Pomysł kupienia australijskich fregat typu Adelaide obnażył dwie rzeczy: po pierwsze brak jest planów rozwoju całych Sił Zbrojnych; po drugie Ministerstwo Obrony Narodowej ma problemy w przeprowadzeniu nawet najprostszego przetargu na zakup nowych systemów uzbrojenia. Dla Magazynu TVN24 pisze komandor rezerwy Maksymilian Dura.
Autor jest ekspertem portalu www.defence24.pl
Zamieszanie wokół zakupu nowoczesnych okrętów wbrew pozorom nie jest niekorzystne jedynie dla Marynarki Wojennej, ale dla całych Sił Zbrojnych RP. Ministerstwo Obrony Narodowej zastopowało bowiem przy tej okazji zarówno trzy najważniejsze programy okrętowe ("Orka", "Miecznik" i "Czapla"), jak i zrezygnowało z planowej realizacji wszystkich priorytetowych zadań modernizacji technicznej polskiej armii. Plany te pogrupowane były w ramach czternastu programów operacyjnych i ujęte w Uchwale Rady Ministrów z 17 września 2013 roku. Uchwała ta została ostatecznie anulowana 1 listopada 2017 roku i od tego czasu nie wprowadzono niczego, co zastąpiłoby ten dokument i pozwoliło z zewnątrz oceniać, kontrolować i rozliczać działania resortu obrony.
Nikt poza MON nie wie więc, co ma zostać wprowadzone do Sił Zbrojnych, kiedy i za ile. To właśnie takie niekontrolowane i nieplanowe działanie daje ministerstwu możliwość przedstawiania tak kontrowersyjnych projektów, jak zakup od Australii prawie 30-letnich fregat typu Adelaide. Projektów, które nie były umieszczone w żadnym programie modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP.
Adelaidy zamiast "Miecznika"
Celem czternastu programów operacyjnych zawartych we wspomnianej uchwale Rady Ministrów było nie tylko dostarczenie nowego sprzętu polskiej armii, ale przede wszystkim zwiększenie zdolności bojowej Sił Zbrojnych RP oraz zwiększenie zdolności polskiego przemysłu zbrojeniowego (i stoczniowego). Zasada ta nie została zachowana właśnie w przypadku fregat typu Adelaide.
Po sprowadzeniu tych okrętów rzeczywiście otrzymalibyśmy jednostki nowsze i lepsze niż obecne fregaty typu Oliver Hazard Perry (prawie 40-letnie ORP Pułaski i ORP Kościuszko), ale nie miałyby one takich zdolności, jakich wymagaliśmy od planowanych do wprowadzenia okrętów obrony wybrzeża "Miecznik".
Dodatkowo o ile "Mieczniki", "Orki" (okręty podwodne) i "Czaple" (okręty patrolowe) miały być budowane przez polski przemysł we współpracy ze strategicznym partnerem zagranicznym, to przygotowanie Adelaide do służby byłoby realizowane tylko w stoczniach australijskich.
To, co powinno automatycznie przerwać jakiekolwiek rozmowy z Australijczykami, nie stanowiło jednak żadnej przeszkody dla urzędników MON i Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Ignorowano nawet to, że według nieoficjalnych szacunków na całe przedsięwzięcie trzeba będzie zarezerwować co najmniej dwa miliardy złotych, które praktycznie w całości zostaną przekazane Australii i Stanom Zjednoczonym na zakup rakiet, torped, amunicji i śmigłowców.
Tymczasem dwa miliardy złotych pozwoliłoby w całości zrealizować program "Czapla" (budując w polskich stoczniach trzy okręty patrolowe) oraz w połowie program "Miecznik". Co więcej, nie trzeba by było tego robić w dziesięć lat - jak wyjaśniali niektórzy politycy i wojskowi - ale dwukrotnie krócej.
Pierwsza korweta z rakietami mogłaby już bowiem zostać wprowadzona do służby trzy lata po podpisaniu kontraktu. Oznacza to, że gdyby obecna ekipa rządząca doprowadziła do zawarcia kontraktu na "Miecznika" zaraz po przejęciu MON - w 2015 roku, to nowa polska korweta przechodziłaby dzisiaj próby zdawcze i jeszcze w tym roku była przekazana Marynarce Wojennej.
