"Nakłuwasz kurczaka, bekon i cebulę. Kurczaka, bekon, cebulę. I tak 16, a czasem 20 godzin dziennie. Palce drętwieją z zimna, potem puchną, ale nakłuwasz dalej, bo do wyrobienie masz normę: 30 tys. szaszłyków. Nie zdążysz? Wywalą na zbity pysk, a jutro spać będziesz na ulicy".
To słowa Michajliny, Ukrainki, która w fabryce szaszłyków przepracowała cztery miesiące. Trafiają tam co miesiąc setki jej rodaków. Harują jak woły, dzień i noc, aby zarobić na coś do jedzenia i podły nocleg w zapchanym łóżkami po sufit hotelu dla robotników.
Polacy kochają grilla
–Praca wyglądała koszmarnie. Krzyki, przekleństwa, ciągłe poganianie. Zmiana zaczynała się o 7.00. Trwała 16, 18, a czasem i 20 godzin. Przerwa? 15 minut. Nikt nawet nie miał czasu na więcej, bo musiał nakłuwać. Kurczak, bekon, cebula. Kurczak, bekon, cebula – i tak cały dzień, bo musisz wyrobić limit: 30 tys. szaszłyków. Potem je zważyć, ułożyć na tackach i zapakować. Takie potem trafiają na supermarketów. Schodzą na pniu. Polacy kochają grilla i lubią też szaszłyki – mówi Michajlina, kiedy spotykamy się w Warszawie.
Kurczak, bekon, cebula. Kurczak, bekon, cebula – i tak cały dzień, bo musisz wyrobić limit: 30 tys. szaszłyków. Potem je zważyć, ułożyć na tackach i zapakować. Takie potem trafiają na supermarketów. Schodzą na pniu. Polacy kochają grilla
Michajlina
W ojczyźnie prowadziła warzywniak. Wyjechała, bo interes szedł coraz gorzej. – Na Ukrainie jest bieda. Ludzi nie stać na chleb, a co mówić o owocach. Z utargu nie szło przeżyć, więc wyjechałam– wspomina.
Michajlina, aby dostać się do Polski, zapłaciła pośrednikom 400 dolarów, czyli kilka swoich miesięcznych pensji na Ukrainie. Załatwili potrzebne papiery. Obiecali też pracę, ale na miejscu okazało się, że musi sobie radzić sama. Trafiła do fabryki szaszłyków. – Wszyscy pracowali tam na czarno. Osiem złotych za godzinę, ale jeśli nie wyrabiało się norm, brygadziści obcinali przepracowane godziny. Bywało, że zanim człowiek się wdrożył, to po dwóch godzinach miał już pięć godzin na minusie – opowiada kobieta.
– Najgorsze było to, że od nabijania zimnego mięsa drętwieją palce. Po trzech dniach dłonie tak puchną, że nie możesz utrzymać kubka. Nie masz siły już nakłuwać. Wielu nie daje rady, chce odpocząć. Jeśli zrobią sobie wolne, tracą to, co przepracowali. Brygadzista przychodzi wieczorem do hotelu i mówi, że wypłata jest co najmniej po przepracowanym tygodniu. Nie stawiłeś się w pracy? To nocujesz tutaj ostatni raz. Rano ma cię nie być. Znowu trafiasz na ulicę –mówi Michajlina.
Kobieta w fabryce szaszłyków przepracowała cztery miesiące. – W więzieniu ludzie mają lepiej – wspomina.
Biznes się kręci
Wyzysk imigrantów z Ukrainy, którzy przyjechali do Polski, aby lepiej zarabiać i odłożyć pieniądze czy wysłać je rodzinie, to codzienność dla setek polskich przedsiębiorców. Zatrudniają tanio, a kiedy przyjezdnym się nie podoba, to na ich miejsce są kolejni. Rotacja jest ogromna, ale biznes się kręci.
To przykład Aleksandra, który pochodzi z Białej Cerkwi, oddalonej o około 100 km od Kijowa. Skończył ekonomię i psychologię. W swoim kraju jako specjalista zarabiał w przeliczeniu 500 złotych miesięcznie. Ale z takiej pensji trudno było wyżyć. Postanowił wyjechać.
