- Złudne jest przekonanie, że jak postawimy wszędzie krzyże, zbudujemy masę kościołów, kiedy wszystkie instytucje będą miały etatowych kapelanów, to będziemy katolickim krajem. Ciągle zjawia się pokusa, żeby używać władzy świeckiej do implantowania chrześcijaństwa - mówi ksiądz Adam Boniecki. Opowiada o tym, jak zmieniła się Polska i polski Kościół. Dlaczego nie potrafimy spierać się bez pogardy. Dlaczego zapuścił brodę. I jak zaprzyjaźnić się ze śmiercią, kiedy jesteśmy na ostatniej prostej życia.
Sześć lat temu po występie w „Kropce nad i" w TVN24 dostał zakaz wypowiedzi w mediach. Kilka tygodni temu nowy prowincjał Zgromadzenia Zakonu Marianów cofnął zakaz swojego poprzednika. Ksiądz Adam Boniecki znowu może odpowiadać na pytania dziennikarzy. W pierwszym wywiadzie telewizyjnym odpowiedział na pytania Brygidy Grysiak.
Brygida Grysiak: Długą miał ksiądz przerwę. To pierwszy taki wywiad?
Ks. Adam Boniecki: To pierwszy taki wywiad. Choć ja nie czułem, żebym miał przerwę. Co najwyżej, przerwę w jednej, nie głównej przecież dziedzinie mojej działalności.
Ostatni wywiad, to był ten w „Kropce nad i", w TVN24?
Tak, to była rozmowa z Moniką Olejnik. Wcześniej informowałem ojca prowincjała, że rozmowa będzie o Dniu Zadusznym. Tak, zapraszając mnie, powiedziała pani Monika. Jak wiadomo, rozmowa była nie tylko o tym. Ponieważ już wcześniej ojciec prowincjał miał rożne zastrzeżenia do tego, co mówiłem, zapewne uznał, że czara się przelała. Po programie zaprosił mnie do siebie i przedstawił swoją decyzję. W jego obecności zatelefonowałem do Religia TVN, gdzie miałem program przewidziany za dzień, czy dwa. Zawiadomiłem księdza Sowę. Taki był początek.
To oznaczało zawieszenie występowania w mediach, ale ciągle mogłem pisać do „Tygodnika". Dostawałem też sporo zaproszeń. Jeździłem po całej Polsce. Ponad sto było na pewno takich spotkań, bardzo dobrych, bardzo ciekawych.
Dobry czas?
Każdy czas jest dobry, każdy czas jest do wykorzystania. I trochę ulga, że już nie muszę być na bieżąco, ciągle nasłuchiwać, bo ciągle ktoś prosi o komentarz. Mogłem się skupić na sprawach, które mnie rzeczywiście interesują.
A my znowu przychodzimy i pytamy….
No właśnie, a ja jestem już odzwyczajony i boję się, że nic mądrego nie potrafię powiedzieć.
Dziękujemy, że ksiądz się zgodził.
Ja też bardzo dziękuję, żeście jeszcze o mnie nie zapomnieli. Bo łatwo się wypada z obiegu i koniec.
Nigdy ksiądz z obiegu nie wypadł.
Kontakty ciągle były. Spotkania z czytelnikami też. No i w „Tygodniku Powszechnym" mogłem wypisywać, co chciałem. Widocznie nic strasznego nie napisałem, skoro nowy prowincjał uznał, że może ten zakaz uchylić. To tak funkcjonuje. Że w nowej kadencji odnawia się postanowienia poprzednika albo się jakoś łagodzi. Ściśle mówiąc, to ja nie dostałem zakazu, tylko cofnięto mi pozwolenie, którego formalnie nigdy nie miałem.
Jak to?
Każdy ksiądz musi mieć pozwolenie na każde wystąpienie w mediach, na każde. Za każdym razem musi prosić biskupa lub przełożonego zakonnego. Niektórzy mają stałe pozwolenie. Dowód dużego zaufania. Mnie cofnięto stałe pozwolenie, którego formalnie nigdy, prawdę mówiąc, nie miałem, ale de facto zakładałem, że mam.
Dziś uważa ksiądz, że słusznie?
Ja w tych kategoriach staram się nie myśleć, dlatego że z różnego punktu widzenia to można różnie oceniać. Dla mnie nie było to ani nieszczęście, ani ciężka pokuta.
Przykrość?
Przykrość chwilami, dlatego że były sytuacje, kiedy zjawiali się znajomi dziennikarze z zagranicy, bo coś się tu w Polsce działo, a ja mówiłem: „Nie mogę rozmawiać, bo mam zakaz kościelny”. Przykro przedstawiać swój Kościół jako instytucję, która zakazuje mówić, nie bardzo wiadomo dlaczego. Trzeba było się pogodzić z tym, że w swoim zakonie mam opinię człowieka niepoczytalnego czy nieodpowiedzialnego, który nie wiadomo, z czym wyskoczy, narobi nam kłopotów, wstydu przyniesie. Człowiek ma o sobie zawsze dobre mniemanie, a tu musi się pogodzić z tym, że w oczach braci jestem trochę szurnięty. Że trzeba z nim uważać na zasadzie: nie mów lepiej nic, bo powiesz jakieś głupstwo.
Jak księdzu z tym było?
Z początku było mi trochę smutno, bo autoportret miałem lepszy. Ale było dość dużo czasu, żeby się z tym pogodzić i się pogodziłem.
Zapuścił ksiądz brodę. Dlaczego?
To jest źle postawione pytanie. Ludzi, którzy się golą trzeba raczej zapytać: po co codziennie podejmują tę mordęgę, żeby się golić? Żeby zapuścić brodę, właściwie nic nie trzeba robić.
Trzeba ją upiększać, podcinać…
Nie, raz w miesiącu pani fryzjerka mi tę brodę podcina.
Pytam, bo niektórzy traktują zapuszczanie brody albo wąsów jako manifest polityczny, życiowy, czy inny…
Nie, ja zupełnie niczego nie manifestuję. Broda jest wygodna i ułatwia mi życie. Na przykład, kiedy kupuję bilet, to nie muszę mówić, że to ma być bilet dla seniora. Biała broda załatwia to za mnie.
Pamięta ksiądz, co dokładnie powiedział wtedy w „Kropce nad I”?
Chodziło o krzyż w Sejmie. Myśl była taka, że ci, którzy są przeciw obecności krzyża, mają jakieś argumenty, które można uszanować, że nie wszyscy Polacy są chrześcijanami, że państwo nie jest wyznaniowe, a Sejm reprezentuje społeczeństwo pluralistyczne. Ci, którzy krzyża bronią, też mają poważne argumenty. Ci, którzy są przeciwko, są wykorzenieni z historii. Pomijając wszystkie inne racje, krzyż przecież jest od chrztu Polski wpisany w naszą historię. A przewodnia myśl była taka, że przestańmy skakać sobie do oczu. Jeżeli komuś przeszkadza krzyż, to go zdejmijmy. Nie na tym polega katolicyzm narodu, chrześcijańskość Sejmu, że krzyż wisi albo nie wisi. Może nie dość precyzyjnie to wyraziłem, nie wiem. Nadal tak myślę, nie ma rady.
