Wystarczy im kilka twoich kliknięć, aby poznali cię lepiej niż koledzy z pracy. 100 lajków powie im o tobie więcej, niż wie twoja matka. Komu? Firmom, które śledzą cię w sieci. Jedna z nich chwali się, że doprowadziła do Brexitu i zwycięstwa Donalda Trumpa. Jak? Wykorzystując badania młodego polskiego naukowca, na którego teraz sypią się gromy. – Ja nie zbudowałem bomby, tylko pokazałem, że ona istnieje – broni się dr Michał Kosiński, z którym udało nam się porozmawiać.
Budzisz się i pierwsze, co robisz, to chwytasz za smartfon. Logujesz się i już jesteś. Jeszcze nie wstałeś, ale już scrollujesz i lajkujesz. Zresztą robisz tak niemal non stop: w autobusie, w pracy, przy obiedzie, przed telewizorem, a w końcu w łóżku, zanim zgasisz lampkę. I tak codziennie.
Ile czasu zajmuje ci "produkcja" 100 lajków? Kilka dni czy krócej? A 300? Tydzień, a może krócej? Niech będzie, że tydzień. Te siedem dni i 300 polubień już im wystarczy, aby wiedzieć o tobie prawie wszystko. Aby poznali cię nawet lepiej niż żona, odkryli twoje tajemnice.
Ty tylko klikasz, niebieska łapka z kciukiem w górę – niby nic groźnego, jednak oni już wiedzą, że jesteś białym mężczyzną, że pracujesz tu i tu, że wolisz blondynki, że słuchasz rocka i wzruszasz się na wojennych filmach. To jeszcze nic. Wiedzą, że z żoną ci się nie układa, że nie możecie mieć dziecka, że w pracy dawno nie dostałeś podwyżki, a wygadać się pójdziesz raczej do baru niż konfesjonału. Wiedzą też, jak sprawić, żebyś na najbliższych wyborach zagłosował na tego, a nie innego polityka. Tego, który im płaci.
Bomba istnieje
Jak pisze szwajcarski tygodnik "Das Magazin", to wszystko zaczęło się od jednego człowieka, który właściwie chciał ostrzec świat przed zagrożeniem. 34-letni dr Michał Kosiński, obecnie psycholog na Uniwersytecie Stanforda, opracował metodętworzenia profili psychologicznych na podstawie zachowań na Facebooku [wywiad poniżej – red.]. Wyniki jego badań wykorzystała jednak brytyjska firma Cambridge Analytica, która reklamuje się hasłem, że "zarządza wyborami na całym świecie", a za swój największy sukces uważa doprowadzenie do Brexitu oraz zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
To nie jest moja wina. Ja nie zbudowałem bomby. Ja tylko pokazałem, że ona istnieje
dr Michał Kosiński, "Das Magazin"
Jak to możliwe, by w takiej skali wpływać na wybory ludzi? Otóż za każdym razem, kiedy klikasz "lubię to", zostawiasz cyfrowe ślady. Małe elementy układanki. Specjalnie stworzony algorytm już je analizuje, a za chwilę wyśle ci specjalną wiadomość. Może to być reklama poradni rodzinnej czy nowego filmu, a może polityczny komunikat skrojony tylko pod ciebie. Nie otrzyma go nikt inny, tylko ty, bo teraz twój głos się liczy.
W ten sposób prywatna firma np. na zlecenie polityka startującego w wyborach może bez naszej świadomości poznać nasze poglądy polityczne, religijne, orientację seksualną czy osobowość. Wystarczy, że przeanalizuje dane, które są dostępne na Twitterze czy Facebooku.
Nie masz profilu na Facebooku? Nie szkodzi. Wystarczy, że masz kartę kredytową, konto w banku czy smartfona, który śledzi twoją lokalizację. Operatorzy nie podsłuchują rozmów, ale mają informacje, z kim i jak długo rozmawiasz, komu wysyłasz SMS-y.
