"Dzieci są pozostawione same sobie, robią, co chcą. Piją i palą prawie wszyscy. Dostały główkę kapusty, marchew. Biją się o konserwę". Podobne skargi rodziców na tragiczne warunki w ośrodku nie pomagały. Park-Hotel Siamoziero w Karelii został zamknięty dopiero wtedy, kiedy doszło do tragedii. Po utonięciu kilkunastu dzieci władze Rosji zleciły kontrolę wszystkich obozów wypoczynkowych dla dzieci i młodzieży w kraju.
"Dzieci są pozostawione same sobie, robią, co chcą. Piją i palą prawie wszyscy. Dostały główkę kapusty, marchew. Biją się o konserwę". Podobne skargi rodziców na tragiczne warunki w ośrodku nie pomagały. Park-Hotel Siamoziero w Karelii został zamknięty dopiero wtedy, kiedy doszło do tragedii. Po utonięciu kilkunastu dzieci władze Rosji zleciły kontrolę wszystkich obozów wypoczynkowych dla dzieci i młodzieży w kraju.
Sobota, 18 czerwca. Grupa 47 nastolatków wraz z czwórką instruktorów wypływa na dwóch łódkach i tratwie na jezioro w Karelii, republice rosyjskiej graniczącej z Finlandią. W czasie wycieczki zaskakuje ich burza. W tym dniu regionalny urząd ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych informował mieszkańców (wysyłając SMS-y) o zbliżającej się nawałnicy, jednak kierownictwo ośrodka najwyraźniej zignorowało te ostrzeżenia. Łódki się wywracają. Tonie 14 dzieci w wieku 12-14 lat.
O tragedii na jeziorze służby ratownicze dowiedziały się następnego dnia od mieszkańców okolicznych wiosek. Jednej z dziewczynek, 12-letniej Julii, udało się dopłynąć do brzegu. Wyczerpana i zmarznięta (temperatura wody wynosiła kilka stopni) przeleżała kilka godzin na ziemi. Później zdołała dojść do najbliższej osady, Kudamy, w której natknęła się na schronisko z psami. Właścicielka zakładu wezwała ratowników, a mieszkańcy ruszyli na poszukiwania innych dzieci. Znaleźli kilkoro z nich. Łącznie uratowało się ich 33.
"Szkoła przetrwania"
"Przeżyć!" – pod takim hasłem ośrodek Park-Hotel Siamoziero reklamował na portalach społecznościowych obóz survivalowy dla dzieci i młodzieży. Proponował nowy, aktywny format wypoczynku połączonego z przygodą. Pobyt w tym miejscu miał być dla uczestników prawdziwą "szkołą przetrwania". Organizatorzy obozu podkreślali, że korzystają z doświadczeń rosyjskich i międzynarodowych organizacji skautów.
W malowniczej, bogatej w rzeki i jeziora Karelii działa kilka obozów wypoczynkowych dla dzieci i młodzieży, jednak to Park-Hotel Siamoziero wygrywał rządowe konkursy i to do niego moskiewscy urzędnicy przysyłali dzieci z wielodzietnych i borykających się z problemami rodzin.
Rosyjski portal gazeta.ru napisał, że po raz pierwszy Departament ds. pracy i ochrony socjalnej mieszkańców Moskwy podpisał kontrakt z Park-Hotel Siamoziero w 2014 r. Oferta, zaproponowana przez ośrodek, została zaakceptowana przez urzędników. Nie przeszkadzało im, że dzieci miały mieszkać w trudnych, spartańskich warunkach. Wręcz przeciwnie: uznali, że pobyt w namiotach z drewnianą podłogą i przygotowywanie jedzenia na ognisku zahartuje je, nauczy radzić sobie w trudnej sytuacji.
Kierownictwo ośrodka twierdziło, że zatrudnia doświadczonych instruktorów i opiekunów. W zeszłym roku Park-Hotel Siamoziero wygrał trzy kontrakty na łączną kwotę 43 mln rubli (według ówczesnego kursu ok. 3 mln zł). Jak ustaliły rosyjskie media, ofertę złożyły jednak powiązane ze sobą spółki, co było niezgodne z przepisami.
Walka o konserwę mięsną
Tymczasem rodzice dzieci, które wypoczywały w tym miejscu, słali do urzędów skargi, w których twierdzili, że warunki na obozie są zbyt surowe, a podopiecznymi nikt się nie zajmuje. Petersburski portal fontanka.ru dotarł do rodziców 12-letniego Feliksa, który wyjechał tam wiosną 2015 r. Po kilku dniach pobytu zadzwonił i poprosił, żeby rodzice przyjechali.
"Przyjechaliśmy. Feliks był brudny i głodny. Dzieci biły się o konserwę mięsną. Syn przez dwa tygodnie mieszkał w namiocie. Wokół kałuże. Tuż obok łowisko. Przebywali tam stale wędkarze, którzy pili, palili i przeklinali" – opowiadał ojciec Feliksa, Michaił.