Co ciekawe, takie warunki czasowe i finansowe oferuje kilka zagranicznych stoczni. Widać to na przykładzie korwety typu Sigma 10514 POLA dla meksykańskiej marynarki wojennej. Okręt ten jest budowany wspólnie przez stocznię we Vlissingen w Holandii (gdzie wyprodukowano dwie z sześciu sekcji kadłuba) oraz meksykańską stocznię w Salina Cruz (gdzie wszystkie sekcje zostaną połączone i zintegrowane).
Uroczyste położenie stępki pod tę jednostkę nastąpiło 15 sierpnia 2017 roku, podniesienie bandery jest planowane już na listopad 2018 roku, a przekazanie okrętu ma nastąpić w roku 2019. Tak więc nowoczesna korweta, uzbrojona w amerykańskie rakiety przeciwokrętowe Harpoon, rakiety przeciwlotnicze ESSM i RAM oraz lekkie torpedy do zwalczania okrętów podwodnych MK 54 Mod powstanie w niecałe trzy lata. A więc można.
Podobne tempo dostaw zagwarantowali Francuzi w kontrakcie "egipskim". Francuski koncern Naval Group przekazał bowiem 22 września 2017 roku pierwszą korwetę typu Gowind 2500 (El Fateh) marynarce wojennej Egiptu zaledwie trzy lata od podpisania kontraktu (w czerwcu 2014 roku). Przy czym pierwsza jednostka była budowana we francuskiej stoczni Lorient, ale pozostałe trzy zamówione korwety są już budowane w Egipcie.
Zarówno okręty typu Gowind, jak i Sigma były proponowane polskiej Marynarce Wojennej w ramach programu "Miecznik" i "Czapla". Ostatecznie MON postawiło na Adelaidy.
Nie obronią przed Rosjanami
Pominięcie polskiego przemysłu nie powinno być jedyną przeszkodą w podjęciu decyzji o sprowadzeniu fregat Adelaide do Polski. Okręty te były bowiem modernizowane pod potrzeby Australijczyków na Pacyfiku, ale byłyby zupełnie nieprzydatne w czasie ewentualnego konfliktu zbrojnego na Bałtyku. Nie są one bowiem przygotowane na odparcie ataku za pomocą nowoczesnych rakiet przeciwokrętowych wystrzelonych na przykład z baterii rakiet nabrzeżnych Bał i Bastion rozmieszczonych przez Rosjan w obwodzie kaliningradzkim. A to jest właśnie największe zagrożenie, z jakim będą musiały się w pierwszej kolejności zmierzyć polskie okręty.
W wymaganiach na korwety "Miecznik" zostało to wcześniej uwzględnione. W przypadku fregat Adelaide otrzymalibyśmy okręty owszem z nowymi rakietami przeciwlotniczymi (SM-2 i ESSM), ale ze starym systemem obserwacji technicznej, ograniczającym użycie tych w miarę nowoczesnych pocisków. Pomijając szczegółowe aspekty techniczne, wystarczy tylko wspomnieć, że australijskie okręty mogą tak naprawdę atakować tylko dwa cele jednocześnie. Tyle jest bowiem na Adelaidach radarów kierowania uzbrojeniem.
Oczywiście pociski SM-2 i ESSM mogą być w początkowej fazie lotu kierowane za pomocą systemów łączności, ale muszą do tego otrzymać dane, których nie można pozyskać z wykorzystywanego na Adelaidach dwuwspółrzędnego radaru obserwacji dookrężnej typu AN/SPS-49. Wykorzystując tego typu stację, fregata "wie" bowiem jedynie, że w danym namiarze i odległości leci jakiś cel. Może on być jednak zarówno na pułapie 2 m, jak również na wysokości 10 km.
Święto Wojska Polskiego 2018 »
W przypadku celów na dużych pułapach, wykrytych w dużej odległości (ponad 100 km), nie ma tu większego problemu, ale gorzej jest, gdy przeciwdziała się atakom np. rosyjskich rakiet Uran czy ponaddźwiękowych rakiet Oniks - lecących na wysokościach kolejno 3 i 10 m. Tego rodzaju zagrożenia będą bowiem wykrywane nie wcześniej niż w odległości około 30 km (wcześniej będzie je zasłaniała krzywizna Ziemi). Maksymalny zasięg radaru i rakiet SM-2, nawet jeżeli wynosi ponad 100 kilometrów, nie ma tutaj żadnego znaczenia, dotyczy bowiem wyłącznie obiektów na znacznie większym pułapie.