Jak pisze "Das Magazin", w Stanach Zjednoczonych takie dane można po prostu kupić. Zawierają one informacje m.in. o tym, czego szukamy w wyszukiwarce Google, na jakie strony wchodzimy, jakie książki czytamy, jakie robimy zakupy, czy mamy kredyt oraz gdzie spędzaliśmy wakacje.
Sztab Donalda Trumpa tylko w dniu prezydenckiej debaty z Hillary Clinton rozesłał m.in. przez Facebooka 175 tys. różnych wariacji jego argumentów
"Das Magazin"
Wpływ na myślenie
Dla zwykłego człowieka zbiór takich informacji to tylko ciekawostka, lecz dla Cambridge Analytica to prawdziwy skarb. Ich algorytmy analizują miliardy takich informacji, aby stworzyć profile naszych osobowości. Wystarczy chwila, aby z wielu cyfrowych śladów wyłonili się żywi ludzie ze swoimi zainteresowaniami, potrzebami i obawami oraz numerami telefonów i adresami zamieszkania. Dzięki takim informacjom politycy mają większy wpływ na to, co będziemy o nich myśleć i jakie decyzje podejmiemy w dniu wyborów.
Cambridge Analytica na swojej stronie internetowej podaje, że posiada portrety psychologiczne wszystkich dorosłych obywateli USA, czyli aż 220 mln ludzi (co oczywiście jest niemożliwe do zweryfikowania). To tych ludzi Donald Trump każdego dnia bombardował często sprzecznymi komunikatami. Jak podaje "Das Magazin", jego sztab tylko w dniu prezydenckiej debaty z Hillary Clinton rozesłał m.in. przez Facebooka 175 tys. różnych wariacji jego argumentów.
Wiadomości różniły się mikroskopijnymi detalami tak, aby psychologicznie mogły idealnie dopasować się do różnych odbiorców. W ten sposób Trump mógł dotrzeć do wszystkich: zwolenników, niezdecydowanych i przeciwników. Pierwszych umacniał w ich poglądach, drugich zachęcał do głosowania na siebie, a trzecim zohydzał obraz ich kandydata tak, aby zostali w domu. Skoro nie mogą zagłosować na niego, to przecież lepiej, żeby wcale nie głosowali, prawda?
Tłumienie głosów
Szef Cambridge Analytica Alexander James Ashburner Nix w rozmowie z "Das Magazin" podkreślał, że rozsyłanie komunikatów było bardzo szczegółowe. – Mogliśmy dotrzeć nie tylko do każdej wsi, ale nawet do konkretnego bloku – mówił Nix.
To właśnie w taki sposób w czasie prezydenckiej kampanii do potencjalnych wyborców Hillary Clinton mieszkających w dzielnicy Little Haiti w Miami firma Cambridge Analytica rozesłała wiadomościo aferze związanej z Fundacją Clintonów. Ta – co ustalił "New York Times" – miała przyjmować datki od rządu Algierii, który w 2010 r. wpłacił na konto fundacji pół miliona dolarów – oficjalnie na pomoc dla ofiar trzęsienia ziemi na Haiti. Nieoficjalnie: starał się o łagodniejszą ocenę przestrzegania przez siebie praw człowieka w dorocznym raporcie sporządzanym przez Departament Stanu, na czele którego stała Hillary Clinton.
Cambridge Analytica osiągnęła swój cel. Wielu wyborców postępowych, Afroamerykanów oraz młodych kobiet zostało w domach zamiast wrzucić do urny głos na Clinton. Tak właśnie "tłumi się" głosy tych, którzy mogli zagłosować na przeciwników politycznych.
Tak też przekonuje się niezdecydowanych. "Das Magazin" podaje, że od lipca 2016 r. wolontariusze sztabu Trumpa mogli korzystać z aplikacji, która pozwalała im rozpoznawać polityczne nastawienie i typ osobowości mieszkańców danego domu. Omijali więc te, w których nikogo nie mogli przekonać do głosowania na miliardera, ale za to chętnie pukali do drzwi tych, których aplikacja oznaczyła jako otwartych na jego argumenty. Co więcej, pomocnicy Trumpa dostawali też gotowe wskazówki do prowadzenia rozmowy. Dzięki zdobytym wcześniej danym wiedzieli, o co i jak zapytać, aby człowiek po drugiej stronie drzwi zaprosił ich na kawę. Kolejne sondaże pokazywały, że użyte metody działają i są bardzo skuteczne.
