Choć nie wygrali w żadnym z landów, są największymi zwycięzcami ostatnich wyborów. Działacze populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) w minioną niedzielę zadali poważny cios wszystkim starym, dużym partiom. Swój polityczny kapitał zbili głównie na niechęci do uchodźców i ostrej krytyce polityki kanclerz Angeli Merkel. Czy to wystarczy, by za rok powalczyć o wiele większą stawkę i znaleźć się w Bundestagu?
13 marca Niemcy wybierali swoich przedstawicieli do krajowych parlamentów w trzech landach: Badenii-Wirtembergii, Saksonii-Anhalt oraz w Nadrenii-Palatynacie. We wszystkich zwyciężyły największe ugrupowania, które mają tam swoich premierów. Nie obejdzie się jednak bez zawiązania przez nie nowych koalicji, bo dotychczasowi koalicjanci dużych partii zanotowali spore straty.
Udany debiut zaliczyła za to Alternatywa dla Niemiec (AfD). W każdym z landów ugrupowanie to mogło liczyć na wyjątkowo duże poparcie - od 12,6 proc. w Nadrenii-Palatynacie do rekordowych dla tej partii 24,2 proc. w Saksonii-Anhalt.
Ten wysoki wynik na wschodzie Niemiec nie jest zaskoczeniem. Według danych federalnego MSW połowa dokonanych w zeszłym roku przestępstw o podłożu rasistowskim przypada na landy tworzące kiedyś NRD. W porównaniu do 2014 r. liczba tych przestępstw wzrosła tam aż o 40 proc. Organizacje walczące z ksenofobią i antysemityzmem zwracają uwagę na liczne ataki na azylantów, podpalenia, brutalne demonstracje oraz wandalizm.
Krytykując przyjmowanie uchodźców, AfD trafiła na wyjątkowo podatny grunt nie tylko na wschodzie kraju. Jednak początki tego ugrupowania były zupełnie inne.
Emocje zamiast programu
W porównaniu do swoich rywali AfD jest wyjątkowo młodą partią – na niemieckiej scenie politycznej istnieje od zaledwie trzech lat. W tak krótkim czasie przeszła jednak sporą metamorfozę.
Jej założenie w lutym 2013 r. nie miało nic wspólnego z kryzysem imigracyjnym. Wojna domowa w Syrii trwała wtedy już od kilkunastu miesięcy, nikt jednak wówczas nie spodziewał się fali uchodźców ściągających do Niemiec. Niemców zajmowało wówczas ratowanie zadłużonej Grecji, a tym samym całej strefy euro. Dla tych, którzy pytali: dlaczego mamy pomagać Atenom za wszelką cenę, naszym kosztem?, AfD przygotowało prostą odpowiedź: zrezygnujmy ze wspólnej unijnej waluty i przywróćmy waluty narodowe. I to był jej fundament: bycie antyestabilishmentową partią, która będzie kanalizowała złość obywateli wywołaną działaniami rządu federalnego.
Kilka miesięcy później - we wrześniu 2013 r. - okazało się, że to za mało, by wejść do Bundestagu. Eurosceptyczny, populistyczny i konserwatywno-liberalny program AfD zdołał przyciągnąć wtedy tylko 4,7 proc. wyborców. Niezbędną do pokonania barierę 5 proc. udało się im przeskoczyć dopiero rok później, w wyborach do Parlamentu Europejskiego. 7-procentowe poparcie pozwoliło na wysłanie do Strasburga siedmiu eurodeputowanych.
AfD nie wróżono jednak większych sukcesów w przyszłości. Spodziewano się, że jako typowa partia protestu zniknie stosunkowo szybko, a jej wyborcy – przez to, że kierują się głównie emocjami – nie pozwolą na zbudowanie trwałego poparcia. Dopełnieniem tego scenariusza miał być zeszłoroczny lipcowy zjazd AfD w Essen. Walkę o przywództwo przegrał wtedy jeden z jej założycieli Bernd Lucke. Razem z nim odeszła 1/5 członków, a notowania AfD znów spadły poniżej 5 proc.
Fundament pozostał co prawda ten sam – zamiast na jasny program postawiono na emocje – ale nowa przewodnicząca Frauke Petry (która wcześniej była jednym z trzech rzeczników partii, współprzewodniczącą AfD) wraz z nowym, ultrakonserwatywnym zarządem, zdecydowała się na ostry skręt w prawo. Do niechęci wobec rządu w Berlinie doszła zatem także niechęć do islamu, imigrantów oraz "nietradycyjnego" modelu rodziny.
Zatrzasnąć "otwarte drzwi"
Kilka tygodni później spadek poparcia w sondażach odwrócił kryzys migracyjny. Rosnąca z dnia na dzień fala uchodźców docierających do Niemiec nagle przysporzyła AfD całe rzesze zwolenników. Jej działacze nie mogli przepuścić takiej okazji. W debacie publicznej szybko wypełnili lukę przeznaczoną dla tych, którzy będą bezpardonowo krytykować politykę "otwartych drzwi" kanclerz Angeli Merkel.