11-letnie dzieci palą, zbierając niedopałki na plaży, grają na pieniądze w karty i handlują jedzeniem
fontanka.ru
Mówił, że dzieci musiały gotować jedzenie na ognisku, jednak nikt im nie pokazał, jak to się robi. – Dostały główkę kapusty, marchew, konserwę mięsną i na tym się skończyło. Mieli być doświadczeni instruktorzy, tymczasem dziećmi opiekowali się chłopcy w wieku 16-17 lat – relacjonował mężczyzna.
"Piją i palą prawie wszyscy"
W internecie krąży wiele opinii na temat wypoczynku na terenie ośrodka Park-Hotel Siamoziero. Zebrał je portal fontanka.ru.
11-letnie dzieci palą, zbierając niedopałki na plaży, grają na pieniądze w karty i handlują jedzeniem. Jest jeden opiekun i jeden instruktor na pięćdziesięcioro dzieci. Na obozie szerzą się kradzieże.
Dzieci są pozostawione same sobie, robią, co chcą. Piją i palą prawie wszyscy. Trudni nastolatkowie gnębią słabszych.
Nasza córka przyjechała do obozu 17 czerwca o godz. 12. Zostawili ją w namiocie. Materace i śpiwory były brudne i wilgotne.
Andriej Oriechanow, sołtys wsi, gdzie znajdował się ośrodek, mówił dziennikarzom gazety "Moskowskij Komsomolec", że w sprawie obozu interweniował już w zeszłym roku.
- Przyjechałem tam, bo mieszkańcy się skarżyli. Martwili, że w ich miejscowości, ni stąd, ni zowąd, powstało cało miasteczko namiotowe. Namioty były obdarte, brudne i mokre. Za toalety służyły im dziury, wykopane bezpośrednio nad jeziorem. Po mojej rozmowie z dziećmi, okazało się, że zostały faktycznie pozostawione same sobie. To była grupa nastolatków z domu dziecka pod Moskwą. Kilkunastu z nich się przeziębiło i wyjechało do Moskwy. Wyjechał z nimi także wychowawca, który więcej nie wrócił. Dzieci pozostały w obozie bez osoby dorosłej – opowiadał Andriej Oriechanow.
Mimo niepochlebnych opinii obóz cieszył się zainteresowaniem, bo był dość tani. W efekcie ośrodek przyjmował więcej chętnych, niż miał miejsc. Dlatego kierownictwo Park-Hotel Siamoziero nie mówiło rodzicom całej prawdy. Obiecywało im, że dzieci będą na przemian mieszkać w budynkach i namiotach, jednak z powodu dużej liczby uczestników ci, którzy trafili do namiotów, pozostawali tam przez resztę pobytu. W Karelii często pada, a noce są chłodne. Dzieci się przeziębiały. Lekarzy na miejscu nie było.
Instruktorzy wpadli w panikę
Po śmierci 14 dzieci portal vesti.ru ujawnił, że jeden z instruktorów, którzy opiekowali się grupą, miał 17 lat, troje innych – po 19. Byli studentami szkoły pedagogicznej w Pietrozawodzku (stolicy Karelii). "17-latek swoje umiejętności pływania łodzią zdobył zaledwie rok wcześniej, odpoczywając na obozie dla dzieci. Właściwie nie był instruktorem. Nie miał odpowiedniej licencji, co oznacza, że nie miał prawa opiekować się grupą" – pisał rosyjski portal svpressa.ru w artykule "Obóz śmierci na brzegu Siamoziero".
"Moskowskij Komsomolec" przytoczył opinię mężczyzny (imię i nazwisko zostało zmienione), który wcześniej pracował w ośrodku Park-Hotel Siamoziero. Mówił, że wobec zatrudnianych w tym miejscu wychowawców właściwie nie było żadnych większych wymagań. "Są to zazwyczaj studenci, którzy odbywają praktykę wraz z dziećmi. Praktycznie nic nie wiedzą o podstawowych zasadach bezpieczeństwa na wodzie. Są pośpiesznie instruowani" – przekonywał mężczyzna.
Pytany, czy studenci dostawali pieniądze za pracę, odpowiadał: – Niewielkie. Doświadczeni instruktorzy nie zgodziliby się pracować za takie wynagrodzenie.
Rosyjskie media cytowały także nauczycielkę moskiewskiej szkoły, Marinę Niefiedową, która ujawniła, że jeden z nastolatków, który uczestniczył w feralnej wycieczce, dodzwonił się do ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych i poprosił ratowników o pomoc. Tamci jednak mieli zignorować jego prośbę, uznając, że to był żart. Urzędnicy resortu twierdzą, że telefonu nie było. Rodzice dzieci, które odpoczywały w ośrodku Park-Hotel Siamoziero zażądali zbadania tej sprawy.
