłego chłopaka Josha. 10 lat wcześniej, w czasach szkolnych, Rebecca i Josh byli przez kilkanaście dni parą na letnim obozie. Rebecca jest przekonana, że spotkanie Josha po latach jest znakiem od losu i że młodzieńcza miłość jest tą jedyną, na całe życie. Komizm sytuacji polega zaś na tym, że Josh nie ma świadomości tego, co myśli i knuje Rebecca.
"Crazy Ex-Girlfriend" jest jednym z niewielu sitcomów z ostatnich lat, który sięga do bogatej tradycji musicalowej (pierwszy muzyczny sitcom pojawił się przecież w 1950 r.). Siła serialu polega na tym, że każdy odcinek uzupełniony jest o wpisany w fabułę numer muzyczny w iście broadwayowskim stylu. Jak zauważają wielu amerykańskich krytyków, Bloom i pozostali twórcy dokonali niemożliwego – udoskonalili konwencję muzycznego sitcomu. Jak przyznała aktorka, odbierając Złoty Glob, nikt nie wierzył w sukces tej produkcji. Projekt odrzuciło pięć wytwórni filmowych. Udało się za szóstym razem.
W tym miejscu warto też wspomnieć o "Imperium", który ma wszystkie najważniejsze cechy amerykańskiego serialu. Są w nim przepych, bogactwo i intrygi rodem z "Dynastii", a do tego świetna muzyka trafiająca do młodszego grona odbiorców, nominowana do Grammy. To pierwszy serial, który pokazuje kulisy branży hip-hopowej oraz muzyki r'n'b. Ścieżka dźwiękowa sprzedaje się lepiej niż ostatni album Madonny. Serial, zdaniem krytyków tygodnika "The New Yorker", jest jedną z najlepszych produkcji muzycznych w historii telewizji, co potwierdzają rekordowe wyniki oglądalności.
Za kulisami orkiestry
Warto zauważyć jeszcze jeden fenomen, który pojawił się w amerykańskiej telewizji. Powstaje coraz więcej produkcji przedstawiających któryś z obszarów tzw. kultury wysokiej. Dominuje oczywiście muzyka.
Przy "Crazy Ex-Girlfriend" czy "Imperium" mimo wszystko ciągle obracamy się w kręgach muzyki popularnej. W świat muzyki symfonicznej po raz pierwszy zabiera nas serial "Mozart in the Jungle". Jego fabuła, dla niektórych być może obrazoburcza, opowiada o kulisach funkcjonowania nowojorskiej filharmonii. Oryginalność produkcji potwierdzają Złote Globy (w kategorii: najlepszy serial komediowy lub musical oraz dla Gaela Garcii Bernala jako najlepszego aktora w sitcomie lub musicalu).
"Cudowne dziecko" muzyki – maestro Rodrigo DeSouza (Gael Garcia Bernal) zastępuje cenionego i doświadczonego wieloletniego dyrygenta i dyrektora muzycznego filharmonii, sir Thomasa (Malcolm McDowell). Ekscentryczny, nieobliczalny, nieco "hipsterski" młody dyrygent zmienia oblicze nowojorskiej orkiestry. Z różnym skutkiem. Wchodząc za kulisy szacownej świątyni muzyki, widzowie odkryją świat wypełniony romansami, zdradami, narkotykami i alkoholem.
Już pierwsze odcinki odniosły wielki sukces w USA i zostały docenione przez krytyków najbardziej opiniotwórczych tytułów. Można się było tego spodziewać, skoro za całość odpowiada m.in. Roman Coppola – syn legendarnego Francisa Forda Coppoli, brat Sophii (której asystował jako drugi reżyser chociażby przy "Między słowami"). Coppola odczarował świat muzyki symfonicznej, pokazując go nieco brutalnie, surowo, ale z charakterystycznym dla siebie sarkazmem i ironią. Z kolei odtwórca głównej roli, Bernal – którego do tej pory widzowie kojarzyli z rewelacyjnymi, trudnymi rolami u Almodovara czy Inarritu – pokazuje się z zupełnie innej strony. Takie artystyczne "kombo" nie zawsze się udaje, ale po dwóch pierwszych sezonach "Mozart in The Jungle" śmiało można powiedzieć, że muzyka klasyczna okazała się równie dobrym tematem dla sitcomu jak pop czy country.
Cena sukcesu
Nigdy dotąd nie mieliśmy do czynienia z serialem, który porwałby się na przedstawienie kulis sceny baletowej. Producenci serialu "Pot i łzy", opowiadając o American Ballet Company, dokonali pod tym względem skoku na głęboką wodę.
"Mozart in the Jungle" jest sitcomem, w tym wypadku zaś mamy do czynienia z miniserialem dramatycznym. "Pot i łzy" – podobnie jak słynny "Czarny łabędź" Darrena Aronofsky'ego – przedstawia kulisy baletu, z całym brudem, który temu światu towarzyszy. Główna bohaterka Claire (Sarah Hay) porzuca dotychczasowe życie i ucieka do Nowego Jorku, żeby wziąć udział w castingu do ABC. Angaż do zespołu to krok do spełnienia marzeń, ale również początek morderczych treningów, a połamane paznokcie oraz zakrwawione i opuchnięte stopy to jeszcze wcale nie najgorsze skutki uboczne ciężkiej pracy. Serial jest perfekcyjnie przygotowany od strony merytorycznej, a wspaniała choreografia i wysoki poziom umiejętności tancerzy uwiarygadniają opowiadaną historię.
Wśród głównych autorów sukcesu jest niewątpliwie scenarzystka i producentka Moira Walley-Beckett, która na swoim koncie ma takie produkcje jak "Breaking Bad" czy "Pan Am".
To tylko niektóre przykłady zmian – według niektórych rewolucji - w amerykańskim serialu. Przestał on być jedynie relaksującą formą zabijania czasu, stał się ważnym gatunkiem sztuki filmowej. Wiele wskazuje na to, że kolejne lata przyniosą widzom następne ciekawe propozycje i prawdopodobnie też zaskoczenia. Tym bardziej że w drodze są już przecież produkcje Martina Scorsese, Woody'ego Allena i wielu innych tuzów kina czy muzyki.