One chciały zobaczyć upragniony Bałtyk, on wyczuł szansę na zarobek. Zabrał na motorówkę 36 harcerek i ich opiekunki. Wypłynęli na jezioro Gardno. Dla większości to był ostatni rejs. Woda wdarła się na pokład. Wybuchła panika. Łodzie poszły nad dno. W wodzie zostały szamoczące się dzieci. Utonęło 25 osób, w tym 22 harcerki. Najmłodsza miała osiem lat.
"W czterdziestym ósmym płakało pół Łodzi, za swymi druhny co poszły w zaświaty. Dziś - tylko łzami rosy letni świt, gdy wspomni Was cicho i zapłaczą kwiaty...". 69 lat temu tłumy poruszonych mieszkańców Łodzi zebrały się na Starym Cmentarzu Katolickim, żeby pożegnać młode harcerki z tak zwanej Małej Piętnastki. Dziewczęta utopiły się podczas rejsu po jeziorze Gardno koło Słupska.
"Idzie noc, słońce już zeszło już z mórz"
My jesteśmy Mocne Dęby,
Co nad Wisły stoją brzegiem
I tamują złe powiewy
Stojąc wzdłuż zwartym szeregiem.
Nie oddamy naszej wiary
Ani harcerskiego ducha
Bowiem silne są konary,
A więc nic nam zawieruchaHymn Małej Piętnastki
To był spokojny wieczór. W obozie harcerskim tuż nad jeziorem Gardno trwały gorączkowe przygotowania do ogniska. Dziewczęta z Małej Piętnastki zaprosiły na nie mieszkańców Gardny Wielkiej.
- Sporo ludzi przyszło wtedy na polanę. Wystawiłyśmy przedstawienie "O Wandzie, co nie chciała Niemca i utopiła się w Wiśle". Nasza koleżanka z drużyny, Joasia Skwarczyńska, była bardzo zaangażowana w organizację - opowiada tvn24.pl Zofia Erdman-Jackowska, 15-letnia wówczas harcerka.
Kujawiaki, a nawet góralskie przyśpiewki. Śpiewom, śmiechom i wspólnej zabawie nie było końca. W końcu zmęczone dziewczęta opuściły chorągiew, odśpiewały jeszcze tylko "Idzie noc, słońce już zeszło z gór, zeszło z pól, zeszło z mórz" i poszły spać.
Woda w łodzi? "To nic strasznego"
Ranek 18 lipca 1948 roku był mglisty i chłodny. Mimo to harcerki wstały wcześnie i pobiegły na przystań. Tego dnia miały w planach rejs motorówką do oddalonych o osiem kilometrów Rowów. Dla dziewcząt, które rzadko lub wcale nie widziały morza, miała to być niezapomniana przygoda.
- Nie pamiętam już, komu najbardziej zależało na tej wycieczce, ale to chyba była inicjatywa naszej polonistki Leszewskiej - wspomina pani Zofia.
Zgodnie z planem drużyna miała wypłynąć o godz. 10. Ale wszystko pokrzyżowała awaria silnika. Przewoźnik M. zapewniał, że sobie z nią poradzi. Mijały godziny, a naprawa się przedłużała. Kowal i mechanik R. skończył dopiero o godz. 16. W końcu się udało. Do motorówki z małą kabiną wsiadło 31 osób. Pozostałe 14 trafiło do mniejszej łodzi przymocowanej łańcuchem do motorówki. Już na pierwszy rzut oka było widać, że obie jednostki są przeładowane. W sumie - łącznie z opiekunami i organizatorami rejsu - na łodziach było 45 osób (dane z raportu starosty z 1948 r.). Tymczasem na obu mogło się zmieścić tylko około 20.
Druhny wyruszyły w rejs, a wraz z nimi właściciel łodzi i mechanik. Obaj zabrali ze sobą też żony. Spokojnie przepłynęli niemal całą trasę, chociaż stara płaskodenka co chwilę przechylała się raz na jedną, raz na drugą burtę. Z raportu starosty słupskiego z 1948 roku wynika, że problemy pojawiły się, gdy od brzegu dzieliło ich zaledwie półtora kilometra
Dziewczęta już w trakcie rejsu stwierdziły, że motorówka przecieka i że woda w łodzi stale wzrasta. Przewoźnik, któremu na ten fakt zwrócono uwagę, zbagatelizował to, twierdząc, że to nic strasznego i nie ma podstaw do obaw. Gdy woda sięgała do połowy łydek, dziewczęta żądały zawrócenia - czytamy w raporcie starosty.
