Stosunki polsko-niemieckie znalazły się w niezwykle trudnym momencie. Coraz głośniejsze są opinie o dominacji Berlina nad Polską, niemieckiej pysze i wywyższaniu się nad Polakami, a z drugiej strony o niedopasowaniu Polski i Europy Środkowej do Unii Europejskiej oraz trwającym pełnym demontażu systemu demokratycznego i prawnego nad Wisłą. Czy w 25-lecie podpisania z Niemcami traktatu o dobrym sąsiedztwie grozi nam zamrożenie stosunków, czy szefowie rządów wybiorą jednak strategiczne partnerstwo?
Stosunki polsko-niemieckie znalazły się w niezwykle trudnym momencie. Coraz głośniejsze są opinie o dominacji Berlina nad Polską, niemieckiej pysze i wywyższaniu się nad Polakami, a z drugiej strony o niedopasowaniu Polski i Europy Środkowej do Unii Europejskiej oraz trwającym pełnym demontażu systemu demokratycznego i prawnego nad Wisłą. Czy w 25-lecie podpisania z Niemcami traktatu o dobrym sąsiedztwie grozi nam zamrożenie stosunków czy szefowie rządów wybiorą jednak strategiczne partnerstwo?
Polskie media określające się mianem "prawicowych" ostrze swojej publicystyki kierują szczególnie przeciwko "niemieckim planom, realizowanym poprzez UE, aby Polskę na nowo zdyscyplinować, podporządkować i upokorzyć". Decyzja Komisji Europejskiej o rozpoczęciu pierwszego, wstępnego etapu monitoringu praworządności postrzegana jest przez prawicowych publicystów oraz polityków prawicy jako koronny dowód na wykonywanie instrukcji z Berlina przez posłusznych komisarzy europejskich, niekoniecznie niemieckich.
Z trybuny sejmowej słychać nawoływania do postawienia się Niemcom, a zagrożenie niemieckie w zasadzie jest głównym tematem dyskusji o relacjach Polski ze światem zewnętrznym, odsuwając, o dziwo, na bok kwestię zagrożenia ze strony Rosji Putina. Na nieszczęście równolegle za Odrą w dyskursie niemieckim także obecne są przesada i przerysowania oraz niezrozumienie pewnych procesów w naszym kraju, co zupełnie nie pomaga przywrócić tej debaty na spokojne tory.
Model Skubiszewskiego
Przed nami rok próby w stosunkach Polski i Niemiec oraz Polaków i Niemców. Na naszych oczach być może załamuje się zasadniczy model wzajemnych relacji, który zdefiniował jeszcze w 1990 r., w momencie zjednoczenia Niemiec, nieżyjący już minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. Model ten opierał się na "polsko-niemieckiej wspólnocie interesów". Obejmowały one stabilizowanie postkomunistycznej Europy Środkowej i Wschodniej oraz dążenie do przyjęcia tego regionu do zachodnich sojuszy – NATO i Wspólnoty Europejskiej.
Model został stopniowo rozszerzony i zakładał budowę strategicznego partnerstwa Berlina i Warszawy, równoległego do partnerstwa francusko-niemieckiego. W 1991 r., rok po zjednoczeniu Niemiec, powołano do życia tzw. Trójkąt Weimarski z udziałem Francji, Niemiec i Polski. Wymiernym owocem tego partnerstwa stało się wsparcie Berlina dla rozszerzenia Wspólnoty Europejskiej i NATO, mimo wyczuwalnego oporu Francji (choć Paryż ostatecznie nie sprzeciwił się tym procesom).
Tej historycznej ewolucji w stosunkach polsko-niemieckich pilnowały elity polityczne obu państw, a realne i symboliczne znaczenie miały co najmniej dwie osoby: były kanclerz Helmut Kohl, który był architektem zjednoczenia Niemiec i inicjatorem rozszerzenia UE na wschód, a po polskiej stronie Władysław Bartoszewski. Zmarły w ubiegłym roku profesor był szczególnie szanowany w Niemczech. Jako były więzień Auschwitz i więzień czasów stalinowskich oraz aktywny działacz antykomunistyczny poświęcił swoje życie dla przełamywania wrogości w relacjach polsko-niemieckich oraz pracy na rzecz poprawy stosunków polsko-żydowskich.
W 1995 r. Władysław Bartoszewski wygłosił doskonałe przemówienie w niemieckim Bundestagu, do którego został zaproszony na 50. rocznicę pokonania III Rzeszy. Zbliżenie polsko-niemieckie w początkach lat 90. zbierało owoce znakomitej pracy wielu osobistości, środowisk i Kościołów po obu stronach Odry i Nysy, które od połowy lat 60., w ponurych czasach zimnej wojny, mozolnie budowały fundamenty pojednania. Dziś szczególnie warto przypominać, że jedną z najważniejszych postaci tego procesu był od lat 60. sam Karol Wojtyła.
