W tureckim Kurdystanie leży bajkowe miasto liczące sobie ponad 10 tys. lat. I więcej liczyć prawdopodobnie nie będzie. Budowana na rzece Tygrys tama Ilısu wkrótce sprawi, że bezcenne zabytki znikną pod wodą. "Ratujmy Hasankeyf!" – apelują lokalni aktywiści, ale szansa na jego ocalenie jest nikła. Tym bardziej że tureckie władze doświadczenie w zatapianiu miast już mają. A tama to coś więcej niż tylko budowla. To symbol oświeconej Turcji i jej dominacji w "zacofanym" Kurdystanie.
– Za mniej niż 70 lir nie jadę – mówi dworcowy taksówkarz i ostentacyjnie odwraca się do nas plecami. Patrzymy na siebie. – W mieście jest niebezpiecznie. Turcy, Kurdowie – tłumaczy, jakby to wyjaśniało wszystko.
W innym wypadku poszukalibyśmy po prostu innej taksówki. Ale na dworcu w Batman innych taksówek nie było.
Wsiadamy. Taksówkarz gada bez ustanku. Nie rozumiemy ani słowa, ale właściwie nie jest to potrzebne. To, co widzimy za oknami, mówi samo za siebie. Płonące opony, powyrywane płyty chodnikowe, sklepowe witryny zabite deskami.
To był październik 2015 r., dwa dni wcześniej doszło do krwawego zamachu w Ankarze, w którym zginęło ponad 100 osób. W odpowiedzi w wielu miastach południowo-wschodniej Turcji wybuchły zamieszki. Obawiając się niepokojów, ominęliśmy zabytkowy Diyarbakir, stolicę tureckich Kurdów, jednak miasteczka Batman ominąć nie chcieliśmy. To z niego można dostać się do Hasankeyfu, jednego z najpiękniejszych miejsc wschodniej Anatolii. A kolejnej okazji mogło już nie być, bo obecny Hasankeyf ma zniknąć z powierzchni ziemi.
– Wasz hotel – mruczy taksówkarz, rzuca nasze plecaki na chodnik i natychmiast odjeżdża. Ulice centrum są puste, restauracje zamknięte, światła wygaszone. Z lekką obawą wchodzimy do hotelowej recepcji. Może nie uda się nigdzie pojechać? Może odetną Batman i Hasankeyf od świata, tak jak kilka miesięcy wcześniej kurdyjską wieś Cizre?
Ulga. Recepcjonista na nasz widok rozpromienia się i obiecuje zorganizować coś do jedzenia. A kiedy słyszy słowo "Hasankeyf", cieszy się jeszcze bardziej. – Tam jest naprawdę pięknie. I nie martwcie się – dodaje, wskazując na puste ulice za oknem – jutro już będzie normalnie.
Skarb nad Tygrysem
Hasankeyf leży w tureckim Kurdystanie, nad rzeką Tygrys. Liczy około 3 tys. mieszkańców i 10 tys. lat historii osadnictwa. W czasach neolitycznych ludzie zamieszkiwali tam wykute w skałach jaskinie, później swoją twierdzę zbudowali Rzymianie. W V w. w Hasankeyfie rezydował bizantyński biskup, w VII w. miasto podbili Arabowie. W średniowieczu przebiegał tamtędy Jedwabny Szlak, którym podążali zmierzający na wschód kupcy.
Bogatą historię widać gołym okiem. W mieście jest ponad 300 zabytków, w tym XII-wieczny pałac królów z dynastii Artukidów, meczet i grobowiec z XV w. i ruiny mostu zbudowanego około 1100 roku. Są dwa pałace, jest cytadela, mauzoleum Zeynela Bey, lokalnego władcy z późnego średniowiecza. Wąskie uliczki, stare domy, restauracje rybne nad rzeką.
Wszystko to ma wkrótce zniknąć pod wodą.
Turystów nie widać
Z Batman do Hasankeyfu jedzie się minibusem pół godziny. Recepcjonista z hotelu miał rację – następnego dnia po wieczornych niepokojach miasto funkcjonuje już normalnie. Działają sklepy, po ulicach jeżdżą samochody. Znajdujemy dworzec i wsiadamy do dolmusa (busa). Kierowca obiecuje pokazać nam, gdzie wysiąść.
Choć Hasankeyf jest jedną z największych atrakcji okolicy, turystów odstrasza konflikt turecko-kurdyjski i bliskość syryjskiej granicy. W samym miasteczku wojny nie widać: atmosfera jest senna i leniwa. Sprzedawcy pamiątek nudzą się przy swoich straganach, kafejki świecą pustkami.
– Chcecie przewodnika? – przed nami jak spod ziemi wyrasta kilkunastoletni chłopak w przyciasnych dżinsach. Mówi łamanym angielskim, ale widać, że bardzo się stara. – Pokażę wam kanion i jaskinie – zachęca. Zgadzamy się. – Jestem Osman – mówi. – Mogę was dodać na Facebooku?