Nic więc dziwnego, że nastawiony na efekt biznesmen i miliarder Donald Trump, widząc doskonałe rezultaty, nie żałował Cambridge Analytica pieniędzy. Jak pisze "Das Magazin", na początku, czyli w lipcu 2016 r. zespół Nixa dostał od Trumpa 100 tys. dolarów, w sierpniu – już 250 tys., a miesiąc później – 5 mln. Łącznie firma otrzymała aż 15 mln dolarów.
Dziś wiele wskazuje na to, że sukcesu Cambridge Analytica najpewniej by nie było, gdyby nie Polak – dr Michał Kosiński. Jego metoda została wykorzystana przez Cambridge Analytica i prawdopodobnie na zawsze zmieniła sposób wpływania na decyzję wyborców.
– Moje dzieci – uważa Nix – nie będą znały czegoś takiego jak plakat reklamowy z taki samym przekazem dla wszystkich.
Rozmowa z dr. Michałem Kosińskim, psychologiem z Uniwersytetu Stanforda, który opracował metodę tworzenia profili psychologicznych na podstawie zachowań na Facebooku.
Ile polubień na Facebooku potrzeba komputerom, aby poznał nas lepiej niż własna matka czy żona?
Komputerowi wystarczy pokazać 10 lajków danego człowieka, aby był dokładniejszy niż jego znajomi z pracy. 100 lajków wystarczy, aby był dokładniejszy niż jego rodzina. A przy około 240 lajkach komputer będzie dokładniejszy od jego partnera życiowego. Taką ilość lajków niektórzy produkują w ciągu tygodnia.
Profil na Facebooku jest bardzo bogatym źródłem informacji. Możemy dowiedzieć się z niego, czym ten człowiek się interesuje, o czym rozmawia ze znajomymi, jakie ma z nimi relacje. Możemy zbadać, jaką lubi muzykę, jakie książki czyta, jakie ma poglądy religijne czy polityczne. Dzięki komentarzom, statusom, klikniętym lajkom, przynależności do facebookowych grup czy profilowemu zdjęciu możemy też dowiedzieć się, jakie ta osoba będzie miała poglądy na różne sprawy
dr Michał Kosiński
W badaniu, o które pan pyta, skupiliśmy się na tym, czy można zastąpić tradycyjną ankietę algorytmem, który będzie patrzył tylko na to, jakie ślady cyfrowe badana osoba pozostawiła po sobie na Facebooku, czyli np., co lubi, kogo ma w znajomych. Algorytm na tej podstawie przewiduje cechy osobowości badanej osoby, które do tej pory były mierzone w tradycyjnych testach. Okazało się, że może on dostarczyć nam nawet dokładniejszych informacji o badanej osobie niż jej bliscy.
Czego można dowiedzieć się z badania informacji zawartych na Facebooku?
Profil na Facebooku jest bardzo bogatym źródłem informacji. Możemy dowiedzieć się z niego, czym ten człowiek się interesuje, o czym rozmawia ze znajomymi, jakie ma z nimi relacje. Możemy zbadać, jaką lubi muzykę, jakie książki czyta, jakie ma poglądy religijne czy polityczne. Dzięki komentarzom, statusom, klikniętym lajkom, przynależności do facebookowych grup czy profilowemu zdjęciu możemy też dowiedzieć się, jakie ta osoba będzie miała poglądy na różne sprawy. Możemy też się dowiedzieć, jak wygląda struktura rodzinna danej osoby, bo listy kuzynów, rodzeństwa czy rodziców wyświetlane są na profilu.