To znaczy jak?
Myślę, że są rzeczy, o które trzeba krew przelewać, o które trzeba walczyć, upominać się…
Jakie?
Choćby prawa człowieka, wśród nich prawo do wolności religii z tym wszystkim, co z tego wynika. Ale są takie sytuacje, w których trzeba ustąpić, trzeba się przesunąć dalej.
Jeśli komuś przeszkadza krzyż, to ksiądz Boniecki mówi: „w porządku, zdejmijmy”?
Bez przesady. Ale jeżeli opinia społeczna jest podzielona, jeżeli podzielony jest Sejm, to można do tego podejść spokojnie. Zgody na nieobecność krzyża w Sejmie nie można traktować jak wyparcia się wiary. Przyzwyczailiśmy się do tego, że zaznaczamy naszą obecność wielkimi kościołami, wieżami... To jest taka ziemska potrzeba zaznaczenia swojego terytorium. Ale pytam, czy to naprawdę jest tak bardzo ewangeliczne? Chciałbym, żebyśmy umieli i o tym rozmawiać bez zajadłości, która zdradza ukrytą niepewność swojego miejsca, swojej siły. Kiedy się tak bardzo dba o te zewnętrzne znaki obecności Boga, to znaczy, że tej obecności nie jest się zbyt pewnym. „Królestwo moje nie jest z tego świata” - powiedział Jezus.
Krytycy podnosili, że w dobie galopującej laicyzacji walka o krzyż w instytucjach publicznych stała się symboliczna i że ksiądz stanął po niewłaściwej stronie.
Nie wiem, po czym się poznaje stronę właściwą i niewłaściwą, ale absolutnie nie wierzę, że obwieszenie kraju krzyżami powstrzyma laicyzację.
Ale odda pole…
Jakie pole? W tym przypadku ścianę nad drzwiami. I co z tego? To są pozory chrześcijańskości. Sprawa laicyzacji jest w człowieku, w głębi. Takie patrzenie jest powierzchowne, działanie bardzo nieaktualne. Złudne jest przekonanie, że jak postawimy wszędzie krzyże, zbudujemy masę kościołów, kiedy wszystkie instytucje będą miały etatowych kapelanów, to będziemy katolickim krajem. Przez to nie będziemy. Ciągle zjawia się pokusa, żeby, jeżeli to tylko możliwe, używać władzy świeckiej do tego, żeby implantować chrześcijaństwo.
Gdyby Sejm przegłosował, że nie chce krzyża ani w Sejmie, ani w żadnej innej instytucji publicznej, to ksiądz by protestował?
Było właśnie tak przez wiele lat i Kościół akurat przeciw temu nie protestował. Także tu nie trzeba nic wymyślać.
To był głęboki PRL. I wielu jednak protestowało…
Prymas Wyszyński nie protestował ani nie żądał, by wieszać krzyż w Sejmie. W szkołach ludzie krzyże wieszali, władze je zdejmowały. Były szarpaniny. Ale to był sprzeciw przeciwko urzędowej, państwowej ateizacji. Przeciwko siłowemu eliminowaniu religii z życia publicznego, czyli naruszaniu praw człowieka, należało protestować. Ja bym protestował.
I co by ksiądz powiedział?
Że to jest prymitywizm, manipulowanie historią kultury i cywilizacji tego narodu. Nie da się wymazać z historii faktu, że u początków naszych dziejów była taka Czeszka imieniem Dobrawa, która przyniosła nam chrześcijaństwo, którego znakiem jest krzyż.
Ale mówi też ksiądz, że nie musi tam wisieć.
Ja nie mówię, że musi wisieć. Mówię, że są ludzie, którzy alergicznie reagują na obecność krzyża. Może reagując tak na symbole religijne są prymitywni, a może mają jakieś złe doświadczenia z księżmi, z Kościołem. Spokojnie myślący ateista powie: „Spokojnie. Religia sama wygaśnie. Krzyż będzie stał w muzeach, którymi będą zabytkowe kościoły. Turyści będą je zwiedzać i jeszcze płacić za wstęp. Państwo na tym skorzysta”.
Realna wizja?
Tego nikt nie wie. Historia jednak pokazuje, że Kościół ma siłę odradzania się, odbicia się od dna. Także dlatego, że jest po prostu potrzebny. Choćby z całą swoją infrastrukturą miłosierdzia. Czy jakaś inna instytucja wydała z siebie choćby tyle rodzajów świetnie zorganizowanej pomocy bezdomnym? To są rzeczy zachwycające. I tego żadna instytucja państwowa z urzędnikami tak nie poprowadzi, bo tu bezinteresownie prowadzą to ludzie kierowani miłością bliźniego, w imię Chrystusa. Znam ich, odwiedzam. To są rzeczy, które radują człowieka. To nieprawda, że jawi się widmo zmierzchu chrześcijaństwa. Jak długo ksiądz Krawiec jest w Strzelcach Opolskich, jak długo są tacy księża jak on i jak długo są woluntariusze, którzy z nim współpracują, ja się o Kościół nie boję.
Spotkał ksiądz Nergala potem jeszcze?
Spotkałem go potem, zresztą to było jedyne nasze spotkanie, na lotnisku w Gdańsku. Wtedy chwilę rozmawialiśmy. Nie wiem, co się z nim teraz dzieje. Kościół przestał mu robić reklamę i trochę zszedł z pola uwagi narodowej. Po wylądowaniu w Krakowie zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie.
Po co księdzu to zdjęcie było?
Po nic nie było. Zapytał, czy może się ze mną sfotografować. Kim ja jestem, żeby nie mógł?
A potem niektórzy okrzyknęli księdza „adwokatem diabła”.
No tak, ale traktuję to z przymrużeniem oka. Nie chcę należeć do tych, którzy myślą, że będą uznani za czystych dlatego, że nie dotknął ich nikt „nieczysty”, do tych, co stronią, żeby nie skalać swojej nieskazitelnej opinii i szaty. To jest mało ewangeliczne. A karykatura, na której przedstawiono mnie z rogami i podpisano, że służę diabłu, mnie rozbawiła. Oprawiłem ją i powiesiłem ją u siebie nad lustrem w korytarzu.
Powiedział ksiądz kiedyś, że to dobry, ciepły i mądry człowiek, który podarł Pismo Święte na scenie.
