Obóz rządzący dwoi się i troi, żeby pokazać, że forsowane przez niego przepisy mieszczą się w kanonie zachodniej cywilizacji prawnej. Minister Zbigniew Ziobro raz po raz przywołuje przykłady Holandii, Niemiec, a nawet Stanów Zjednoczonych, żeby pokazać, że politycy mają prawo mieszać się w sprawy najwyższych organów władzy sądowniczej. Poza Polską nikt nie przyzna mu racji, bo nawet jeśli rozwiązania z kilku krajów zachodnich "na papierze" mogą przypominać pomysły PiS, to dodatkowo reguluje je coś, co polskiej klasie politycznej jest obce – niepisany zwyczaj kompromisu.
Wtorek, wczesne popołudnie. Na mównicę sejmową wstępuje Zbigniew Ziobro. Broni zmian, które sprawią, że sędziowie Sądu Najwyższego przejdą w stan spoczynku, a ich następców wskaże de facto on sam.
- My pokazujemy, jak jest w Europie. Proszę zobaczyć, jak jest w Holandii, jakie zasady obowiązują w wielu innych miejscach – przekonuje minister sprawiedliwości. Przykład Królestwa Niderlandów przywołuje nie po raz pierwszy. Już na początku roku Ministerstwo Sprawiedliwości opublikowało na Twitterze listę państw, w których mają funkcjonować rozwiązania podobne do proponowanych przez Ziobrę.
- Proponowane rozwiązania nie odbiegają od tych w państwach zachodnich. Czy to są państwa totalitarne? – retorycznie pyta autor wpisu.
Min. @ZiobroPL: Proponowane rozwiązania nie odbiegają od tych w państwach zachodnich. Czy to są państwa totalitarne?https://t.co/H9Uxg7gy3tpic.twitter.com/OklipHdNA0
— Min. Sprawiedliwości (@MS_GOV_PL) January 31, 2017
Kwestia kultury
Kiedy 18 lipca Holandia po raz kolejny publicznie została wywołana przez ministra Ziobrę do tablicy, rozdzwonił się telefon Ekke Overbeeka, warszawskiego korespondenta holenderskich mediów. Niezliczonym dziennikarzom musi tłumaczyć, że w jego kraju formalnie sędziów SN powołują minister sprawiedliwości i król, ale de facto na personalia nie mają żadnego wpływu.
- To jest kwestia kultury politycznej. W Holandii nikomu nie przychodzi do głowy, żeby politycy mieli wybierać i mianować sędziów. Nawet jeżeli formalnie, na papierze, to tak wygląda. Władza sądownicza musi być odrębna od polityki. Bez tego nie ma państwa prawa. To jest podstawowy konsensus polityczny - objaśnia Overbeek.
Holenderski konsensus miał bardzo dużo czasu na dojrzewanie. Mieszczący się w Hadze Sąd Najwyższy powstał w 1838 roku. Jego sędziowie wybierani są dożywotnio, choć po osiągnięciu 70. roku życia przechodzą na emeryturę. Ekke Overbeek tłumaczy, że zwyczaj porozumienia ponad podziałami obowiązuje również w sytuacjach, które w Polsce są absolutnie nie do pomyślenia.
Podam przykład trochę z innej beczki - w Holandii, tak jak w Polsce, rząd mianuje wojewodów. U nas nazywają się komisarzami króla. Ale kiedy zmienia się rząd, to nie jest tak, że zmieniają się wszyscy komisarze króla. To jest nie do pomyślenia. Zawsze musi być równowaga między partiami. I nieważne, kto rządzi, rząd zawsze będzie respektował tę równowagę - mówi Overbeek.
Niepisana zasada konsensusu obowiązuje również w innych monarchiach konstytucyjnych, w których minister sprawiedliwości bierze udział w powoływaniu sędziów. Tak jest w Danii i Szwecji, gdzie władza wykonawcza tylko formalnie przyklepuje kandydatów wskazanych przez rady sądownictwa.
Europa alarmuje
Kiedy w Polsce temperatura sporu podskoczyła do nienotowanej od lat skali, głos w sprawie zmian w polskim sądownictwie zabrała Europejska Sieć Rad Sądownictwa (ENCJ) – organizacja zrzeszająca samorządy sędziowskie państw Unii Europejskiej. Opublikowała otwarty list na temat sytuacji w naszym kraju.
"System demokratyczny oparty na zasadzie praworządności może funkcjonować prawidłowo tylko wtedy, jeżeli zachowana jest niezawisłość sędziów" - przypomniała ENCJ. Rozwojem wypadków w Polsce zaniepokojone są rady sądownictwa z Belgii, Holandii, Bułgarii, Chorwacji, Rumunii, Litwy, Łotwy, Słowacji, Włoch, Irlandii, Anglii i Walii, Szkocji, Słowenii, Portugalii, Grecji i Hiszpanii. Przewodnicząca ENCJ, hiszpańska adwokat Nuria Diaz Abad, kiedy dowiedziała się, że minister Ziobro porównuje polskie zmiany do rozwiązań obowiązujących w jej kraju, przyjęła to z uśmiechem na twarzy.