Skąd pomysł, aby tworzyć psychologiczne portrety ludzi za pomocą Facebooka?
Psychologowie od dawna wiedzą, że obserwacja ludzi w naturalnych sytuacjach to najlepszy sposób, aby człowieka ocenić i przewidzieć jego przyszłe zachowania. W przeszłości było to bardzo trudne, bo taka osoba musiałaby być cały czas śledzona przez grupę naukowców, która zapisywałaby wszystkie jego działania. Nie dość, że byłoby to bardzo drogie, to jeszcze obiekt badań, mając cały czas towarzystwo obserwatorów, najpewniej nie zachowywałby się naturalnie. Na szczęście dziś dzięki internetowi możemy takie informacje zdobyć inaczej.
Jak?
W internecie pozostawiamy po sobie całą masę cyfrowych śladów. Każde nasze zachowanie zostaje zapisane. Takie dane mogą być wykorzystywane w różnych celach, a więc także w celu stworzenia profilu psychologicznego każdego z nas.
Jak cyfrowe ślady, które po sobie pozostawiamy np. w mediach społecznościowych, mogą być wykorzystywane do kształtowania opinii wyborców?
Tego dokładnie nie wiadomo, bo firmy, które wykorzystują psychograficzny mikrotargeting w polityce, tego nie zdradzają. Nie ujawniają też żadnych danych dotyczących swojej wydajności. A to dziwne, bo każda firma zajmująca się marketingiem chętnie chwali się wydajnością, aby przyciągnąć nowych klientów.
Zapewne bywalcy modnych lokali przy placu Zbawiciela w Warszawie nigdy nie słyszeli o problemach osób z prowincji. Nie znali ich opinii. A teraz głos tych wykluczonych z procesu politycznego osób jest mocno słyszalny.
Elity dziwią się, że nagle przybyło tyle osób z radykalnymi poglądami i uważają, że to coś nowego, ale to nieprawda. Takie osoby były zawsze, tylko ich głos wcześniej nie był słyszany przez politykówdr Michał Kosiński
Jednak pewne jest, że sama metoda ma bardzo duży potencjał. Sztaby polityków, znając nasz profil psychologiczny i demograficzny, są w stanie dotrzeć do nas z komunikatem, który do nas trafi. Nie ma wątpliwości, że znajomość czyjejś osobowości pozwala im wejść w dużo lepszą relację. Uważam, że taki spersonalizowany marketing polityczny ma wiele zalet.
Jakich?
W przeszłości polityk, przekazując informacje za pomocą tradycyjnych mediów, musiał wybrać jedną bardzo krótką wiadomość, którą chciał się podzielić ze społeczeństwem. Siłą rzeczy musiała ona być wycelowana w przeciętnego wyborcę. Jednak istnieje wielu ludzi, którzy nie byli zainteresowani tym, co trafiało do przeciętnego wyborcy.
Programy polityczne są szerokie. Trudno je skompresować do trzech-czterech zdań, które polityk może powiedzieć na wizji. Personalizowany marketing daje politykom szansę na rozmowę z każdym wyborcą z osobna, do tego w taki sposób, aby przekaz trafiał do tej konkretnej osoby, odnosił się do jej życia, był dla niej wartościowy i interesujący.
Może pan to zilustrować na przykładzie?
Jeżeli ktoś żyje w dużym mieście, to najpewniej nie interesuje go polityka rolna. Co więcej, przeciętny mieszkaniec miasta nie ma wiedzy, aby ocenić, czy propozycja dotycząca np. upraw kukurydzy jest dobra, czy też zła. Jeśli więc polityk będzie mógł rozmawiać bezpośrednio z każdym wyborcą, pozna jego miejsce zamieszkania, zawód, cechy osobowości, to będzie mógł dotrzeć do każdego wyborcy z interesującym go komunikatem. To też zysk dla wyborcy, bo będzie w stanie ocenić, czy polityk może zaoferować mu coś, co do niego trafia, i czy ta propozycja ma sens.