Prowadzi nas przez wąskie uliczki. Meczet, grobowiec, spektakularne urwiska nad Tygrysem, wykute w skałach groty. – Tam nadal mieszkają ludzie – mówi Osman. – Teraz można przejść, bo jest sucho. Normalnie płynie tędy rzeka – dodaje. Nie wytrzymuję w końcu i pytam: – Ale co z tą tamą? Zaleją to wszystko?
Osman patrzy na mnie, jak gdyby nie rozumiał. – Zaleją – mówi i milknie na chwilę. Kolejne pytanie ciśnie mi się na usta, ale chłopak znów się odzywa: – Albo i nie zaleją. Tu nigdy nic nie wiadomo. A jeśli nawet, to tylko lepiej. Będziemy mieli jezioro, a zabytki obejrzycie sobie pod wodą. Będzie można pływać łódką, rozumiecie?
Wielki projekt
Tama Ilısu, przez którą Hasankeyf zaleją wody Tygrysu, już się buduje. To jeden ze sztandarowych projektów tureckich władz, część wielkiego przedsięwzięcia znanego jako Projekt Południowo-Wschodniej Anatolii (tur. Güneydoğu Anadolu Projesi, GAP). Mająca korzenie jeszcze w latach 50. inicjatywa zakłada budowę 22 tam na Eufracie i Tygrysie (część już powstała) i ma poprawić warunki bytowe 9 mln ludzi zamieszkujących południowo-wschodnią Turcję. Wśród szumnie zapowiadanych celów jest m.in. stworzenie 3,5 mln miejsc pracy, podwojenie areałów uprawnych w regionie, rozwój rybołówstwa i budowa 19 elektrowni wodnych. Ambitnie jak na krainę, w której wody brakuje od zawsze.
Kiedy w 2006 r. Recep Tayyip Erdoğan (dzisiaj prezydent, wówczas premier) wmurowywał kamień węgielny pod budowę tamy Ilısu, przekonywał, że to "krok, który przyniesie mieszkańcom same korzyści". Dwa lata później austriacko-niemiecko-szwajcarskie konsorcjum finansujące prace zawiesiło budowę tamy z powodu obaw o negatywny wpływ na środowisko, a w 2009 r. całkowicie wycofało się z projektu. Turków to jednak nie zraziło. – Powiem wam wprost: te elektrownie powstaną. Nikt tego nie powstrzyma. Taka jest decyzja rządu i państwa – mówił wówczas minister środowiska Veysel Eroğlu, dla którego kontynuacja projektu stała się kwestią honoru. – Nie potrzebujemy ich pieniędzy. Ukończymy tamę bez względu na koszty – zapewniał.
Budowa, sfinansowana w końcu przez tureckie banki, ruszyła na dobre w 2011 r. W 2012 r. rozpoczęto wytyczanie nowego koryta rzeki Tygrys. Dwa lata później tama była ukończona w połowie, a władze zapowiadały, że zostanie oddana do użytku w 2016 r. Już wiadomo, że termin ten jest nierealny. Ale wcale nie spowalnia to determinacji władz.
"Jeszcze będzie przepięknie"
– Ludzi przenoszą na przeciwległy brzeg – Osman wskazuje ręką osiedle po drugiej stronie Tygrysu. To tam przeprowadzić się mają mieszkańcy starej części Hasankeyfu. Widać, że władze nie żałowały grosza: oprócz osiedla mieszkalnego wybudowano m.in. nowy most, szpital, siedzibę władz i dom kultury.
W styczniu 2016 r. turecki parlament przegłosował ustawę o ewakuacji mieszkańców starego Hasankeyfu. W lutym lokalne gazety poinformowały, że nowa dzielnica jest już na ukończeniu. – Powstanie jezioro, za pięć-sześć lat będzie tu bardzo pięknie. Stworzymy nowy, wspaniały Hasankeyf – powiedział gazecie "Hurriyet" gubernator dystryktu Hasankeyf, Faruk Bülent Baygüven. Wtórowały mu lokalne władze. – Ten projekt ocali naszą przyszłość. Ludzie stąd wyjeżdżają, mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni – twierdził w rozmowie z tą samą gazetą przewodniczący lokalnego Instytutu Kultury.
– To nieprawda – przekonywał z kolei w wywiadzie dla "Deutsche Welle" Ercan Ayboga, rzecznik inicjatywy Ocalić Hasankeyf. – Tama przyniesie nam tylko zniszczenie. Nie będzie żadnych korzyści dla mieszkańców, ludzie stąd wyjadą. Stracimy nie tylko dziedzictwo kulturowe, stracimy dziedzictwo światowe.
W marcu tego roku Europa Nostra, organizacja zajmująca się ochroną zabytków, wydała apel o umieszczenie Hasankeyfu na liście najbardziej zagrożonych obiektów światowego dziedzictwa. Swój sprzeciw wobec planów zalania bezcennych zabytków wyraziło wiele instytucji i wpływowych osobistości, w tym pisarz Orhan Pamuk czy piosenkarz Tarkan. Hasankeyf został też zgłoszony przez Międzynarodową Radę Zabytków do wpisu na listę UNESCO, jednak wniosek nie uzyskał akceptacji. Przewodniczący Centrum Światowego Dziedzictwa UNESCO Mechtild Rossler podsumował sprawę krótko: "Turcja nie złożyła oficjalnego wniosku. Nie mamy o czym mówić".