Darł Biblię niejeden raz. Przynosili mu i on ją darł jak szalony. Ten numer programu się podobał widzom. Uważam i tak napisałem, że to chamstwo. Z Nergalem rozmawiałam w życiu raz, może 15 minut. Odkryłem wtedy, że jest człowiekiem rozsądnym, miłym, ciepłym. Nie darł się, jak to robi na scenie, nie przewracał oczami. Po prostu miły człowiek. Podarował mi swoja książkę. Przeczytałem. Nie są to „Księgi Pielgrzymstwa i Narodu Polskiego", ale sporo można się o autorze dowiedzieć. Miałem wrażenie, że dla niego największą wartością jest sukces jego zespołu. Behemota. To jest dla niego najważniejsze. Warte każdej ceny. Zobaczył, że darcie Pisma Świętego ściąga mu publiczność, więc darł.
Nie oburza to księdza? Nie obraża księdza uczuć religijnych?
Uczuć religijnych? Nie. Pismo Święte nie doznało przez to uszczerbku. Bóg nadal jest Bogiem i to miłosiernym. Zachowanie Nergala na tych spektaklach z darciem przywodzi mi na myśl kogoś, kto na przykład opluwa Wawel albo wymierza kopniaki Bazylice Świętego Piotra. Ale rozumiem zgorszonych moją oceną, bo zachowanie Nergala ma nośność jako gest symboliczny. A on po prostu robi spektakl, bawi gości, którzy są zachwyceni, bo przekroczył granice powszechnie respektowaną. Tabu. Niszczenie, znieważane świętych ksiąg jest w istocie manifestacją bezsilności.
Wszystkie prowokacyjne gesty dotyczące religii wywołują żywą reakcję. Myślę, że dla nas płynie z tego nauka, że nie wolno dać się sprowokować. Niektórzy tylko czekają na reakcję i wręcz marzą o głośnym proteście Kościoła. Trudno o lepszą reklamę widowiska. Uważam, że przemilczenie takiej prowokacji może być skuteczniejszą obroną niż protesty. Oczywiście są nadużycia, przeciwko którym trzeba protestować.
Bo przecież niereagowanie to też forma przyzwolenia…
Jest takie powiedzenie: „Qui tacet, consentire videtur” („Kto milczy, ten zdaje się zezwalać” – red.) Ale nie zawsze. Brak reakcji na taki „numer” w przemyśle rozrywkowym może być manifestacją lekceważenia.
Ktoś drze Biblię publicznie i co?
Kto i gdzie?
Adam Darski na koncercie..
… Na koncercie jasełkowego satanisty… I Episkopat Polski zabiera głos w tej sprawie? Ja uważam to za niepotrzebną nobilitację Behemota.
A „Klątwa”?
Nie wiem, czy ten spektakl można zestawiać z darciem Biblii u Behemota? O „Klątwie” Frljića jednak można merytorycznie dyskutować.
Adekwatna reakcja to rzeczowa, krytyczna recenzja, może spokojny komunikat miejscowego biskupa, w którym się nie rozdziera szat, nie wyklina reżysera i teatru, ale rzecz omawia w kategoriach wartości kulturowych, psychologicznych, może i prawnych, ale nie w tonacji znieważonych, skrzywdzonych. Manifestacje pod teatrem, pikiety, nabożeństwa ekspiacyjne wobec wyskoków w show biznesie czy ryzykownych eksperymentów w teatrze wywołują odwrotny skutek. Rzecz w tym, żeby wychować ludzi do umiejętności wyboru. Zdarza mi się oglądać te „bluźniercze” filmy i spektakle dla wyrobienia sobie własnego zdania. Wyznaję, że po przeczytaniu licznych, pozytywnych recenzji „Klątwy”, nie miałem najmniejszej ochoty na oglądanie tego przedstawienia. Nikt nikogo siłą do Powszechnego na „Klątwę” nie ciągnął.
Podczas spotkania na Uniwersytecie Warszawskim powiedział ksiądz, że historia będzie kiedyś wyrzucała Kościołowi milczenie. Dlaczego?
Są sytuacje, w których Kościół milczeć nie może.
Na przykład?
Na przykład wtedy, gdy niewinnych ludzi ładują do więzienia, prześladują chrześcijan, nie chcą przyjąć uchodźców. Ale są też sytuacje dotyczące organizacji państwa, prawodawstwa, które nie mogą pozostać przemilczane. Na przykład sprawa Trybunału Konstytucyjnego, która nie jest sprawą Trybunału Konstytucyjnego, tylko jest sprawą ustroju państwa. Naruszenie trójpodziału władzy jest wbrew katolickiej nauce społecznej. I kiedy w umysłach ludzi jest bałagan, kiedy nie wiedzą, dlaczego powinni wierzyć tym (rządzącym), a tamtym (opozycji) nie. W momencie takiego zamieszania, zagubienia chciałbym usłyszeć jasny głos Episkopatu. Nie chodzi o to, żeby kogoś potępiali, ale żeby powiedzieli, jaka jest właściwa droga.
Napisał arcybiskup Gądecki po wetach prezydenta Dudy…
To już był kolejny etap. Już mieliśmy Trybunał Konstytucyjny załatwiony.
Za późno?
Nie wiem, czy za późno, ale bardzo dobrze, że napisał. To przez wiele osób było dobrze przyjęte. O coś takiego właśnie chodziło. Nie agresywnie, bez wtrącania się w sprawy państwa. Przewodniczący Konferencji Episkopatu powiedział: „w dobrym kierunku pan poszedł”. Za późno? Łatwo mówić „za późno”. Episkopat to nie jest kółko ministrantów. To spora grupa osób wybranych, wybitnych, sprawujących władzę. Kardynał Wyszyński miał taką moc, że tymi ludźmi potrafił tak pokierować, że jedność była. Mówiono nawet, że się go biskupi bali, uznawali go za przywódcę. A teraz? Jak arcybiskup Gądecki jako przewodniczący ma się wypowiedzieć na przykład w sprawie uchodźców, kiedy zdania biskupów są podzielone?
Napisał więc w swoim imieniu.
Napisał, ale jest Przewodniczącym Konferencji, więc trochę tej chwały spłynęło na Konferencję Episkopatu i się mówi, że Episkopat zabrał głos.
Dlaczego, księdza zdaniem, tego głosu wcześniej nie było?
Nie należę do Konferencji Episkopatu, więc mogę się tylko domyślać. Myślę, że ta dyskusja nie doprowadziła do wspólnej konkluzji, którą można było wyrazić w dokumencie Episkopatu. I niewątpliwie wizja Polski, wizja Kościoła w Polsce wciąż przedmiotem sporu. Widać to w kazaniach różnych biskupów. Cóż, ludzie mają swoje poglądy. To musi być widoczne na konferencjach plenarnych. Nie wiem, na ile te delikatne tematy są tam w ogóle uwzględniane i w którym punkcie programu. Czy na początku, czy pod koniec, gdy się wszyscy spieszą, wyjeżdżają. Ten wielki temat: miejsce Kościoła w dzisiejszej Polsce wymaga gruntownego przemyślenia. W listach Episkopatu tego nie widać, są ostrożne, na ogół nie dotyczą aktualnych problemów.
Są długie, trudne i niewielu po mszy cokolwiek z nich pamięta.
