Bartłomiej Bonk to człowiek z żelaza. Nic go nie złamie, żadna kontuzja, żadna operacja. Podniósł się po śmierci córki, a teraz, razem z żoną, walczy o sprawiedliwość przed sądem. Skarżą szpital i lekarkę, która odbierała poród. Z tym wszystkim na głowie przygotowuje się do igrzysk w Rio de Janeiro. Do Brazylii jedzie po medal. Dla córki.
Przez ostatnie trzy lata rzadko kapitulował, choć z żoną przeżyli niemało. Najpierw narodziny bliźniaczek w listopadzie 2012 r. Maja urodziła się zdrowa, Julia – z ostrym niedotlenieniem mózgu. Dostała zaledwie jeden punkt w 10-punktowej skali Apgar oceniającej stan zdrowia noworodka. Później wewnętrzna komisja szpitala w Opolu wykazała, że prowadzący poród lekarze popełnili szereg błędów, m.in. nie zdecydowali się na cesarskie cięcie. 15 miesięcy po narodzinach Julia zmarła. Bonkowie walczą w sądzie o sprawiedliwość. Żądają 2 mln złotych odszkodowania, od szpitala otrzymali 500 tys.
Bartłomiej niedawno wrócił do ciężarów, bo w grudniu przeszedł operację biodra. Za pięć miesięcy igrzyska olimpijskie, jego ostatnie w karierze.
TOMASZ WIŚNIOWSKI, SPORT.TVN24.PL: Do Rio de Janeiro pojedzie tylko czterech polskich sztangistów. Mało, najmniej od wielu lat.
BARTŁOMIEJ BONK: Zgadza się, takie są realia naszej sztangi, ale nic nie stoi na przeszkodzi, żeby przywieźć z Rio medale. Mamy cztery miejsca, ale dzisiaj nikt nie jest pewny wyjazdu. Trzeba trenować i pojedzie czterech najmocniejszych zawodników. Wybiorą ich trener Ryszard Soćko i zarząd związku, prawdopodobnie po czerwcowych mistrzostwach Polski.
Nie stoi pan na dobrej pozycji, bo dopiero wraca do treningów. Zużyte biodro dawało o sobie znać i trzeba było je operować.
Miałem rozerwany na jakieś 2,5 cm obrąbek stawu biodrowego. Potrzebne było szycie, wstawili mi dwie kotwice. Biodro jest dobrze zrobione, więc wróciłem do dźwigania, ale na razie obciążenia są małe, co tydzień spokojnie dokładam sobie na sztangę po kilka kilogramów.
Co tam bolące biodro, co tam kontuzjowany nadgarstek. Pana chyba nic nie zatrzyma, no, może poza przeziębieniem. Z urazem biodra zdobył pan mistrzostwo świata w Tbilisi (2015), a z bolącym nadgarstkiem brąz mistrzostw Europy we Wrocławiu (2015).
Ból jest tylko bólem. Chyba podchodzę do tego inaczej niż normalny człowiek. Dopóki mogę dźwigać, dopóki dźwiganie mi nie przeszkadza, to robię to. Mimo że boli, to zaciskam zęby i robię to, co do mnie należy. Z biodrem była już taka sytuacja, że nie dało się oszukać organizmu. Nie mogłem wykonać ruchu, musiałem się zoperować. Bolało już wcześniej, problemy zaczęły się jeszcze przed ubiegłorocznymi mistrzostwami. Już wtedy pojawił się plan operacji, ale musiałem wystąpić w mistrzostwach, bo byłem pozbawiony stypendium. Później było lepiej, byłem leczony czynnikiem wzrostu, ale przed mistrzostwami świata w USA biodro się rozsypało.
Chirurdzy z panem się nie nudzą. To była chyba pana siódma operacja?
Tak, pięć razy miałem robione kolano, nadgarstek i biodro. Mam kotwice w biodrze, poza tym żadnych implantów. To jest sport. Jeśli się idzie na trening i daje się z siebie wszystko, to tak to wygląda. Gdybym trenował na pół gwizdka, to nic by mnie nie bolało. Ale nie o to chodzi. Jestem profesjonalistą, szykuję się do każdych zawodów, jak najlepiej potrafię.
