Stosunki polsko-ukraińskie w ostatnich dniach wydają się przeżywać jeśli nie kryzys, to co najmniej tygodnie pełne napięcia. Swój pogląd na historyczne spory – bo to historia najbardziej dzieli oba narody – w Magazynie TVN24 przedstawia Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce.
Co się stało, że po długoletnim dialogu, którego symbolem stali się prymas Józef Glemp i zwierzchnik grekokatolików, arcybiskup Myrosław Lubacziwkij, dochodzimy do ściany czy raczej przepaści?
Na Ukrainie w polityce pamięci mamy do czynienia z periodycznymi "trzęsieniami ziemi". Po dojściu do władzy Wiktora Janukowycza miały miejsce wydarzenia, które pośrednio wywierały wpływ na kwestię wołyńską. Od 2006 r. komunistka Olga Ginzburg stanęła na czele archiwów, a ukraińskim Instytutem Pamięci Narodowej zaczął kierować historyk, członek Komunistycznej Partii Ukrainy, Walerij Sołdatenko. Doszło do negowania ludobójczego charakteru Wielkiego Głodu z lat 1932-33 (ok. 5 mln. ofiar). Kijów coraz bardziej wpisywał się w moskiewski koncept przeszłości – Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, wychwalania sowieckiego ruchu partyzanckiego z okresu II wojny światowej (okólniki w tej sprawie rozsyłano m.in. do ambasady w Polsce).
Od lat 90. na Ukrainie wzrasta aktywność w sferze pamięci pozarządowych inicjatyw, w tym Ukraińców wysiedlonych z Polski. Pamięć o dramacie z lat 1944-46, akcji "Wisła", ukraińskich ofiarach na Wołyniu i Galicji Wschodniej, sytuacji w II RP, zyskiwała prawo bytu w ukraińskiej przestrzeni publicznej. Niedawno upubliczniono np. dokument o rozstrzeliwaniu na rozkaz marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza w 1938 r. Ukraińców, którzy walczyli w obronie Zakarpackiej Ukrainy. O ile w Polsce temat był częściowo znany, mówił o tym prof. Ryszard Torzecki, dla ukraińskich historyków to odkrycie.
Wraz z odradzaniem się pamięci o tragedii nie tylko etnicznych Ukraińców, ale też Polaków, krymskich Tatarów, Żydów odradzała się po latach totalitaryzmu pamięć o Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Ze względu na okoliczności była to często bezkrytyczna pamięć. Dodatkowym elementem była aktywność – podobnie jak to miało miejsce w innych postsowieckich krajach: Estonii, Łotwie, Litwie – środowisk kombatanckich i emigracyjnych kultywujących przedwojenny model patriotyzmu oraz akcentujących potrzebę zwalczania sowieckiego i postsowieckiego modelu przeszłości.
Presja Rosji
Na te aspekty pamięci i w końcu na politykę pamięci miała przeogromny wpływ presja Rosji oraz niegasnąca aktywność postkomunistycznych i prorosyjskich sił. Działania prorosyjskiej agentury wpływu były obecne przez 25-letni okres ukraińskiej niepodległości. Na odcinku polsko-ukraińskim jej aktywizacja była szczególnie widoczna w 2013 r. Aktywność deputowanego Partii Regionów, obecnie obywatela Rosji Wadyma Kołesniczenki, Igora Markowa, uciekiniera z Odessy, byłych kagiebistów jak Zorż Dygas, nie ograniczały się do Ukrainy. Podjęli oni współpracę z PSL oraz ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim m.in. przy organizacji kijowskiej wystawy o Wołyniu, konferencji prasowej, wizycie Kołesniczenki w Sejmie RP w trakcie debatowania nad uchwałą w 70. rocznicę rzezi wołyńskiej w 2013 r. Z Kołesniczenką spotykali się liczni czołowi polscy politycy, przywiózł do Warszawy propozycję Partii Regionów i komunistów, by wspólnie wystąpić przeciwko "odradzaniu się faszyzmu na Ukrainie".
