Boty, które mogą wywoływać rewolucje? Tajemniczy agent zero, którego nikt nie może namierzyć? To nie elementy scenariusza filmu science fiction zatytułowanego „Astroturfing”, ale gry marketingowej, która może być poważnym zagrożeniem dla demokracji. Zainteresowanie tym zjawiskiem w Polsce przebiło ostatnio poziom wyszukiwań w Google na całym świecie i to od 2004 roku.
“Astroturfing” - to obcojęzyczne słowo pojawiło się w polskiej przestrzeni publicznej niezwykle gwałtownie, wchodząc natychmiast do debaty publicznej, mediów, dyskusji w Internecie. Choć dotyczy pojęcia marketingowego, istniejącego od wielu lat, nigdy wcześniej tak bardzo nie przebiło się do tzw. mainstreamu. Nigdy wcześniej i nigdzie tak bardzo jak w Polsce.
Postanowiliśmy mu przyjrzeć się z perspektywy czasu, by zobaczyć, jakie konsekwencje miało jego nagłośnienie. Czy profile internetowe, które wprowadziły go do debaty publicznej, po wyciszeniu go nadal będą istniały, a przede wszystkim, by przeanalizować, czy zjawisko to wpisuje się w znane od dawna schematy astroturfingu, czy może zobaczyliśmy w Polsce zupełnie inną jego odsłonę.
Zaczęło się 21 lipca
Zaczęło się 21 lipca - na kilku kontach na Twitterze pojawiła się informacja, że trwające w Polsce protesty w obronie sądów nie są oddolnymi ruchami społecznymi, a odgórnie zorganizowaną i skoordynowaną próbą obalenia rządu. Do działań tych, jak pisano, wykorzystywano technikę tajemniczego astroturfingu. Przestrzegały przed nią prawicowe konta, przede wszystkim należące do zwykłych użytkowników, a nie osób publicznych. Były to w dużej mierze osoby, które są bardzo aktywne na tzw. prawicowym Twitterze, a które w dniach poprzedzających antyastroturfingową akcję często krytykowały, a nierzadko i wyśmiewały czy obrażały osoby protestujące przed Sejmem i Pałacem Prezydenckim. Niektórzy z nich uchodzą za tzw. twitterowych troli, znani są z obraźliwych komentarzy, nieustających złośliwości wobec przeciwników politycznych, ale też ze sporego zaufania i sympatii, jakimi darzą ekipę rządzącą. Wśród rzekomo przerażonych atakiem astroturfingu było także sporo kont, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na fałszywe czy świeżo założone, co rodzi podejrzenie, że powstały wyłącznie na potrzeby nagłaśniania tematu.
Sprzeciwiam się wykorzystywaniu mechanizmu #AstroTurfing aby manipulować Polską! #DrugaZmiana#StopAstroTurfing#StopNGOSoros#Woronicza17
— KwasJan (@janqwas) July 23, 2017
Następnego dnia informacja o astroturfingu zaczęła od rana pojawiać się na prawicowych blogach i w niektórych mediach internetowych. Sugerowano, że nieprzypadkowo wszystkie protesty wyglądają podobnie (m.in. wszyscy uczestnicy w całej Polsce mieli mieć ze sobą takie same świeczki) i że widać, iż mają konkretną strukturę i przywódców, a także że stoi za nimi George Soros i niektóre polskie organizacje pozarządowe.
Lektura obowiązkowa https://t.co/DzBugMfJ9L
— Olga (@olgalengyel) July 22, 2017
#Astroturfing do manipulowania Polską
Wieczorem w sobotę, około godziny 19, dyskusja o astroturfingu wróciła znów na Twitter - tysiące osób zaczęły zamieszczać tam wiadomości o tej samej treści: „Sprzeciwiam się wykorzystywaniu mechanizmu #Astroturfing aby manipulować Polską!”, a także obrazki z tekstem: „To nie bunt lecz skoordynowana akcja marketingu politycznego”.
