Tradycyjna muszka i szczerbinka mogą już odejść w przeszłość. Zastąpi je mała czerwona kropka, która zmieni sposób celowania. To pierwsza tak duża zmiana w działaniu pistoletu od 1911 roku, kiedy wojsko USA przyjęło za standard zaprojektowany przez Johna Browninga pistolet M1911.
Rewolucja polegająca na pojawieniu się nowych celowników rozkręca się powoli od wielu lat, jednak dopiero teraz nabiera prawdziwej prędkości. Za sprawą wielkiego przetargu w wojskach USA to, co było dotychczas nowością i ciekawostką, staje się standardem. - To oznacza przełom, który już się dokonał. Prawdopodobnie w ciągu pięciu lat to będzie powszechne rozwiązanie - mówi Mateusz Kurmanow z magazynu "Arsenał".
Chodzi o program MHS (Modular Handgun System), czyli Modułowy System Broni Krótkiej, który miał swój finał w połowie stycznia. W jego ramach US Army, czyli wojska lądowe USA, wybrały nowy standardowy pistolet dla wszystkich żołnierzy. Jest nim zmodyfikowany SigSauer P320. Zastąpi on wykorzystywany od lat 80. pistolet Beretta M9. Za 580 milionów dolarów SigSauer ma wyprodukować w ciągu dekady niesprecyzowaną liczbę sztuk swojej broni. Docelowo będą to najprawdopodobniej setki tysięcy sztuk.
Standard ustanowiony ponad sto lat temu
Nowy pistolet jest pod wieloma względami inny i nowocześniejszy niż Beretta M9, jednak dla laika oba leżące obok siebie są na pierwszy rzut oka podobne. Różnią się detalami czy materiałami, z których są wykonane, ale generalne kształty są zbliżone. Podobnie było w latach 80., gdy jako nową broń wybrano Berettę model 92, której nadano armijne oznaczenie M9. Wówczas nie obyło się jednak bez wielkich kontrowersji. Nowy pistolet zastępował bowiem legendę, czyli M1911. To ten pistolet, który w 1911 zaprojektował Browning. Jego dzieło było tak dobre, że wojsko USA nie potrafiło się z nim rozstać przez ponad 70 lat. M1911 był i nadal jest symbolem amerykańskiego rusznikarstwa. Jak mówi Kurmanow, ma status broni kultowej, a wykonane na zamówienie egzemplarze mogą kosztować 16-20 tysięcy złotych, czyli nawet 8-10 razy więcej niż standardowy pistolet.
Kiedy Browning go tworzył na przełomie XIX i XX wieku, w świecie broni krótkiej królowały rewolwery najróżniejszej maści. Miały prostą konstrukcję i były niezawodne, ale jednocześnie ich magazynek (czyli bęben) standardowo mieścił tylko sześć nabojów, a wystrzelenie ich w szybkim tempie wymagało wprawy. Browning stworzył swój rewolucyjny pistolet w odpowiedzi na zapotrzebowanie wojska, które chciało bardziej szybkostrzelnej broni z większym zapasem amunicji, którą można łatwo uzupełnić przez wymianę całego magazynka, a nie pojedynczych nabojów w bębnie.
Pod koniec XIX wieku wielu rusznikarzy równolegle starało się stworzyć coś odpowiedniego. Nie było wątpliwości, że optymalnym rozwiązaniem jest system Hirama Maxima, który w latach 80. XIX wieku stworzył pierwszy karabin maszynowy. Jego sercem był układ, który wykorzystywał energię wystrzału do automatycznego przeładowania broni. Zrobienie tego mechanicznie było znacznie szybsze niż ręczne napinanie kurka w rewolwerze.
Na przełomie wieków powstał cały szereg pistoletów wykorzystujących tą zasadę działania, jednak żaden nie dorównywał konstrukcji Browninga. Jej największą siłą była niezawodność i prostota konstrukcji. Podczas testów wojskowych z jednego z pistoletów w dwa dni wystrzelono sześć tysięcy pocisków i nie zawiódł ani razu, podczas gdy konkurencyjna konstrukcja firmy Savage miała ponad 30 awarii. W efekcie w 1911 roku wojsko USA przyjęło pistolet Browninga jako podstawową broń krótką i nadało mu oznaczenie M1911.
Nowy pistolet sprawdził się tak dobrze, że poza pewnymi modyfikacjami przetrwał w zbliżonej postaci do 1986 roku, kiedy wymieniono go na Berettę M9. Przez ponad 70 lat stał się bronią kultową i zyskał rzeszę wiernych zwolenników, więc wymiana go na włoski pistolet napotkała opór. Zwłaszcza że strzelał słabszym pociskiem 9 mm zamiast potężnego "amerykańskiego" .45 cala. W zamian zyskiwał jednak między innymi ponad dwukrotnie pojemniejszy magazynek (mieścił 15 pocisków wobec 7).
Nowości nienadające się do pistoletów
Zasada działania, ogólna konstrukcja i wygląd nie zmieniły się jednak znacząco. - Od stu lat tak naprawdę nie było większych zmian. Pistolety działają ciągle na tej samej zasadzie, a sposób strzelania pozostał niezmieniony od XIX wieku - tłumaczy Kurmanow. Magazynek zmienia się tak samo, strzela się tak samo i celuje się tak samo. Dopiero teraz jedna z tych podstawowych czynności ulega zmianie. Pierwszy raz od ponad wieku. Chodzi o tą ostatnią, czyli celowanie.
Nadchodzi bowiem zmierzch tradycyjnych mechanicznych celowników w postaci metalowej muszki i szczerbinki, czyli wystających drobnych elementów na grzbiecie pistoletu. Od wieków strzelcy muszą się na nich skupić i ustawić je idealnie w linii celu, aby jednocześnie odpowiednio ustawić broń, tak by wystrzelony z niej pocisk poleciał tam, gdzie chcą. Wymaga to skupienia wzroku na obiekcie odległym maksymalnie o metr od twarzy. Wszystko to ogranicza pole widzenia i utrudnia patrzenie na sam cel, który staje się tylko rozmazaną plamą, gdzieś przed muszką.
Co więcej, opanowanie tej sztuki nie jest łatwe. - Mechaniczne przyrządy, do tego, żeby je opanować i strzelać celnie, wymagają regularnego i intensywnego ćwiczenia. Nauczenie się strzelania dynamicznego i celnego wymaga ogromnych nakładów czasu i kosztów - mówi Kurmanow.
Te wady były znane od dawna, więc do strzelania na większe dystanse i z większą precyzją już od XIX wieku zaczęto stosować celowniki optyczne, które potocznie często nazwa się lunetami. Montowano je jednak głównie na karabinach, bo były za duże i ciężkie dla pistoletów.
Podobnie było z kolejnym wynalazkiem, czyli celownikami kolimatorowymi (elektrooptycznymi). Nowością w nich było to, że w miejsce namalowanej siatki, pozwalającej precyzyjne wycelować, pojawił się świecący punkt. Żeby go dostrzec, nie trzeba było zbliżać oka do lunety. Można było patrzyć na celownik z odległości i mieć drugie oko otwarte. Tego rodzaju urządzenia zaczęły się upowszechniać pod koniec wojny w Wietnamie, czyli w połowie lat 70. Dzisiaj są standardem w armiach państw rozwiniętych.
Miniaturyzacja otwiera nowe możliwości
Celowniki kolimatorowe, choć zrewolucjonizowały życie przeciętnego piechura, strzelającego zazwyczaj na maksymalnie 300 metrów, również były zbyt nieporęczne do zastosowania na pistoletach. Zwłaszcza te z lat 70. i 80., które ze względu na ograniczenia ówczesnej elektroniki były po prostu duże i ciężkie. W latach 90. uprawiający strzelectwo sportowe zaczęli eksperymentować i montować je na pistoletach, ale ciągle była to raczej niepraktyczna ciekawostka. Poprawiała celność w konkursach, ale nie nadawała się zbytnio do niczego innego. Zwłaszcza do wojska, gdzie króluje praktyczność i niezawodność.