Jeszcze na Ukrainie załatwił sobie wszystkie dokumenty i pracę, w której miał dostać 10 złotych na godzinę. Na miejscu okazało się, że dostanie 8 złotych i to brutto. Za niecałe 50 złotych dniówki musiał jeszcze opłacić pryczę w ośmioosobowym pokoju. Koszt noclegu: 35 złotych. – Jeszcze jedzenie i nic nie zostawało. A przyjechałem do Polski zarabiać i oszczędzać, aby móc wrócić na Ukrainę. Tam jest mój dom – wspomina Aleksandr.
Nie poddał się i w końcu znalazł inną pracę, a potem jeszcze następną i kolejną. W ciągu dwóch lat pracował już m.in. w Lublinie, Zielonej Górze, Koninie, Białymstoku, Tarnowie, Słubicach, Raszynie, Otwocku i Warszawie. Nie dlatego, że jest wybredny. Po prostu musiał, bo stała praca na legalnej umowie dla Ukraińca to rzadkość.
Żywy robot
Firmy często celowo przeciągają też wypłatę pensji. Czasem o miesiąc, a bywa, że dłużej. Kiedy ktoś w końcu domaga się pieniędzy, zostaje zwolniony.
Tak było w przypadku Oksany, która w Polsce jest od ponad roku. Kobieta pracowała w warszawskiej firmie sprzątającej biurowce. Nie miała umowy. – Praca wieczorami, a głównie nocami. To ciężkie zajęcie. Odkurzanie, mycie podłóg i okien. Ale najgorsze było szorowanie biurek. Niby siedzą przy nich porządni ludzie, w koszulach z krawatem, ale zostawiają syf gorszy niż świnie. Jednego dnia myjesz biurko, następnego znowu leży na nim zaschnięty makaron, rozlany sos, a w kubkach stoi zaschnięta kawa. Nie wiem, jak można po sobie coś takiego zostawić. W domu też nie ścierają, gdy rozleją kawę? –opowiada Oksana.
Takich jak ja się nie zauważa. Niby pracujemy razem, ale ja przy pachnących paniach i panach w marynarkach jestem nikim. Podczłowiekiem, którego się nie zauważa. Zupełnie przeźroczysta. Ściera na dwóch nogach. Przyjdzie, wytrze, odkurzy. Bez "dobry wieczór" i "do widzenia". Żywy robot
Oksana
–Takich jak ja się nie zauważa. Niby pracujemy razem, ale ja przy pachnących paniach i panach w marynarkach jestem nikim. Podczłowiekiem, którego się nie zauważa. Zupełnie przeźroczysta. Ściera na dwóch nogach. Przyjdzie, wytrze, odkurzy. Bez "dobry wieczór" i "do widzenia". Żywy robot – wspomina.
Oksana po ponad dwóch miesiącach mycia biurowych podłóg i szorowania biurek wreszcie zdobyła się na odwagę i upomniała o pieniądze. Musiała, bo czynsz, rachunki, trzeba zimową kurtkę kupić, a tu nie ma za co. Tylko długi u znajomych coraz większe.
– Zapytałam, kiedy będzie wypłata, bo czekam już tyle. Szefowa nawrzeszczała na mnie, ale obiecała, że dostanę. Następnego dnia zarzuciła mi, że wynoszę środki czystości. Płyny do podłóg, mleczka, ściereczki. A ja nic nie ukradłam. Po co mi te brudne ścierki i połamany mop? Nic nie wzięłam, ale mnie wyrzuciła. Nie dostałam ani grosza za dwa i pół miesiąca pracy. Załamałam się, kiedy dowiedziałam się, że nic nie mogę zrobić, bo pracowałam na czarno – wspomina Oksana.
Nieuczciwi pracodawcy często wykorzystują również to, że Ukraińcom, których zatrudniają, kończy się wiza. Gdy tylko się o tym dowiedzą, to przeciągają wypłatę pensji tak długo, aż zarobkowy imigrant będzie musiał wracać do rodzinnego domu.