"Czasem, gdy wypływałam, słyszałam straszny zbiorowy krzyk"
Czarna szkoła w dzień lipcowy
przy Narutowicza
topole kroczą jak wdowy
każda w żal spowita.
Każda szemrze listowiem
czemu, czemu powiedz:
nie wróciły harcerskie skowronki
z północnych dali
nie przyniosły źródlanych dzwonków
uśmiechów morskiej fali."Szkoła 161", Mirosław Poniecki
Na nic zdały się prośby. Zalany silnik zgasł i ani drgnął. Obsługa próbowała wylewać wodę czerpakami. Machali, machali, ale efektów nie było. Trwała walka z czasem.
Sytuacja stawała się beznadziejna. Przewoźnik zaczął przerzucać dziewczyny z motorówki na małą łódkę. Ale ta nie wytrzymała takiego obciążenia. Woda przelała się przez burty.
- Ja siedziałam na daszku motorówki. Czułam, jak przechyla się na moją stronę. Próbowałam wskoczyć do płaskodenki "na nogi". Kilka dziewczyn też tak zrobiło. Wtedy łódka się przeciążyła i wryła w dno. Tylko dziób wystawał. Widziałam, jak koleżanki "odbijały się od dna" i próbowały łapać powietrze - opowiada pani Zofia.
Wywołało to panikę na motorówce, co z kolei spowodowało jej przewrócenie do góry dnem. Wszyscy uczestnicy wycieczki próbowali uchwycić się wystającego dna łódki. Jedną z pierwszych osób, które wdrapały się na łódź, był przewoźnik. Nie starał się opanować sytuacji i nie udzielił żadnej z dziewcząt pomocy, pomimo że prosiły, by podał rękę - napisano w raporcie z katastrofy.
Harcerki desperacko walczyły o życie. Ale nie miały prawie żadnych szans. 15-letnia Zofia podpłynęła do motorówki, która też już tonęła. Tam usłyszała od jednego z mężczyzn, że zaraz i tak wszystko pójdzie na dno. Nie zastanawiała się długo. Wskoczyła do wody i zaczęła płynąć do brzegu. Wiedziała, że da radę, bo należała do juniorskiej sekcji pływackiej.
- Słyszałam, jak dziewczyny się modlą. Odmawiały "Pod Twoją obronę". Te, którym udało się uchwycić łodzi, śpiewały "Serdeczna Matko" - mówi Erdman-Jackowska.
Podobnie tę tragedię zapamiętała druhna Hanna Bojarska-Nowak, która o swoich przeżyciach opowiedziała w czasopiśmie "Po Godzinach". - Z jeziora uratowałam się prawie cudem, nie umiałam pływać i nie trzymałam się wraku. Na początku czułam wiele rąk, które wpychały moją głowę pod wodę. Czasem, gdy wypływałam, słyszałam straszy zbiorowy krzyk. Dużo później, gdy udało mi się wychylić głowę na powierzchnię, nie słyszałam już nic - mówiła Bojarska-Nowak.
"Układali je na kocach i bujali"
30 i 31 sierpnia 1948 r. przed sądem w Słupsku odbył się proces. Przewoźnik Wacław R. został skazany na 5 lat więzienia za spowodowanie katastrofy: zabrał na łodzie nadmierną liczbę pasażerek, źle je rozlokował, doprowadził do wywrócenia łodzi, przy czym przeciekającą motorówkę zabrał z gospodarstwa rybackiego bez wiedzy zarządcy. Sam zarządca, Wacław T. został skazany na 2 lata więzienia za przyczynienie się do katastrofy, gdyż to on skierował opiekunkę harcerek w sprawie rejsu do przewoźnika, chociaż wiedział, że ten nie ma koncesji na przewóz ludzi łodziami; w ten sposób dopuścił do rejsu, który w ogóle nie powinien mieć miejsca. Mechanik łodzi również był oskarżony, ale nie stanął przed sądem, gdyż zbiegł podczas przewożenia go do aresztu w Słupsku. Nigdy nie został ujęty, prawdopodobnie uciekł z Polski.