Co więcej, taki wyborca, który wysłucha już takiej dostosowanej do jego potrzeb oferty, będzie mógł od razu odpowiedzieć politykowi np. w mediach społecznościowych. W przeszłości politycy byli oddzieleni od wyborców murem swoich doradców, a ze świata słyszeli tylko to, co powiedział im sztab. Dziś np. Donald Trump, którego osobiście nie jestem wielbicielem, uczestniczy w mediach społecznościowych w taki sposób, jakby wychodził do wyborców i wprost z nimi rozmawiał. Pokazuje im, jaki jest. Oczywiście możemy go lubić albo nie lubić, mnie osobiście forma jego wypowiedzi i niektóre opinie przerażają, ale dobre jest to, że on stara się z ludźmi bezpośrednio rozmawiać.
Takie spersonalizowane komunikaty od polityków mogły zaktywizować tych, którzy zwykle nie chodzą na wybory?
W każdym społeczeństwie jest rzesza ludzi, którzy nie byli zainteresowani wyborami. Wielu z nich myślało, że polityka nie jest dla nich, bo politycy nie mówili nic, co miałoby znaczenie w ich życiu. Teraz, dzięki spersonalizowanym komunikatom, politycy mogą ich przekonać, że wybory to także ich sprawa. To właśnie dzieje się teraz w świecie polityki. Cała rzesza obywateli, która przez lata była wykluczona z procesu politycznego, doszła do głosu.
Jeżeli ktoś za pomocą odpowiedniego algorytmu może przeanalizować nasze wypowiedzi na Facebooku, historię wyszukiwania w przeglądarce, czy sprawdzić, czego słuchaliśmy na Spotify, to uzyskane w ten sposób informacje dadzą mu wiedzę o naszych intymnych cechach. Jeśli te cechy są w danym kraju nielegalne, to może się to skończyć dla takiej osoby tragicznie
dr Michał Kosiński
Zapewne bywalcy modnych lokali przy placu Zbawiciela w Warszawie nigdy nie słyszeli o problemach osób z prowincji. Nie znali ich opinii. A teraz głos tych wykluczonych z procesu politycznego osób jest mocno słyszalny.
Elity dziwią się, że nagle przybyło tyle osób z radykalnymi poglądami i uważają, że to coś nowego, ale to nieprawda. Takie osoby były zawsze, tylko ich głos wcześniej nie był słyszany przez polityków.
To plusy, ale są też minusy używania takich metod. Sam oznacza pan swoje naukowe publikacje ostrzeżeniem, że ich użycie zagraża ludzkiej wolności. Dlaczego?
To prawda. Problem z metodami, które opracowałem, jest taki, że intymne cechy psychologiczne danego człowieka i jego dane demograficzne mogą być odkrywane bez jego świadomości. Oznacza to, że np. prywatna firma czy rząd mogłaby odkryć nasze poglądy polityczne, religijne, orientację seksualną, osobowość, inteligencję itd., analizując cyfrowe dane, które są dostępne np. na Twitterze czy Facebooku.
Wiele firm zajmuje się zbieraniem takich danych, aby następnie nimi handlować. Obecnie wymiana takimi bazami danych odbywa się na masową skalę bez świadomości tych, których to dotyczy.
Jakie to może mieć konsekwencje?
W wolnym świecie zachodnim może skończyć się to tym, że otrzymamy dostosowane do nas wiadomości i politycy będą mieli większy wpływ np. na to, co będziemy o nich myśleć, ale większy problem jest w krajach mniej wolnych i demokratycznych. Jeżeli ktoś za pomocą odpowiedniego algorytmu może przeanalizować nasze wypowiedzi na Facebooku, historię wyszukiwania w przeglądarce czy sprawdzić, czego słuchaliśmy na Spotify, to uzyskane w ten sposób informacje dadzą mu wiedzę o naszych intymnych cechach. Jeśli te cechy są w danym kraju nielegalne, to może się to skończyć dla takiej osoby tragicznie. W Arabii Saudyjskiej czy Rosji odkrycie informacji o tym, że ktoś jest homoseksualistą czy ateistą, może skończyć się więzieniem lub nawet karą śmierci.