Wspomniane wydarzenia oraz lawirowanie władz ukraińskich w okresie prezydentury Leonida Kuczmy między kilkoma – często sprzecznymi – modelami przeszłości (postsowieckim, nacjonalistycznym i liberalnym), silny zwrot w stronę Rosji po 2010 r. – to współczesne składowe budujące ukraińską wrażliwość na historię. Odnosi się to również do kwestii Wołynia, polskich ofiar i artykułowanych ze strony RP od lat 90. oczekiwań.
Wołyńskie manipulacje. Polskie białe plamy
Do tego obrazu ukraińskiego chaosu wokół wyboru modelu przeszłości warto dodać przykłady nierozliczenia się z białych plam z lat 40. z polskiego podwórka. Nie po to, by usprawiedliwiać stronę ukraińską, ale by pokazać, że stronie, która często operuje wielkimi kwantyfikatorami – "pojednania w prawdzie", "zadośćuczynienia ofiarom", poczuciem wyższości etycznej ("my uporaliśmy się z prawdą o Jedwabnem"), też można niejedno zarzucić. Dwaj byli premierzy Leszek Miller i Jarosław Kaczyński bronią klasycznej stalinowskiej deportacji – akcji "Wisła". To polska strona zerwała w 2009 r. "prezydencki" schemat upamiętniania przeszłości. Po naciskach kresowian nie doszło do odsłonięcia z udziałem prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki pomnika Ukraińców, którzy zginęli 10 marca 1944 r. z rąk Armii Krajowej w Sahryniu na Lubelszczyźnie.
Sahryń to dla Ukraińców symbol tragedii kilkudziesięciu ukraińskich wsi spacyfikowanych przez Armię Krajową i Bataliony Chłopskie. Po 1989 r. w Polsce żaden zbrodniarz wojenny z Urzędu Bezpieczeństwa, Ludowego Wojska Polskiego, Wojsk Ochrony Pogranicza, Milicji Obywatelskiej czy oddziałów partyzanckich różnych orientacji nie stanął przed sądem za zbrodnie na ukraińskich cywilach. Przeciwnie – w 1997 r. nowelą ustawy o kombatantach tzw. utrwalacze walczący z UPA pozostali kombatantami, za kombatantów uznano en bloc także Polaków z Istriebitielnych Batalionów (bataliony szturmowe) podległych NKWD/MGB (choć zapewne niejeden z nich miał na rekach krew ukraińskich cywili). W 2013 r. pod pretekstem, iż odchodzą ostatni świadkowie mordów na Polakach, instytucje państwa (przede wszystkim IPN) i media głównego nurtu włączyły się w bezprecedensowe nagłaśnianie tezy o ludobójstwie na Wołyniu.
Dialog ze stroną ukraińską zawieszono, sprawa uchwały stała się elementem walki politycznej w Sejmie i Senacie. Oprócz sfery polityki Wołyń, kwestia ofiar z rąk ukraińskich, stała się również fundamentem uproszczonej narracji, do niedawna właściwej wyłącznie tzw. środowiskom kresowym, kombatanckim czy też marginalnym ugrupowaniom politycznym. O ukraińskich mordach na Wołyniu i w Galicji, wbrew twierdzeniom środowisk kresowych i publicystów, można było w Polsce przeczytać już w latach 50. O cierpieniach Polaków pisano we wspomnieniach sowieckich dowódców komunistycznych oddziałów partyzanckich.
Pod presją dat
Obecnie aktywnie lansuje się tezy o: "całkowitym nieistnieniu tematu w PRL", "traktowaniu w ostatnich latach kresowiaków jak rodzin katyńskich w PRL", "zamiataniu po 1989 r. tematu pod dywan", "dwukrotnym zabijaniu". Tymczasem od lat 60. pojawiły się wspomnienia polskich partyzantów Wincentego Romanowskiego – "Kainowe Dni", Józefa Sobiesiaka – "Przebraże", "Ziemia płonie", wspomnienia Mikołaja Kunickiego. Te pozycje wznawiano wielokrotnie, ukazywały się w wielotysięcznych nakładach. Lata 80. to wysyp literatury wspomnieniowej, monografii oraz prac Edwarda Prusa. Kwestia zbrodni UPA była również poruszana w prasie. Komuniści manipulowali tematem Wołynia, ale go całkowicie nie zabraniali. Literatura wspomnieniowa, a nie tylko osobiste doświadczenia Polaków, tworzyły podwaliny pod dzisiejsze emocje.