Najwięcej komentarzy w minionej kampanii wyborczej wywołała wypowiedź nowej liderki AfD, która w wywiadzie dla dziennika "Mannheimer Morgen" oznajmiła pod koniec stycznia, że "policja, w razie potrzeby, może strzelać do uchodźców usiłujących przekroczyć nielegalnie granicę Republiki Federalnej".
– Należy przeciwdziałać temu, żeby z Austrii do Niemiec nie docierało w dalszym ciągu tak wielu niezarejestrowanych uchodźców – tłumaczyła Frauke Petry. Dodała przy tym, że jej zdaniem żaden policjant nie chce z własnej woli strzelać do uchodźców, "ale trzeba zapobiec nielegalnemu przekraczaniu granicy, w razie konieczności także przy użyciu broni palnej; tak stanowi prawo". Jednocześnie podkreśliła, że przepisy pozwalają na wykorzystanie broni tylko w ramach "ulitma ratio", czyli w ostateczności. – Chodzi o to, by do tego nie dopuścić – dodała.
Słowa Petry wywołały w Niemczech prawdziwe oburzenie, jednak, jakby tego było mało, jej partyjna koleżanka zdecydowała się podbić stawkę. Według eurodeputowanej AfD, Beatrix von Storch, broni palnej powinno się użyć "w razie konieczności również wobec kobiet i dzieci". Napisała tak na swoim profilu na Facebooku, choć później próbowała tłumaczyć się z tych słów.
Stanowisko Petry poparł także drugi eurodeputowany tej partii – a prywatnie partner liderki AfD – Marcus Pretzell. Obojgu – i von Storch, i Pretzellowi – grozi teraz wyrzucenie z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), tej samej, do której w Parlamencie Europejskim należą politycy PiS oraz konserwatyści brytyjskiego premiera Davida Camerona. Decyzja w sprawie deputowanych AfD ma zapaść w połowie kwietnia, jednak według rzecznika EKR ich los jest już przesądzony. – Dla kierownictwa EKR jest jasne, że strzelanie do migrantów jest nie do zaakceptowania – zapewniał rzecznik frakcji.
Typowy wyborca AfD? Bezrobotny mężczyzna
Przepis na sukces w tych wyborach nie był jednak tak prosty, jak mogłoby się wydawać. Kluczem do zdobycia wyborców wcale nie była bezrefleksyjna krytyka rządu za działania wobec uchodźców. Widać to zresztą po wynikach niedzielnych wyborów.
Tam, gdzie politycy partii innych niż AfD zdystansowali się od Merkel, z reguły notowali spadek poparcia. Tymczasem w Badenii-Wirtembergii lider Partii Zielonych i premier landu Winfried Kretschmann zdecydował się na bezwarunkowe poparcie dla niemieckiej kanclerz. Nie stracił – Zieloni zdobyli tam 30,1 proc. głosów, czyli aż o 6,1 punktu procentowego więcej niż w poprzednich wyborach. I przy okazji zniweczyli marzenia CDU o powrocie do rządzenia (chadecja rządziła tym landem nieprzerwanie przez ponad pół wieku, od 1953 do 2011 r.).
Sporo o źródłach sukcesu AfD mówią też dane o przepływach wyborców. Jak podaje dziennik "Die Welt", połowę ze wszystkich 800 tys. głosów na tę partię oddali w niedzielę ci, którzy nigdy nie głosowali, lub ci osieroceni przez CDU. Angela Merkel w ostatnich latach praktycznie pozbawiła chadeków prawego skrzydła, robiąc na prawo od siebie sporo miejsca.
Do tych danych telewizja ARD dorzuca jeszcze profil typowego wyborcy AfD: to robotnik lub bezrobotny mężczyzna. I podkreśla – dwie trzecie wyborców tego ugrupowania przyznają, że są rozczarowani pozostałymi partiami. W Saksonii-Anhalt kierowało się tym aż 64 proc. wyborców AfD, a zaledwie jedna czwarta była gotowa przyznać, że ich poparcie wynikało z przekonania.
Wyniki wyborów w poszczególnych landach są oczywiście ważnym sygnałem dla wszystkich partii politycznych. Regionalne głosowania nie mają jednak prostego przełożenia na rezultat wyborów na poziomie federalnym – w skali całych Niemiec AfD wciąż może tylko pomarzyć o poparciu tak wysokim, jak w Saksonii-Anhalt. Podobny sukces tej partii w przyszłorocznych, jesiennych wyborach parlamentarnych nadal stoi więc pod znakiem zapytania. W dużej mierze jego rozmiary będą zależeć od tego, na jak długo AfD wystarczy politycznego paliwa w postaci niechęci do uchodźców. Jeśli szybko się ono skończy - jej działacze znów będą muszą czekać na kolejny kryzys, który wywołała podobnie wielkie emocje i bez problemu wprowadzi ich do Bundestagu.