Do wszystkich wpisów dołączany był hasztag #astroturfing. W szczytowym momencie używania go (około godz. 21), w ciągu minuty na Twitterze pojawiało się po 200 tweetów z taką treścią - w sumie napisano ich 21 i 22 lipca około 15,6 tysiąca. Wkrótce o astroturfingu mówiły media publiczne, politycy Prawa i Sprawiedliwości i coraz więcej internautów.
Sprzeciwiam się wykorzystywaniu mechanizmu #AstroTurfing aby manipulować Polską #DrugaZmiana#StopAstroTurrfing#StopNGOSoros
— Parampampam (@pietruszkanatki) July 24, 2017
Czym jest tajemniczo brzmiący “astroturfing”? To znana od wielu lat technika marketingowa. Polega na tym, że opłacone i skoordynowane kampanie, głównie biznesowe i polityczne, są przedstawiane jako spontaniczne i oddolne działania społeczne. Takie fałszywe ruchy obywatelskie czy konsumenckie są sterowane z ukrycia, bardzo często przez agencje public relations. Pierwszy raz sformułowania „astroturfing” użył w latach 80. amerykański senator Lloyd Bentsen po tym, gdy dostał tysiące listów od „zwykłych Amerykanów”, wspierających działania firm ubezpieczeniowych, które uznał za sztucznie i hurtowo przygotowane. Nazwa pochodzi od tak samo brzmiącej nazwy firmy, która produkuje syntetyczną trawę, wykorzystywaną na boiskach sportowych, i jest zabawą słowem i w skojarzenia. Po angielsku bowiem trawnik to m.in. „grassroot”, ale słowo to jako przymiotnik odnosi się także do oddolnych ruchów. Rzekomo obywatelskie ruchy wykorzystywane przy działaniach astroturfingowych są jednak tak samo sztuczne jak trawa produkowana przez firmę AstroTurf.
Co ciekawe, zdaniem ekspertów zajmujących się działaniami marketingowymi i dezinformacyjnymi w sieci kampania ostrzegająca przed astroturfingiem w Polsce de facto sama takim działaniem była. Pierwszy zwrócił na to uwagę Ben Nimmo z Digital Forensic Research Lab (DFRLab), działającego przy think tanku Atlantic Council. To badacz znany m.in. z wykrycia próby działań dezinformacyjnych podczas ostatnich wyborów prezydenckich we Francji, nazwanych "Macronleaks".
Jeden tweet co cztery sekundy
Z jego analizy polskiego Twittera 22 lipca wynika, że ruch związany z hasztagiem #astroturfing oraz z pojawiającymi się w tym samym czasie #StopAstroTurfing i #StopNGOSoros był generowany sztucznie. Tweety pojawiły się nagle – w jednym czasie i na krótko. Było ich bardzo wiele i były zamieszczane bardzo intensywnie. Nieznany jest jednak tzw. agent zero, czyli profil, który jako pierwszy ten ruch wygenerował. Nie do wykrycia jest także zleceniodawca działań nieorganicznych, czyli sztucznych, wspieranych technologicznie.
Sprzeciwiam się wykorzystywaniu mechanizmu #AstroTurfing aby manipulować Polską! #DrugaZmiana#StopAstroTurfing#StopNGOSorospic.twitter.com/gdp0AoL31f
— Lila (@Lila_Motyl) July 23, 2017
Z analizy Nimmo wynika, że jedno konto, biorące udział w dyskusji o astroturfingu, używało hasztagu z nim związanego średnio 6,6 raza. To anomalia - jego zdaniem przeciętny użytkownik Twittera, gdy bierze udział w jakimś trendzie, używa jednego hasztagu średnio mniej niż 3,5 raza. Do godziny 19:00 powyższe hasztagi były trudne do wychwycenia dla przeciętnego użytkownika serwisu. Od 19:00 zaczęło się pojawiać coraz więcej wpisów, w szczycie - około 200 tak oznakowanych tweetów na minutę. W ciągu zaledwie dwóch godzin dziesięciu najaktywniejszych użytkowników opublikowało aż 1804 tweety, co daje dla tej grupy średnią umieszczania jednego tweeta co 4 sekundy. Spośród ponad 15 tysięcy badanych przez Nimmo tweetów ponad 11 tysięcy (czyli 73 proc.) było identycznych. Ta intensyfikacja działań trwała zaledwie trzy godziny. Ok. 22:00 trend umarł.
Patrząc na kampanię #StopAstroTurfing w Polsce, trudno definitywnie określić i zleceniodawcę, i agenta zero. Kolejni analitycy i dziennikarze wskazują różnych użytkowników Twittera jako tych, którzy jako pierwsi rozpoczęli kampanię antyastroturfingową. Są wśród nich m.in. Bogdan607 (który oprócz intensywnej działalności na Twitterze nagłaśniał astroturfingowy skandal także na założonej przez siebie stronie Press
czy na blogu w Salonie24; na Twitterze ma ponad 7 tysięcy obserwujących), ZawszePolska (prawie 4 tysiące obserwujących), Pani Renatka (ponad 4 tysiące) czy jeden z programów telewizji publicznej. Profile te bardzo wyraźnie podkreślają swoje prawicowe poglądy i niechęć do mediów tzw. mainstreamu (w tym TVN) i Platformy Obywatelskiej. Różnią się jednak sporo od siebie: o ile Bogdan607 (który prawdopodobnie ma na imię Radosław - tak napisał na swoim profilu) jest na Twitterze od ponad 5 lat, korzysta z niego bardzo intensywnie i nie ukrywa swojego wizerunku (robi choćby wejścia live), tak dwa pozostałe prywatne profile założone zostały w tym roku (Pani Renatka - w czerwcu) i starają się zachować anonimowość, a większość treści, które publikują, to memy, filmiki, podania dalej treści autorstwa innych użytkowników.
Wszystkim, zwłaszcza dziennikarzom i publicystom cmokającym nad 'spontanicznymi protestami' polecam zapoznanie się z pojęciem #AstroTurfing
— Sędzia Polski (@ZawszePolska) July 21, 2017
Czy rzeczywiście to te osoby jako pierwsze rozkręciły sprawę astroturfingu, trudno powiedzieć. Tak naprawdę “agent zero” może być już na Twitterze nieobecny, a pozostałe profile jedynie wspomagały dystrybucję zapoczątkowanego przez niego przekazu. Zresztą w przypadku Bogdana607 nie byłaby to pierwsza taka sytuacja. Uznawano go za osobę, która jako pierwsza wrzuciła do sieci zdjęcie Ryszarda Petru i Joanny Schmidt, lecących na Maderę - do dziś na wielu stronach internetowych widnieje jako jego źródło. Tymczasem był on tak naprawdę tylko intensywnym dystrybutorem zdjęcia - do sieci wrzucił je profil ŻelaznaLogika, ale w ciągu kilku minut od udostępnienia, usunął. Tweet nr 1 przestał istnieć, ale Bogdan607 zadbał o to, by dotarł do jak największej ilości osób.
Dziś o astroturfing w Polsce oskarżają się nawzajem nie tylko internauci, ale i partie polityczne.
Wzorcowo przeprowadzona kampania
Niektórzy analitycy, jak na przykład Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji, sugerują, że za kampanią antyastroturfingową może stać Rosja. Inni - że była to kampania na rękę polskiego rządu, który chciał przekierować uwagę elektoratu z protestów na emocjonującą teorię spiskową. Wśród kolejnych wersji, na które właściwie nie ma na ten moment dowodów, pojawia się także teoria o wywołaniu astroturfingowej paniki przez zwolenników Kukiz’15 (by obnażyć słabość służb specjalnych), czy teoria o przygotowaniu gruntu pod atak na organizacje pozarządowe (jako pierwszy astroturfing z organizacją Fundacja Otwarty Dialog, która obecnie znalazła się pod lupą opinii publicznej, połączył na swoim blogu wspominany wcześniej Bogdan607).
Ustalenie kto tak naprawdę stoi za tym zjawiskiem, jest niezwykle trudne, a liczba wersji o “sprawcach” świadczy, że kampania była przeprowadzono wzorcowo - celem astroturfingu jest bowiem chaos. Idealna kampania astroturfingowa bazuje na zręcznych oszustach i bezbronnych bądź biernych odbiorcach. To silna broń wykorzystywana do asymetrycznych ataków, które mają oszukiwać i wprowadzać w błąd obywateli, w tym wyborców i konsumentów. Nie jest to działanie kosztowne, a pomysłodawcom może przynieść olbrzymie korzyści, jakimi są wywieranie wpływu na decyzje i poglądy Internautów i generowanie oczekiwanych zachowań społecznych. Czy da się przed astroturfingiem obronić? Zapewne jak i w przypadku “fake news” odpowiedź brzmi - w dużej mierze tak. Potrzeba jednak do tego świadomego i analitycznego korzystania z Internetu, krytycznego i świadomego społeczeństwa obywatelskiego oraz mądrego konsumenta.
Astroturfing narzędziem wpływu
Astroturfing opiera się przede wszystkim na wiralności przekazu. Raz, zazwyczaj anonimowo, wrzucony do sieci przekaz roznosi się błyskawicznie i gwałtownie rozrasta, jednocześnie w natłoku informacji i wpisów, ukrywając swoje źródło. Nawet teoretycznie małe kampanie mogą stać się olbrzymimi, masowymi ruchami, gdyż nad wiralnością nikt nie ma kontroli. W przeszłości po astroturfing w celach lobbingowych sięgały m.in. koncerny farmaceutyczne i tytoniowe. Wielkie firmy chciały w ten sposób wpływać na swój wizerunek, w ostatnich latach coraz częściej z metody tej korzystają także rządy różnych krajów oraz organizacje polityczne, chcące wpływać na nastroje społeczne.
Jedną z najstarszych i najgłośniejszych akcji astroturfingowych był projekt marketingowy sieci sklepów Wal-Mart. W 2006 firma zatrudniła agencję public relations, która miała wzmocnić jej pozytywny wizerunek i zdyskredytować krytyków. W tym celu powstały dwie strony internetowe - jedna z nich dotyczyła tego, jak Wal-Mart wspiera i ułatwia życie rodzinom, druga - podważała wiarygodność krytyków sieci. Na jednej para - Jim i Laura - opisywała swoją podróż po Ameryce i gościnność Wal-Martu, który pozwolił im spać na parkingu, na drugiej udowadniano, że krytycy firmy na forach internetowych są opłacani przez konkurencję. Jednym słowem, podobnie jak w przypadku kampanii antyastroturfingowej w Polsce, stosując astroturfing, oskarżali innych o takie działanie). Wszystkie treści były generowane, a właściwie zmyślane przez agencję PR. O sprawie napisał "Business Week", firma obsługująca Wal-Mart przyznała się do stosowania takich zabiegów i do popełnienia błędu.
Aby zdyskredytować przeciwników, z astroturfingu skorzystała także firma Monsanto, światowy gigant agrobiznesu, znana m.in. z produkcji zmodyfikowanego genetycznie ziarna. Współpracująca z nią grupa konsultantów stworzyła Centrum na Rzecz Badań Żywności i Rolnictwa (The Center for Food and Agricultural Research), fałszywy instytut badawczy, który powstał tylko po to, by atakować krytyków firmy. Również Rosja organizowała w Europie grupy przeciwników wydobywania gazu z łupków, by chronić interesy Gazpromu. Astroturfing był także intensywnie wykorzystywany podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku.
Jednak Google Trends - narzędzie, które pozwala sprawdzać, czego i jak szukali internauci, pokazuje, że od 2004 roku (na sprawdzanie takiego zakresu czasowego ono pozwala) największe zainteresowanie na świecie hasło “astroturfing” wzbudziło właśnie w lipcu 2017 roku, gdy pojawiło się w polskiej dyskusji. Żaden inny kraj w historii wyszukiwań nie był nim tak zainteresowany jak Polska.
Emocje przed prawdą
Poprzedni, bardzo intensywny moment zainteresowania miał miejsce w 2009 roku, gdy w Stanach Zjednoczonych trwały protesty ekologów i ich przeciwników dotyczące zmian w prawie energetycznym, które planował wprowadzić świeżo wówczas wybrany prezydent Barack Obama. Jeden z internautów, bloger z Dakoty Północnej, prowadzący konserwatywny blog i program radiowy, zauważył na popularnym serwisie ogłoszeniowym Craigslist, że organizacja ekologiczna Environmental Defense Fund (EDF) zamieściła informację o poszukiwaniu do współpracy “progresywnych aktywistów”, którym będzie płaciła 90 dolarów dziennie. Internauta uznał, że to dowód na to, iż w protestach EDF uczestniczą podstawieni, opłaceni ludzie i oskarżył organizację o astroturfing i sztuczne nakręcanie protestów.
Temat szybko rozlał się po internecie i przeniósł się do mediów tradycyjnych, a hasło “astroturfing” stało się tak popularne, że EDF było ciężko przebić się z informacją, iż tak naprawdę szukała do pracy osób, które miały zbierać podpisy pod petycją dotyczącą zmiany prawa. Podobnie jak w Polsce, prawda nie miała już jednak znaczenia, a emocje (przede wszystkim internautów) były zbyt rozpalone. Planowane przez nowego prezydenta zmiany legislacyjne zaktywizował firmy i organizacje lobbyingowe, które oskarżenia o astroturfing wykorzystały jako metodę dezawuowania zapotrzebowania społecznego na część z proponowanych zmian. Caroline W. Lee, socjolog z Lafayette College, uznała, że 2009 był rokiem, w którym “astroturfing” dostał turbodoładowania.
Największego turbodoładowania dał jednak astroturfingowi Internet - nadał mu nowe życie i inny, dużo większy wymiar oraz możliwości, jakich wcześniej zabieg ten nie miał. O ile znaczenie oczywiście ma tu szybkość rozprzestrzeniania się informacji i zasięg, najważniejsza w online'owym astroturfingu wydaje się anonimowość. Uczestnicy debaty nie muszą podawać swoich imion i nazwisk, a co za tym idzie, brać odpowiedzialności za słowo. Może działać jak zabawa w głuchy telefon, tyle że w ciemności - nikt się nie widzi, nikt nie wie, w jakiej kolejności rozchodzi się informacja, kto ją wypacza czy nadaje jej nowe znaczenie. Każdy może udawać kogoś, kim nie jest, a nawet kogoś innego. To niezwykle podatne podłoże do astroturfingu.
Kto za tym stoi
O ile wykrycie, kto stoi astroturfingiem, w świecie realnym jest stosunkowo proste, o tyle w świecie online jest praktycznie niemożliwe. W maju 2010 roku popularny francuski telewizyjny program naukowy E=M6 pokazał reportaż o “trójfunkcyjnych zestawach”, innowacyjnym rozwiązaniu, które pozwalało na dostęp do Internetu, telewizji i telefonu u jednego wybranego dostawcy. W reportażu wypowiadali się naukowcy i technolodzy, którzy omawiali wyjątkowość i niezwykłą użyteczność oraz innowacyjność tego rozwiązania. W materiale pokazano także szczęśliwą francuską rodzinę z dwójką dzieci, która odkrywa zalety zestawu.
Po emisji programu i umieszczeniu go w sieci, internauci zorientowali się, że zestaw taki proponuje tylko jeden dostawca Internetu we Francji, a dokładnie przyglądając się programowi, odkryli, że pokazana w nim rodzina była podstawiona - ojcem był szef marketingu owego dostawcy internetowego, a matką - rzeczniczka prasowa. Skandal niezwykle mocno odbił się zarówno na nadawcy programu, jak i na firmie oferującej zestaw, uznano bowiem, że zastosowała ona nieuczciwe praktyki marketingowe i wprowadziła konsumentów w błąd. Organizator astorturfingu (dostawca Internetu) i tzw. agent zero, czyli w tym przypadku telewizja, która jako pierwsza o zestawie opowiedziała, zostały wskazane bez problemu. W przypadku astroturfingu internetowego (zwanego też cyberturfingiem) jest to zadanie niezwykle trudne.
Boty zamiast ludzi
“Astroturferów" łatwo pomylić ze zwykłymi spammerami. I jedni, i drudzy chcą dotrzeć z wielokrotnie powtarzanym, tym samym przekazem do dużej grupy odbiorców, a także oczekują reakcji na treści, którymi się dzielą (kliki, polubienia, podania dalej). Astroturferzy zazwyczaj działają w silnej grupie - to pozwala na większą skuteczność - oraz wykorzystują do swoich działań boty. Zatrzymajmy się na chwilę właśnie przy botach (skrót od „robot”). Są to programy wykonujące automatyczne, zaprogramowane przez człowieka czynności w sieci. Mogą publikować treści podczas jego nieobecności, prowadzić korespondencję, obsługiwać klientów online (botem jest choćby wirtualny doradca na stronie ZUS), ale także rozsyłać spam i wirusy oraz przeprowadzać cyberataki. Z badań Zi Chu (senior data scientist w Twitterze) wynika, że większość spamu tamże jest generowana właśnie przez boty, a zaledwie niewielka ilość przez konta, za którymi stoją prawdziwi ludzie.
Tweety tworzone przez boty wyróżniają się większą ilość linków, prowadzących poza portal. Standardem wśród nich jest także wzajemne dzielenie się treściami i retweety. Boty zazwyczaj obserwują więcej osób, niż mają obserwujących. Często poprzez masowe obserwowanie innych kont liczą na zwrotne polubienia i budowanie w ten sposób swojej wiarygodności. Stosunek obserwujący obserwowani u realnie istniejących użytkowników jest bardziej zbalansowany. Podobne cechy można zaobserwować u botów, które biorą udział w kampaniach astroturfingowych.
Według Markusa Jakobssona, autora książki “The Death of the Internet” (“Śmierć Internetu”), by astroturfing był efektywny, potrzebuje skali, a ta nie jest możliwa do osiągnięcia wyłącznie przez istniejących, “prawdziwych” użytkowników Internetu. Z badań przeprowadzonych nad zjawiskiem w wielu krajach wyłania się obraz zautomatyzowanego nagłośnienia działań astroturfingowych (nadania im przyspieszenia), a wraz z nim do komunikacji włączają się realnie istniejący użytkownicy, podający nieprawdziwe czy zmanipulowane informacje dalej. Zautomatyzowane boty są jednak olbrzymim wsparciem w takich kampaniach.
Wraz z rozwojem technologii dojrzewają i boty. Stają się coraz bardziej wyrafinowane i coraz trudniej je rozpoznać. Warto jednak zwracać uwagę, czy profile, wobec których mamy podejrzenia, np. nie zamieszczają wpisów regularnie o tej samej porze, czy nie mają okresów hiperaktywności, w trakcie których zamieszczają w internecie duże ilości wpisów. Większość botów intensywnie korzysta z hasztagów, dzięki którym chcą włączać się w trwające dyskusje, wiele z nich nie ma zdjęć albo zdjęcia są ściągnięte z Internetu lub są słabej jakości.
Depresja bota
Co ciekawe, jedną z najbardziej charakterystycznych cech botów w mediach społecznościowych jest to, że nie są one zazwyczaj… społecznościowe. Często mają niewielu znajomych/obserwujących, a jeśli mają, to łatwo zauważyć, że są to także boty (brak zdjęć, podobna stylistyka zdjęć itp.). Zdarza się, że interakcje, w które wchodzą, są nienaturalne albo nawet nieadekwatne do sytuacji (niejako zaprogramowane). Bez wątpienia jednak ich działanie coraz szybciej się zmienia i boty coraz lepiej posługują się językiem naturalnym, w prostych słowach potrafią zaangażować się w skomplikowane dyskusje. Uczą się wykorzystywać i okazywać emocje - nie tylko poprzez używanie emotikonów, ale także sposób wypowiedzi, dobierane słowa. Depresja czy radość bota przestały być kwestią abstrakcyjną.
Boty w akcjach astroturfingowych, ale także reklamowych i spamerskich, próbują przede wszystkim stymulować reakcję prawdziwych ludzi - czy to fizyczną (polubienia, otworzenie linku, podanie informacji dalej), czy psychiczną (poczucie strachu, wzburzenia, radości). Mogą być zaprogramowane na różne sposoby. Mogą reagować tylko na wpisy, w których pojawi się wcześniej określone słowo kluczowe czy fraza - podawać je dalej, odpisywać na nie, mogą także podawać z automatu wpisy dalej, kopiować ich treść i przypisywać autorstwo sobie (blogerka Kataryna padła ofiarą bota, który republikował wszystkie jej wpisy, ale pod “swoim” nazwiskiem - wzbudziło to podejrzenia, że blogerka ma dwa konta). Jeszcze inne boty wyszukują najbardziej aktywnych i wpływowych użytkowników w trakcie konkretnej dyskusji i wysyłają takim osobom wiadomości, komentarze. Złośliwe boty zalewają użytkownikom ściany, utrudniając korzystanie z medium społecznościowego.
Astroturfing potrzebuje żywego człowieka
Astroturfing nie istniałby jednak w sieci bez udziału realnych osób. Jak pokazuje analiza hashtagu #Astroturfing, w przypadku kampanii antyastroturfingowej w Polsce najbardziej wpływowe w tym temacie były nie boty, a realnie istniejący użytkownicy - m.in. AntyLeft, Bogdan607, Olgalengyel, BratWodza czy A_Panczyk. Część z tych profili nie jest anonimowa, prowadzące je osoby występują w mediach (np. Bogdan607 udzielił wywiadu Telewizji Republika właśnie na temat astroturfingu i rzekomych niejasnych powiązań organizacji pozarządowych), zamieszczają swoje prywatne zdjęcia w serwisie (robi to np. Olgalengyel, pracująca jako redaktorka w czasopiśmie hungarystycznym, prowadzonym przez studentów Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego; kilka razy zmieniła nazwę swojego profilu), robią relacje live. Nadają tonu dyskusjom na prawicowym Twitterze, są coraz częściej przez dziennikarzy cytowani, a ich internetowe „śledztwa” w prawicowym środowisku twitterowym są przyczynkiem nie tylko do pochwał, ale i ostrej krytyki polskich służb. A odkąd kilka raportów analizujących kampanię #StopAstroTurfing nazwało ich botami, mają z tego nieskrywaną radość.
jestem botem. Stoję kurwa w deszczu i odpisuje na herezje pic.twitter.com/zicCKOdoeM
— Radosław (@bogdan607) July 28, 2017
Co ciekawe, w przypadku hasztagu #ZamachLipcowy, który towarzyszył protestom w obronie sądów, najbardziej wpływowymi profilami na Twitterze (tzw. influencerami) były konta związane z partiami i organizacjami politycznymi, przede wszystkim konto Platformy Obywatelskiej, Komitetu Obrony Demokracji i Radka Sikorskiego. W przypadku #AstroTurfingu (dużo mniej popularnego od #ZamachLipcowy) byli to tzw. zwykli internauci, z wielokrotnie mniejszą liczbą obserwujących.
Astroturferzy, którzy są istniejącymi ludźmi, są zazwyczaj mniej wydajni niż boty, ale też i dużo bardziej skuteczni. Ich wpisy są dostosowane do środowiska, w którym się poruszają, co pozwala im odpowiednio reagować na interakcje, dostosowywać się do dyskusji. Nawet jeśli mają z góry ustalone przekazy, mogą je modyfikować tak pod kątem stylistycznym, jak i emocjonalnym. Kluczowa jest jednak możliwość wchodzenia w interakcje z innymi użytkownikami, co czyni ich wpisy i przekazy bardziej autentycznymi, racjonalnymi i przekonywującymi. A cel astroturfingu jest zawsze konkretny: przekonać odbiorcę wiadomości do zmiany zdania, porzucenia planu czy też zasiać wątpliwości.
Jerry Zhang, Darrell Carpenter i Myung Koz University of Texas w 2013 roku dokładnie analizowali zjawisko astroturfingu. Z ich badań wynika, że jest ono najskuteczniejsze, gdy grupa ludzi otrzymuje przekaz z licznych źródeł i uwzględnia on różne argumenty, bowiem dywersyfikacja przekaźników, ale i mówienie do dużej grupy osób, a nie jednostek, przynosi najlepsze efekty. Wyniki takich działań marketingowych czy propagandowych są tym lepsze, im większa niepewność i nieznajomość danego zagadnienia wśród odbiorców. Zdaniem wspomnianych badaczy to właśnie niepewność jest kluczowym czynnikiem, który przyczynia się do skuteczności astroturfingu. W przypadku kampanii #StopAstroTurfing prawdopodobnie bazowano na nieznajomości zagadnienia, ale i samego słowa, a także na wysokim stopniu skrajnych emocji społecznych, w tym właśnie niepewności co do jutra, przyszłości Polski, sądów czy rządu.
Nie bez znaczenia jest także to, czy odbiorca i nadawca są częścią tej samej bańki informacyjnej, czy postrzegają się jako podobnych sobie, jeśli chodzi o poglądy czy wyznawane wartości. Im większe podobieństwo, tym większa podatność na astroturfing. Dlatego tak dobrze pada on na polityczny grunt. Ludzie mający wspólne poglądy polityczne łatwiej są w stanie stać się ofiarą zmanipulowanego przekazu, dostosowanego właśnie do ich przekonań. Zhang zwraca też uwagę, że mimo iż teoretycznie w mediach społecznościowych nie znamy się, a odległość między nami jest duża, rozwój nowoczesnych technologii, w tym przede wszystkim media społecznościowe, powodują, że użytkownicy skracają dystans i czują się nierzadko częścią wspólnoty. Astroturferzy wydają się dobrymi znajomymi z Internetu, dlatego ufamy ich przekazom.
Demonstracje przeciwko zmianom w sądownictwie »
O ile przez wiele lat astroturfing funkcjonował przede wszystkim w świecie marketingu i public relations, dziś coraz częściej staje się także narzędziem walki politycznej, czego przykładem są kampanie wyborcze w USA czy Francji, działania geopolityczne Rosji czy próby tłumienia protestów społecznych podczas Arabskiej Wiosny. Według Marka Leisera z University of Strathclyde w Glasgow astroturfing i cyberturfing stanowią poważne zagrożenie nie tylko dla konsumentów, ale i dla demokracji, dlatego tak ważne jest wyczulanie społeczeństw na nie. Być może lekcja ostatnich tygodni okaże się lekcją na przyszłość.