"Czołem, panie ministrze!" – salutuje dowódca kompanii. – Czołem, żołnierze! – odpowiada niezrażony Misiewicz, choć żadnym ministrem nie jest. Jak to się stało, że 26-latek, były pracownik apteki bez wyższego wykształcenia, zrobił tak błyskawiczną karierę i został jednym z najbardziej zaufanych ludzi Antoniego Macierewicza?
Sylwetka Bartłomieja Misiewicza opublikowana w Magazynie TVN24 19 listopada 2016 roku
– Jak minister dzwoni do prokuratora, to ten winien się stawić! Natychmiast proszę się stawić! – z takimi poleceniami Bartłomiej Misiewicz wydzwaniał w nocy z 17 na 18 grudnia ubiegłego roku do prokuratorów. Chciał, żeby któryś przyjechał do Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO – opowiadają nam śledczy ze stołecznej prokuratury o sprawie, która szerokim echem odbiła się w prokuratorskim środowisku.
Pierwsza misja
To pierwsza, głośna akcja zlecona 26-latkowi przez Antoniego Macierewicza po objęciu resortu obrony narodowej. W nocy pod przywództwem Misiewicza, który wtedy oficjalnie był doradcą w gabinecie politycznym, do placówki kontrwywiadu NATO wkroczyła ekipa złożona z Żandarmerii Wojskowej i funkcjonariuszy SKW.
W CEK NATO mieli się szkolić oficerowie kontrwywiadu Sojuszu w kilku specjalnościach – obrony przed terroryzmem, medycyny wojskowej, wojny chemicznej i wojny informacyjnej.
Celem kierowanej przez Misiewicza akcji było usunięcie z Centrum poprzednich szefów i i znalezienie ewentualnych dowodów na popełniane przez nich przestępstwa. Stali się oni solą w oku ministra Macierewicza, bo CEK NATO jest instytucją niezależną od MON. Jego szef jest powoływany za zgodą rządu Słowacji oraz komitetu sterującego, w skład którego wchodzą ministrowie dziewięciu innych natowskich państw. Polski minister jednak zdecydował, że nie będzie bawił się w dyplomację i szefa CEK NATO odwołał bez informowania sojuszników.
Do siedziby wysłał swojego wiernego przybocznego.
– Misiewicz nalegał, żeby natychmiast przyjechał jakiś prokurator, bo w CEK NATO odkrył przestępstwo. W nocy dzwonił do szefostwa prokuratur rejonowych, prokuratorów dyżurnych. Podawał się za ministra. Nikt nie pojechał, bo pan nie umiał wskazać, do jakiego przestępstwa miałoby tam dojść – wspominają śledczy ze stołecznej prokuratury.
"Nie przychodził po apanaże"
Cofnijmy się do czasów, gdy Misiewicz nikogo nie przekonywał, że jest "ministrem". Urodził się 27 marca 1990 r. w Warszawie "w rodzinie o poglądach prawicowych, patriotycznych", przez lata był ministrantem. "Rodzice i Dziadkowie na trwałe zaszczepili we mnie dewizę: Bóg, Honor, Ojczyzna" – informuje na swojej stronie internetowej. Uczył się w warszawskim XII LO im. Henryka Sienkiewicza. – Niczym się nie wyróżniał, ani na dobre, ani na złe. Raczej był typem wycofanego, choć lubianego ucznia – wspomina jeden ze znajomych z licealnych czasów.
Już wtedy zaczyna być aktywny w polityce. Mniej więcej w wieku 16 lat pojawia się u boku znanego prawicowego polityka Artura Zawiszy. – Zgłosił się dosłownie z ulicy do mojego biura poselskiego – wspomina Zawisza. – Porozmawiałem z nim, przyjąłem jako asystenta społecznego. Współpracowaliśmy tylko kilka miesięcy.
Jak przebiegała ta współpraca? – pytamy. – Nie przychodził po zaszczyty, po apanaże. Był pełen zapału, werwy. Ja się na nim nie zawiodłem – odpowiada Zawisza.
Gdy Zawisza przestaje być posłem w 2007 r. (nie wygrał przedterminowych wyborów – przyp. red.), Misiewicz trafia pod skrzydła obecnego szefa MON. Ma zaledwie 17 lat. – Antoni Macierewicz zaangażował się w kwestie likwidacji WSI, a później w Smoleńsk. Potrzebował kogoś, na kim mógłby się oprzeć. Misiewicz był idealny – mówi Zawisza.
Faktycznie był, co potwierdzi kilka lat później sam Macierewicz. – Nigdy się na nim nie zawiodłem, jest solidny, a przede wszystkim niebywale skuteczny – mówi w nagraniu, w którym promuje swego podopiecznego jako kandydata w wyborach do sejmiku.
Dzięki niekłamanemu zaangażowaniu w pracę u boku Macierewicza młody działacz może liczyć na wyrozumiałość szefa nawet wtedy, gdy zdarzają mu się wpadki. Na przykład ta podczas głośnej konferencji dotyczącej katastrofy smoleńskiej, którą młody asystent współorganizował.
Konferencja odbywa się w Sejmie, na żywo transmitują ją telewizje. Eksperci Macierewicza z różnych miejsc na świecie łączą się ze sobą z pomocą komunikatora Skype. Przez pierwsze minuty wszystko działa dobrze. Nagle ekran z prezentacjami ekspertów przykrywają próby połączeń innych użytkowników Skype'a. Dzwoni "Zdzisia", "ciocia małgosia", "gogus", "jarek Polskę zbaw", "premier Donald Tusk", "Eustachy Motyka". A końcu "Władymir Putin".
Poważne funkcje i praca w aptece
Przez lata, gdy PiS pozostaje w opozycji, Misiewicz pomaga Macierewiczowi w jego okręgu, w Piotrkowie Trybunalskim. Poseł jest tam zarazem szefem struktur partii. Ze zdjęć i wpisów (które w większości usunął niedawno z portalu społecznościowego Facebook) można było wywnioskować, że praca Misiewicza polegała na robieniu zdjęć szefowi i towarzyszeniu mu w podróżach.
Ale to tylko pozory. W rzeczywistości Macierewicz powierzał dwudziestolatkowi poważne funkcje, m.in. sekretarza biura zespołu ds. skutków likwidacji WSI, szefa biura zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej czy członka Krajowej Komisji Rewizyjnej PiS.
Jeszcze przed zwycięskimi dla PiS wyborami dostaje także pierwszą swoją pracę poza polityką – w aptece Aronia w podwarszawskich Łomiankach. Jednak i ta posada wynika pośrednio z politycznych koneksji, bo mężem właścicielki jest działający także u boku Macierewicza Radosław Obolewski, szef klubu "Gazety Polskiej" w Łomiankach. Po wyborach to on dostanie posadę – wiceprezesa jednego z największych koncernów zbrojeniowych w Europie, czyli Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Po kilku miesiącach jednak straci ten fotel. Choć przyczyny są owiane tajemnicą, to wśród pracowników PGZ krążą na ten temat nieprawdopodobne historie.
– To był za duży przeskok – z niewielkiej apteki do naprawdę ogromnego koncernu. Pieniądze i wpływy zawróciły mu w głowie – mówi nam jeden z menedżerów PGZ.
Umowa o pracę w MON
Gdy Antoni Macierewicz w listopadzie 2015 r. pojawia się pierwszy raz w gabinecie ministra obrony narodowej przy ulicy Klonowej, towarzyszą mu najbliżsi współpracownicy. Wśród nich wyróżniają się dwaj młodzieńcy, którzy oficjalnie dostali posady w gabinecie politycznym: Edmund Janninger i właśnie Bartłomiej Misiewicz.
– Od początku było jasne, że to oni mogą wejść o każdej porze do ministra, a później wprost przekazują wolę szefa. Najpierw zrozumieli to urzędnicy, chwilę później cała armia – mówi nam pracownik resortu.
Duet jednak szybko się rozpada. Janninger traci posadę w gabinecie politycznym i wraca na pierwszy rok przerwanych studiów na uczelni w USA.
Misiewicz zostaje sam i to jemu minister od tej pory powierza najpoważniejsze misje.
Biżuterii i bielizny nie oddali
Jedną z nich jest wspomniana wcześniej akcja w CEK NATO.
Dokładnie 16 listopada 2015 r. Misiewicz zostaje zatrudniony na umowę o pracę jako szef gabinetu politycznego MON, a miesiąc później, w nocy z 17 na 18 grudnia, staje przed zamkniętymi drzwiami natowskiego budynku. Zostaje on przeszukany kompleksowo. Prute są nawet niedawno kupione, warte po kilkanaście tysięcy złotych sejfy – robi to funkcjonariusz SKW, specjalista od "siłowego otwierania". W późniejszym śledztwie zeznał on, że po otwarciu do sejfu podchodził Misiewicz, a sam funkcjonariusz opuszczał pomieszczenie.
Zabierane są wszystkie rzeczy, zarówno służbowe, jak i prywatne, kierownictwa tej placówki. Te drugie miały wrócić do swoich właścicieli, ale nie w każdym przypadku tak się stało. - Jednej z funkcjonariuszek do dziś nie zwrócono jej... bielizny termalnej, którą miała w swoim pokoju. Nie oddano jej też prywatnego laptopa, a także obrączki i pierścionka zaręczynowego. Swojego laptopa nie odzyskał do tej pory także generał Piotr Pytel, były szef SKW i wiceszef CEK NATO - mówi nam mecenas Antoni Kania-Sieniawski, który reprezentuje byłych szefów Centrum.
Pełnomocnik Macierewicza po "odzyskaniu" placówki zarzucił byłym już jej szefom, że nielegalnie przechowywali w niej niejawne dokumenty. Niedawno takie zarzuty ogłosiła im prokuratura. - Przed datą wejścia Misiewicza znalezionych przez niego dokumentów nigdy w budynku nie było - twierdzi mec. Kania-Sieniawski.
"Czołem, panie ministrze!"
Po akcji w CEK NATO pozycja Bartłomieja Misiewicza u boku ministra Macierewicza jeszcze wzrasta.
– Zaczyna jeździć limuzyną, z kogutem. Lubi te oznaki władzy – mówi nam proszący o zachowanie anonimowości pracownik resortu.
Pojawia się w różnych miejscach kraju jako przedstawiciel ministra. Furorę robi film, który dokumentuje jego przyjazd rządową limuzyną na uroczyste obchody bitwy pod Sarnową Górą. – Czołem, panie ministrze! – wita go dowódca kompanii reprezentacyjnej wojsk lądowych. – Czołem, żołnierze! – odpowiada niezrażony Misiewicz.
Według jego znajomego zachowanie Misiewicza to efekt niedojrzałości i silnego związku emocjonalnego z idolem.
– Nie zna świata poza tym, w którym obraca się minister Macierewicz. Ten załatwił mu każdą pracę, jaką miał – mówi.
Tajemnicza uczelnia
Mentor dba też o jego finansowy dobrobyt. Kilka miesięcy temu dziennikarze odkryli, że Misiewicz trafił do rad nadzorczych dwóch spółek: PGZ oraz Energa Ciepło Ostrołęka. Stało się tak, mimo że nie ma wyższego wykształcenia i ukończonego konkursu do rad nadzorczych państwowych spółek. Politycy opozycji natychmiast podchwycili tę błyskawiczną karierę i rozdawnictwo w publicznych spółkach określili wspólnym mianownikiem #Misiewicze.
– Bartek uważa, że te ciosy są niesprawiedliwie. Że media i opozycja spiskują przeciwko niemu, tak oddanemu Macierewiczowi i PiS – mówi nam jego znajomy.
Do prokuratury trafiło zawiadomienie posła PO o tym, że Misiewicz nie spełniał wymogów, by zasiadać w radach nadzorczych i zostać szefem gabinetu politycznego MON (w mijającym tygodniu prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, nie dopatrując się tu znamion przestępstwa). Chodziło głównie o brak wyższego wykształcenia.
"Prawo. Jakie? Normalne"
Droga naukowa młodego polityka jest faktycznie jedną z jego największych zagadek. Trudno znaleźć informacje o jego wykształceniu. W protokołach przesłuchania ws. wydarzeń w CEK NATO widnieje nieznana dotąd informacja. W rubryce "zajęcie" wpisano "student Społecznej Akademii Nauk w Łodzi". Chcieliśmy sprawdzić, czy i jaki kierunek studiuje tam Misiewicz, jednak szkoła nie odpowiedziała na nasze pytania.
Choć to mało znana szkoła wyższa, politycy Prawa i Sprawiedliwości mają do niej słabość. To tam pracę magisterską napisał na przykład – tuż przed objęciem funkcji ministra infrastruktury – Andrzej Adamczyk. Jednym z profesorów uczelni jest zaś Konrad Raczkowski, który przez kilka miesięcy pełnił funkcję wiceministra finansów w rządzie Beaty Szydło.
W sieci krąży filmik nagrany dwa lata temu na wiecu Radia Maryja przed wyborami samorządowymi. Na nim Misiewicz, pytany przez ojca Tadeusza Rydzyka, co studiuje, odpowiada, że prawo. – Jakie? – dopytuje Rydzyk, przedstawiający kandydatów na radnych. – Normalne – doprecyzowuje kandydat, wzbudzając śmiech publiczności.
Podczas nieudanego startu do parlamentu w ostatnich wyborach Państwowej Komisji Wyborczej przekazał zaś, że jest "administratywistą", czyli specjalistą w zakresie prawa administracyjnego. To oznaczałoby, że skończył kierunek "administracja" na jednym z uniwersytetów.
Jednak Misiewicz nie skończył żadnej wyższej uczelni. Jak sprawdziliśmy, został skreślony z listy studentów warszawskiego Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Po wybuchu afery związanej z brakiem wyższego wykształcenia wrócił na studia licencjackie na toruńskiej uczelni ojca Rydzyka.
"Sztywny, w dobrym garniturze"
We wrześniu "Newsweek Polska" napisał, że Misiewicz proponował radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce. Po tej publikacji rzecznik MON poprosił swojego szefa o zawieszenie we wszystkich funkcjach w resorcie. Antoni Macierewicz zgodził się na to.
Już w październiku Radio ZET ujawniło, że Misiewicz jednak pracuje: prowadził szkolenie dla przyszłych oficerów Obrony Terytorialnej. Tego samego dnia resort potwierdził, że jest on nadal zatrudniony w gabinecie politycznym i zajmuje się tam "analizą dezinformacji medialnych, wymierzonych w bezpieczeństwo państwa". Czy Misiewicz wróci na wyższe, funkcyjne stanowiska w MON?
– Ostatnio widziałem go na targach zbrojeniowych w Kielcach. Sztywny, z charakterystyczną fryzurą, ubrany w dobry garnitur – opowiada Artur Zawisza.
Od Bartłomieja Misiewicza nie udało nam się uzyskać odpowiedzi na żadne z pytań, jakie zadaliśmy mu w trakcie pracy nad tekstem. Wysłał jedynie e-mail.
Oto jego treść:
Szanowni Panowie Redaktorzy,
W związku z prowokacyjnym charakterem zadanych pytań (…) co do których odpowiedź negatywna jest oczywista, a intencją pytających jest tylko przywołanie mającego mnie stygmatyzować problemu, informuję Widzów TVN, iż uważam akcję propagandową prowadzoną przeciwko mnie i Ministerstwu Obrony Narodowej przez tę stację za świadome działanie na szkodę Polski.
Z poważaniem
Bartłomiej Misiewicz