"Z radością pójdę na ścięcie" – powiedział Fritz Haarmann po tym, jak został oskarżony o zamordowanie ponad 20 chłopców i młodych mężczyzn. Przyznawał, że ofiar było tak wiele, iż ich liczby nie pamięta. Był drobnym sprzedawcą mięsa, więc po ujawnieniu zbrodni ludzie wpadli w panikę. Bali się, że towar im sprzedawany mógł nie być wieprzowiną.
W 1918 r. zaginął 17-letni Friedel Rothe. Jego przyjaciel powiedział policji: "widziałem go z mężczyzną w kapeluszu". Funkcjonariusze poszli tropem, który doprowadził ich do mieszkania Fritza Haarmanna. Dobrze go znali. Od jakiegoś czasu był ich zaufanym informatorem. Fritz leżał w łóżku w towarzystwie półnagiego 13-latka. Na ślad poszukiwanego chłopaka nie trafili.
Mężczyzna za czyny lubieżne z nieletnim został skazany na dziewięć miesięcy więzienia. Podczas późniejszego procesu Haarmann przyznał, że w trakcie policyjnego nalotu głowa 17-letniego Rothego znajdowała się w papierowej torbie ukrytej za piecem. Gdyby wtedy śledczy dokładnie przeszukali mieszkanie, być może uratowaliby życie kilkudziesięciu nastolatkom.
Rozpieszczany przez matkę, piętnowany i molestowany w szkole
Skąd wziął się ten oprawca, jeden z najbardziej znanych niemieckich seryjnych zabójców? Friedrich Heinrich Karl Haarmann, który wolał być nazywany Fritzem, urodził się w 1879 r. Był szóstym i najmłodszym dzieckiem Johanny i Olliego. Ojciec miał twardą rękę, był nerwowy i porywczy. Fritz, rozpieszczany przez matkę, był za to usposobieniem spokoju, raczej milczkiem niż gadułą, raczej samotnikiem niż duszą towarzystwa.
Zamiast uganiać się za piłką, wolał bawić się lalkami siostry i przebierać się w jej ubrania. W szkole nie miał łatwo, a koledzy śmiali się, że jest zniewieściały. Odrzucanego przez towarzystwo chłopca wykorzystał jeden z nauczycieli. Haarmann nigdy później nie chciał mówić o tym, co spotkało go podczas pierwszych lat edukacji.
Niespełniony żołnierz, podejrzliwy narzeczony
W wieku 16 lat popełnił swoje pierwsze znane przestępstwa seksualne. Młodych chłopców wabił do ciemnych piwnic i wykorzystywał. W końcu wpadł. Trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie stwierdzono, że jego choroba jest nieuleczalna. Jednak Haarmann nie miał zamiaru siedzieć w zamkniętej placówce. Uciekł i postanowił być porządnym obywatelem, zaręczył się. Jego wybranka, panna Erna, zaszła w ciążę, ale dziecko usunęła, a Fritz poszedł do wojska.
Mundur szybko odwiesił na hak przez zbyt wątłe zdrowie. Uznano go za niezdolnego do służby i przyznano rentę, dzięki czemu zyskał finansową stabilność, ale los go nie rozpieszczał. Kłócił się z ojcem, a narzeczoną posądzał o romans. Panna Erna nie wytrzymała i zerwała zaręczyny, a i ojciec także miał dość. Chciał, by syn wrócił do zakładu zamkniętego.
Złodziejski żywot "wampira"
Prywatnie mu się nie wiodło, zawodowo nie było lepiej. Stracił żołnierską rentę, a gdy dostawał posadę, niemal natychmiast ją tracił. Nie mógł powstrzymać się od kradzieży. Okradał i pracodawców, i ich klientów. Regularnie trafiał za kraty, więc większość czasu między 1905 a 1912 rokiem spędził w więzieniu. W I wojnie światowej udziału nie wziął, bo odsiadywał karę.