Pięć razy miałem robione kolano, nadgarstek i biodro. Mam kotwice w biodrze, poza tym żądnych implantów. To jest sport. Jeśli się idzie na trening i daje się z siebie wszystko, to tak to wygląda
Bartłomiej Bonk
Aż się boje pomyśleć, co na igrzyskach może zrobić zdrowy Bonk. Musi być medal.
E tam, od razu "musi być". Ja muszę przede wszystkim jak najlepiej się przygotować. Do igrzysk jest jeszcze parę miesięcy. Musimy dmuchać i chuchać, żeby żaden uraz się nie przyplątał, dlatego jedziemy na spokojnie. Większe ciężary dopiero przyjdą. W formie, ale jeszcze nie tej najwyższej, będę pewnie dopiero w mistrzostwach Polski. Na razie to ja się bawię, czyli dużo powtórzeń z małymi ciężarami. Jest dobrze i mam nadzieję, że tak będzie do samych igrzysk, a wtedy będziemy mogli się cieszyć z dobrego miejsca.
Czyli jakiego?
Medal byłby fantastyczną sprawą. Ale będzie ciężko, bo konkurencja nie śpi. Jestem nastawiony na walkę, zresztą jak zawsze.
Kiedyś powiedział mi pan, że wyjście na pomost to dla pana jak pójście na wojnę. Czyli nic się nie zmieniło?
Szykuję się po to, żeby walczyć z ludźmi.
Złoto byłoby najlepsze, bo to będą – zdaje się – pana ostatnie igrzyska.
Oczywiście, w tym roku skończę 32 lata. Nie ma co ukrywać – moja kariera powoli się kończy. W tym roku i następnym mogę jeszcze podźwigać, a w wieku 36 lat nie będę już w stanie dźwigać dużych ciężarów.
W tym roku skończę 32 lata. Nie ma co ukrywać – moja kariera powoli się kończy. W tym roku i następnym mogę jeszcze podźwigać, a w wieku 36 lat nie będę już w stanie dźwigać dużych ciężarów
Bartłomiej Bonk
Gdy już zakończy pan karierę, to nie powinien pan się nudzić. Widziałem, że zdążył pan zadebiutować jako model w kalendarzu wydanym przez Polski Związek Podnoszenia Ciężarów, a także jako aktor – w dokumencie o litrach potu wylewanych przez sportowców na treningach. Ponoć w pana przypadku dubli nie było?
Obyło się bez dubli, przyjechała ekipa na trening i wszystko nagrała. Porozmawialiśmy, skupiliśmy się na tym, a nie na pokazywaniu tego, czym się zajmuję. Wyszło dobrze, recenzje są fajne.
Macie trochę pod górkę przed igrzyskami. Znów pojawił się doping, wyszła sprawa sprzed kilkunastu lat i oskarżenia obecnego prezesa związku Szymona Kołeckiego.
To wywlekanie rzeczy sprzed wielu lat. Dla mnie to kampania wyborcza, w tym roku są wybory na prezesa. Został smród. Dodatkowo wycofał się sponsor, jedyny sponsor związku. I to pół roku przed igrzyskami. Atmosfera nie jest wymarzona, ale my się skupiamy na swojej robocie, każdy z nas ciężko orze, aby przygotować się do igrzysk.
Doping nie może odkleić się od waszej dyscypliny. Pół roku temu przyłapano Marzenę Karpińską, już drugi raz. Zawieszony jest również Marcin Dołęga.
Cały czas są jakieś afery, jakieś wpadki. To sport indywidualny. Zdarza się, że czasami ktoś chce zrobić coś na skróty. Ale nie można wszystkich wrzucać do jego worka. My jesteśmy na zgrupowaniu i nie ma kombinowania. Każdego dnia może przyjechać do nas kontrola antydopingowa. Wtedy biorą nas za rękę i idziemy sikać.
Pan też miał kiedyś wpadkę dopingową. Wykryto u pana zwiększony poziom testosteronu.
Tak, 12 lat temu. To nie było do końca z mojej winy. Dostałem karę i odpokutowałem. Ale jakie były okoliczności, to ja mogę panu powiedzieć, gdy zakończę karierę. To nie było tak, że brałem.
A jak było?