To 30 km oznacza, że systemy okrętowe (ograniczone dodatkowo przez pole martwe radarów) będą miały około 40 sekund na reakcję na zagrożenie lecące z prędkością ponaddźwiękową. Uwzględniając prędkość obrotową anteny radaru SPS-49, na sam proces wykrycia i identyfikacji straci się co najmniej 15 sekund. Pozostałe 25 sekund to czas na klasyfikację, podjęcie decyzji o użyciu uzbrojenia, przydział celu, przejęcie celu przez radar kierowania uzbrojeniem, wystrzelenie rakiety, lot w kierunku celu, przechwycenie celu i zniszczenie celu. Przy ataku kilku rakiet przeciwokrętowych, nadlatujących z bardzo różnych kierunków i na różnych wysokościach, system bojowy na Adelaidach nie ma szans na obronę.
Politycy uzasadniając pomysł sprowadzenia australijskich okrętów zaznaczali, że będą one mogły służyć jako osłona przeciwlotnicza gazoportu w Świnoujściu. Jak mają jednak to robić, jeżeli nie są w stanie obronić się same? Sytuacja może być jeszcze gorsza, gdy atak będzie prowadzony nie tylko rakietami przeciwokrętowymi, ale jednocześnie zostanie wzmocniony samolotami i systemami WRE (zakłócającymi systemy elektroniczne na fregatach).
Długa lista spraw niezałatwionych
By zrozumieć, dlaczego w ogóle pojawiła się idea sprowadzenia fregat typu Adelaide, nie należy patrzeć jedyne na potrzeby Marynarki Wojennej, ale na całość zakupów, jakie są – a właściwie powinny być realizowane w ramach programu modernizacji technicznej Sił Zbrojnych.
Po prawie trzech latach działania Ministerstwo Obrony Narodowej nie ma się tak naprawdę czym pochwalić. Baterie Patriot zostały wybrane przez poprzedników, a więc samo zawarcie tego kontraktu nie jest rzeczywistym powodem do dumy. Podobnie jest w przypadku samolotów dla VIP-ów, które zgodnie z orzeczeniem sądu zostały nabyte z naruszeniem prawa.
Tymczasem fregaty Adelaide to konkret: zarówno dla Biura Bezpieczeństwa Narodowego, które oficjalnie stało inicjatorem samego pomysłu, jak i Ministerstwa Obrony Narodowej, które by ten pomysł zrealizowało. Dodatkowo resort obrony doskonale zdaje sobie sprawę, że poza australijskimi okrętami niczego nowego w najbliższym czasie prawdopodobniej nie będzie. I to nie wcale z powodu braku pieniędzy, ale niemocy decyzyjnej MON, niewykonalnych wymagań opracowywanych przez wojskowych oraz przeciąganych w nieskończoność procedur przetargowych.
Tymczasem w dużej części programów wszystko jest gotowe do podpisania umowy. Tak jest w przypadku programu budowy okrętów podwodnych "Orka", w którym wybór partnera strategicznego miał nastąpić już w styczniu 2018 roku. Zespół specjalistów, który miał przedłożyć ministrowi ostateczną propozycję, został jednak rozwiązany i program znowu jest na etapie analiz, bez możliwości określenia ani momentu zawarcia umowy, ani harmonogramu płatności.
Podobnie w nieskończoność wydłuża się proces pozyskiwania wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych Homar. W drugiej połowie lipca 2018 roku MON zadecydowało o zamknięciu prowadzonego od 2015 roku postępowania, w ramach którego system ten miał zostać zbudowany przez konsorcjum polskich spółek, we współpracy z partnerem zagranicznym. Inną decyzją odwlekaną w czasie jest kontrakt na wyposażenie kołowych transporterów opancerzonych Rosomak w przeciwpancerne rakiety kierowane Spike. Umowa na integrację tych pocisków na wieżach Hitfist-30P miała ostatecznie zostać podpisana w 2017 roku, ale pomimo gotowego rozwiązania proponowanego przez producenta (koncern Leonardo) jest nadal odkładana.