Koniec wojny nie oznaczał końca problemów Haarmanna. Wyszedł zza krat i musiał zarobić na życie. Kombinował, ale w pogoni za chlebem miał dużą konkurencję, bo w wyniszczonym wojną kraju wielu było głodnych. Dorabiał więc jako sprzedawca mięsa, a kryminalna przeszłość okazała się jego zaletą: znał półświatek, więc został policyjnym informatorem. Nie przeszkadzało to, że w jego kartotece zaznaczono "homoseksualista", co w ówczesnych Niemczech było nielegalne. Haarmann kręcił się więc po dworcu kolejowym, obserwował, donosił i jednocześnie mógł robić, co mu się podobało. W myśl zasady "pod latarnią najciemniej". To właśnie w tym czasie ukrył za piecem głowę 17-latka.
Fritz poznaje wspólnika i kochanka
Jesienią 1919 r. Haarmann wypatrzył na dworcu młodego chłopaka. Obserwował go przez kilka dni, wiedział, w którym kącie sypia i jak zarabia na życie. Sprzedawca używanych ubrań mu się spodobał. Fritz podszedł, przedstawił się i tak poznał 18-letniego Hansa Gransa. Nie chciał go zabić, otworzył się przed nim i podzielił mrocznymi sekretami. Hans został jego kochankiem i wspólnikiem. "Jego zadaniem było chodzenie po mieście i wybieranie ofiar. Razem zwiększyli liczbę morderstw i produkcję mięsa" – napisał Rodney Castleden w książce "Wcielenia zła. Najgorsi ludzie świata".
Haarmann i Grans na dworcu spędzali całe dnie. Nagabywali nastolatków, proponowali miskę zupy, dach nad głową albo ochronę przed policją. Wybierali tych zagubionych, między 10. a 22. rokiem życia. Zabierali ich do mieszkania Fritza, który budził wśród chłopców podziw – był elegancko ubrany, dobrze patrzyło mu z oczu, no i wyciągał do nich, zagubionych, pomocną dłoń.
Karmił, by chwilę później w akcie miłosnego uniesienia gryźć w gardło. Czasem wysysał im krew, przez co został okrzyknięty wampirem. Następnie ciała dokładnie ćwiartował. "Ich ciała były krojone, a mięso gotowane i używane jako wsad do pasztecików Haarmanna" – przytacza historię Castleden. "Podczas procesu gazety przytaczały relację oskarżonego: Zrobiłem dwa cięcia w brzuchu, wnętrzności przełożyłem do wiadra. Wyciągnąłem krew, zmiażdżyłem kości, (…) wyciągnąłem serce, płuca i nerki, pociąłem i wsadziłem do wiadra. Kości obrałem z mięsa" - dodaje.
Następnie Hans pomagał zebrać rzeczy osobiste ofiar. Przydać mogło się wszystko, bo wszystko można było sprzedać. To, co było bezużyteczne, m.in. kości, lądowało na dnie pobliskiej rzeki.
Policja przymyka oko
Ani cesarzowi, ani królowi nigdy nie poświęcano tyle uwagi, co mi. Moje imię znają na całym świecie, a ludzie wszędzie o mnie mówią
Fritz Haarmann w trakcie wywiadu udzielonego w celi
Sąsiedzi mieli dość ekscentrycznego lokatora. Słyszeli hałasy, często widzieli wchodzących do mieszkania chłopców, rzadziej wychodzących. O sprawie informowali śledczych. Na próżno. "Policja uważała informacje Haarmanna za tak użyteczne, że puszczała mimo uszu strumień skarg na niego" – pisze Castleden.
Nie pomagały też doniesienia o poplamionych krwią ubraniach, które sprzedawał Grans, i o noszonych nad rzekę wiadrach z tajemniczą zawartością. Jako informator był zbyt cenny, by go stracić, Haarmann działał więc bez przeszkód. Między 1918 a 1924 rokiem zabił ponad 20 osób.
Coraz więcej kości
Wpadł wiosną 1924 r. przez dzieci. Grupka bawiąca się nad rzeką trafiła na ludzkie szczątki.
Policja sprawę próbowała bagatelizować. "Żarty jakieś, a nie kości. To pewnie prezent od studentów medycyny" – twierdzili inspektorzy. Miny zrzedły im, gdy dokonano kolejnego odkrycia. Sprawę próbowali wyciszyć. Działania rozpoczęli dopiero po odnalezieniu torby wypełnionej piszczelami, żebrami i paliczkami. Hanower wpadł w panikę, a mieszkańcy plotkowali o krążącym po mieście zabójcy. Okrzyknęli go rzeźnikiem, choć inni woleli nazywać go upiorem lub wampirem. Mówiło się o setkach potencjalnych ofiar.
Policja niechętnie wszczęła śledztwo, przeszukano rzekę i znaleziono kolejne szczątki. Podejrzenia padły na Haarmanna. Ściągnięto posiłki z Berlina, a funkcjonariusze zaczęli śledzić każdy krok Fritza. Widzieli, jak nagabuje chłopców, w końcu aresztowali go i przeszukali mieszkanie. Znaleźli plamy krwi, ale tłumaczyli, że ich informator jest rzeźnikiem, że krew może się zdarzyć. Zdanie zmienili, gdy natknęli się na ubrania i przedmioty osobiste niektórych zaginionych.
Wampir ze słabą pamięcią
Śledczy mieli listę tych, którzy zginęli bez śladu. Wynotowano na niej 27 nazwisk, m.in.: 17-letniego Ernsta Spieckera, 18-letniego Roberta Witzela, 16-letniego Rolanda Hucha i 16-letniego Wilhelma Erdnera. Dzienniki donosiły, że Fritz mógł zabić nawet 50 osób. Śledczy uznali, że jest odpowiedzialny za 27 zabójstw, skazano go za pozbawienie życia 24 osób. Sam przyznawał, że dokładnej liczby swoich ofiar nie pamięta. Było ich zbyt wiele.
Profesor Schulze mówił, że niewłaściwym jest uważać, że taki zbrodniarz musi być niepoczytalny. Nawet najstraszliwsze czyny mogą być popełnione przez zdrowego psychicznie człowieka
"The Daily Notes", 17 grudnia 1924
Przed sądem zeznawać miało niemal 200 świadków, a proces relacjonowali reporterzy z całego świata. Przed siedzibą sądu gromadziły się tłumy, bo każdy chciał zobaczyć "wampira z Hanoweru". Oskarżony nie ukrywał znudzenia procesem. Wiedział, co go czeka. "Niech to będzie krótkie. Chcę spędzić święta w niebie z matką" – cytowały jego słowa dzienniki.
Czasem zapalał cygaro i wpatrywał się w zrozpaczone rodziny. Rzadko okazywał emocje. Wzburzył się, gdy zobaczył zdjęcie jednego z zamordowanych chłopców. - Jest tak brzydki, że nigdy bym go nie tknął – stwierdził. I przyznał, że po pierwszej zbrodni chorował przez osiem dni. Później się uodpornił, choć twierdził, że zabijać w sumie nie lubił. Raczej musiał, bo nie umiał się powstrzymać.
Mieszkańcy Hanoweru śledzili doniesienia z procesu i rwali włosy z głowy. Co działo się z mięsem? Przecież kupowaliśmy u Fritza – denerwowali się. Byli wściekli. Nie było im żal mordercy, który twierdził, że nienawidzi zabijania i który przyznawał, że pasja była silniejsza niż wstręt. Haarmann zapierał się: nigdy nie sprzedawałem ludzkiego mięsa. Czy można było mu wierzyć?
Łóżko w sali sądowej
"Lincoln Evening Journal" w grudniu 1924 r. odnotował: "Haarmann mówi, że zabijał dla miłości i że nikt go nie rozumie". Oskarżony przyznawał też, że na śmierć pójdzie z radością. Ścięcia się nie bał, za to obawiał się szpitala psychiatrycznego. Nie widział dla siebie przyszłości i bez ogródek mówił, że gdyby wyszedł na wolność, to znowu by zabijał.
"New Castle News" informowało o dowodach, jakie miały się pojawić na sali rozpraw, wśród nich były m.in. łóżko Haarmanna, siekiera i poplamiona wycieraczka, na której morderca ćwiartował ciała. Podczas procesu okazało się też, że niektórzy zaproszeni przez wampira chłopcy mieli dużo szczęścia – Fritz pozwalał odejść niedoszłym ofiarom. Zeznawał: "budziłem się rano i widziałem zwłoki obok siebie, ale nie zawsze". Niemcy słuchali i nie dowierzali. Żądano czystek w policji. Oskarżonego przebadano. Wynik: jest poczytalny. Może nie był, ale wtedy uniknąłby kary.
Sądowa batalia kochanków
Przed sądem stanął też Grans. Jego obrońca dowodził: - Mózgiem zbrodni był Haarmann, mój klient był tylko narzędziem i nie zdawał sobie sprawy z zamiarów znajomego.
"Wampir" odbijał piłeczkę: - W rękach Gransa byłem miękki jak wosk, ale potrzebowałem go, bo byłem sam na świecie.
Proces trwał trzy tygodnie, a decyzja sądu nikogo nie zaskoczyła. Fritz Haarmann za swoje czyny miał odpowiedzieć życiem. Taka sama kara czekała na Gransa. To zmiękczyło byłego policyjnego informatora. Nie mógł znieść, że jego ukochany ma umrzeć. Pisał do ojca Gransa: "Hans został skazany niesłusznie, oskarżałem go, bo chciałem się zemścić". Listy przekazano do sądu i wyrok zmieniono. Pomocnik Haarmanna za podżeganie do jednego z zabójstw został skazany na 12 lat więzienia.
Skazujecie mnie na śmierć, a ja proszę tylko o sprawiedliwość. Nie jestem szalony. Zróbcie to prędko, byle szybko. Wybawcie mnie od życia, które jest męczarnią. Nie będę prosił o łaskę, nie będę się odwoływał. Chcę spędzić tylko jeszcze jedną wesołą noc w celi z kawą, serem i cygarem. Potem przeklnę mojego ojca i pójdę na egzekucję, jakby to było wesele
Fritz Haarmann po usłyszeniu wyroku, grudzień 1924
"Żałuję, ale nie boję się śmierci"
Chwilę przed tym, jak gilotyna spadła na jego szyję, "upiór" oświadczył: - Żałuję, ale nie boję się śmierci.
Wyrok wykonano 15 kwietnia 1925 r. Fritz Haarmann miał 45 lat. Jego głowę zakonserwowano w formalinie i aż do 2014 r. znajdowała się w szkole medycznej w Getyndze. Dopiero dwa lata temu została skremowana.
Szczątki ofiar zabójczego duetu spoczęły w zbiorowej mogile. Nigdy nie udało się potwierdzić ostatecznej liczby chłopców, którzy zginęli z rąk "wampira z Hanoweru", bo on sam kilkakrotnie zmieniał wersję. Pamięć odmawiała mu posłuszeństwa, czasem mówił o 30, a czasem nawet o 70 zabitych. Hans Grans po wyjściu zza krat pozostał w mieście. Zmarł w 1975 r.
Zbrodniami Haarmanna zainspirowali się filmowcy. Pierwszy obraz, "M" w reżyserii Fritza Langa, powstał w 1931 r. Jego bohaterem był zabójca dzieci Hans Beckert, który był połączeniem trzech niemieckich zbrodniarzy.
Haarmann i Denke zmniejszyli sprzedaż mięsa
To, co inspirowało artystów, budziło grozę wśród obywateli Niemiec. Po doniesieniach o działaniach Haarmanna w Niemczech spadła sprzedaż mięsa. Ludzie się bali. Tym bardziej że w czasie, gdy zapadł wyrok w sprawie "wampira" na jaw wyszły zbrodnie Karla Denkego z Muensterbergu (dzisiejsze Ziębice na Dolnym Śląsku). Denke mordował w swoim domu, a później ciął, ćwiartował i peklował ich mięso. Nie marnowało się nic. Z tłuszczu robił mydło, a ze skóry szelki i paski. Swoje wyroby reklamował na targu jako "peklowaną wieprzowinę bez skóry". Historycy przyznają: gdy wiadomość się rozeszła, lokalnym przedsiębiorstwom zaczęło grozić bankructwo, a rzeźnicy mieli mniej pracy.