Po prostu zaufałem nieodpowiednim ludziom. Przypomnę, że od tamtego czasu nic takiego już się nie wydarzyło.
Łatwe te przygotowania do igrzysk nie są. Sprawa dopingu u prezesa związku, a u pana operacja i na dodatek ciągnący się proces w sądzie. Pan i pana żona walczycie ze szpitalem, w którym urodziły się państwa córki. Julia zmarła dwa lata temu. Domagacie się od szpitala 2 mln zł odszkodowania, szpital wypłacił 500 tys. zł.
Jest sprawa cywilna, karna, także w sądzie lekarskim. Dopóki się nie skończą, to wolałbym o tym nie rozmawiać. Jeszcze nie teraz.
Najtrudniejsze, najcięższe. Nie tylko dlatego, że dźwigam ciężary. Przez piekło, które z żoną przeszliśmy i przez które cały czas przechodzimy. Wiele się zmieniło w moim życiu, inaczej patrzę teraz na ciężary. Są cięższe rzeczy do podniesienia. To całkiem inny wysiłek. Podnoszenie ciężarów i to, co się stało – tego nie można porównywać.
Był moment, że chciał pan skończyć ze sportem, aby skupić się na rodzinie?
Oczywiście. W momencie, w którym moje życie osobiste się posypało, nie wiedziałem, co będę robił dalej, czy dalej będę ciężarowcem. Dla mnie zawsze najważniejsza była rodzina. Ostatecznie wróciłem.
Powiedział mi pan swego czasu, że "wyjście na trening to było coś w rodzaju rehabilitacji dla psychiki"...
Mogłem się wyżyć, miałem też kontakt z ludźmi, a nie musiałem siedzieć w domu i się zamartwiać. Przeszliśmy szkołę życia. Życie rzuca nam pod nogi kłody, ale najważniejsze jest, żeby się nie załamywać i iść do przodu z optymizmem, mimo że jest wiele zła na świecie.
Przeszliśmy szkołę życia. Życie rzuca nam pod nogi kłody, ale najważniejsze jest, żeby się nie załamywać i iść do przodu z optymizmem, mimo że jest wiele zła na świecie
Bartłomiej Bonk
Zadawaliście sobie z żoną pytanie, dlaczego to was spotkało?
Często rozmawialiśmy. Dzisiaj nie chce mi się o tym mówić. Nie ma sensu się zastanawiać, co by było, gdyby. Kto tego nie doświadczył, nie ma pojęcia, co przeszliśmy, co przeżyliśmy. Dziś mogę powiedzieć jedno: jesteśmy mocniejsi.
Nadal nie ufa pan lekarzom?
Nie ufam. To tylko ludzie, dlaczego mam im ufać?
Gdy pan jest chory, ma pan kontuzję, to do kogo idzie?
Mam swoich zaprzyjaźnionych specjalistów. Nie jest tak, że wszyscy lekarze są źli, ale są tacy lekarze, którzy coś źle zrobią, a później do tego nie chcą się absolutnie przyznać.
Można po czymś takim, co was spotkało, wybaczyć?
Absolutnie nie. Jest rozprawa karna, przychodzi lekarka i mówi, że nic się nie stało, że ona nie widzi swojej winy, a szpital później przyznaje się do błędów. Wszyscy wiedzą, jaka jest prawda, tylko pani lekarka nie dopuszcza do siebie takiej myśli, że coś źle zrobiła. To jak ja mam jej wybaczyć?
Lekarka była oskarżona o nieumyślne spowodowanie śmieci Julii. Sąd we wrześniu 2015 r. umorzył sprawę na okres dwóch lat.
Sprawa jest w toku, my się odwołaliśmy, prokuratura też. Sprawa przechodzi do sądu wyższej instancji. Czekamy. Wszystko trwa już trzy lata i może jeszcze potrwać kilka kolejnych. My się uzbrajamy w cierpliwość. Wykorzystamy wszystkie możliwości, żeby usłyszeć prawdę. Żeby lekarka, która jest odpowiedzialna za śmierć mojego dziecka, do tego się przyznała.
Jeśli na igrzyskach zdobędzie pan medal, to chyba nie ma wątpliwości, komu zostanie zadedykowany?
Retoryczne pytanie.