Takiego zachowania doświadczyła Hanna Ursu, która robi doktorat z polskiej literatury romantycznej na Uniwersytecie w Kijowie. Do Polski przyjechała, aby prowadzić badania w Instytucie Badań Literackich Uniwersytetu Warszawskiego. Ponieważ planowała w przyszłości zarobkowy przyjazd do naszego kraju, to poszła na szkolenie na temat zakładania firmy nad Wisłą. Tam poznała Ukrainkę, prowadzącą własny biznes w Polsce, która zaproponowała jej pracę.
– Spodobało jej się, że świetnie znam język polski. Zaproponowała mi, abym wykonała tłumaczenia katalogów jej firmy oraz udzielała jej lekcji języka polskiego. Za miesiąc pracy: organizowania spotkań w firmie, tłumaczenia, korepetycje obiecano mi 3 tys. złotych netto. To kilka dobrych pensji na Ukrainie – mówi Hanna Ursu.
Kobieta cały czas pracowała bez umowy. Kiedy domagała się, aby dokumenty podpisać, właścicielka firmy zwodziła ją, że podpisze umowę a to za tydzień, a to za kilka dni. W końcu termin ważności wizy Hanny dobiegał końca i kobieta musiała wracać do kraju. Próbowała jeszcze odzyskać pieniądze za wykonaną pracę, ale wtedy telefon i e-mail właścicielki przestały odpowiadać. – Wróciłam na Ukrainę bez pieniędzy. Do dziś nic nie odzyskałam – mówi Ursu.
Milion przypadków
W Polsce pracuje już milion Ukraińców. Każdego dnia naszą granicę przekraczają kolejni. Tak jest od wielu miesięcy. To efekt gospodarczej zapaści i konfliktu na wschodzie Ukrainy. Wielu obywateli tego kraju nie miało wyboru. Musieli uciekać przed wojną, bezrobociem i biedą.
Ukraińcom, którzy szukają lepszego życia nad Wisłą, przyjrzał się Narodowy Bank Polski. Z jego raportu wynika, że 41 proc. przybyszy przekroczyło polską granicę pierwszy raz właśnie po wybuchu wojny. Wcześniej do Polski za pracą przyjeżdżało więcej kobiet (67,1 proc.), dziś więcej jest mężczyzn (57,9 proc.). Częściej też wyjeżdżają młodzi. Dawniej ukraiński imigrant miał średnio 42,8 lat, teraz jest o 10 lat młodszy.
Większość z nich pracuje legalnie i chwali sobie możliwość zarabiania w naszym kraju, ale wraz z napływem imigrantów zza wschodniej granicy rośnie również skala oszustw i wyzysku. Wielu Ukraińców jest wykorzystywanych przez nieuczciwych pośredników, którzy za 500-600 złotych – a to za Bugiem równowartość przeciętnej miesięcznej pensji – obiecują załatwić w Polsce dobrą pracę. Niestety często zdarza się, że po przyjeździe do naszego kraju pracy wcale nie ma albo jest taka za grosze. Wtedy pośrednicy znikają, nie odbierają telefonów, nie odpowiadają na SMS-y. Kontakt się urywa, a pozostawiony na lodzie przybysz musi radzić sobie sam.
Nielegalnie zatrudnieni
Oszukują jednak nie tylko ukraińscy pośrednicy, ale również polscy pracodawcy. Potwierdzają to dane Głównego Inspektoratu Pracy, który coraz częściej sprawdza, czy polscy pracodawcy zatrudniają legalnie cudzoziemców spoza Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG), czyli tzw. państw trzecich. Mowa właśnie o przybyszach z m.in. Ukrainy, Gruzji czy Mołdawii. W zeszłym roku takich kontroli było ponad 2,7 tys., czyli o 700 więcej niż dwa lata temu i o 1000 więcej niż w 2013 r.
W latach 2010-2015 prawie 73 proc. wykazanych przypadków nielegalnego zatrudnienia i wykonywania pracy przez cudzoziemców dotyczyło obywateli Ukrainy.
Jarosław Cichoń
Choć ta liczba wyraźnie rośnie, to nadal jest to kropla w morzu. W zeszłym roku sprawdzono pracę blisko 21 tys. cudzoziemców z państw trzecich. Większość z nich (niemal 87 proc.) to Ukraińcy. To właśnie sąsiedzi zza Buga byli najliczniejszą (989 osób) grupą nielegalnie zatrudnionych cudzoziemców.
