Kinga trzymała matkę pod butem. Karciła ją, kiedy kobieta "pozwalała sobie na zbyt wiele". Piotrkowi należało się to, co najlepsze – do kolejnych zakupów "namawiał", szantażując, strasząc i w końcu bijąc. Maks czuł, że babcia jest jego własnością i ma prawo ją zabić. Oto oni – młodzi kaci.
Kinga trzymała matkę pod butem. Karciła ją, kiedy kobieta "pozwalała sobie na zbyt wiele". Piotrkowi należało się to co najlepsze – do kolejnych zakupów "namawiał", szantażując, strasząc i w końcu bijąc. Maks czuł, że babcia jest jego własnością i ma prawo ją zabić. Oto oni – młodzi kaci.
Część 1: Dom
Kinga, 15 lat
Wstydziła się, więc nikomu nie mówiła. Bo jak o tym mówić? Że zamiast wychowywać córkę, to ona daje się córce wychowywać? A nawet gorzej. To nie było wychowywanie, tylko tresowanie.
Jak dowiadujemy się od policjantów zajmujących się sprawą, zaczęło się od zwykłego nieposłuszeństwa. Nic nadzwyczajnego u nastolatka. W końcu to czas buntu. Tyle że bunt Kingi był inny – ostrzejszy. Dzieci przecież nie grożą rodzicom, że ich zabiją. Nie wyrywają im włosów, nie kopią po twarzy…
Wszystko, co było ważne dla 15-letniej Kingi, istniało w sieci. To tam miała najbliższych znajomych, z którymi spędzała cały wolny czas. Nie wystarczało go na nic innego – nawet na poprawianie się z przedmiotów, z których była zagrożona. Siedziała całe dnie zamknięta w swoim pokoju – jak w filmowej "Sali samobójców".
Dziewczyna tuż przed końcem szkoły podstawowej była już pewna, że z matką może robić wszystko. Ta bezradnie przyglądała się, jak córka kradła jej pieniądze, wracała pijana i znów zamykała się w pokoju.
O tym, co działo się w domu pod Elblągiem, matka Kingi nie powiedziała nawet wtedy, kiedy dziewczyną poważnie zainteresowała się szkoła. "Jest uzależniona od internetu" – skwitowała matka pytana o problemy nastolatki. O tym, że była katem, nie wspomniała. Był kwiecień.
Policjanci mówią, że wszystko zmieniło się dwa miesiące później, w czerwcu tego roku. Kinga przyszła do domu i zobaczyła, że jej świat nie działa – w domu nie było internetu. Poszła "wyjaśnić" sprawę z matką. Ta chciała się jej postawić; powiedziała, że za karę dziewczyna będzie offline. Kinga uznała, że matka pozwoliła sobie na zbyt wiele. Ruszyła do ataku.
Piotr, 12 lat
Piotrek, znany później jako "Książę", wychowywał się w zamożnej rodzinie bez ojca. Matka chciała kupić 12-letniemu jedynakowi dobre dzieciństwo. Piotrek wskazywał, mama kupowała.
Chłopak szybko zaczął czuć się lepszy od rówieśników. Chociaż go nie lubili, to i tak nie narzekał na brak towarzystwa – bo u niego zawsze można było zagrać w najnowsze gry na najnowszych konsolach.
"Kocham ją całym sercem. Ale ona taka raczej pierdoła" – mówił "Książę" psychologom. Do ośrodka socjoterapii trafił, bo chciał zmotywować matkę do dalszych zakupów. Najpierw zaczął nabijać rachunki – dzwonił za granicę, odkręcał gorącą wodę.
Zadziałało. Piotrek widział, że matka zaczęła się tym przejmować. Poszedł krok dalej i zaczął grozić. Że zrobi coś matce w czasie snu albo pozbawi ją praw do opieki, "bo go molestuje". Też działało – matka zaczęła "chodzić jak w zegarku". Bała się własnego dziecka.
Radek, 16 lat
Dojrzewał szybciej od rówieśników. Był wyższy i silniejszy – dlatego dominował w grupie. Z Radkiem dobrze było się kumplować, nikt nie chciał być jego wrogiem. A 14-latek lubił wojować, dlatego miał problemy karne – za liczne pobicia.
Chłopak wychowywał się bez ojca. W pewnym momencie w oczach matki zobaczył ten sam strach, z którym dotąd patrzyli na niego koledzy. Spróbował to wykorzystać.
– Mama Radka miała problemy ze stanami lękowymi. Na co dzień radziła sobie z rzeczywistością, ale w momentach trudnych stres ją paraliżował – opowiada Joanna Lorenc, psycholog z MOS w Łodzi.
Nastolatek zrozumiał, że może rządzić, nie przejmować się dotychczasowymi ograniczeniami, które starała się stawiać mu matka.
"Była za słaba. Musiałem szybko być dorosły" – mówił potem psychologom. Dlatego usprawiedliwiał swoje coraz bardziej agresywne zachowanie.
Wszystko odbywało się jak w szablonie – najpierw zaczęło się ignorowanie zakazów. Potem pojawiły się pierwsze ironiczne uwagi w stronę rodziców. Kolejne kroki? Groźby. Kiedy Radek pobił matkę, ta wiedziała, że musi działać.
Damian, 15 lat
Jak pić, to u "Hanysa" – tak nazywano Damiana. Koledzy chłopaka zawsze mogli liczyć na to, że spod sklepu impreza przeniesie się do jego domu pod Mławą. W niewielkim, nieco zaniedbanym budynku zasady ustalał 15-latek. Matka musiała uważać, żeby nie drażnić syna.
– Ona się go po prostu bała. Pamiętam, jak chciała Damiana opieprzyć, że znowu przyszedł pijany. On wstał i zaczął się drzeć, że albo matka wyjdzie, albo ją zaj***e – mówił potem przed sądem jeden z jego dawnych kumpli. Zeznawał na procesie, podczas którego "Hanys" odpowiadał za próbę zabójstwa.
Zanim chłopak trafił na ławę oskarżonych, przez kilka lat terroryzował matkę. A ona próbowała zachowywać pozory. Kilka razy zwracała podchmielonemu chłopakowi uwagę, ale nigdy za mocno. Żeby nie przesadzić.
– Miałam z nim dobry kontakt – chwali się jego o rok młodsza siostra. Twierdzi, że brata nigdy się nie bała. Jednak kiedy "Hanys" przychodził podchmielony, razem z matką profilaktycznie uciekała z domu.
Nastolatek w zasadzie nie miał opieki. Wychowywał się sam. Matka unikała wszelkich obowiązków, była zupełnie niewydolna wychowawczo – podkreślał mec. Maciej Ciesielski tuż przed wyrokiem za próbę zabójstwa
mec. Maciej Ciesielski, obrońca Damiana podczas procesu o usiłowanie zabójstwa
Ojciec Damiana zginął kilka lat temu. Od tego czasu to nastolatek czuł się głową rodziny. Nawet miał pomysł, jak ją utrzymać. Werbował kolegów na "skok idealny" – na pobliski wiejski sklep.
– Mówił, że weźmiemy pały. Plan był taki, że jakby ktoś fikał, to miał dostać przez łeb – mówił przed sądem jeden z kompanów chłopaka.
Matka nie reagowała. Milczała też, kiedy "Hanys" pierwszy raz stanął przed sądem – za kradzież roweru.
– Nastolatek w zasadzie nie miał opieki. Wychowywał się sam. Matka unikała wszelkich obowiązków, była zupełnie niewydolna wychowawczo – podkreślał mec. Maciej Ciesielski tuż przed wyrokiem za próbę zabójstwa.
W zeszłoroczne walentynki Hanys chciał zabić policjantów, zabrać im broń i "zemścić się" na wujku, który źle mówił o jego ojcu. Plan był następujący: wezwać policjantów do nieistniejącej kłótni rodzinnej, schować się za drzwiami i korzystając z zaskoczenia, pozabijać ich.
Plan wdrożył w życie, kiedy matka i siostra – jak zwykle – uciekły z domu przed pijanym chłopakiem.
Maksymilian, 16 lat
Maksem i jego młodszą przyrodnią siostrą opiekowała się babcia. Chłopak był jej oczkiem w głowie. Maks był typem niejadka, więc babcia stworzyła listę dań, które wnuk lubił jeść. I tak – najczęściej – na dzieci czekały dwa obiady: siostra z babcią jadła "normalny", a Maks dostawał swoje danie. Chłopak nie miał zakazów, słyszał co najwyżej rady babci. Tyle że z każdym rokiem jej autorytet malał.
Zanim Maks stał się mordercą, był fanatykiem gier komputerowych. W szkole uchodził za komputerowego świra – raczej niegroźnego, zatopionego w swoim świecie. Nikt nie traktował go poważnie, kiedy chwalił się nowym nożem w szkole. "Przetestuję na babci" – zapowiadał. W dniu, w którym zabił, wrzucił do sieci nagranie, na którym bawi się nożem. "Trening" – podpisał.
Grzegorz, kolega ze szkoły Maksa został przez niego zaproszony do "testowania" noża. Celem stała się babcia, bo była trochę jak własność chłopaka. Przy okazji zginąć miała też 10-letnia siostra Maksa (miała kilka ran kłutych, cudem przeżyła). Potem wszystko miało dziać się jak w grach. Zakrwawieni mordercy uciekli do opuszczonego budynku gospodarczego. To miała być baza, z której mieli odpierać ataki policji. Wzięli ze sobą przygotowane wcześniej buteleczki z benzyną, które miały służyć za koktajle Mołotowa.
Kiedy jednak w budynku pojawili się policjanci, nastolatkowe byli przerażeni. Poddali się. Restartu gry nie było.
Część 2: Filary
Jak to możliwe, że dzieci zmieniły się w katów swoich najbliższych?
– Człowiek nie jest z natury zły. Tego zła trzeba się nauczyć. Niemal za każdą dramatyczną historią chowają się duże błędy rodziców – mówi Anna Miżowska, psycholog dziecięcy i biegły sądowy.
Dodaje, że dziecko może stać się potworem przez trzy główne czynniki.
Czynnik pierwszy – samotność
Rodzice kupują im dzieciństwo. Płacą rachunek za to, że zamiast z dziećmi są w pracy. Tłumaczą sobie, że dziecko może być partnerem
Anna Miżowska, psycholog, biegła sądowa
Miżowska tylko w tym roku prowadziła kilkadziesiąt spraw, w których napastnikiem było dziecko. Dziecko, które najczęściej nie było wychowywane przez rodziców, ale żyło obok nich. Zło często rodzi się w tak zwanych dobrych rodzinach, w których nie ma alkoholu czy przemocy.
– Rodzice kupują im dzieciństwo. Płacą rachunek za to, że zamiast z dziećmi są w pracy. Tłumaczą sobie, że dziecko może być partnerem.
Czynnik drugi – niezrozumienie
Opuszczone dziecko zaczyna mieć kłopoty, unika lekcji, traci dotychczasowych znajomych. Zmienia środowisko – czasami z realnego na wirtualne.
– Rodzic często orientuje się, że tak naprawę nie potrafi już rozmawiać z dzieckiem. Próbuje interweniować, często nieumiejętnie. Ignoruje fakt, że sam jest winien tej sytuacji – mówi Waldemar Czerski, psycholog i biegły sądowy.
Tak jak w przypadku nastolatki z Elbląga, którą matka chciała wyrwać z sieci poprzez wyłączenie internetu.
Czynnik trzeci – wyrównanie ról
– Dziecko z natury kocha rodzica i mu ufa. Jeżeli jednak opiekun zbyt długo ignoruje jego potrzeby, traci swoją pozycję – mówi Stanisław Cur, dyrektor schroniska dla nieletnich przestępców w Dominowie pod Lublinem.
– Mały człowiek musi znać granice, które musi wytyczyć rodzic. Jeżeli tego nie robi, dziecko będzie posuwało się dalej, aż poczuje opór – mówi Joanna Lorenc.
Jeżeli opór się nie pojawia, rodzic traci autorytet. Staje się osobą do spełniania zachcianek i przygotowywania jedzenia. Dziecko zaczyna patrzeć na matkę czy ojca tak samo, jak patrzy na kolegów. Próbuje podobnie na nich wpływać. A przemoc jest skuteczna.
– Jeżeli ktoś myśli, że dziecko jest z natury złe, to jest w błędzie. To rodzice cierpliwie budują fundament, na którym później powstaje psychika dziecka. Zdarza się, że rodzice w wyniku przeżywanych trudności nieświadomie stają się współwinni grzechów dziecka – kończy Joanna Lorenc z MOS w Łodzi.
Część 3: Zniszczeni
Maksymilian, 16 lat
Maksymilian "przetestował" nowy nóż na babci. Kobieta zginęła. Jego kolega prawie zabił przyrodnią siostrę chłopaka.
– Nie wygląda na mordercę. Sam nie wie, jak to się stało – opowiada Stanisław Cur z Dominowa. Z nastolatkiem pracował od kwietnia 2015 r.
Wujek Maksa przybiegł pod sąd, w którym decydowano o areszcie dla 16-latka. Wskoczył na ogrodzenie i zaczął krzyczeć, że zabije chłopaka, jak tylko ten wyjdzie na wolność. "Zabił osobę, która kochała go najbardziej na świecie" – mówił niedługo po tym, jak z ogrodzenia kutnowskiego sądu wygonili go policjanci.
– To chłopcy uzależnieni od internetu. Bardzo przeżyli rozłąkę z siecią. Wpadli w świat książek, które pochłaniali jedną po drugiej – opowiada Cur.
Maks tęsknił za babcią. Podobnie zresztą jak za jej obiadami. Tutaj z pomocą przyszła mama Maksa (która przez syna straciła swoją mamę). Wróciła do Polski, zaczęła odwiedzać syna. Nawet nauczyła się dań z "babcinego menu". Maks je jak dawniej.
Damian, 15 lat
Matka "Hanysa" się go bała, siostra też. Uciekały z domu, kiedy chłopak się upijał. Tak też było w walentynki 2015 r. "Hanys" chciał zabijać policjantów.
Wezwany do nieistniejącej awantury domowej patrol wszedł do sieni. Hanys chował się za drzwiami z siekierą. Idąca jako pierwsza policjantka dostała cios w głowę. Rana jej nie zabiła, ale skazała ją na kalectwo. Chłopaka obezwładnił partner funkcjonariuszki.
– Jakbym mógł, to zrobiłbym to jeszcze raz – chwalił się "Hanys", kiedy trafił do schroniska w Dominowie.
Atak na policjantów to coś, za co w zdemoralizowanym świecie ma się szacunek. 15-latek próbował z tego korzystać. – Szybko się okazało, że nie ma zdolności przywódczych. Zrezygnował z próby bycia liderem – opowiada Stanisław Cur z Dominowa pod Lublinem.
Niedoszły morderca zaczął grać według ustalonych zasad. Przestał robić wychowawcom problemy. W tym roku usłyszał wyrok – 15 lat więzienia za próbę zabójstwa policjantki.
Na odczytaniu wyroku pojawiła się matka. – To dobry chłopak. Napił się, to mu odbiło. A do więzienia go wrzucają, jakby zabił. A tamta przecież żyje – broniła.
Radek, 16 lat
Radek wykorzystywał stany lękowe matki. Kiedy została pobita, zaczęła działać. Skierowała chłopaka do ośrodka socjoterapii.
Chłopak na początku chciał trzymać się dawnych zasad – szybko podporządkował sobie innych kolegów w ośrodku. "Pod but" mieli trafić też opiekunowie.
Podczas pierwszej rozmowy z psychologiem był agresywny. Chciał go nastraszyć. Usłyszał, że agresja nie będzie tolerowana.
Na początku do Radka nic nie trafiało. Po pewnym czasie zrozumiał jednak, że tu mu nikt nie odpuści. Że dalsze stosowanie jego metod może skończyć się w sądzie rodzinnym, a w konsekwencji w poprawczaku.
– Spędził u nas trzy lata. Kiedy wracał do domu, powiedział, że wydoroślał. Wiedział, że nie może liczyć na wsparcie matki. Miał wyrzuty sumienia – mówi Joanna Lorenc z MOS w Łodzi.
Piotr, 12 lat
"Książę" miał wszystko, czego chciał. Nadopiekuńcza matka była przez niego przymusza do kolejnych zakupów. W pewnym momencie 12-latek poszedł na całość – za "niesubordynację" rzucił się na matkę. Ta nie wytrzymała.
Nie pozwalamy na przemoc. Ale muszę przyznać, że nie miał łatwego życia w grupie. Był zupełnie niedostosowany do świata, w którym nie może sobie wykupić pozycji
Joanna Lorenc, psycholog w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii w Łodzi
Piotrek trafił do Łodzi, do Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii. Czuł się zdradzony. Przez pierwsze dni nie rozmawiał prawie z nikim. Potem zaczął stosować dawne metody wpływania na dorosłych.
– Robił z siebie ofiarę. Płakał pod drzwiami, chcąc wymusić coś dla siebie. Zdziwił się, kiedy okazało się, że na wychowawców to nie działa – mówi Joanna Lorenc z MOS w Łodzi.
Ignorować "Księcia", bo tak został nazwany, nie planowali rówieśnicy. Szybko pokazali mu miejsce w szeregu. Zwłaszcza że chłopak chciał patrzeć na nich tak jak na poprzednich znajomych – z góry.
– Nie pozwalamy na przemoc. Ale muszę przyznać, że nie miał łatwego życia w grupie. Był zupełnie niedostosowany do świata, w którym nie może sobie wykupić pozycji – opowiada Lorenc.
Matka regularnie odwiedzała syna. Zrzucała problemy Piotrka na nadpobudliwość, którą podobno miał od zawsze. "Takie czasy, dzieci szybciej dojrzewają, a gry takie brutalne" – ucinała rozmowy z pedagogami. Nie korzystała z udzielanych porad, choć pozornie z nimi współpracowała, sprawiała wrażenie, że jest jej wygodnie, gdy Piotrka nie ma w domu.
Kinga, 15 lat
Uzależniona od internetu Kinga rzuciła się na swoją matkę, kiedy ta jej go odłączyła. Kopała, biła pięściami, wyrywała włosy.
Niedługo potem poturbowana matka przyszła na policję. – Była przerażona, prosiła o pomoc. Mówiła, że boi się o swoje życie. Okrywała ze wstydem głowę, z której wyrwane były całe garście włosów – kręci głową Jakub Sawicki z elbląskiej komendy.
Kingą zajął się sąd rodzinny. Sędzia mruknął jednemu z policjantów, że z dziewczyny jest "prawdziwy szatan". Zło wcielone, które trzeba wyizolować. Zwłaszcza że po kilku miesiącach badania sprawy sąd uznał, że 15-latka jest winna. Dziewczyna trafiła do młodzieżowego ośrodka wychowawczego. To jedna z najsurowszych decyzji, jakie sąd mógł podjąć.
Czy i kiedy wróci do katowanej wcześniej matki? Teraz zależy to od jej nowych wychowawców.