Dopiero w ostatnich latach technologia doszła do takiego poziomu, że celowniki kolimatorowe udało się zminiaturyzować na tyle, iż da się je w sposób sensowny zainstalować na pistolecie. Zwiększono też ich wytrzymałość, bo o ile na karabinkach są zainstalowane na nieruchomej górnej części broni, to w pistoletach muszą być zamontowane do zamka, który przy każdym wystrzale gwałtownie cofa się i równie gwałtownie wraca do pozycji wyjściowej. Oznacza to konieczność znoszenia wielkich przeciążeń, które łatwo uszkadzały starszą elektronikę. Zmniejszono też baterie i wydłużono ich żywotność. Teraz nawet ta zasilająca zminiaturyzowany celownik wytrzyma bardzo długo. Jak mówi Kurmanow, to rok, a w odpowiednich warunkach nawet dłużej.
Zastosowanie małego celownika kolimatorowego znacząco ułatwia użycie pistoletu. - Po pierwsze: pozwala dużo efektywniej ćwiczyć na sucho, a po drugie: dużo celniej strzelać w sposób dużo prostszy - tłumaczy ekspert. Naprowadzenie na cel małej czerwonej kropki jest znacznie prostsze niż zgrywanie muszki i szczerbinki. Nie trzeba zamykać jednego oka, skupiać wzroku na muszce, tracąc ostrość widzenia celu. Nie zostaje on także w połowie zasłonięty bronią. Sprawia to, że strzelec działa sprawniej i może ciągle obserwować otoczenie.
Co więcej, świecąca czerwona kropka jest widoczna nawet w ciemności i świetnie współgra z goglami noktowizyjnymi. Z pistoletu z można więc celnie strzelać w każdych warunkach. Z tradycyjną muszką i szczerbinką było to utrudnione lub wręcz niemożliwe. - W goglach noktowizyjnych raczej nie będziemy w stanie działać z przyrządami mechanicznymi - zaznacza Kurmanow. Trzeba stosować dodatkowy wskaźnik laserowy.
Przygotowania do rewolucji
Jak to przeważnie bywa, nowość w postaci zminiaturyzowanych celowników kolimatorowych zaczęły jako pierwsze wykorzystywać siły specjalne. Komandosi w najbogatszych siłach zbrojnych mają takie już od kilku lat. Jak mówi Kurmanow, również polscy, choć nie jest to jeszcze standard. Rewolucyjna mała czerwona kropka nie wyszła jednak jeszcze poza elitarne grono sił specjalnych i bardziej zamożnych cywilnych strzelców. Dlatego dopiero co rozstrzygnięty przetarg na nowy standardowy pistolet US Army jest taki ważny. Jedną z cech zmodyfikowanego P320, oznaczonego na razie XM17, jest fabryczne przystosowanie do montażu celownika kolimatorowego. Każdy pistolet będzie miał specjalne wycięcie i elementy mocowania. Celownik będzie można zatem zamontować nisko i blisko samej broni, dzięki czemu całość zyska możliwie małe rozmiary. Na dodatek można awaryjnie strzelać przy pomocy tradycyjnej muszki oraz szczerbinki, które nie zostają zasłonięte, ale widać je poniżej wyświetlanej czerwonej kropki.
Sam celownik kolimatorowy nie będzie jeszcze - z uwagi na wysoki koszt - standardowym przydziałem. Jednak oznacza to, że wojsko USA przewiduje go jako nowy standard i zawczasu przygotowuje do niego broń żołnierzy. Można się spodziewać, że celowniki będą kupowane dla kolejnych elitarnych oddziałów, a z czasem dla liniowych. Dzięki wzrostowi skali produkcji spadnie cena, a mała czerwona kropka na pistoletach stanie się powszechna. - Przełom, który właśnie dokonuje się w armii amerykańskiej, z czasem trafi do wszystkich wiodących formacji wojskowych na świecie. Myślę, że w ciągu pięciu lat zobaczymy tak zmodyfikowane pistolety u Niemców, Brytyjczyków czy Francuzów i pewnie u nas - mówi Kurmanow.
Nowy pistolet ma też jeszcze jedną ciekawą cechę, która znacząco przyczyniła się do jego zwycięstwa w przetargu. To kompletna modułowość. Pistolet można rozłożyć na części i praktycznie wszystkie dowolnie wymieniać, zachowując jako bazę sam niewielki mechanizm, który odpowiada za wystrzelenie pocisku. Amerykańskie prawo stanowi, że to jest właściwą bronią - a to, co dookoła - tylko dodatkiem. Dzięki modułowości XM17 może mieć różne rozmiary i strzelać różnymi pociskami, nie tylko standardowym 9 mm. Pistolet można kompletnie rozłożyć bez użycia narzędzi, co dodatkowo ułatwia wymianę ewentualnych zepsutych elementów. Przedłuży to też ich żywot, bo będzie łatwiej je modernizować i zastępować zużyte części.
Nowość jeszcze nie dla Polaków
Szeregowi polscy żołnierze mogą na razie o takim sprzęcie pomarzyć. Jest dostępny jedynie dla jednostek specjalnych, które rządzą się innymi prawami, a ograniczenia budżetowe dotyczą ich w znacznie mniejszym stopniu. - Cena takiego miniaturowego celownika to około 1500-2000 złotych - mówi Kurmanow i prognozuje, że w przyszłości spadnie ona do poziomu nie więcej niż połowy ceny samego pistoletu. Jeszcze dalej w kolejce po taką nowoczesną broń jest policja, choć jak twierdzi Kurmanow, coś takiego bardzo by się jej przydało. - To jest gwarancja celności i zmniejszenia ryzyka dla osób postronnych podczas niebezpiecznych sytuacji, np. podczas reagowania na zamach czy sytuację z zakładnikami - mówi.
Obecnie standardem w polskim wojsku są pistolety P-83 Wanad i P-94 Wist. Ten pierwszy strzela jeszcze radziecką amunicją 9x18 mm, a nie standardową NATO 9x19 mm. Drugi zyskał natomiast niesławę z racji na mało udaną konstrukcję, która wymagała szeregu poprawek, a i tak nadal odstaje od światowych standardów. Są prowadzone prace nad nowym pistoletem w ramach programu wyposażenia żołnierza przyszłości Tytan. Nazywa się PR-15 Ragun i jeśli chodzi o celownik, to wojsko oraz konstruktorzy z fabryki Łucznik nie przewidzieli na razie takiego rozwiązania jak w amerykańskim XM17. Poza tradycyjną muszką i szczerbinką można jeszcze zainstalować celownik kolimatorowy, ale zamek pistoletu nie jest przystosowany do tego rozwiązania, więc trzeba by stosować adaptery mocowane w miejscu muszki, które ustawiają miniaturowy celownik o wiele za wysoko, by mówić o jego praktycznym stosowaniu.
Znacznie gorzej rysują się perspektywy policjantów. Choć ich standardowy pistolet Walther P99 jest niebezpieczny dla nich samych ze względu na wady konstrukcyjne i produkcyjne (głośne przypadki wypadków na strzelnicach, kiedy pęknięty element broni trafiał strzelców w oko), to nie ma na razie planów jego zastąpienia, choć trwają prace nad wyeliminowaniem usterek. Walther P99 stał się podstawowym pistoletem policji dopiero w 2012 roku. Duże zakupy tej broni trwają, więc ze względów budżetowych policja jej nie wymieni, a będzie próbowała znaleźć doraźne rozwiązania. W takich realiach celowniki mikrokolimatorowe to zupełnie inny świat, choć niemającym okazji do częstych treningów ze względów budżetowych, a strzelającym często w trudnych warunkach policjantom bardzo by się przydały.