Kiedy opracowywał pan swoje badania, z intratną propozycją zgłosiła się do Pana firma SCL. Jej z kolei podlega firma Cambridge Analytica, która chwali się, że stoi za sukcesem Brexitu i zwycięstwem Trumpa. Chcieli wykorzystać pańską metodę i dobrze zapłacić. Odmówił jej pan, dlaczego?
Moje badania są publiczne dostępne, moje wyniki publikuję w magazynach naukowych. Każda osoba może z nich skorzystać, a więc nikt w tym celu nie musi ze mną współpracować.
Dlaczego wtedy odmówiłem? Po pierwsze ta propozycja nie wydawała mi się ciekawa; nauka cieszy mnie bardziej niż projekty komercyjne. A po drugie wydała mi się wątpliwa etycznie. Bardzo kłopotliwe było to, że firma zajmowała się politycznym doradztwem. Zdecydowałem się trzymać od tego z daleka.
Mimo to firma wykorzystała pańską metodę w kampaniach wyborczych, doradzając politykom?
Dowiedziałem się o tym z prasy. Oczywiście nie byłem z tego zadowolony. Użyto tej metody w sposób bardzo nieetyczny, bo dane o ludziach zostały zebrane bez ich zgody i wiedzy. Również bez ich zgody stworzono ich profile psychologiczne. Mam wątpliwości, czy to było legalne. To bardzo przykry przykład tego, jak nie powinno się wykorzystywać tego modelu w praktyce.
Zarząd tej firmy otwarcie mówił o swoich metodach.
Z jednej strony to dobrze, bo wiemy o tym i możemy o tym dyskutować, dzięki czemu wyborcy będą lepiej poinformowani i być może będą głosowali na polityków, którzy nie tylko nimi nie manipulują, ale także polityków, którzy chcieliby chronić wyborców przed utratą prywatności i nieetycznym postępowaniem firm. Jednak z drugiej strony to, że ta firma się tak chwaliła swoimi osiągnięciami, wskazuje na to, że ludzie, którzy tam pracują, nie zdawali sobie nawet sprawy z nieetyczności swojego postępowania.
Oczywiście ta technologia, jak każda, ma swoje złe i dobre strony. Od człowieka zależy, jak zostanie wykorzystana. Dzięki niej można ludziom ułatwić życie, ale również innym osobom można je zniszczyć
dr Michał Kosiński
Czy użycie tej metody mogło wpłynąć na decyzje wyborców przy referendum w sprawie Brexitu lub też w wyborach prezydenckich w USA?
To na pewno miało wpływ na decyzje wyborców. Jednak trzeba pamiętać o tym, że obydwie strony politycznego sporu takie działania stosują. To przecież Barack Obama osiem lat temu był pierwszym, który na szeroką skalę korzystał z podobnych metod. Powtórzę: uważam, że samo to, że politycy starają się personalizować komunikaty dla konkretnych wyborców, nie wydaje mi się czymś złym. Natomiast bardzo złe jest to, kiedy ta personalizowana informacja jest opracowana na podstawie profilu, który został stworzony za naszymi plecami i bez naszej zgody.
Czy dzięki tej metodzie firma Cambridge Analytica mogła kreować potrzebę głosowania na konkretnego kandydata, np. Donalda Trumpa?
Oczywiście to jest możliwe. Cały proces rozmowy z wyborcą odbywa się po to, aby tego wyborcę do swoich poglądów przekonać i zachęcić do głosowania. To kluczowe założenie systemu demokratycznego. Władza nie mówi nam, na kogo głosować, ale politycy rozmawiają z obywatelami po to, aby przekonać ich do swoich poglądów.
Jednak prowadzenie tej rozmowy miało także na celu zniechęcenie do pójścia na wybory. A to już nie jest proces demokratyczny, kiedy np. robi się wszystko, łącznie z obrzydzeniem kontrkandydata, aby obywatel został w domu.
W zupełności się zgadzam. Zniechęcanie do pójścia na wybory, utrudnianie im uczestniczenia w procesie demokratycznym jest absolutnie niedopuszczalne. Jednak w Stanach Zjednoczonych nie tylko szeroko rozumiany polityczny marketing jest do tego wykorzystywany. Bywa, że ubogim osobom utrudnia się dostęp do głosowania poprzez to, że w kolejkach do urn wyborczych trzeba stać niekiedy cztery-pięć godzin, aby wrzucić głos. Wiele osób nie może sobie na to pozwolić, gdy np. ma dzieci i pracę na karku, więc nie ma czasu, aby w takiej kolejce tkwić.
W przyszłości prywatności będzie coraz mniej. Rządy i firmy prywatne będą wiedziały o nas coraz więcej. Także te rzeczy, które dziś staramy się ukryć, jak np. orientacja seksualna czy poglądy religijne. Dlatego pewne jest, że politycy będą wykorzystywali personalizowane wiadomości, aby przekonać nas do osób czy rzeczy, do których inaczej by nas nie przekonali. Niestety najpewniej nie ma przed tym ratunku
dr Michał Kosiński
Czy pańskim zdaniem wykorzystanie metod związanych z mikrotargetingiem politycznym może zagrażać demokracji?
Oczywiście ta technologia, jak każda, ma swoje złe i dobre strony. Od człowieka zależy, jak zostanie wykorzystana. Dzięki niej można ludziom ułatwić życie, ale również innym osobom można je zniszczyć.
W przeszłości poradziliśmy sobie z dużo groźniejszymi technologiami, czyli np. energią jądrową, którą można wykorzystywać do produkcji energii, lecz także masowej zagłady. Dlatego myślę, że poradzimy sobie również z algorytmami, jednak aby tak się stało, należy o tym rozmawiać.
Nie boi się pan, że ta technologia będzie wykorzystywana tylko w nieetyczny sposób?
Oczywiście, że się tego boję. Dlatego za swój obowiązek uważam mówienie nie tylko o dobrych, ale i złych konsekwencjach takich technologii. Trzeba też pamiętać, że niezależnie od tego, czy przeprowadziłbym swoje badania, czy też nie, firmy zajmujące się marketingiem politycznym i tak prędzej czy później wykorzystałyby ogromne ilości cyfrowych danych, które po sobie pozostawiamy w sieci.
Zatem dobrze się stało, bo politycy, prawodawcy i obywatele nie wiedzieliby, że jest to możliwe. A bez takiej świadomości byłoby nam trudniej się uchronić przed negatywnymi konsekwencjami tych technologii w przyszlości. Gdybyśmy nie publikowali takich badań, to nie rozmawialibyśmy dziś na ten temat, a firmy i tak wykorzystywałyby taką technologię w swoich działaniach.
Jaką rolę ta technologia będzie odgrywała w przyszłości?
W przyszłości prywatności będzie coraz mniej. Rządy i firmy prywatne będą wiedziały o nas coraz więcej. Także te rzeczy, które dziś staramy się ukryć, jak np. orientacja seksualna czy poglądy religijne. Dlatego pewne jest, że politycy będą wykorzystywali personalizowane wiadomości, aby przekonać nas do osób czy rzeczy, do których inaczej by nas nie przekonali. Niestety najpewniej nie ma przed tym ratunku, zapewne przegraliśmy wojnę o prywatność. Dlatego z nadzieją musimy budować tolerancyjne społeczeństwo oraz stawiać na edukację, bo dobrze wykształconego wyborcę dużo trudniej zmanipulować i przekonać do nierozsądnej decyzji.
Dziękuję za rozmowę.
Zobacz rozmowę z dr. Michałem Kosińskim. Ten polski naukowiec stworzył algorytm, który na podstawie polubień z Facebooka automatycznie tworzy portret psychologiczny. Materiał programu "Dzień dobry TVN". Zobacz całość: