To historia o dwóch egoistach, którzy muszą nauczyć się działać razem. On przyszedł okraść ją "na wnuczka". Ona – chora na cukrzycę alkoholiczka – zamyka go w mieszkaniu. Robi kogel-mogel. I przynajmniej dwa razy prawie umiera. Teraz ten krótkometrażowy film, hit wielu festiwali, ma otwartą drogę do Oscara.
Anna Dymna, odtwórczyni głównej roli w "Dniu babci" nawet nie chciała w nim zagrać. Kiedy jednak odmówiwszy (przez telefon), i tak dostała scenariusz (pocztą), po przeczytaniu go zgodziła się wcielić w Judytę.
– Dostałam furii, bo to, kurczę, tak rzadko dostaje się takie role. Mimo że to malutka rola w dyplomie, (…) ale jest tak wymyślona i ja nie mogłam grać… Pomyślałam, że zabiję tego gówniarza, wstrętnego Miłosza – mówi Dymna.
Miłosz Sakowski, współscenarzysta i reżyser, przeżył i został doceniony. Nie tylko przez panią Annę, która w końcu zdecydowała się wystąpić, ale też przez festiwalową publiczność. Jednak z ulgą, że jego dyplom na gdyńskiej filmówce się udał, odetchnął już wtedy, gdy panowie z projektorni na Festiwalu Debiutów Filmowych w Koszalinie powiedzieli mu, że "Dzień Babci" ich wciągnął.
"Od godz. 15 będziesz moim wnuczkiem"
Judyta wpuszcza Tomka do domu, częstuje kompotem. Rozmawiają o wnuczku kobiety, którego ona nie ma. Zamyka drzwi na klucz. I proponuje układ. Zapłaci mu, jeśli będzie udawał jej wnuczka przed pracownikiem pomocy społecznej, który chce, by kobieta – samotna, chora alkoholiczka – zamieszkała w domu opieki. W oczekiwaniu na urzędniku, kobieta dostaje ataku insulinowego…
– Myślałem, że umarłaś…
– Chciałbyś.fragment filmu
– Wymyśliliśmy historię o dwóch egoistach, którzy muszą nauczyć się działać razem. Ścierają się w tym, ale z tego ich zderzenia wyrasta coś większego. Rodzi się relacja, pod koniec jest już nieważne, czy wygrają, czy przegrają, ale są w tym razem – mówi Miłosz Sakowski.
"Jestem potworem"
Ona. Judyta Celińska mieszka sama, choruje na cukrzycę. Leki zapija alkoholem. W jej mieszkaniu pojawiają się od czasu do czasu dziwni ludzie, ale przede wszystkim jest samotna. Z synem i wnuczką nie ma kontaktu. Ma tylko zdjęcie – z lat kiedy śpiewała na statkach, zwiedzała świat, żyła na wysokim poziomie, a syn był mały.
– To jest bardzo tragiczna postać, zresztą świetnie napisana. (…) Mimo że to jest tylko półgodzinny film, on jest tak precyzyjnie wymyślony, tak genialnie balansuje między rozpaczą a śmiechem przez łzy – mówi Dymna. I dodaje: – To nie jest takie epatowanie nieszczęściem, że biedna kobieta… Ja tam jestem potworem.
Ale nie tylko potworem. – To jest też taka postać, z którą my się utożsamiamy. Nie jest jedynie wstrętna, chora, obrzydliwa. Alkoholiczka. To przede wszystkim taki człowiek, który czuje, który cierpi w środku, bo to widać, który za czymś tęskni – podkreśla filmowa Judyta.
Gdy pracownik opieki wychodzi, każe Tomkowi wypierdalać. Wyrzuca go za drzwi.
"Bandzior"
On ma dług. Na już potrzebuje 5 tys. złotych i wymyśla sposób na to, by zdobyć je, okradając starszą panią.
– Był zagubiony i szukał ratunku. Nie był zły. Mały bandzior o gołębim sercu, który nie zadeptał w sobie resztek dobra. Dużo takich przypadków na tym świecie – mówi o swoim Tomku Mateusz Nędza.
To jego filmowy debiut. Nie mógł lepiej trafić. Sakowski zresztą też. Reżyser przyznaje, że zorganizował w Warszawie casting, przyjrzał się wielu aktorom, ale już od pierwszego dnia wiedział, że Mateusz będzie w tej roli doskonały.
– Na chuj ty chcesz tu zostać? Nic nie działa. Śmierdzi.
– Gówno wiesz, dziecko.
– A syn cię do siebie nie weźmie?
– Co?
– Zdjęcie widziałem. Na chuj opowiadasz, że nie masz rodziny?
– Bo nie mam, mój syn nie żyje.fragment filmu
Syf
– Najbardziej się cieszę z tego, że byłam tam na planie. To jest cudowne, ja mieszkałam na dole, wychodziłam taka zaspana na górę do tego zapyziałego miejsca, gdzie śmierdziało, gdzie był syf taki, że nie wiem. I jeszcze słyszałem: zróbcie coś z tą Anią, bo ona za ładnie wygląda. Więc ja byłam wyluzowana, mogłam się zająć tym, co jest we mnie w środku – wspomina Anna Dymna.
Mieszkanie, w którym toczy się akcja filmu, to – jak chcą jego twórcy – trzeci bohater. Więcej mówi o Judycie, niżby ona sama kiedykolwiek chciała o sobie powiedzieć. Brud, bałagan. Brak bieżącej wody, odłączony gaz, radio z zepsutą głowicą.
– Nie mieliśmy doświadczenia, więc śmieci były tam prawdziwe i zapach był dokładnie taki, jaki byłby w takim miejscu, w takiej melinie – mówi reżyser. I meble też były ze śmietnika niektóre.
– Nie mieliśmy scenografa, więc sami kompletowaliśmy te wnętrza. I one dojrzewały. Przebywaliśmy w tym miejscu wiele tygodni i kiedy doszło do kręcenia, to tak naprawdę realizowaliśmy to, co mieliśmy założone – dodaje.
A przed filmem było to czyste, puste mieszkanie przy ul. Świętojańskiej w Gdyni.
Wszystkim zajmował się Łukasz Brodowicz. Trwało to kilkanaście tygodni i wyszło wyjątkowo realistycznie.
– Wiedziałem, że jest wiele historii, które chcę opowiedzieć. Reżyseria daje takie możliwości, że można wykreować świat złożony z prawdziwych elementów, ale jest to twój świat, którym chcesz zarazić widza, zamknąć go na półtorej godziny w ciemnym pomieszczeniu i pozwolić mu zanurzyć się w tym – mówi Miłosz Sakowski.
– Byłeś dobrym wnuczkiem.
– Trzymaj się…
– Tomek…fragment filmu
Po scenie, że ktoś prawie umiera, jest miła scena
– Jeżeli ten film ma moc, to wynika ona ze szczerości, on nie był obliczony na festiwale, nie była to jakaś koniunktura. To było coś, co mnie i mojego współscenarzystę cieszy – podkreśla reżyser.
I dodaje: – Sama historia i bohaterowie też cieszą, widzimy ich w trudnym momencie i jedno jest warte drugiego, bo trafił swój na swego. Sama zamiana ról, jaka się dokonuje, daje sporo komediowego paliwa.
Bo mimo wszystko lubimy Judytę i Tomka. Ona ma poczucie humoru. Oboje są autentyczni. To nie przypadek, tak miało być.
– To kunszt Miłosza i Marcina (Kubawskiego, współautora scenariusza – red.), że tych bohaterów się lubi. Wiedzieli, co musi być w zawarte w każdej sekundzie filmu. My z panią Anną dołożyliśmy tyle, ile byliśmy w stanie, i wyszło to, co wyszło – mówi Mateusz Nędza.
Miłosz zaczynał jako dziennikarz w TVN24. Przyznaje, że to z reporterskiej roboty zaczerpnął pomysł, by wykorzystać w filmie motyw oszustwa "na wnuczka".
– Byłem dosyć blisko i zawsze mi się wydawało, że ktoś, kto nie jest zwykłym złodziejem, ktoś, kto musi oszukiwać, musi być trochę aktorem, musi być finezyjny w tym, więc jest to ciekawa postać sama w sobie, on musi umieć oczarować – opowiada Sakowski.
Komediowe paliwo sprawia też, że to opowieść dla ludzi, którzy nie uciekają od trudnych tematów, ale też potrzebują, by przedstawiano im je w sposób, który da się znieść. Taki, który nie wymusza wyrzutów sumienia i nie każe widzowi myśleć o problemach jako o czymś nieludzkim lub nienaturalnym.
– Ta pojawiająca się chwilami lekkość humoru, ten kontrapunkt, który tworzą te dwa punkty widzenia, lekka dawka humoru i z drugiej strony tragiczne losy – to się bardzo spodobało widowni – ocenia Leszek Kopeć, dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
– Widzimy, że ludzie czasami śmieją się nawet głośniej, niż powinni, ale widać, że po paśmie filmów ciężkich i trudnych, szarych i smutnych, nasz film jest rozładowaniem napięcia i tak też działa w obrębie samej swojej formy. Opowiadamy o trudnym temacie samotności, ale cały czas szukamy ujścia dla tego napięcia, rozładowujemy je żartami, humorem, śmiesznymi sytuacjami, bo wierzymy, że da się o poważnych tematach powiedzieć w lekkiej formie – wyjaśnia Miłosz.
Według Anny Dymnej ta lekkość, ten efekt to zasługa pracy, jaką włożono w powstanie filmu.
– Tam nie ma żadnych dłużyzn, żadnych niepotrzebnych słów, żadnej łopatologii. Tam cały czas jest taka finezyjna dziwna gra. Mimo że to jest o bardzo trudnych problemach, to jakoś Miłosz to tak robi, że nawet po scenie, że ktoś mdleje, traci przytomność, prawie umiera, jest miła scena – kogel-mogel i tak dalej – mówi Dymna.
Żeby nie zmęczyć widza
Żeby było jasne: Miłosz Sakowski nie wymyślił gatunku – komediodramat istnieje równie długo, jak długo robi się filmy, jak długo istnieje samo kino. Jednak dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej, której absolwentem jest Sakowski, zauważa, że reżyser "Dnia babci" wyjątkowo dobrze czuje się w tym stylu.
– Miłosz był asystentem Roberta Glińskiego przy filmie "Kamienie na szaniec" i tam miał też swój niewielki, ale jednak istotny wkład w jedną czy dwie sceny, które właśnie pokazały ten jego talent komediowy. (…) To jest bardzo interesujące, kiedy młody filmowiec myśli właśnie takimi kategoriami, że widzowie potrzebują takiej chwili lekkości i oddechu w postaci humoru wtedy, kiedy rozważa poważne ludzkie problemy. To dobrze rokuje na przyszłość – zaznacza Leszek Kopeć, dyrektor generalny Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
Pani Ania chciała zabić gówniarza
Sam taki mały dramat z elementami komedii Sakowski przeżył, gdy kompletował obsadę. Scenariusz do "Dnia babci" powstał z myślą o Annie Dymnej. Trzeba było "tylko" przekonać aktorkę do zagrania Judyty.
– Zadzwoniłem do pani Ani, powiedziałem, że jest scenariusz. Ona odpowiedziała: "Nie, dziękuję. Nie mam czasu, do widzenia". Ale pomyślałem, że skoro już i tak napisałem, to go wyślę, a niech żałuje – relacjonuje Miłosz.
– Dostałam furii, bo to, kurczę, tak rzadko się dostaje takie role. Mimo że to malutka rola w dyplomie, ale to są najcudowniejsze role do grania. Jest tak wymyślona i ja nie mogłam tego grać… Więc pomyślałam, że zabiję tego gówniarza, wstrętnego Miłosza – opowiada Anna Dymna.
– Po dwóch tygodniach, gdy byłem już w zaawansowanych castingach na inne aktorki, pani Ania zadzwoniła i powiedziała, że faktycznie żałuje i że chce zagrać. Poczekałem pół roku i było warto czekać, bo pani Ania stanęła na planie – mówi reżyser.
I to jak. – Kiedy weszła w ten projekt, to weszła obiema nogami, bez trzymanki. Dała się prowadzić, słuchała moich uwag, a kiedy słucha cię Anna Dymna, no, to też pomaga przed ekipą.
A potem mdlała tym ciałem 10 razy
Ją urzekło zaangażowanie ekipy, która – według niej – zachowywała się tak, jakby od tego filmu zależało ich całe życie.
– Czasem były ujęcia po 10 razy. Ja myślałam, że mnie szlag trafi, jak musiałam mdleć tym cielskiem moim o podłogę. I jeszcze raz, i jeszcze. Myślałam, że już nie dam rady – wspomina Dymna.
I chwali: – Sam fakt, że w tym grałam, to było coś oczyszczającego, że ja wreszcie brałam udział w czymś, w czym wiedziałam, o co chodzi. Myślałam tak jak reżyser, on wnikliwie na mnie patrzył, zresztą on cudownie umie korzystać z podpowiedzi aktorów. Przyjmuje propozycje, ma czas, nie pospiesza.
Także filmowy Tomek docenia sposób pracy Sakowskiego. – Wiedział dokładnie, czego od nas oczekuje. Pracował sercem. Dopóki nie zastukało i nie utwierdziło go w przekonaniu, że ma to, czego chce, nie ruszał do przodu. Były momenty frustracji i niezrozumienia z mojej strony, a Miłosz wtedy uspokajał i prosił o cierpliwość – opowiada Mateusz Nędza.
– A jeśli chodzi o panią Annę – dodaje – to czułem się przy niej jak… wnuczek. Otoczyła nas ogromną opieką i cierpliwością. Mieliśmy świetny kontakt i bez problemu potrafiliśmy się dogadać.
TEN "Dzień babci"
"Dzień babci" swoją premierę miał na festiwalu debiutów filmowych w Koszalinie. – Serce mi waliło. Poszedłem do panów od projektorni, żeby zapytać, czy z kopią wszystko jest w porządku. Oni zapytali, czy to jest TEN "Dzień Babci", ja – że tak, a oni odparli, że mieli obejrzeć tylko trzy minuty, ale zobaczyli cały, tak ich wciągnął – relacjonuje Miłosz.
– Potem widziałem, że na premierze wołali przez radio swoich znajomych: "ej, chodź, Andrzej, to jest ten film, o którym ci opowiadałem". Wtedy już ze mnie zeszło, bo zobaczyłem, że do ludzi to po prostu trafia – dodaje.
Docenili go także członkowie jury na 28 festiwalach, na których zdobył nagrody, nie tylko w Polsce. Ostatnia z nich, Best International Short Film na Foyle Film Festival w Irlandii otworzyła furtkę, by ubiegać się o Oscara.
Jednak droga do Oscara jest jeszcze daleka. "Dzień babci" na pewno nie zdobędzie tego wyróżnienia w 2017 r., bo lista nominowanych została zamknięta jesienią. Zostaje więc zgłoszenie filmu do kolejnej edycji. Naturalnie z tego samego powodu nie są znani konkurenci filmu Miłosza Sakowskiego. Ale on sam i pozostali twórcy widzą szanse.
- To jest film uniwersalny, bo pod każdą szerokością geograficzną może się zdarzyć taka historia. Świat jest pełen ludzi samotnych, chorych, którzy potrzebują miłości i opieki. Też pełen jest takich młodych ludzi, którzy są zagubieni w tym wszystkim, nie wiedzą, dokąd mają iść. To jest temat ponadczasowy i ma jakąś szansę. To jest taki film, że na nim się chce płakać i śmiać, i się wzruszać. I jak pierwszy raz go oglądałam, to się zdumiałam, że jest taki efekt – ocenia Anna Dymna.
Zobacz zwiastun filmu: