Prawda i fakty jakoś nie chcą się podporządkować wizji rzeczywistości obecnego rządu. Mimo usilnych starań nie udało się udowodnić dwóch kluczowych dla PiS kwestii: stworzonego przez PO złodziejsko-korupcyjnego układu oraz zamachu w Smoleńsku. Rządzący wiedzą równocześnie, że największą przeszkodą w ich dążeniu do unieważniania "starej" rzeczywistości będą niezawisłe sądy. Zaczyna się więc batalia o nie. Jeśli rząd ją wygra, rozpoczną się czary. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
W drugiej części „Przemyślnego szlachcica Don Kichota z Manczy” Cervantesa Don Kichot i Sancho Pansa płyną łódką. Wtem dostrzegają młyny stojące na środku rzeki. „Ledwie je Don Kichot zobaczył, głosem donośnym rzekł do Sancha:
- Widzisz tam? o przyjacielu! Odkrywa się miasto, zamek czy warownia, gdzie musi przebywać jakiś uciemiężony rycerz albo jakaś królowa, infantka czy księżniczka nieszczęśliwa, której mam przyjść z pomocą.
- O jakimże, do diaska, mieście, warowni czy też zamku mówicie, jegomość – rzekł Sancho – zali nie widzicie, że są to młyny wodne stojące na rzece, w których zboże mielą?
- Milcz, Sancho – rzekł Don Kichot – choć zdają się młynami, ale nimi nie są; już ci mówiłem, że czary wszystkie rzeczy przeobrażają i zmieniają. Nie mówię, żeby ta zmiana była rzeczywista, ale taka się wydaje (...)”.
Arcydzieło Cervantesa opowiada o zderzeniu fantasmagorii i złudzeń z rzeczywistością. To dobry punkt wyjścia do rozważań nad polską rzeczywistością polityczną, a bardziej konkretnie - nad zawikłaną relacją między prawdą a polityką obecnego obozu władzy. O ile w przypadku spraw dla PiS-u ideologicznie drugorzędnych (np. gospodarki) obóz władzy rzeczywistość i prawdę o faktach respektuje, o tyle w sprawach dla siebie egzystencjalnych te dwa światy się rozjeżdżają.
Pokażmy to na przykładzie dwóch obszarów kluczowych dla politycznego przesłania Prawa i Sprawiedliwości. Pierwszy to próba udowodnienia, że do czasu objęcia rządów przez PiS w 2015 roku Polską rządził układ korupcyjno-przestępczy (oczywiście z dwiema krótkimi przerwami na rząd Jana Olszewskiego w latach 1991-1992 i rząd PiS w latach 2005-2007), a kulminacja tych złodziejsko-korupcyjnych praktyk miała miejsce w latach 2007-2015 pod rządami PO i PSL. Drugi kluczowy obszar dotyczy przyczyn katastrofy smoleńskiej, którymi były: spisek, wybuch i zamach.
Aby przekonać Polaków o przestępczo-korupcyjnym charakterze rządów poprzedników, obóz władzy podjął gigantyczną operację, która miała ten porażający stan rzeczy udokumentować. W czerwcu ubiegłego roku Centralne Biuro Antykorupcyjne rozpoczęło zmasowaną kontrolę we wszystkich urzędach marszałkowskich dotyczącą wykorzystania środków europejskich. Kontrola taka, która nie może trwać dłużej niż dziewięć miesięcy, skończyła się w marcu tego roku. Jedynym znanym dotąd jej efektem były trzy doniesienia do prokuratury w sprawie jednego z wicemarszałków w jednym z województw, dotyczące korupcji i transferu środków unijnych do fikcyjnych rolniczych grup producenckich. Znając europejską skalę nadużyć środków unijnych przy produkcji rolnej (np. przy produkcji oliwy), można powiedzieć, że CBA wystawiło samorządom wojewódzkim, w których dominuje koalicja PO-PSL (rządzi w 15 z 16 województw), wręcz świadectwo moralności.
Gdzie ten zamach?
Podobnie rzecz się ma z katastrofą smoleńską. Wprawdzie prokuratura po zawiadomieniu ministra Macierewicza wszczęła śledztwo w sprawie umowy między polską Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa i nawet przesłuchała Donalda Tuska, ale jeśli chodzi o samą katastrofę smoleńską, zachowuje się powściągliwie: zawiadomienie tegoż ministra o fałszowaniu zapisów rejestratorów Tu-154 M schowała pod sukno.
Sama natomiast podkomisja smoleńska ogranicza się do prezentacji swoich „wstępnych” i „najbardziej prawdopodobnych” ustaleń w postaci propagandowego filmiku, który ma po prostu oddziaływać na emocje widzów. Jaka jest przyczyna widocznej niekonsekwencji i rozchwiania obozu władzy w sprawach kluczowych dla polityki PiS? Dlaczego, niczym podmiot liryczny ze znanego sonetu Mikołaja Sępa-Sarzyńskiego, jest on w kwestiach dla siebie najważniejszych „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”? Dlaczego po półtora roku sprawowania niepodzielnej władzy ciągle nie stawia się prokuratorskich zarzutów, a walka z układem i wybuchem ograniczona jest do wystąpień sejmowych, demaskatorskich wywiadów prezesa partii, konferencji prasowych, na których prezentuje się filmy, oraz składania w błysku fleszy zawiadomień do prokuratury? Te przedsięwzięcia mają na celu kształtowanie opinii, natomiast jeśli chodzi o konfrontację z prawdą o faktach, obóz władzy jest ciągle ostrożny i powściągliwy.
Trzy kręgi władzy
Przyczyna leży, jak sądzę w tym, że III RP, realne państwo polskie, nie została do końca przekształcona w państwo PiS. W znakomitym eseju „Prawda i polityka” Hannah Arendt zauważa, że prawda o faktach musi być choćby w minimalnym zakresie respektowana, żeby polityka rozgrywała się we wspólnym świecie, a nie w szeregu światów równoległych. „Musi też być chroniona przez instytucje niezależne od władzy politycznej, które ograniczają ekspansję politycznej woli i dowolności”. Zalicza do nich niezależne sądy, które ustalają prawdę o faktach oraz naukę. „Przynajmniej w krajach rządzonych konstytucyjnie – pisze Arendt – świat polityczny uznał, że ma korzyść z istnienia ludzi i instytucji, nad którymi nie ma władzy”.
Zanalizujmy pod tym kątem polityczno-instytucjonalnym strukturę III Rzeczpospolitej. Poczynając od centrum politycznego, ma ona kształt koncentryczny. Krąg centralny stanowią instytucje państwa w pełni opanowane przez PiS, całkowicie podległe dowolnie kształtowanej woli politycznej. To władza wykonawcza (prezydent, rząd wraz z podległymi agendami) oraz ustawodawcza (czyli Sejm i Senat) i opanowany już Trybunał Konstytucyjny. Następny krąg stanowią instytucje pozostające pod wpływem partii rządzącej, ale z różnych względów nie do końca wobec niej uległe. Taką instytucją jest prokuratura. Trzeci krąg tworzy instytucja dotąd niezawisła, której podbój zaczyna być właśnie realizowany, czyli sądy powszechne.
To właśnie sądy stanowią to miejsce, gdzie woli politycznej, nieuznającej ograniczeń narzucanych przez fakty, może zostać przeciwstawiona prawda o nich. Nim sąd orzeknie o winie i karze, najpierw ustala stan faktyczny: wziął łapówkę czy nie wziął; zabił albo nie zabił; podłożył bombę lub nie podłożył, a może bomby w ogóle nie było. Dlatego przeprowadzane przez PiS zmiany dotyczące Krajowej Rady Sądownictwa i sądów powszechnych uważam za najistotniejsze i najgroźniejsze. Nie chodzi w nich o to, by sądy uczynić bezwolnym, posłusznym narzędziem, ale o to, by stały się one plastyczne, by można je było ugniatać. Aby prawdę o faktach, którą w ostatecznej instancji chronią, można było dowolnie formować.
Uplastycznić sądy
Przy wszystkich głębokich wadach polskiego systemu wymiaru sprawiedliwości, który jest jednym z najdroższych i najmniej sprawnych w krajach Unii Europejskiej i wymaga istotnych reform, trzeba uznać, że skutecznie ogranicza dowolność władzy politycznej. Wpływa też na aktywność prokuratury i to nawet po podporządkowaniu jej przez PiS swojemu rządowi. Obecnie prokuratura działa wedle dwóch sprzecznych logik. Pierwsza to logika podporządkowania władzy, która wymaga unieważnienia prawdy o faktach. Druga to logika procesowa, gdyż zarzuty prokuratorskie trzeba będzie obronić przed niezawisłym dotąd sądem. To dlatego w przypadku smoleńskim prokuratura odmówiła wszczęcia osobnego postępowania w sprawie fałszowania zapisów rejestratorów rządowego samolotu, skoro jest oczywiste i było to wielokrotnie stwierdzane przez biegłych, że żadnego fałszowania nie było. Można powiedzieć, że nawet powiązani z PiS-em prokuratorzy rozdarci są między oportunizmem sprintera (uległością wobec swoich politycznych patronów) a oportunizmem długodystansowca (w końcu zmieni się władza i przyjdzie im odpowiedzieć dyscyplinarnie, a może nawet karnie, za stawianie zarzutów fałszywych co do stanu faktycznego).
Zauważmy jednak, że ta podwójna, wewnętrznie sprzeczna logika działania prokuratury zniknie, jeśli PiS-owi uda się uplastycznić sądy i sędziów, jeśli fałszywe co do stanu faktycznego zarzuty zostaną przez sądy osłonięte powagą rzeczy osądzonej. Wtedy oportunizm długodystansowca zdecydowanie osłabnie albo nawet w ogóle zaniknie.
Fantasmagorie smoleńskie
Taka właśnie „plastyczność” w stosunku do faktów była świetnie widoczna w zorganizowanym przez ministra Macierewicza spektaklu, na którym prezentowano wstępne ustalenia podkomisji smoleńskiej. Największe wrażenie zrobił na mnie dialog między dziennikarzem TVN a przewodniczącym podkomisji dr. Wacławem Berczyńskim. Był on mniej więcej taki:
- Panie przewodniczący, pan twierdzi, że samolot rozpadał się w powietrzu, nie dotykając drzew. Ale przecież widział pan nagrany tuż po wypadku film, na którym widać połamane drzewa na ścieżce zejścia samolotu. To co, ktoś te drzewa specjalnie wyrąbywał?
- No, może...
Przedstawiciel pisowskiego obozu władzy, umocowany w roli poszukiwacza prawdy o faktach, zanegował utrwalone na nośniku świadectwo, że było tak, jak było, a nie tak, jak się mniema. Stwierdził, tak jak Don Kichot w rozmowie z Sancho Pansą, że pod wpływem czarów doszło do zmiany rzeczy, ale to, co widzimy po zmianie, nie jest rzeczywiste, choć się takie wydaje. Tego rodzaju akt demaskacji czarów, który unieważnia fakty, politycznie ma znaczenie rewolucyjne. Rozbija on bowiem zakorzenienie we wspólnym świecie. O ile w opiniach politycznych możemy się różnić radykalnie, to jedną z sił sprawczych, które nas wiążą ze sobą i sprawiają, że istniejemy we wspólnym świecie, a nie wielości światów równoległych, jest wspólne uznanie prawdy o elementarnych danych rzeczywistości.
Kiedy znikną młyny
W cytowanym już eseju Hannah Arendt, aby zilustrować, o co chodzi, przytacza pouczającą i zabawna anegdotę. W latach dwudziestych Georges Clemenceau wciągnięty został w rozmowę z przedstawicielem Republiki Weimarskiej; sprawa dotyczyła odpowiedzialności za wybuch I wojny światowej. „Co pana zdaniem przyszli historycy będą sądzić o tej kłopotliwej i kontrowersyjnej kwestii?” Na co Clemenceau odrzekł: „Tego nie wiem. Ale wiem na pewno, że nie powiedzą, że to Belgia napadła na Niemcy”.
Póki mamy oparcie w sądach, czyli ludziach i instytucjach, które orzekają o prawdzie i faktach, a nad którymi świat polityki, kierujący się dowolnością, nie ma władzy – my, Sanchowie tego świata, nie musimy podporządkowywać się poleceniu: Milcz!, a nasz głos się liczy. Jeśli do opanowania sądów przez świat polityczny dojdzie, głos ten stanie się bezsilnym piskiem – Belgia napadnie na Niemcy, znikną młyny mielące zboże, a na ich miejsce pojawią się zamki i tkwiące w nich księżniczki.