Prokuratura Karelii wszczęła z kolei dochodzenie w sprawie sanitariuszki, która miała zignorować telefon od dziecka, które także prosiło o pomoc. "Pracownica szpitala rejonowego odebrała telefon, ale pomyślała, że to żart" - informowała agencja TASS.
Kwestie bezpieczeństwa
Tuż po tragedii, na zlecenie Komitetu Śledczego, rosyjskie służby zatrzymały dyrektorkę ośrodka Park-Hotel Siamoziero, Jelenę Reszetową, jej zastępcę Wadima Winogradowa oraz troje instruktorów: Walerija Krupodierszczikowa, Reginę Iwanową i Ludmiłę Wasiljewą. To pod ich opieką znajdowały się dzieci w chwili, gdy doszło do dramatu.
Później sąd w Karelii zdecydował o wypuszczeniu z aresztu Walerija Krupodierszczikowa. Sędziowie nie ujawnili powodów swojej decyzji. Dzieci, które przeżyły tragedię, opowiadały, że Walerij starał się ratować tych, którzy tonęli, utrzymywał dzieci nad wodą, sam był w niej zanurzony.
Kilka dni po tragedii został zatrzymany także szef służby ds. ochrony konsumentów w Karelii, Anatolij Kowałenko. Zdaniem śledczych jego resort wielokrotnie otrzymywał informacje o licznych naruszeniach przepisów w ośrodku Park-Hotel Siamoziero. "Mimo to Kowałenko i jego podwładni nie podejmowali żadnych działań" – podano w komunikacie Komitetu Śledczego.
Kwestie bezpieczeństwa w tym obozie były przedmiotem dochodzenia już kilka lat temu. W 2011 r. zastępca dyrektora – po wspólnej libacji alkoholowej – pobił na śmierć pracownika ochrony. Dostał 13 lat więzienia.
Dzieci z obozu Azow
Po tragedii na jeziorze rosyjskie media przypomniały o innych dramatycznych zdarzeniach na obozach wypoczynkowych w Rosji. W 2010 r. w Kraju Krasnodarskim utonęło sześcioro dzieci i opiekun obozu Azow. Grupa około 100 uczniów jednej z moskiewskich szkół, w wieku od 8 do 15 lat, wybrała się na wycieczkę na wyspę. Opiekunowie pozwolili dzieciom się kąpać, nie upewniając się, że miejsce jest bezpieczne. Tymczasem kąpiel w tym miejscu była zabroniona.
"Według raportów śledczych tuż przed tragedią opiekunowie zorganizowali piknik. Na miejscu znaleziono puste butelki po piwie, we krwi trzech nauczycieli był alkohol" – pisał portal dni.ru. Dwóm nauczycielom postawiono z tego powodu zarzuty.
W Rosji często tak się zdarza: kontrole są wtedy, kiedy dojdzie do nieszczęśliwego wypadku
gazeta.ru
W 2015 r. zaniedbania opiekunów doprowadziły do śmierci dwóch nastolatków na obozach wypoczynkowych w obwodach woroneskim i saratowskim. Chłopcy w wieku 13 i 12 lat utonęli w rzece, w której kąpali się wraz z innymi uczniami. W obwodzie saratowskim opiekunowie po prostu nie zauważyli, że chłopiec nie wypłynął. "Woda była w tym miejscu zbyt mętna" – informowały rosyjskie media.
Kontrola wszystkich obozów
"Regularnie, jak raporty z linii frontu, pojawiają się także doniesienia o zatruciach dzieci w czasie wakacji. W ciągu roku takich incydentów zdarza się co najmniej kilkadziesiąt. W 2015 r. w obozie Sputnik w obwodzie rostowskim ok. 200 dzieci trafiło do szpitala. Powodem było łamanie przepisów dotyczących przechowywania i przygotowywania żywności" – relacjonował portal dni.ru.
Po najnowszej tragedii władze Rosji zleciły kontrolę wszystkich obozów wypoczynkowych dla dzieci i młodzieży w kraju. "Gdzie urzędnicy byli wcześniej? W Rosji często tak się zdarza: kontrole są wtedy, kiedy dojdzie do nieszczęśliwego wypadku" – komentowała gazeta.ru.
Opozycyjna "Nowaja Gazieta" podała, że do wyjaśnienia przyczyn tragedii władze Karelii zabroniły ośrodkom wypoczynkowym w regionie organizowania wycieczek na jeziora i rzeki.
Park-Hotel Siamoziero został zamknięty. 270 dzieci, które w nim wypoczywały, zostało wywiezionych do Moskwy. Trafią do innych obozów. Ich rodzice mają nadzieję, że będą one bezpieczne.