Na ogół są oderwane od palących problemów i pozostają w kręgu tematyki raczej bezpiecznej jak na przykład list ostuleciu objawień w Fatimie. Temat Fatimy za komunizmu był dość drażliwy i niecenzuralny. Przez zapowiedź nawrócenia Rosji, ale teraz?
O uchodźcach biskupi mówili i pisali nieraz, a politycy PiS-u swoje.
Bo dla tej władzy uchodźcy jako zagrożenie stali się jakimś okrętem flagowym.
Dlaczego tak?
Dlaczego tak? Nie chciałbym przypisywać komuś złych intencji, ale wygląda na to, że ukazuje się obywatelom apokaliptyczną wizję, budzi się strach przed uchodźcami, przed wyznawcami islamu, przed mnóstwem terrorystów, którzy udają uchodźców, a naprawdę chcą podbijać Europę, gwałcić, zabijać. Potem się mówi: „Bądźcie spokojni, bo my was przed nimi obronimy”, „Nie uchylimy drzwi, będziecie bezpieczni”. Wniosek wyborcy? Zagłosuję na nich. Boję się o siebie, o swoje dzieci, o tych, których kocham.
Nie wprowadzą?
Imigranci i tak do Europy, więc także do nas, wejdą. Legalnie, pod kontrolą państwa lub bez niej. Rzecz w tym, żeby z ich obecnością umieć sobie radzić.
Kościół, który jest instytucją naprawdę międzynarodową i ma doświadczenie całego świata wie, że ta przerażająca wizja jest fałszywa, że to nieprawda. Terroryści, o których słyszymy na ogół urodzili się już w Europie. Kościół ma doświadczenie z ratowaniem, pomaganiem uchodźcom. Papież ciągle o tym mówi. W Polsce pięć czy sześć razy do tego wracał. Mówiąc krótko, wygląda na to, że władza ma swój interes w tym, żeby się nie zgadzać na przyjmowanie uchodźców. A Kościół ma wezwanie ewangeliczne, z którego nie może zrezygnować.
W Polsce Kościół przegrał temat uchodźców. Sondaże pokazują, że coraz więcej Polaków myśli tak, jak mówi rząd.
Ja bym się nie zgodził, że Kościół przegrał. Myślę, że szuka jakiejś formuły skutecznej perswazji, żeby ludzie zobaczyli, jak jest. Przynajmniej te korytarze humanitarne. Takie minimum. Znam działanie Kościoła. W Polsce nieraz tak bywało: uderza, trafia na ścianę, odpuszcza na jakiś czas i podejmuje od nowa. Kościół ma tę swoją świętą przebiegłość. Jestem przekonany, że prędzej czy później właśnie przez Kościół, przez Caritas dojdzie do otwarcia. Bo Polski przed uchodźcami się nie da zamurować na amen. Mam zaufanie do biskupa Zadarko, który tym się zajmuje. Jest człowiekiem bardzo kompetentnym. On naprawdę wie, o czym mówi. Z nim się nie da dyskutować na poziomie emocji, strachu.
Ale jego też nie chcą słuchać.
Posłuchają. Może nie w tym roku, może jeszcze trochę czasu upłynie, ale posłuchają. Ale arcybiskup Gądecki gdzieś powiedział: „Choćby 80 procent było przeciwko, my nie ustąpimy”. Wspaniałe! To jest Kościół! Co innego ma zrobić? Po to jest, to jest jego misja.
Jak rozumieć to, że ci sami politycy, którzy na sztandarach mają Ewangelię, przywiązanie do wartości chrześcijańskich, w takim temacie mówią kategorycznie "nie".
Nie mam wielkiego zaufania do symboli chrześcijańskich na sztandarach. Pełno Pana Boga w gębie, a jak przychodzi co do czego, to… jest rozmaicie. Rządzącym czasem się opłaca przyznać pieniądze księdzu Rydzykowi, czy kościelną uroczystość „uświetnić” obecnością pana prezydenta, rządu.
Nie podoba się to księdzu?
Zachwycony nie jestem, ale rozumiem, że to jest tradycja sięgająca przedwojny, która - jak sądzę - powoli zaniknie także z woli Kościoła.
Ci sami ludzie, którzy publicznie przyznają się do Jezusa, publikują cytaty z Ewangelii, zdjęcia z pielgrzymek, kilka wpisów dalej w najgorszych słowach atakują innych. Jezus nie hejtował. Nawet wtedy, kiedy szedł na krzyż.
Miałbym prawo osądzać innych, gdybym sam był całe życie konsekwentny w stosunku do tego, co głoszę z ambony… Jakby ktoś się dobrze przyjrzał, to by mi wytknął, może nie najgorsze słowa, ale coś na pewno. Można powiedzieć tak: co by było, gdyby ci ludzie się nie modlili? Może to, że się modlą, to ich ratuje, nikogo nie zarzynają. Trudno osądzać słabość ludzką. Ktoś publicznie głosi piękne rzeczy, a potem, w domu, bije żonę. To klasyczny przykład, wcale nie wydumany. Ludzka słabość czy cynizm? Tak czy inaczej, straszne jest takie manipulowanie, granie Kościołem i smutne, gdy ludzie Kościoła na to się godzą.
Obserwuje ksiądz nasilenie tego zjawiska teraz w Polsce?
Teraz? Kto prowadził prymasa na pierwszej procesji Bożego Ciała po wojnie? Bierut. Wiedział, gdzie ma stanąć. To są wielkie pokusy dla władzy, bardzo nęcące.
To są też pokusy dla Kościoła.
Ale dla Kościoła to są pokusy śmiertelnie niebezpieczne dlatego, że traci wiarygodność.
Pojawiają się kolejne tematy, w których Episkopat albo konkretni biskupi sprzeciwiają się rządzącym. Uchodźcy, definicja patriotyzmu, reforma wymiaru sprawiedliwości… Coś się zmienia w tych relacjach?
Może za mało obserwuję, ale nie widzę takich symptomów, żeby nastąpiło jakieś zdystansowanie się. To wszystko są jednak odosobnione przypadki.
Czyli jak jest teraz?
Widzę, że w świadomości ludzi – a mam bardzo dużo różnych spotkań - w świadomości katolików, chrześcijan Kościół jest PiS-owski. Myślę, że to nie jest dobre. Że Kościół jest PiS-owski.
Jest czy nie jest?
Po pierwsze: mówiąc, że Kościół jest PiS-owski, mamy na względzie księży, proboszczów, biskupów. Takie wrażenie odnoszą ludzie. Nie wyssali tego z palca. Kościół powinien być ponad partiami. Gdyby można było powiedzieć, że Kościół jest platformerski, też byłoby fatalne. Ale Platforma o to nie zabiegała, raczej Kościół sobie zrażała i może to nawet było lepsze dla Kościoła. To, że musiał się konfrontować z różnymi wystąpieniami polityków Platformy, które dla wierzących były trudne do przyjęcia.
Mimo to Platforma też ma wśród księży swoich entuzjastów. Jednego spotkałam nawet na jej wieczorze wyborczym…
No właśnie. Uważają, że lepsza jest otwarta konfrontacja w sferze wartości od zagłaskania na śmierć.
„Tygodnik Powszechny" też stanął po jednej stronie.
A to jest ciekawy temat, bo my bardzo starannie unikamy postawy „totalnej” opozycji: cokolwiek z tamtej strony przychodzi, z definicji jest złe. Staramy się zająć konkretnymi sprawami, zawsze mówić o konkretnym problemie. Na przykład w przedostatnim chyba numerze jest sprawa Krajowej Rady Sądownictwa i sądów. To jest dość trudny artykuł, który pokazuje, na czym polega zło proponowanych zmian. To piszemy krytycznie.
Ale z jednej strony mówi ksiądz, że Kościół musi być ponad tymi podziałami partyjnymi, a z drugiej strony pismo katolickie, nie jedyne dodajmy w Polsce, które staje po konkretnej politycznej stronie.
Nie po konkretnej politycznej stronie, tylko w sprawach konkretnych zabiera głos. Biskupi nie są redakcją pisma, nie muszą w każdej sprawie zabierać głosu, ale są sprawy, w których mogliby się po prostu odezwać. Dla mnie Trybunał Konstytucyjny był taką sprawą. Żeby powiedzieli, na czym polega podział władzy w Polsce.. Jaką ma wagę konstytucja, która nie jest objawionym Pismem Świętym, które na kolanach czytamy, ale coś znaczy. Czy znaczy, czy nie znaczy? Już wtedy naprawdę o to się prosiło. Taki prosty wykład katolickiej nauki społecznej, niegromiący nikogo, niegrożący ekskomuniką, tylko jak Kościół to widzi. My nie atakujemy ludzi, nie jesteśmy po jednej stronie czy po drugiej, ale dajemy znać, że są rzeczy, które nas niepokoją, nawet przerażają.
Co księdza najbardziej niepokoi i przeraża dzisiaj?
Najbardziej mnie niepokoi i przeraża łatwość, z jaką są przyjmowane niebezpieczne zmiany ustrojowe. Ta aprobata społeczna rozmontowywania systemu. System nie funkcjonował doskonale, wymagał, korekt, miał swoje choroby, które trzeba leczyć. Wszyscy się tutaj zgadzamy. Korupcja, kumoterstwo, protekcjonizm, skok na spółki skarbu państwa i tak dalej. Te wszystkie grzechy w życiu państwa były, ale można było je naprawiać inaczej. Myślę, że Kościół ma obowiązek piętnować, wskazać, co jest chore i jak powinno być. I koniec, bez osądzania, która ta partia jest dobra, która nie. Nie mamy świętych partii… Kościół powinien być głosem, który ostrzega ludzi, gdy wchodzą na niebezpieczną drogę. I tyle.
Jeśli uważa, że ta droga jest niebezpieczna. A jeśli nie?
Dlatego fatalne jest wiązanie Kościoła z jakąś partią. Prezes Kaczyński mówił, że wygrali wybory dzięki Kościołowi, dzięki księdzu Rydzykowi. Powiedział: „Gdyby nie ksiądz dyrektor, to byśmy nie wygrali tych wyborów”. Tak powiedział. Jak ma faceta, dzięki któremu wygrywa wybory, to się z nim jakoś liczy. Tworzą się wzajemne zależności.Demokracja chrześcijańska we Włoszech wiemy, jak skończyła. To była partia wylansowana przez Piusa XII, bo była obawa, że komuniści zwyciężą. To była niesłychana mobilizacja Kościoła wokół demokracji chrześcijańskiej.
Jak to się skończy w Polsce?
Ciekaw jestem. Zobaczymy.
Jak ksiądz myśli?
Zobaczymy, jak to się skończy. Pojęcia nie mam. Myślę, że nie skończy się to pojutrze. Ciągle mamy za małe doświadczenie życia w społeczeństwie wolnym, nie mamy ufności. Mnie się wydaje, że to, co teraz cechuje PiS, to właśnie nieufność do ludzi. Że trzeba ich kontrolować, pilnować, trzeba im narzucać, ustalać. Zgoda, kompletny liberalizm okazał się błędem, nadzieja, że rynek sam się ureguluje… mrzonką. Ale przegięcie w drugą stronę też jest niebezpieczne. To, co jest, to oczywiście nie jest totalitaryzm, ale obrany kierunek?...
Pozytywnie zaskakująca była dla mnie masowa reakcja na ustawy dotyczące sądów. To było niesłychane. Młodzi ludzie spontanicznie się stawili, to nie były protesty partyjne, ale reakcja młodych ludzi na to, że coś ważnego dla życia społecznego jest zagrożone.
A co myśli ksiądz dzisiaj o Jarosławie Kaczyńskim?
Myślę, że nie jest mu łatwo. Żyje w stanie wielkiego napięcia. Jego wybuch, kiedy w bardzo nieelegancki sposób obrażał parlamentarzystów, pokazał, że w nim jest jakieś straszne ciśnienie niechęci, wrogości, strachu. I już nawet nie chodzi o to, co mówił, bo człowiek różne rzeczy mówi w gniewie. Ale jeśli ten człowiek, w takim miejscu, w takim momencie, przestaje panować nad sobą… to jest niepokojące. Do jakiego stanu on się doprowadził! Już jedna iskra wystarczy, żeby spowodować wybuch. Człowiek, który jest spokojny, pewny swojej drogi, tak nie działa. Uosobieniem spokoju dla mnie był prymas Wyszyński. Miał wizję i nic go nie wytrącało z równowagi. Kiedy go zepchnęli z drogi, wiedział, do czego ma wrócić, wracał i trzymał kierunek. Według mnie to był przywódca wzorcowy. Nie mówię o samej jego wizji. Można o niej dyskutować. Ważne, że ją miał. Mówię o konstrukcji psychicznej. Człowiek wierzący, powierzający się Bogu. Był w nim spokój. Chciałbym, żeby przywódcami narodu byli ludzie spokojni, którzy są w stanie rozmawiać, słuchać innych, dialogować.
Niektórzy mówią, że śmierć brata zmieniła jego życie na zawsze, nadała mu nowy sens.
To na pewno, ale to…
I cel…
No właśnie, to wszystko sprawia, że jest to człowiek, który się spala w tym wszystkim. To nie jest człowiek spokojny, który z miłością realizuje dobro wspólne. Pełno agresji w tych jego słowach, nawet jakiejś pogardy. To jest agresja obronna. Kto ciągle na wszystkie strony atakuje, prawdopodobnie się czegoś boi.
No dobrze, a co ksiądz myśli, kiedy czyta, że już dawno przestał być księdzem, jest adwokatem diabła i dzisiaj służy złej sprawie?