Klasyk mawiał: jeżeli fakty się nie zgadzają, tym gorzej dla faktów. Śledztwa dotyczące zbrodni przeciwko Polakom prowadziła jeszcze Główna Komisja Badań Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, potem przejął je Instytut Pamięci Narodowej (do tych ustaleń odwołują się dzisiejsi orędownicy tezy o ludobójstwie), pracę Ewy Siemaszko "Ludobójstwo…" sfinansowała kancelaria prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. Kwaśniewski wspólnie z Kuczmą odsłonili w 2003 r. pomnik Polaków w Porycku/Pawliwce na Wołyniu. Prawdą jest natomiast, że zarówno elity polityczne Ukrainy, jak i Polski (przy czym polskie znacząco mniej) podchodziły do problemu rozliczenia historycznych kwestii głównie pod presją dat. Po rocznicowych przesileniach zapominano o dalszych krokach ku rzeczywistemu pojednaniu, m.in. o wspólnym pomniku ofiar, naturalną śmiercią umarło Forum Partnerstwa. Miało miejsce zamrożenie dialogu, z którego skorzystały środowiska propagujące konfrontacyjny model pamięci. Sprawa nabrała nowego znaczenia po wydarzeniach na Majdanie i zwrocie Ukrainy ku Europie.
Manipulacje w kwestii wołyńskiej mają różny wymiar. Chodzi np. o zawyżanie liczby polskich ofiar (100 tys., 200 tys. 500 tys.) Inną kwestią jest "kanonizowanie" terminu "ofiary akcji odwetowych" w odniesieniu do Ukraińców, choć w żadnym kodeksie karnym nie ma takiej kategorii prawnej, nie ma takiego pojęcia w etyce. Mimo to IPN nie podjął ani jednego śledztwa w sprawie zabójstw Ukraińców na Wołyniu czy w Galicji Wschodniej. Z kolei w przypadku zbrodni na terenie Polski sprawy były szybko umarzane lub zawieszane (np. sprawa Sahrynia). Są też inne tematy tabu.
Z grona kresowian wyłączono np. osoby skłonne dostrzegać ukraińskie racje (Jacka Kuronia, Jerzego Litwiniuka, zdarzało się, że i prof. Władysława Filara). Ton w Polsce od końca lat 90. zaczęła nadawać grupa "jedynych prawdziwych kresowian" i ich sojuszników. Zdarzali się wśród nich, oprócz rzeczywistych świadków mordów i badaczy, oficerowie Informacji Wojskowej i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, agent radzieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) i Służby Bezpieczeństwa PRL czy osoby niewidzące sprzeczności w propagowaniu polskiego ultrapatriotyzmu i współpracy z byłym oficerem KGB.
Spojrzenie Ukraińców z Polski
Ukraińskie ofiary Chełmszczyzny, pacyfikacji z lat 1944-46, akcji "Wisła" zaistniały w polskiej przestrzeni publicznej dopiero w okresie Solidarności. W kwestii ofiar konfliktu nie ma symetrii, polskich było o wiele więcej, dziwi jednak prawie całkowity brak empatii wobec śmierci ponad 20 tys. ukraińskich współobywateli. Według obliczeń ukraińskich historyków z Polski w latach 1939-1947 na ziemiach obecnej RP z rąk polskich zginęło ok. 12 tys. ukraińskich cywili. Nie znam miejsca, w którym przedstawiciele władz oddaliby hołd tym osobom, w którym zbudowano pomnik (oprócz dwóch mogił na Ukraińskim Cmentarzu Wojskowym w Pikulicach).