Niebezpieczni "wypędzeni" i dwuznaczny Schroeder
Pierwszy kryzys nadszedł na przełomie wieków XX i XXI. W Polsce z dużą irytacją i niepokojem zaobserwowano działalność liderki Związku Wypędzonych Eriki Steinbach. "Wypędzeni" to Niemcy, którzy zostali po II wojnie światowej wysiedleni z Polski, Czechosłowacji czy Rumunii, oraz często ich potomkowie. Steinbach zaczęła się domagać, aby Polska, zanim wejdzie do UE, wypłaciła odszkodowania dawnym niemieckim właścicielom ze Śląska, Pomorza czy Warmii i Mazur. Polska słusznie odpowiedziała "nie", podkreślając, że kwestie majątkowe rozstrzygnął wynik II wojny światowej. Żądania majątkowe Steinbach wzbudziły obawy o trwałość granicy, a na dodatek liderka Związku Wypędzonych wystąpiła z inicjatywą upamiętnienia wysiedleń Niemców w taki sposób, że można było się obawiać, iż na projektowanych wystawach zaburzone zostaną chronologia oraz przyczyny i skutki II wojny światowej.
Szczególnie oburzeni byli Władysław Bartoszewski oraz Marek Edelman, ostatni dowódca powstania w Getcie Warszawskim, którego głos także miał ogromny ciężar gatunkowy w Niemczech. Napięcie było tak duże, że Bundestag i Sejm RP skierowały do siebie "rezolucje" opisujące stanowiska historyczne i bieżące obu krajów w kwestii wypędzeń. Wtedy też różne polskie ugrupowania prawicowe w swoich działaniach zaczęły coraz częściej przywoływać możliwość zagrożenia niemieckiego.
Kres wielu, choć nie wszystkim, napięciom polsko-niemieckim położył niemiecki rząd SPD-Zieloni kanclerza Gerharda Schroedera, który nie cieszy się w naszym kraju dobrą reputacją ze względu na zażyłość z Władimirem Putinem. Najgorszym dla nas jej przykładem było zawarcie umowy o budowie Gazociągu Północnego na Bałtyku z Rosji do Niemiec, z pominięciem Polski czy Ukrainy. Jednak dla historycznej sprawiedliwości trzeba przyznać, że Schroeder wsparł rozszerzenie NATO i przekonał swoją partię SPD do poparcia przyjęcia Polski do sojuszu zachodniego, a potem w 2002 r. i 2003 r. stanowczo popchnął powiększenie Unii Europejskiej o Polskę właśnie.
W 2004 r., w 60-lecie wybuchu Powstania Warszawskiego, w obecności m.in. prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, Schroeder mówił, że żaden odpowiedzialny rząd RFN nie będzie wspierał fałszowania historii w Niemczech np. przez środowiska wypędzonych. Strategiczne partnerstwo Polski i Niemiec było nadal mocne, choć wielką rysę na nim stanowiły kompletnie rozbieżne stanowiska obu krajów w kwestii wojny w Iraku. Warszawa poparła Waszyngton i wzięła udział w inwazji na państwo Saddama Husajna, a Niemcy otwarcie krytykowały amerykańskie działania.
PiS, PO, znów PiS
Konflikty i kłótnie polsko-niemieckie pojawiły się w latach rządów Prawa i Sprawiedliwości (2005-2007). PiS już wyraźnie dystansował się od Niemiec, nie chciał być postrzegany jako partia zorientowana na ścisły sojusz z Berlinem. Prezydent Lech Kaczyński po satyrycznym i wyśmiewającym tekście o jego rodzinie w lewicowym, niezbyt ważnych dzienniku "Tageszeitung" odwołał szczyt Trójkąta Weimarskiego, a z kolei w Niemczech niechęć budziła polska opcja zmiany traktatów europejskich wg formuły "pierwiastka", który Polsce dawałby większą siłę głosów w UE niż obecny Traktat Lizboński.
15-lecie traktatu polsko-niemieckiego o dobrym sąsiedztwie było obchodzone w atmosferze nieufności, gdy minister spraw zagranicznych Anna Fotyga napominała o potrzebie jego renegocjowania w celu "poprawy sytuacji Polaków w RFN". Mimo tarć Angela Merkel wsparła Polskę na forum Unia–Rosja podczas rozmów o jednostronnym embargu rosyjskim na polską żywność.
Rząd Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska odrzucił politykę PiS wobec Berlina i postawił na odnowienie ścisłego partnerstwa polsko-niemieckiego. Powróciła narracja o "wspólnocie interesów" i potrzebie takiego kształtowania polityki obu krajów, aby na forum międzynarodowym ta wspólnota interesów była autentycznie zauważalna. Ta bliskość jednak napotkała na opór opozycji prawicowej, która bardzo szybko zaczęła zarzucać Tuskowi i PO już nie tylko zażyłość z Niemcami, ale wręcz uległość i podporządkowanie Polski zachodniemu mocarstwu.
Do aktywnej działalności w relacjach polsko-niemieckich wrócił Władysław Bartoszewski, który ostro reagował na poczynania Eriki Steinbach i żądał od Niemiec wyciszenia jej działalności. Częściowo to się udało, niemiecki projekt wystawy o wypędzeniach został złagodzony, a Steinbach przestała odgrywać ważną rolę w polityce niemieckiej. Polska prawica coraz bardziej nieprzychylnie patrzyła na sojusz polsko-niemiecki, sam Jarosław Kaczyński mówił, że PO sprowadziła nasz kraj do "kondominium rosyjsko-niemieckiego", a przemówienie Radosława Sikorskiego w Berlinie, w którym ten wzywał Niemców do większego zaangażowania na rzecz ratowania eurostrefy, szybko nazwano "hołdem pruskim", ale w odwrotną stronę. Wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej określano jako wynagrodzenie mu "proniemieckiej uległości".
Co dalej?
Dzisiaj stoimy w obliczu autentycznego pogorszenia relacji polsko-niemieckich. Obóz prawicowy w Polsce, który przejął pełnię władzy, stawia sobie za cel zbudowanie takich więzów między krajami Europy Środkowo-Wschodniej, aby równoważyć siłę Niemiec. Wielu polityków prawicy już otwarcie zarzuciło poprawność polityczną i publicznie co raz to przypomina współczesnym Niemcom zbrodnie wojenne III Rzeszy, odmawiając współczesnym politykom niemieckim prawa do krytyki czegokolwiek w Polsce. Kontrowersyjna decyzja Angeli Merkel o wpuszczeniu do Niemiec nawet miliona uchodźców z krajów muzułmańskich i innych spotyka się z otwartym sprzeciwem Polski. Do języka codzienności politycznej weszły hasła o dominacji kapitału niemieckiego, panoszeniu się Niemiec w Europie i w Polsce, a nawet o utrzymywaniu przez Niemcy wśród Polaków agentury i "proniemieckiej Targowicy".
Krytyczne opinie o działaniach rządu PiS, jakie płyną z Brukseli, są opisywane jako "zamówienie i spisek niemiecki". Nawet pobieżny przegląd mediów "prawicowych" pokazuje, że to Niemcy są winne problemom politycznym i gospodarczym Polski. W zapomnienie idzie to, co oba kraje osiągnęły wspólnie przez ostatnie ćwierćwiecze. Z drugiej strony niemieckie media i politycy w większości ostro krytykują PiS i często przesadzają w analizie sytuacji nad Wisłą, pisząc o zamachu stanu, putinizacji, autorytaryzmie czy ksenofobii i narodowo-konserwatywno-katolickiej rewolucji. Głosy umiarkowania w Niemczech są, ale nie przebijają się często, choć rząd niemiecki próbuje ratować relacje z Warszawą i powstrzymuje się od krytyki rządu PiS.
Niebezpieczeństwo może tkwić gdzie indziej. Wzajemne uprzedzenia upowszechniane są przez internet, co powoduje, że ich zasięg może się wymknąć spod kontroli. Jeśli tak się stanie, to grozi nam nie tyle otwarta wrogość, bo ta może jednak nie przesunąć się na poziom międzypaństwowy, ale inny czarny scenariusz – powrót obojętności po obu stronach. Niemcy, u których może zaostrzyć się kryzys polityczny związany z gigantyczną migracją, nie będą mieć głowy do dbania o relacje z Polakami. Z kolei w Polsce, zajętej wewnętrzną werbalną i symboliczną walką między prawicą a resztą sił politycznych i społecznych, stosunki z Niemcami mogą stać się zakładnikiem kłótni polsko-polskich. Zresztą powoli widać, że tak się staje.
Oby 25-lecie podpisania historycznego traktatu między Polską a Niemcami o dobrym sąsiedztwie nie stało się zamknięciem partnerstwa i otwarciem nowej, nieznanej, niedobrej drogi.