Już jestem bardzo długo księdzem, od 1960 roku, więc to już 57 lat. Kawał życia. Widzi pani, bycie księdzem to jest sprawa wiary, bo czym ja się różnię od nie księdza? Niczym. Że biskup na mnie położył ręce? Jakiś magiczny zabieg? Więc to jest rzeczywistość, która jest dosięgalna tylko wiarą. No i człowiek patrzy w stronę Pana Boga. Ja mówię: Boże, Ty wiesz, że nie jestem święty. A rozmaite zarzuty: pewnie coś w tym jest. Nie obrażam się, raczej pytam, w czym moi krytycy być może mają rację?
Mają?
Kiedy odebrano mi pozwolenie na wypowiadanie się w mediach, dostawałem bardzo dużo listów, dobrze zapamiętał to, co mi napisał profesor Andrzej Grzegorczyk. Napisał, że często nie jestem dość klarowny w tym, co piszę i co mówię. Radził, bym na to zwrócił większą uwagę, bo to, co dla mnie jest oczywiste, dla odbiorcy niekoniecznie jest oczywiste. To tak w dużym skrócie. Wie pani, czasem, rzadko wprawdzie, ale jednak na ulicy mi się zdarzy, że ktoś przyjdzie i mnie objedzie.
W tych ostatnich latach myślał ksiądz o tym właśnie?
Chyba za mało, niespecjalnie. Nie miałem czasu na takie rozmyślania. Miałem co innego do roboty. Ale od listu Andrzeja to, żeby klarowniej się wyrażać, wziąłem sobie do serca.
Nie mam pewności, że widzowie po naszej rozmowie będą mieli pewność, co ksiądz Adam Boniecki chciał o tym krzyżu w Sejmie, o obecności krzyża w Sejmie powiedzieć. Chce tego krzyża w Sejmie czy nie chce?
Spróbuję powiedzieć jeszcze raz w trzech zdaniach. Obecność krzyża w Sejmie ma swoje uzasadnienie. Historyczne, społeczne, bo jest dużo ludzi wierzących, dla których jest świętością, wyraża treści, które są bliskie naszej kulturze. Nieobecność krzyża w Sejmie też ma swoje uzasadnienie. Pomijam, że został nielegalnie tam powieszony, ale irytuje ludzi niechętnie nastawionych do chrześcijaństwa, zdaje się sugerować, że jesteśmy państwem wyznaniowym i nawet bez takich intencji ze strony tych, którzy krzyż wieszali, sprawia wrażenie zawłaszczania przestrzeni przez powieszenie tego znaku konfesyjnego.
Ale ksiądz tak uważa?
Nie. Przeciwnicy krzyża w Sejmie tak uważają. Nie można im powiedzieć: polubcie krzyż. W Polsce są też ludzie niewierzący. Posłowie i senatorowie też. Nie wszyscy sobie życzą, żeby miejsce, jakim jest Sejm, było naznaczone znakiem wyznaniowym.
Ale sam ksiądz powiedział, że to jest też znak kultury chrześcijańskiej.
Oczywiście, że jest. Znowu wpadnę, ale powiem: nie ma to dla mnie większego znaczenia. Prawdę mówiąc, to niewiele znaczy, że on tam wisi,. Nie mówi wiele ani o narodzie, ani o Sejmie. I co, że wisi ten krzyż to ten Sejm jest taki chrześcijański strasznie? Czasami by się chciało go zasłonić. Panie Jezu, nie patrz na to, co oni tutaj wygadują. Myślę: spokojnie, nie bądźmy agresywni w naszej wierze.
Będą kłopoty…
Mam nadzieję, że do przezwyciężenia. Uprzedzałem przełożonego. Zapewniłem, że będę się starał być roztropny, niepartyjny. Ale już widzę te listy, tych oburzonych…bez kłopotów się nie obejdzie.
Zostawmy krzyż w Sejmie. Porozmawiajmy o tym, dlaczego nie umiemy już ze sobą rozmawiać. Tak bardzo jesteśmy podzieleni.
Może dlatego, że się boimy. Nie chcemy słuchać innych z lęku o własne, niepewne przekonania. Żyjemy w zamkniętych mikrokosmosach podobnie myślących. Słuchając „innego”, zamykamy się jak kiedyś apostołowie w Wieczerniku „ze strachu przed Żydami”. Jezus powiedział im wtedy: „Idźcie”. Emocje zaciemniają umysł, a media grają na emocjach. Na spotkania ze mną przychodzą ludzie, wierzący ludzie, którzy często nie wiedzą, czy jeszcze są w tym Kościele, czy nie są ze względu na swoje poglądy polityczne czy jakieś inne. Szukają kogoś, kto ich upewni, że jednak są w Kościele.
I co im ksiądz mówi?
Zapraszam na spotkanie… (śmiech) Problem podziałów jest. I on sięga także Kościoła, klasztorów, zakonów. Podziały polityczne są tak pobudowane emocjonalnie, że one dzielą ludzi. Właściwie już wszędzie. Czy księża są za to odpowiedzialni? Pewnie są, wszyscy pewnie jesteśmy odpowiedzialni. Na pewno ta funkcja czynienia pokoju: „błogosławieni pokój czyniący” nie została wykonana dobrze przez Kościół. Trudno powiedzieć, że to wina tego czy innego biskupa, księdza, tego czy innego czasopisma, tej czy innej radiostacji, ale w sumie Kościół przestał być pokój czyniącym w tym kraju. Jest źródłem podziału. A w Ewangelii nie jest napisane, że Chrystus jest znakiem sprzeciwu, tylko jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą. To jest różnica. Nie jest po to, żeby dzielić. Ma budować jedność, to jest nasze zadanie.
A w jakimś sensie jest źródłem tego podziału?
Moim zdaniem źródłem tego podziału jest, powtórzę, niepewność przekonań. Ludzie są niepewni swoich wyborów, bo pożyczyli je od kogoś, przyjęli na wiarę, więc się o ten swój światopogląd boją. Wolą, żeby im tego nie ruszać, są agresywni, nie chcą słuchać innych. Boją się, że im się rozwali cała ta konstrukcja.
Ale my tak sami z siebie czy jesteśmy manipulowani?
Nie manipulowani. Jesteśmy na tyle głupi, że wchłaniamy rozmaite typy propagandy i prania mózgu. Jak się ciągle słyszy, że ci są lepsi, a ci gorsi, ci są prawdziwi katolicy, prawdziwi Polacy, a ci nieprawdziwi, a do tego nazwiska konkretnych ludzi, dla wielu osób będących autorytetami, opatruje negatywnymi etykietami i tak na okrągło, na okrągło… Ludzie niekrytyczni to w końcu, nie wiedzieć kiedy, wchłaniają. Jest jakieś dziwne zamiłowanie pewnych grup do tego, żeby dzielić, żeby wykluczać. Mówię o ludziach Kościoła. Radio Maryja wyklucza.
Ale będąc adwokatem drugiej strony, ci bardziej postępowi mają tych drugich za nic. Uważają ich od lat za ciemnogród. Moherowe berety też się znikąd nie wzięły.