Podobnych decyzji nie ma w setkach spraw. Nadal nie wybrano typu śmigłowców pokładowych, rakiet przeciwokrętowych, przeciwlotniczych i kalibru armat dla przyszłych polskich okrętów nawodnych. Nie wiadomo, jak i kiedy zostaną zastąpione bojowe wozy piechoty, samoloty Su-22, samoloty MiG-29, śmigłowce Mi-24, zestawy przeciwlotnicze typu Osa, kiedy pojawią się nowe czołgi, nowe systemy walki elektronicznej, systemy antydronowe, drony taktyczne itd.
Polska armia nie potrafi zrealizować nawet tak prostego postępowania, jak kupno następcy dla samochodów Honker. W sierpniu 2018 roku dowiedzieliśmy się bowiem, że Inspektorat Uzbrojenia podjął kolejną, trzecią już próbę pozyskania samochodów ciężarowo-osobowych wysokiej mobilności Mustang.
Przy takim opóźnianiu programów do głosu dochodzą lobbyści, którzy różnymi drogami, bez walki z konkurencją i często pomijając zupełnie polski przemysł, starają się wprowadzić do wojsk własne rozwiązania. Pomaga w tym tryb pozyskiwania sprzętu w ramach pilnej potrzeby operacyjnej, który najczęściej nie wynika z nagle pojawiającego się zagrożenia, ale z opóźniania przez MON programów zbrojeniowych.
Ignorowane są przy tym możliwości polskiej zbrojeniówki, czego przykładem może być decyzja o zakupie w drugiej fazie programu Wisła amerykańskich radarów, chociaż można by je było spokojnie produkować w Polsce. Podobnie niezrozumiały jest brak decyzji w sprawie systemu zarządzania walką BMS różnych szczebli dla Wojsk Lądowych proponowanego przez polski przemysł. Nie wiadomo nawet, jak będzie wykorzystany system dowodzenia IBCS pozyskany razem z bateriami Patriot. Jeżeli nie może być on bowiem podstawą zintegrowanego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej (tzw. Tarczy Polski), to trzeba będzie taki system stworzyć. Ale poważnych prac w tej dziedzinie jeszcze nie uruchomiono, podobnie jak nie podjęto decyzji, jak będzie pozyskiwany system obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu Narew.
Przy takiej liście spraw niezałatwionych pozyskanie fregat Adelaide staje się swoistym kołem ratunkowym dla Ministerstwa Obrony Narodowej. To, co jednak może wizerunkowo uratować MON i BBN, może również zatopić polskie stocznie.
Komandor porucznik rezerwy, Maksymilian Dura. Służył w Marynarce Wojennej od 1985 do 2011 r, początkowo na okrętach rozpoznawczych, później jako szef Wydziału w Zarządzie Dowodzenia i Łączności Sztabu Marynarki Wojennej. W międzyczasie ukończył studia podyplomowe na WAT i w latach 2002-2003 roku Kolegium Ogólnowojskowe w Paryżu. Pracował jako stały przedstawiciel w grupach roboczych NATO: RADHAZ i MCG-5. Kierownik prac badawczych, w trakcie których zostały opracowane i wdrożone do seryjnej produkcji m.in.: Radar Mobilny RM-100 oraz interrogator przenośny krótkiego zasięgu systemu identyfikacji radiolokacyjnej swój – obcy. Organizował i nadzorował wdrażanie systemu AIS i IFF w Marynarce Wojennej oraz współdziałanie ze Strażą Graniczną i Urzędami Morskimi przy budowie Zintegrowanego Systemu Radiolokacyjnego Nadzoru Polskich Obszarów Morskich. W 2011 zakończył służbę wojskową. Obecnie dziennikarz i ekspert portalu Defence24.pl.
Autor około 300 publikacji prasowych, kilku tysięcy publikacji internetowych, czterech prac badawczych, siedmiu norm obronnych, dwóch podręczników normalizacji obronnej i ośmiu projektów racjonalizatorskich.