7 najbardziej zagrożonych zabytków świata w 2016 r. według Europa Nostra:
Armenia: stanowisko archeologiczne Ererouyk i wioska Ani Pemza
Estonia: forteca Patarei w Tallinie
Finlandia: lotnisko Helsinki-Malmi
Francja: obrotowy most w Dieppe
Grecja: wioska Kampos na wyspie Chios
Hiszpania: klasztor św. Antoniego w Padua
Turcja: stare miasto Hasankeyf7 najbardziej zagrożonych zabytków świata w 2016 r.
Zatopione miasta
Hasakneyf nie będzie pierwszym miastem, które zniknie pod wodą. W 1989 r., po wzniesieniu tamy Atatürka, zalano Samostatę, dawną stolicę królestwa Kommageny i miejsce narodzin rzymskiego satyryka Lukiana. Przesiedlono 55 tys. ludzi. Pod wodą znalazło się też neolityczne stanowisko archeologiczne Nevalı Çori, uznawane za jeden z najstarszych ośrodków cywilizacyjnych na świecie.
W latach 90. zatopiono również miejscowość Halfeti, która zniknęła pod wodami rzeki Eufrat po zbudowaniu tamy w Bireciku. Historia Halfeti sięgała VIII wieku p.n.e., swoją siedzibę mieli tam m.in. królowie Asyrii, a później Grecy, Rzymianie i Arabowie. Dziś zatopione miasto jest turystyczną atrakcją. Spod wody wystają kawałki budynków, m.in. minaret dawnego meczetu. Rejs po rozlewiskach Eufratu należy do ulubionych weekendowych rozrywek mieszkańców regionu: to tam zabiera się na randkę dziewczyny i piknikuje wspólnie z rodziną. Ludzie musieli przenieść się do nowo powstałego miasta, położonego kilka kilometrów dalej. Po starym Halfeti nikt nie płacze.
Tama narodowa
– Tamy od dawna są symbolem potęgi państwa, a w Turcji są symbolem szczególnym. Uznawane są za projekty, które zapewniają zrównoważony rozwój, są znakiem nowoczesności – ocenia Hande Paker, badaczka socjologii polityki na tureckim Uniwersytecie Sabancı w Istambule w artykule dla portalu Open Democracy. Jak zaznacza, rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zbudowała cały swój program na zerwaniu z "dawną Turcją" i lansuje obraz nowoczesnego kraju odpowiadającego na potrzeby jego mieszkańców. Podobną taktykę stosował w latach 90. prezydent Sulejman Demirel, którego gazety nazywały nawet "królem tam".
Demirel odkurzył projekt GAP i przekonywał, że "scementuje on tureckie społeczeństwo". Według Hande Paker zainicjowanie budowy tam, a zwłaszcza tamy Ilısu, ma pokazać różnice między "turecką nowoczesnością" a "kurdyjskim zacofaniem". – W ten sposób władza dokłada kamyczek do ogródka sporu z Kurdami, pokazuje im, kto tu rządzi, czyniąc to pod płaszczykiem modernizacji regionu – ocenia badaczka. Kurdowie zresztą dali Ankarze do zrozumienia w ostatnich miesiącach, czym jest dla nich tama. Od zerwania procesu pokojowego w 2013 r. Ilısu była kilkakrotnie atakowana przez PKK jako strategiczny obiekt wrogiego reżimu. Z powodu pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa prace znów zwolniły i nie wiadomo dokładnie, kiedy tama zostanie oddana do użytku.
I tak wyjedziemy
Zmęczeni upałem idziemy z Osmanem na kebab i herbatę. Towarzyszy nam kilku jego znajomych – strażników pilnujących ogrodzonych płotem zabytków Hasankeyfu. Nie znamy nawzajem swoich języków, ale porozumiewamy się gestami, Osman tłumaczy co nieco na angielski. Pytam, po co pilnować zabytków, które i tak zaleje woda. Mężczyźni wzruszają ramionami. Podobnie reagują na pytanie, dlaczego trwa remont części zabytkowego mostu, skoro on także zniknie w sztucznym jeziorze.
– Tu nigdy nie wiadomo, co będzie – filozoficznie powtarza Osman. – Ale co zrobisz, jeśli tama powstanie? Nie będziesz miał po czym oprowadzać turystów – mówię. – Wyjadę – odpowiada obojętnie. – Nauczę się lepiej angielskiego i wyjadę. Teraz i tak już prawie nikt tu nie przyjeżdża.
Na koniec naszej wizyty w Hasankeyfie pijemy kawę w herbaciarni z zapierającym dech w piersiach widokiem na miasto i urwisty brzeg. Nad rzeką młoda para fotografuje się w ślubnych strojach. Trudno sobie wyobrazić, że wszystko to pochłonie Tygrys.
Osman nie czekał, aż tama zostanie zbudowana. Kilka tygodni temu dostał pracę w dużej firmie w Gebze, kilkadziesiąt kilometrów od Stambułu. Wyjechał. Na Facebooku napisał, że nie chce wracać.