– W latach 2010-2015 prawie 73 proc. wykazanych przypadków nielegalnego zatrudnienia i wykonywania pracy przez cudzoziemców dotyczyło obywateli Ukrainy – informuje Jarosław Cichoń z departamentu legalności zatrudnienia Głównego Inspektoratu Pracy.
Najczęściej nielegalnie zatrudnieni są pracownicy w najmniejszych firmach. Zdaniem Cichonia dzieje się tak m.in. dlatego, że przedsiębiorcy chcą zaoszczędzić na kosztach pracy i np. nie zawierają umów.
– Nielegalne zatrudnienie wynika z dążenia przedsiębiorców do maksymalizacji zysków poprzez korzystanie z nielegalnej i przez to o wiele tańszej siły roboczej cudzoziemców. Przedsiębiorcy wykorzystują ich trudną sytuację i zatrudniają ich bez umowy – wyjaśnia Cichoń i przypomina, że za nielegalne zatrudnienie cudzoziemca pracodawcy grozi grzywna od 3 do 5 tys. zł. – Kary są znacznie wyższe, do 10 tys. zł, jeśli pracodawca skłoni cudzoziemca do nielegalnego wykonywania pracy podstępem. 5 tys. kary grozi też cudzoziemcom, którzy dodatkowo mogą być zobowiązani do wyjazdu z Polski. Mogą też otrzymać zakaz ponownego wjazdu na okres od roku do trzech lat – dodaje Cichoń.
Handel ludźmi
Jednak groźba kary nie odstrasza nieuczciwych przedsiębiorców. Co miesiąc do Fundacji Ternopilska z prośbą o pomoc zgłasza się około tysiąca Ukraińców. Jedną z osób, które próbują rozwiązywać ich problemy, jest Marija Jakubowycz. Jej zdaniem skala oszustw i nieludzkiego traktowania Ukraińców na polskim rynku pracy jest ogromna i ciągle rośnie.
– Mamy coraz więcej przypadków osób poszkodowanych. Od takich, którym obiecano pracę, a na miejscu okazywało się, że pracy nie ma, po takich, którzy byli po prostu sprzedawani. Obecne luki w polskim prawie są polem do patologii, które w skrajnych przypadkach trzeba nazwać handlem ludźmi – mówi Marija Jakubowycz. Dodaje, że skala nadużyć byłaby dużo mniejsza, gdyby przepisy w Polsce były lepiej skonstruowane.
Byłoby mniej nadużyć i patologii, gdyby w zatrudnieniu Ukraińców w Polsce pośredniczyły urzędy pracy w Polsce i na Ukrainie, a nie prywatne agencje, które dopuszczają się oszustw, np. obiecując za pieniądze pracę, której potem nie ma
Marija Jakubowycz
– Obecnie jest wiele białych plam, które są wykorzystywane przez nieuczciwych ludzi. Przykładem źle działającego prawa są oświadczenia, czyli zaproszenia Ukraińców przez pracodawców do Polski, które obowiązują od 2007 r. Od lat handel nimi kwitnie, bo w ich pośredniczeniu uczestniczą prywatne firmy. Byłoby mniej nadużyć i patologii, gdyby w zatrudnieniu Ukraińców w Polsce pośredniczyły urzędy pracy w Polsce i na Ukrainie, a nie prywatne agencje, które dopuszczają się oszustw, np. obiecując za pieniądze pracę, której potem nie ma – wyjaśnia Jakubowycz.
Jakubowycz radzi Ukraińcom, którzy myślą o wyjeździe do Polski za chlebem, aby nie zatrudniali się na czarno. – Ważne, aby najpierw podpisywali umowę, a dopiero potem brali się do pracy. Trzeba też pamiętać, że jeszcze przed podpisaniem umowy należy ustalić, kiedy będzie wypłacana pensja, jakie są warunki pracy, noclegu, jaka jest stawka godzinowo brutto i netto. Kiedy już pracujemy, to nie wolno zgodzić się na opóźnienia w wypłacaniu pieniędzy, bo pracodawcy często czekają, aż wiza się skończy, a Ukraińcy muszą wracać do domu. Wtedy najczęściej nie dostają zaległych pieniędzy – tłumaczy.