Z pewnością Hiszpania nie jest podobnym przypadkiem. Kandydaci na sędziów Sądu Najwyższego są wysuwani przez Radę Sądownictwa. Dekret o ich zaprzysiężeniu podpisuje król i minister sprawiedliwości. Ale to tylko formalność, bo zwyczajowo oni nigdy nie odrzucają propozycji Rady. Sędziowie Sądu Najwyższego są wybierani przez wszystkich 21 członków Rady Sądownictwa na sesji plenarnej – tłumaczy Nuria Diaz Abad. Dodaje, że politycy owszem mają w wielu krajach europejskich wpływ na obsadzanie najwyższych stanowisk sędziowskich, ale nie są jedynymi uczestnikami tego procesu.
W niektórych krajach europejskich faktycznie przy wyborze sędziów sądu najwyższego pewną rolę pełnią ministrowie sprawiedliwości, ale w każdym przypadku dzieje się to z udziałem komitetów złożonych z przedstawicieli środowisk prawniczych lub samych członków sądu najwyższego. A więc wybór sędziów nie należy w tych krajach tylko do ministrów sprawiedliwości. - Patrząc na polską reformę jako na całość, jesteśmy pełni obaw co do wpływu, jaki będzie miała na niezależność sędziów. To nie jest kwestia jednej ustawy. To sprawa wielu działań zmieniających polski wymiaru sprawiedliwości - tłumaczy szefowa ENCJ.
Adwokatem polskiego rządu są w Europie zasadzie tylko Węgry. Premier tego kraju, Viktor Orban, przesłał do premier Beaty Szydło list, w którym zapewnił ją o przyjaźni oraz solidarności. Minister spraw zagranicznych Węgier Peter Szijjarto dodatkowo wezwał Komisję Europejską, "by nie przekraczała swoich uprawnień". To reakcja na słowa wiceszefa Komisji Fransa Timmermansa, który ostrzegł, że rozważa wszczęcie wobec Polski procedury o naruszenie prawa Unii Europejskiej.
Kultura niezależności
Podczas sejmowej debaty z 18 lipca minister Zbigniew Ziobro w odpowiedzi na krytykę ze strony rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara zdecydował się na krok, który, jak na członka obecnego obozu rządzącego, jest dość zaskakujący – powołał się na artykuł z niemieckich mediów.
- Polskie media dokonały przedruku z materiału niemieckiej rozgłośni Deutsche Welle – niemieckiej rozgłośni, która wielokrotnie atakowała nasz rząd, która jest niezwykle krytyczna wobec rządu Prawa i Sprawiedliwości. Co tam można było przeczytać? Że tam właśnie tak jest, że w Niemczech to właśnie władza wykonawcza decyduje, kto będzie sędzią Sądu Najwyższego – argumentował minister Ziobro.
Proces wyboru sędziów sądów najwyższej instancji w Niemczech jest faktycznie bardzo upolityczniony. Wybiera ich 32-osobowa komisja rekrutacyjna, w której skład wchodzą członkowie Bundestagu i ministrowie sprawiedliwości krajów związkowych. Kandydatów wcześniej opiniują urzędujący prezesi sądów. Po zatwierdzeniu wyboru przez rząd w Berlinie, nowych sędziów formalnie mianuje prezydent RFN.
Jednak za naszą zachodnią granicą od lat toczy się debata, w jaki sposób wybór najważniejszych sędziów odpolitycznić i uczynić bardziej przejrzystym. Na łamach przywołanego przez ministra Ziobrę Deutsche Welle ukazał się przemilczany w debacie sejmowej wywiad z prawniczką Anne Sanders, która nie ukrywa, że niemiecki system jest wadliwy.
- Nasz system opiera się na strukturach, które dojrzewały latami, ale które też można łatwo zniszczyć. Powinniśmy zadać sobie pytanie, w jaki sposób możemy lepiej umacniać i chronić nasze niezależne sądownictwo – ocenia Sanders. Współpracująca z Radą Europy niemiecka prawniczka specjalizuje się między innymi w problematyce polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jej zdaniem drogi, którą podąża PiS, nie można porównywać z modelem niemieckim.
- System obowiązujący w Niemczech działa o wiele dłużej i dlatego wypracował sobie taki mechanizm kontroli i równowagi, który pozwala sędziom zachować niezależność w ich pracy. Ponadto w Niemczech jest coś takiego, co można nazwać kulturą niezależności. Żaden polityk w Niemczech nie powie, że jakiś sędzia o poglądach politycznych zbieżnych z linią partii, którą ów polityk reprezentuje, ma podejmować decyzje zgodne z wolą większości. W każdym razie taki przypadek nie jest znany - tłumaczy Sanders.