Tak, tak, to jest prawda, że wchodzimy w taki styl dyskusji… Ja się cieszę, że jestem w „Tygodniu Powszechnym". Odkąd byłem redaktorem naczelnym, naprawdę tego typu argumentacji w sporze z Radiem Maryja nigdy nie było. Jeżeli pisaliśmy o Radiu Maryja, to o konkretnej sprawie, o ich filozofii życia. Zawsze była to polemika na konkretny temat.
Mam wrażenie, że te konkretne tematy przestały mieć znaczenie. Nie tylko w debacie publicznej. Są jedni przeciwko drugim, z założenia.
Oczywiście, że z założenia. Któregoś dnia podchodzi do mnie jakiś pan bardzo poważny i mówi, że z bólem na mnie patrzy, bo ja odszedłem od Kościoła i takie poważne zarzuty. Więc pytam go, wcale nie ze złością, pytam go z niepokojem: Co pan ma na myśli? Jaki artykuł? Kazanie? A on mówi, że w ogóle nie czyta „Tygodnika Powszechnego", nie czyta moich artykułów, ale on to wie. Skąd? Prorok jaki, czy co?
Po tym numerze dotyczącym antykoncepcji znowu się obudziła dyskusja, że „Tygodnik Powszechny" chce zmieniać nauczanie Kościoła.
Bo istnieje błędne przekonanie, że w Kościele nie ma miejsca na stawianie pytań. I tutaj dochodzimy do papieża Franciszka, który tak irytuje.
Bo stawia pytania?
Tak. Myśmy wiedzieli: do komunii świętej może przystąpić, jeśli ma ślub kościelny. Nie ma, nie może. I ten papież Franciszek nagle mówi Kościołowi: zastanówcie się, czy każdy człowiek żyjący w drugim związku bez ślubu na pewno zawsze jest w stanie grzechu śmiertelnego? I przypomina, co znaczy grzech śmiertelny, pyta, czy sytuacja tych ludzi wobec Boga jest bez dobrego wyjścia? Czy wobec Boga może być sytuacja bez wyjścia? Nie podważa nauki o rozerwalności małżeństwa, ale rozważa rzecz z perspektywy miłosierdzia wobec konkretnego, w konkretnej sytuacji człowieka.
No dobrze, postawiliście w redakcji pytanie o antykoncepcję i ma ksiądz na to pytanie odpowiedź? Czy Kościół powinien ją dopuścić?
Nie wiem, ale wiem, że stawiamy pytania: czy zawsze, wszelka, w każdej sytuacji, antykoncepcja ma być traktowana jako grzech ciężki? Jako spowiednik znam te sytuacje i stawiam sobie te same pytania. Czy zawsze fizyczny fakt oznacza grzech ciężki?
Dlaczego?
Bo żeby grzech był ciężki, musi być świadomy, dobrowolny, z wyboru, z lekceważenia Boga i jeszcze kilka takich warunków. Oczywiście nie ma etyki sytuacyjnej, ale różne okoliczności grzechu wpływają na ocenę ciężkości… Mnie w seminarium uczono, że kiedy ktoś mówi przy spowiedzi, że używa prezerwatywy, to ja muszę powiedzieć tak: rozgrzeszenie zacznie działać, jak spalisz ostatnią prezerwatywę, którą masz w domu. I nie ma dyskusji, po prostu nie rozgrzeszam.
Są zasady, ale potem są konkretni ludzie. To jest bardzo trudne. Ja myślę, że Franciszek realizuje to, co powiedział w swoim pierwszym „Evangeli gaudium”. Niektóre zwyczaje (w Kościele) nie są bezpośrednio związane z sercem Ewangelii i - choć niektóre z nich bardzo zakorzeniły się w historii - dziś nie są interpretowane tak samo, a ich przesłanie zwykle nie jest właściwie odbierane. Mogą one być piękne, ale dzisiaj nie służą już właściwemu przekazowi Ewangelii. Nie bójmy się dokonać ich rewizji. Podobnie istnieją normy lub przykazania kościelne, które mogły być bardzo skuteczne w innych epokach, ale które nie mają już tej samej siły wychowawczej jako drogi życia. Wszystko to trzeba zrewidować. Myślę, że to jest naprawdę kluczowe zdanie.
To co powinniśmy zrewidować?
Nie jestem tak bezczelny, żeby tutaj mówić, co Kościół ma rewidować, ale wiem, że wszystkiemu trzeba się przyglądać świeżym okiem.
Ale ma ksiądz jakąś największą troskę?
Moją największą troską w tej chwili jest sprawa tych powtórnie poślubionych. Nie chodzi o to, że ktoś po świńsku zostawił żonę, wziął sobie jakąś nową, młodszą a biedna żona potwornie cierpi, zaś Kościół mówi do „nowożeńców”: rozgrzeszam was, przyjdźcie, Pan Jezus was kocha. Nie, bo u podstaw nowego związku jest krzywda, często też straszna podłość. Z drugiej strony są jednak ludzie, którzy nie byli w stanie żyć razem, rozeszli się, założyli drugie rodziny, mają dzieci albo i nie. To co? Mają teraz to nowe zostawić? Wrócić? To często jest już niemożliwe. Franciszek mówi, że każda sprawamusi być osobno przestudiowana i że wcale nie na pewno nie każdy w tych nowych związkach jest w grzechu śmiertelnym. Myślę, że tu mimo wszystkich oporów coś się zmieni.
Akiedy ksiądz słyszy księdza Zielińskiego, który mówi, że zamach w Barcelonie to kara za rozwiązłość? Parafrazuję.
Wtedy mi się przypomina, jak apostołowie spytali Pana Jezusa, czy ci, na których się wieża w Siloa zawaliła, nagrzeszyli. W przypadku ślepego pytali, kto zgrzeszył: on, czy jego rodzice? Tak pytali Pana Jezusa, jak ksiądz Zieliński. A Pan Jezus odpowiedział: ani jedni, ani drudzy. To w ogóle nie była żadna kara. Oni byli lepsi od was. Jeśli się nie nawrócicie, podobnie zginiecie. Czyli powiedział tak: chłopy, przestańcie w ten sposób myśleć, nie tak działa Pan Bóg.
A jak działa?
Działa z miłością. A my sobie wyobrażamy Pana Boga, że siedzi przy jakiejś centrali, naciska guzik i mówi: tu puścimy parę trzęsień ziemi, tu wykoleimy pociąg, a tu spadnie cegła tuż obok jego głowy, ale nie na głowę, a ten na raka. Enter. Ja w takiego Boga nie wierzę. Człowiek jest wolny. Masę zła sami sobie szykujemy. Nie trzeba bożej kary.
A w jakiego Boga ksiądz wierzy?
