Przedstawiamy dwugłos w głośnej ostatnio sprawie karmienia piersią w miejscach publicznych.
Marek Migalski (politolog, były europoseł)
Wbrew pozorom dyskusja o publicznym karmieniu piersią, tocząca się w Polsce od kilku dni, nie jest ani marginalna, ani niepoważna. W istocie dotyczy fundamentalnej kwestii – zakresu wolności i zasad współżycia społecznego.
Zwykła fizjologia, jak puszczanie bąków
Zwolennicy tego procederu mają swoje poważne racje – to interes dzieci do bycia sytymi oraz matek do dbania o swoje pociechy. Karmienie piersią jest zdrowe i jest zwykłą czynnością fizjologiczną. Tyle tylko, że dokładnie to samo można powiedzieć o pluciu, sikaniu czy puszczaniu bąków. One także są zdrowe dla nas i także są jak najbardziej naturalne. A jednak umówiliśmy się, że oddajemy się im na postronności. Żeby było jasne – to my się tak umówiliśmy, bo inni umówili się inaczej. Na przykład Niemcy dopuszczają publiczne puszczanie wiatrów, Chińczycy plucie, a Hindusi oddawanie moczu. Taka konwencja. Zaakceptowana przez większość.
I właśnie o tę akceptację tu idzie. Bowiem są ludzie w Polsce, którym może przeszkadzać proceder karmienia piersią w miejscach publicznych – o to przecież toczy się sprawa w gdańskim sądzie. Czy ich wrażliwość można zupełnie pominąć? Czy oni się nie liczą? Z reakcji na moje twitty i wpis na FB wynika, że niestety tak – ich prawa muszą zostać podporządkowane prawom matek i ich dzieci. I to bezwzględnie. Pod karą grzywny. I w procesie sądowym.
Po stronie matek i ich dzieci uformował się ciekawy sojusz lewicowo–prawicowy. Najdonioślej krzyczą o tym politycy i publicyści związani z lewicą właśnie. Dla nich jest to test naszej europejskości, otwartości, prozachodniości, tolerancji i nowoczesności. Atakują każdego zgłaszającego wątpliwości i okładają po głowie epitetami, bowiem nie może być tak, że coś na Zachodzie już jest, a u nas jeszcze nie. To typowe zachowanie naśladowcze, wspaniale sparodiowane przez Gombrowicza w opisie rodziny Młodziaków.
Ale mają oni wsparcie także w prawicy. Jej przedstawiciele równie zażarcie bronią prawa do publicznego karmienia piersią, ale wyprowadzają swoją postawę ze źródeł zgoła innych. W ich perspektywie takie uwagi jak moje, uderzają w godność Matek Polek ciężko wychowujących przyszłych patriotów. Oni chcą dopuszczenia do publicznego karmienia, bo to buduje nasz naród, umacnia świętą rodzinę, pomaga w powstawaniu z kolan i skutkuje odbudowywaniem się Polaków jako nacji. Uświęcają więc ten akt, sakralizują go, nadają mu metafizyczny wprost wymiar.
Obie te narracje są jednak w istocie podobne – i lewica, i prawica chcą narzucić reszcie społeczeństwa jakieś zachowania przy pomocy medialnego młotkowania oraz wyroków sądowych. Ich racja jest tak oczywista i silna, że nie chcą dyskutować z tymi, którzy mają inny pogląd. I chcą zawrzeć jakiś sensowny kompromis.
Właśnie kompromis. Bo na dochodzeniu do konsensusu polega liberalna demokracja, której przynajmniej część z dyskutantów werbalnie chce. Nie na narzucaniu swojej woli i wizji reszcie społeczeństwa, nawet gdyby owa reszta miała być mniejszością, ale na dochodzeniu do wspólnego stanowiska.
Parawany dla karmiących
To zaś wymaga rozmowy i uznania równości racji prezentowanych w tym sporze. Bo kompromis jest możliwy. Na przykład mógłby on polegać na wyodrębnieniu w restauracjach specjalnego kącika dla matek, gdzie mogłyby nakarmić swoje dzieci; albo na ustawianiu parawanów; albo stosowaniu chust zakrywających biust. Wszyscy byliby szczęśliwi – dzieci, matki i inni klienci restauracji.
Ale to wszystko wymaga zgody, porozumienia, rozmowy, konsensusu. Łatwiej jest wymóc na mniejszości swoją wolę i zmusić ją do zaakceptowania takich rozwiązań. Oraz obostrzyć je sankcjami karnymi. Ale to bardzo dalekie od idei liberalnego państwa prawnego. Bardzo odległe od ideału wspólnoty, w której wszyscy czują się dobrze. Prościej medialnym i sądowym młotkiem wybić przeciwnikom ich poglądy z łbów.
Kwestie kulturowe są wynikiem przyjętej konwencji. Na jej właśnie podstawie uznajemy, że facet maszerujący przez Monciak z obnażonym torsem jest "nie halo". A także matka przewijająca kupę dziecka w autobusie. Umówiliśmy się także, że w restauracjach nie jemy palcami (chyba że w fast foodach) oraz nie pierdzimy, nie plujemy na podłogę i nie sikamy przed wejściem. Dokładnie takiej samej zgody wymaga kwestia publicznego karmienia piersią. O ile nie wzbudza ono sprzeciwów wtedy, gdy dokonuje się w parku czy na spacerze, o tyle może wzbudzać kontrowersje jeśli odbywa się metr od naszego stolika, gdy akurat mamy romantyczną randkę. Obie strony sporu powinny zrozumieć racje swoich oponentów.
Ale na razie bardzo daleko od tego – „obóz laktacyjny”, prawicowo-lewicowy, czuje się w mocy niszczyć każdą debatę i każdą próbę zawarcia sensownego kompromisu. Chce na wszystkich wymóc pełną realizację swoich postulatów i to pod groźbą linczu medialnego i procesów sądowych. Pokazuje idealnie, jak debata publiczna nie powinna wyglądać. Przynajmniej w kraju, który szczyci się wartościami wielowiekowej wolności i demokracji.
Sergiusz Pinkwart (dziennikarz, ojciec, podróżnik)
Były polityk, ale bardzo popularny twitterowiec, poszedł na obiad do restauracji i wyszedł zgorszony. Ponieważ jest bardzo nowoczesny i choć w stanie spoczynku to ciągle „online”, więc nie omieszkał podzielić się ze światem swoją refleksją. Otóż zgorszył go – jak to nazywa – „incydent w restauracji”, polegający na tym, że pewna kobieta karmiła tam dziecko. Piersią. Pan Marek Migalski poczuł się oburzony, bo karmienie piersią kojarzy mu się wprost z sikaniem i puszczaniem bąków. Naprawdę!
Sikanie i puszczanie bąków też są naturalne, a jednak umówiliśmy się, że nie oddajemy się im publicznie. 1/2
— Marek Migalski (@mmigalski) 3 sierpnia 2016
Sądowa wojna wydaje mi się realizacją dziwnych pragnień tej pani. Wszystko można rozwiązać kompromisowo. Bez chamówy i procesów.
— Marek Migalski (@mmigalski) 3 sierpnia 2016
Rozumiem argumenty karmiących matek. Ale fajnie byłoby, gdyby one rozumiały tych, którzy nie chcą oglądać ich cycków. #Kompromis
— Marek Migalski (@mmigalski) 3 sierpnia 2016
W sieci – to trzeba przyznać – zawrzało. Sporo osób trzymało z Migalskim sztamę. Co tam baby będą nam przed nosem cyckami machać! Inni się oburzali za niestosowność porównania. Ale i tak były europoseł poczuł się zlinczowany i z fejsbukowej trybuny wygłosił płomienną mowę, która w założeniu miała sprawę załagodzić. Nie, Migalski nie wycofuje się z fekalnych porównań. On proponuje dyskusję. Chce, żebyśmy się umówili, czy karmienie piersią w publicznych miejscach jest w porządku, czy też nie. Bo on już sam nie wie…
Brnie w swoją stronę, podrzucając „naturalistom”, że naturalne dla organizmu jest też plucie, charchanie i puszczanie bąków, co jest ponoć normą np. w Niemczech. No cóż, nie jestem aż takim znawcą zwyczajów naszego zachodniego sąsiada jak Marek Migalski – były europoseł ze Śląska.
Ale wydaje mi się, że chyba jednak o co innego tu chodzi. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie oburza się tym, że w restauracji ludzie jedzą. Jedni delektują się ośmiorniczkami, inni wolą chipsy i piwo czy kwaśnicę. Ale od tego chyba są restauracje? Tam się je. Marka Migalskiego nie napawa jednak grozą to, że kufel pilznera albo smukły kieliszek wypełniony wonnym rieslingiem zamieni się z czasem w pienisty mocz. Jak więc to możliwe, że widok jedzącego niemowlaka natychmiast mu się kojarzy fekalnie? Czy dlatego, że dzieci (sam MM jest słusznej postury) mają krótszy przewód pokarmowy? Sam widok jedzącego dziecka sprawia, że wyobraźnia podsuwa obrzydliwe obrazy przetrawionego mleka?
Dość żartów.
Przecież nie o dziecko tu chodzi, tylko o kobietę, prawda?
Bardzo nowoczesny konserwatysta nie może ścierpieć tego, że przy sąsiednim stoliku kobieta rozpięła bluzkę i podała swoją pierś małemu człowiekowi.
To nim do głębi wstrząsnęło i sprawiło, że jedzenie stanęło mu w gardle. Bo kobieca pierś to seks. A seks to brud, bąki i plwociny.
Migalski, doprecyzowując swoje myśli, proponuje nam, byśmy się umówili, czy akceptujemy karmienie piersią w miejscach publicznych, czy piętnujemy. On jest – jak można sądzić – za piętnowaniem, ale „dostosuje się”, jeśli większość go przekona, że to OK. Tak jak – podobno – pierdzenie w Niemczech.
No więc, panie Marku, moim zdaniem karmienie piersią jest OK. I nie zrównywałbym do tego samego poziomu zachowań karmienia piersią, pierdzenia i sikania po ścianach.
Dość przytomnie, Marek Migalski zauważa, że podział na tych, których to oburza i tych, którzy oburzenie na karmienie piersią kwitują wzruszeniem ramion, wyjątkowo nie przebiega tradycyjnie: czytelnicy "Gazety Wyborczej" kontra czytelnicy "wSieci". Natomiast niekoniecznie świadczy to o tym, że zarówno lewica, jak i prawica chce reszcie społeczeństwa cokolwiek narzucić. Może po prostu karmienie piersią nie wszystkich oburza? Wystarczy przecież spojrzeć w inną stronę. Tak samo się możemy zachować, jeśli dostrzeżemy nielubianego polityka, prawda?
Nie zabierałbym Wam czasu tą sprawą, gdyby nie to, że głos Marka Migalskiego, paradoksalnie wpisuje się w dyskusję, która trwa od wielu lat, i to nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie, czy w USA. I niestety – świadczy właśnie o „nowoczesnym” podejściu, a nie obskurantyzmie.
Do końca XIX wieku widok karmiącej matki był czymś tak powszechnym, że nikomu nie przyszłoby do głowy, że to coś niestosownego. W moim ulubionym Średniowieczu, jeden z najsurowszych mistyków – św. Bernard z Clairvaux miał wizję, że Matka Boża strzyknęła w kościele mlekiem ze swej piersi i uleczyła mu zapalenie spojówek. Madonna karmiąca małego Jezusa to do dziś stały motyw sztuki sakralnej. Oczywiście i dawniej bywały związane z tym skandale, na przykład wtedy, gdy artysta portretował jako Marię królewską kochankę, a poza mało miała wspólnego z macierzyństwem.
Ale seksualizacja karmienia piersią to wymysł naszych czasów i nowoczesnych konserwatystów, którzy świetnie radzą sobie z Twitterem, ale nie mogą się pogodzić z tym, że niemowlak nie jada jeszcze ośmiorniczek. I proponują, w swojej dobroci osobne pomieszczenia do karmienia. Najlepiej w toalecie. Bo tam jest miejsce na robienie tych wszystkich obrzydliwych rzeczy, które kojarzą im się z karmieniem.
Jestem za tym, żeby szczerze omawiać wszystkie tego rodzaju kwestie, by osiągnąć, tak postulowany przez Marka Migalskiego, kompromis. Proponuję, by obok palącej kwestii karmiących piersią matek, zastanowić się, czy:
– otyli i starzy nie powinni jadać w oddzielnych pomieszczeniach, by w zwyczajnych klientach restauracji nie wzbudzać poczucia winy i lęków egzystencjalnych,
– kobiety w zbyt wyzywającym stroju (na przykład w butach na wysokim obcasie) powinny być wypraszane z restauracji, bo odciągają myśli stołujących się tu mężczyzn od jedzenia, co w przypadku konsumpcji np. turbota, może mieć tragiczne skutki,
– rozważmy zasadność osobnych sal, w których klienci jedliby potrawy z dodatkiem cebuli i czosnku; dla pozostałych klientów restauracji takie sąsiedztwo bywa naprawdę przykre.
To na początek. Bo na pewno pomysłów na podziały i segregacje nam nie zabraknie. My, Polacy, jesteśmy w tym mistrzami świata.