Pomoc dla gospodarki
Krzysztof Inglot, pełnomocnik zarządu Work Service podkreśla, że Ukraińcy są ważną częścią polskiego rynku pracy, bo zaspokajają niedobory pracownicze w sektorze produkcyjnym, budowlanym, rolniczym, transporcie czy handlu – czyli tych branżach, w których Polacy nie chcą pracować.
Potwierdza to wspomniane badanie Narodowego Banku Polskiego. Ukraińcy, którzy przyjechali do naszego kraju za pracą, znajdują ją głównie w prostych zawodach. Mężczyźni pracują najczęściej w firmach remontowo-budowlanych, a kobiety w sektorze gospodarstw domowych. Natomiast ich średnie miesięczne zarobki wynosiły około 2000 zł netto. Jedną trzecią (34,2 proc.) tej kwoty, około 680 zł, Ukraińcy wydają "na życie", czyli mieszkanie, jedzenie czy transport. Pozostałe pieniądze zwykle są oszczędzane lub wysyłane do rodzinnego kraju.
Zdaniem ekspertów Polacy powinni cieszyć się z obecności sąsiadów zza Buga w Polsce. Ich praca napędza bowiem naszą gospodarkę. – Nagły odpływ obywateli ukraińskich z naszego kraju spowodowany np. otwarciem rynku niemieckiego byłby dużym problemem dla polskich pracodawców i miałby niekorzystny wpływ na polską gospodarkę – twierdzi Inglot.
Także Michał Środa z firmy Go Work uważa, że Polska potrzebuje imigrantów. – Wykonują oni zazwyczaj prace, których Polacy podejmują się niechętnie. Największym problemem jest jednak to, że wielu z nich pracuje bez umowy, w związku z czym nie odprowadzają podatków. Zwykle nasi wschodni sąsiedzi zgadzają się pracować za niższe stawki, co zmniejsza tzw. presję płacową i spowalnia realny wzrost płac w gospodarce – uważa Środa. Podkreśla jednak, że z drugiej strony obcokrajowcy są o wiele bardziej mobilni niż Polacy, którzy znani są z tego, że niechętnie przeprowadzają się za pracą.
– Często więc imigranci m.in. z Ukrainy są ratunkiem dla pracodawców, którzy prowadzą swój biznes w regionach, w których pracowników brakuje – dodaje.
Kiedy sytuacja na Ukrainie się poprawi, to być może uda się, aby mnie tam przenieść. Marzę o tym i nie zapominam zasady mojego przyjaciela: zarabiać można wszędzie, ale żyć trzeba w domu
Aleksandr
Żyć w domu
Dowodem tego może być historia wspomnianego już Aleksandra, który po wielu miesiącach tułaczki znalazł stałe - i jak mówi - "normalne" zatrudnienie. Pracuje pod Warszawą w firmie handlującej sprzętem elektronicznym. Jest magazynierem. Odpowiada m.in. za wysyłkę zamówionego towaru.
- Nigdy wcześniej w Polsce nie spotkałem tak uczciwej firmy. Ludzie tam pracują po 15 lat - mówi Aleksandr i dodaje, że na razie pracuje na umowie zlecenie, ale szef obiecał mu umowę o pracę.
- Być może dostanę też awans na brygadzistę, bo szef mówi, że z głupio, aby facet z tyloma dyplomami biegał z wózkiem - mówi Aleksandr. Jego firma ma filię w Kijowie. - Kiedy sytuacja na Ukrainie się poprawi, to być może uda się, aby mnie tam przenieść. Marzę o tym i nie zapominam zasady mojego przyjaciela: zarabiać można wszędzie, ale żyć trzeba w domu - dodaje.
***
Artykuł powstał w ramach reporterskiego projektu o roboczej nazwie "Urobieni". Jego efektem będzie książka, zbiór reportaży o polskim kapitalizmie na rynku pracy. Jeśli chcesz opowiedzieć swoją historię dotyczącą twoich doświadczeń z pracą, pracodawcami czy też prowadzeniem firmy w Polsce, napisz do autora: m.szymaniak@tvn.pl