Po pierwsze, takiego, że kiedy o Nim mówię, to nie jest o Nim to, co mówię. To nie jest mój pomysł, to św. Augustyn powiedział, że kiedy mówimy o Bogu, to nie jest o Bogu to, co mówimy. On przekracza nasze wyobrażenia. On jest wszędzie. Co to znaczy być wszędzie? Jego sposób istnienia… ja wiem, że jest. I ponieważ przemówił przez Chrystusa do mnie, do nas, to wierzę, że jest miłosierny.
Lubi ksiądz ciągle być księdzem?
Tak dawno już minął ten czas, kiedy nie byłem księdzem, że nie bardzo pamiętam o innym sposobie istnienia (śmiech). Człowiek tak się zrasta z tym, kim jest, że trudno powiedzieć, czy lubi, czy nie lubi. No po prostu jestem księdzem. I tak pewnie, mam nadzieję, do końca pozostanie. Nie żałuję, że jestem.
A kiedykolwiek ksiądz żałował?
Czy taki moment był, że żałowałem? Może był… Może takie momenty były, nie twierdzę, że nigdy nie było, ale nie było to nigdy przedmiotem jakiegoś mojego rozdarcia i wyrywania sobie włosów z głowy i pytania: a może odejść? Jak mówi chyba ojciec Bocheński, a może Badeni, życie zakonnika jest pełne cierpień, trudów, wyrzeczeń, ale Pan nam to wynagrodził wielkim darem celibatu (śmiech).
Te ostatnie lata z zakazem to był dla księdza czas jakiejś refleksji, rachunku sumienia?
Raczej starzenia się, takiego już starczego idiocenia… Rachunek sumienia? Nic z tego, nie.
Ksiądz Boniecki jakoś się zmienił oprócz tego, że zapuścił brodę?
Jest jaki był. Nie widzę żadnych śladów głęboko… Czym innym się zajmowałem w tym czasie, miałem do roboty co innego niż medytacje nad sobą.
Czy naprawdę ksiądz uważa, że zmiany klimatyczne mogą nas uratować? W kontekście polsko– polskich podziałów i pogłębiającej się wzajemnej pogardy i nienawiści? Tak ksiądz ostatnio napisał.
Oczywiście, że nie (śmiech). Chodziło mi o to, że musi się stać coś strasznego, żeby powstała między nami solidarność. Nie wiedziałem, co strasznego wymyślić, a ponieważ numer był poświęcony ekologii, więc wymyśliłem te nawałnice. Chciałem powiedzieć, że dopiero jak coś się strasznego wydarzy, to potrafimy być razem. Nie mogłem napisać, że wojna czy okupacja nas zjednoczy. To już niech będzie jak jest, niż żeby miała wojna nas jednoczyć.
A już zupełnie na serio: Co nas może uratować w takim razie? Pomóc zaszyć te podziały? Czy to już nie do zrobienia?
Ja wierzę, że czas nas może uratować, że to jest czas dojrzewania pokoleń. Mądrzenie wymaga czasu. Te podziały tak weszło głęboko w nasze emocje i tożsamość, że stworzyliśmy mur, zapadliśmy na głuchotę. Po obu stronach zresztą.
Tyle, że dziś mówimy: To nie my, to oni… Droga donikąd.
Pracujmy nad myśleniem, które nie wyklucza, bo wszystko zaczyna się w naszych głowach. Trzymajmy się z daleka od partii politycznych i korzystajmy z każdej okazji, by coś dobrego robić ponad politycznymi podziałami razem. Ostrzegam przed partiami, bo partie nawet takie działania potrafią wykorzystać do politycznej walki.
„Długo się nażyłem” - powiedział ksiądz kiedyś. „Jak długo można żyć” - zapytał….
Co gorsza, człowiek nie zauważa, że się starzeje w tym negatywnym sensie. Na przykład, że się powtarza w kółko, zapomina, zanudza.
Nie powtarza się ksiądz.
Powtarzam się okropnie.
Nie, nie dzisiaj.
Jak się ma żonę, to ona szturchnie, powie, że już to mówiłeś albo spojrzy ironicznie. A ksiądz? Księdzu, jako że bez żony, jeszcze trudniej się starzeć. No tak, mam wrażenie, że już długo żyję. Osiemdziesiąt parę lat to już jest coś, a na pewno końcowy etap w życiu.
I jeszcze jeden cytat: „Nie mam poczucia, że muszę tu trwać ciągle na ziemi. Już tyle czasu trwam i nic z tego nie wynikło wielkiego”.
No, to prawda….
Naprawdę ksiądz tak uważa?
Tak.
Poczucie straconego życia?
Nie.
A co?
Tak niewielkie rzeczy zostały. A naprawdę ważne? Kogoś do chrztu przygotowałem, coś takiego napisałem, że bliźniemu pomogło (zasnąć), coś powiedziałem, czymś się podzieliłem….Takie drobne rzeczy, które oczywiście wiatr rozwieje i zamiecie.
Kokieteria.
Nie… To nie jest kokieteria. I nawet mnie cieszy, że nie mam poczucia jakiegoś wielkiego sukcesu.
Spełnienia?
Mam poczucie, że dzięki Bogu miałem ciekawe życie, że były sytuacje, w których coś tam dobrego mogłem dla ludzi zrobić. Spotkałem cudownych ludzi. Przeżyłem cztery epoki. Przed wojną trochę, potem wojnę, socjalizm, teraz wolną Polskę. Nie mam powodu do narzekania. Ale też nie mam powodu, żeby się kurczowo trzymać tego życia tutaj.
Czegoś ksiądz żałuje? Myśli sobie: Adam Boniecki nie miał racji?
Tak, oczywiście. Ale ponieważ to nie jest program Ewy Drzyzgi, to nie będziemy w to wchodzić.
Nie jest to program konfesyjny. Co to znaczy, że ze śmiercią trzeba się zaprzyjaźnić? Kiedyś ksiądz tak powiedział.
Z myślą o śmierci trzeba się zaprzyjaźnić. Na starość jest łatwiej. Jak człowiek jest młody, w pędzie życia, to jest przerażony, że może wpaść pod samochód albo się zabić. Trzeba się z tą myślą, że tak powiem, zaprzyjaźnić. Nie widzieć w tym, że się umrze czegoś przerażającego. Dla człowieka wierzącego to jest normalna droga. Idziemy na spotkanie z Bogiem. Widziałem ludzi, którzy z takim pokojem i radością umierali. Nauczyli mnie tego, że tak można. Zobaczymy. Nie będę teraz gadał. Będę umierał, to wtedy zapraszam. Bez kamer. A jeśli będę wrzeszczał: „Ratujcie mnie, ratujcie!”, to proszę tego nie opowiadać.
Czy ksiądz Boniecki jest dziś szczęśliwym człowiekiem?
Bez przesady. Szczęśliwy… Szczęśliwi to będziemy w niebie, proszę pani. Tam będziemy szczęśliwi.
Przekonałby ksiądz Nergala?
Zależy kiedy. Jak by umierał, może… Nigdy nie wiadomo.