Mamy natomiast rondo Ofiar Wołynia w Przemyślu, rekonstrukcję rzezi w Radymnie, tj. miejscach, gdzie w okolicach masowo ginęli także Ukraińcy, obywatele RP, potem PRL. Tak jak w PRL za kresy miały uchodzić Bieszczady, tak teraz lokalną historię pogranicza ma zastąpić wołyńska martyrologia. Stąd zapewne propogromowe ostrzeżenie prezydenta Przemyśla, że dopóki Ukraińcy nie przeproszą za Wołyń, mniejszość nie zazna spokoju. 26 czerwca w Przemyślu doszło do ataku na ukraińską procesję. Jako argumentu uzasadniającego agresję wobec mniejszości ukraińskiej używa się niejednokrotnie faktu traumy ludzi o kresowych korzeniach. Z tego powodu ma miejsce wzmacnianie fałszywej symetrii – Polacy ginęli okrutnie, Ukraińcy w humanitarny sposób. Okazuje się też, że trauma ukraińskich mieszkańców np. Stargardu Szczecińskiego, w którym znaleźli się byli mieszkańcy wsi Terka w Bieszczadach (w tym roku minęła 70. rocznica okrutnego mordu dokonanego przez WOP), świadków palenia żywcem, tortur nie może być obecna w polskim dyskursie, można by rzec: nie ma w Polsce prawa bytu. Całość przestrzeni ma wypełnić jednostronna wołyńska narracja.
W dobie kwestionowania ustaleń odnośnie zbrodni w Jedwabnem, zbrodni w Pawłokomie (emisja reportażu w TV Trwam z udziałem m.in. księdza rzymskokatolickiego), silnego etnocentryzmu różnych środowisk w Polsce, coraz mniej pozostaje nadziei na realne pojednanie. I winna jest nie tylko ukraińska strona i Wołodymyr Wiatrowycz.
Nie ma winnych albo co nas czeka
Mimo niewspółmiernych do ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej środków i kadr polski IPN nie przyczynił się w znaczący sposób do chociażby częściowego obniżenia napięcia. Program rzetelnego policzenia ofiar się ślamazarzy, na długo zaniechano dialogu z ukraińskim partnerem. Łukasz Kamiński oraz Andrzej Kunert (z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa) położyli natomiast w 2013 r. ogromne zasługi pod obecną jednostronną debatę wokół Wołynia. W 2013 r. w Sejmie ówczesny premier Donald Tusk przestrzegał, iż w razie przyjęcia przez Sejm terminu ludobójstwo w odniesieniu do Wołynia może pojawić się problem uznania za takowe także akcji "Wisła".
W dokumentach śledztwa dotyczącego zbrodni w Pawłokomie stwierdzono, że nosiła ona ludobójczy charakter. Perspektywa "festiwalu ludobójstw" stała się na nowo realna. Za ochłodzeniem w relacjach z Ukrainą, rozpaleniem emocji wokół przeszłości, jak twierdzą badacze, mogą pójść akty agresji przeciwko Ukraińcom. Że nie jest to teoria, uzmysłowiły wydarzenia w Przemyślu, trwająca od 2015 r. akcja niszczenia i profanowania ukraińskich grobów.
Wszystko to dzieje sięw czasie, gdy Ukraina zmaga się z agresją Rosji, a Polska coraz częściej jest przedmiotem nie tylko wojny informacyjnej, ale także konkretnych pogróżek ze strony rosyjskich polityków i wojskowych. Aby wyjść z zaklętego kręgu win, potrzeba szerszego spojrzenia na traumy z przeszłości, tak jak postulowali w 2013 r. prof. Tomasz Stryjek i Andrij Portnow, odwołania się do doświadczeń innych narodów. Przykładem może być uporanie się przez państwo niemieckie i Czechy z pamięcią czeskich masowych mordów na cywilnych Niemcach w 1945 r. Niemiecka polityka wobec ziomkostw Niemców z Czech, stosunek do ich żądań są warte uwagi. To, czego dziś doświadczamy w Polsce, wiele mówi o igraniu od dłuższego czasu polityków głównego nurtu z ogniem nacjonalizmu. Skutki już widać – antyukrainskie wystąpienia, pod pozorem obchodów rocznicy Wołynia, są już tam, gdzie ich wcześniej nie było – w Białymstoku, Chełmie. Czy ktoś modeluje skutki? Pytanie pozostaje retoryczne.