Sędziowie "na zawsze"
Jednym z najbardziej upolitycznionych sądów świata jest bez wątpienia amerykański Sąd Najwyższy. Do jego kompetencji należą decyzje w najbardziej kluczowych i kontrowersyjnych sprawach, jak legalizacja miękkich narkotyków, aborcji czy małżeństw homoseksualnych. To sędziowie SCOTUS (Supreme Court of The United States) przerwali w 2000 roku powyborczy pat i przyznali zwycięstwo w wyborach prezydenckich George'owi W. Bushowi. Skład SCOTUS jest przedmiotem ciągłej walki politycznej, bo każdy z dziewięciu sędziów jest mianowany przez prezydenta USA. Dla polskiego ministra sprawiedliwości amerykański Sąd Najwyższy to wzór trójpodziału władzy.
- Otóż, kto w Stanach Zjednoczonych, tym demokratycznym kraju, gdzie idealnie, można powiedzieć, sfotografowana, oddana została zasada opisana przez Monteskiusza, do której państwo często się odwołują, powołuje sędziów Sądu Najwyższego? Prezydent. Dlaczego? Bo ma demokratyczną legitymację. Monteskiusz się w grobie przewraca, kiedy słyszy, że on proponował, aby sędziowie sami siebie powoływali, oceniali, kontrolowali, usuwali – mówił do opozycji w Sejmie 18 lipca minister Zbigniew Ziobro.
Poza wpływem polityki na skład sądu próżno jednak szukać wielu podobieństw pomiędzy rozwiązaniem zza oceanu a ustawami autorstwa PiS. Przede wszystkim sędziowie SCOTUS są wybierani dożywotnio i niemal nieusuwalni. Konstytucja przewiduje oczywiście procedurę ich odwołania za najcięższe przewinienia (np. zdradę stanu), ale ta jest równie skomplikowana, co procedura impeachmentu (odwołania prezydenta). W Polsce przewidzianym do odwołania sędziom Sądu Najwyższego niczego złego nikt nawet nie próbował udowodnić.
Urzędowanie amerykańskiego sędziego przerywa albo jego śmierć, albo dobrowolna rezygnacja (np. z powodu złego stanu zdrowia). Wpływ na obecny skład SCOTUS miało sześciu amerykańskich prezydentów. Najstarszy stażem sędzia został powołany jeszcze podczas zimnej wojny za prezydentury Ronalda Reagana. SCOTUS, choć dla Amerykanów jest niemal świętością, ma też wielu zagorzałych krytyków. Ci, aby zmienić sposób jego funkcjonowania, musieliby jednak najpierw zmienić konstytucję.
- W Stanach Zjednoczonych, tak bliskich wizji politycznej Pana Ministra, jest nie do pomyślenia, żeby Kongres (parlament) zwykłą ustawą zmieniał ustrój państwa. Co więcej, próby "omijania" konstytucji przez Kongres były zawsze blokowane przez Sąd Najwyższy, który jest ostatecznym interpretatorem ustawy zasadniczej – tłumaczy w zamieszczonej w mediach społecznościowych otwartej polemice ze Zbigniewem Ziobro Paweł Laidler, prawnik i amerykanista, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Sędziego nie można usunąć z przyczyn innych niż naruszenie prawa (chyba że wygaśnie mu kadencja na szczeblu stanowym). - W związku z powyższym porównywanie kierunków pisowskiej reformy do unormowań obowiązujących za Oceanem jest nietrafione, zwłaszcza że sędzia w USA cieszy się ogromną estymą i szacunkiem nawet przeciwników politycznych - dodaje Laidler.
Choć od XVIII wieku (SCOTUS powstał w 1778 roku) Demokraci i Republikanie nieustannie ścierają się ze sobą o uzyskanie jak największych wpływów w Sądzie Najwyższym, to Amerykanom, podobnie jak wcześniej opisanym zachodnim demokracjom, nie jest obca kultura kompromisu. Stąd przewaga sędziów o określonych poglądach (konserwatywnych lub liberalnych) nigdy nie jest miażdżąca.
- Amerykanie mają przekonanie, że warto dbać o różnorodność polityczną. Żeby nie dochodziło do sytuacji, w której mamy do czynienia z absolutną dominacją jednej wizji, jednego sposobu patrzenia. Czyli zasadniczo podział głosów "5 do 4" utrzymuje się od wielu, wielu lat. Ale to jest "5 do 4", a nie "8 do 1"- tłumaczy amerykanista Radosław Rybkowski.
To, co faktycznie polski system prawny mógłby przejąć od amerykańskiego, to szybkość i sprawność w rozstrzyganiu najbardziej błahych i najmniej skomplikowanych spraw. A w tej kwestii najwięcej do powiedzenia mają akurat nie sędziowie, a politycy. Bo to oni tworzą prawo i procedury, którymi później związane są sądy. I to oni mogą doinwestować wymiar sprawiedliwości, który pod względem wyposażenia, jakości kadr i braku przejrzystości często faktycznie wciąż przypomina czasy PRL.
Autor jest dziennikarzem „Faktów z Zagranicy” w TVN24BIS