Sprawcy katastrofy przed sądem
Dramat na jeziorze obserwowali z brzegu rybacy. Kiedy zorientowali się, co się dzieje, wskoczyli do swych łódek. Na jedną z załóg natknęła się płynąca wpław Zofia. Mężczyźni wypatrzyli ją w toni i zabrali na łódkę. Razem z dziewczynką popłynęli na miejsce tragedii. Nie wiedzieli, czy jeszcze kogoś da się uratować.
- Na wodzie unosiły się ich ciała. Rybacy próbowali je chwycić wiosłami. Na pokładzie zmieściły się jeszcze trzy moje koleżanki, wśród nich Krysia Walewska - dodaje pani Zofia.
W pomoc włączał się każdy, kto miał łódź. - Mój mąż był jednym z pierwszych, którzy dotarli tam, na miejsce. Starali się, jak mogli. Płynęli po te dziewczynki, ale oni nie znali zasad pierwszej pomocy. Już w pewnym momencie sami nie wiedzieli, co robić, a lekarza nie było - mówi tvn24.pl Kazimiera Waszkiewicz.
- Pamiętam, że dziewczyny układano na kocach i kołysano je, ale co to mogło pomóc - dodaje Erdman-Jackowska, która wciąż pamięta ten makabryczny obraz. W jeziorze Gardno utopiło się 25 osób, w tym 22 dziewczynki w wieku od ośmiu do 15 lat.
Te, które udało się uratować, trafiły do jednej z chłopskich chat. Tam wygrzewały się pod grubą pierzyną. Później przeniesiono je do miejscowości Sieci. - Przez całą noc pilnowano, żeby nie zasnęły. Obawiano się jakichś komplikacji. Wszystkie miały wodę w płucach - opowiada pani Zofia.
Już po wszystkim
Służby dotarły na miejsce, kiedy było już po wszystkim. Starosta słupski dowiedział się o wypadku około godziny 16.50. Od razu "zmobilizował kilku lekarzy" i funkcjonariuszy MO. Ale w Gardnie Wielkiej byli dopiero przed 18. Z jeziora wyłowiono wszystkie zwłoki. Ciała dziewcząt zabrano do Słupska. Prokurator wszczął śledztwo. Zatrzymał przewoźnika i mechanika, których podejrzewał o spowodowanie wypadku.
Dzień po tragedii do Gardny Wielkiej przyjechał prezydent Łodzi. O tragedii, jaka dotknęła harcerki, na bieżąco donosił między innymi "Dziennik Łódzki". Rodzice dzieci, które wyjechały na kolonie, byli bliscy obłędu. Do redakcji przychodziły telegramy, w których kolejne drużyny zapewniały, że są całe i zdrowe. Wszystkie wiadomości publikowano na łamach gazet.
- Wtedy nie było telefonów. Nikt nic nie wiedział. Moja siostra też była na obozie. Co prawda, gdzie indziej, ale rodzice szaleli z niepokoju - wspomina druh Zbigniew Dolaciński z Łodzi.
"Pół Łodzi płakało"
Władze miasta oraz kuria zajęły się organizacją pogrzebu. Uroczystości zaplanowano na 23 lipca. Na Starym Cmentarzu Katolickim pojawiły się tłumy poruszonych ludzi. Niektórzy twierdzą, że przyszło "pół Łodzi". Większość dziewcząt spoczęła w bratniej mogile, w miejscu wyznaczonym przez kurię.
- Ja żyłam cały czas obok tej tragedii. Starałam się o tym nie myśleć. Chociaż rodzice koleżanek, które zginęły, zapraszali mnie do siebie. Chcieli wiedzieć, jak wyglądały ostatnie dni ich życia, co mówiły, robiły. To nie było łatwe. Ale co się tak naprawdę wydarzyło, uświadomiłam sobie dopiero we wrześniu. Weszłam do klasy, a tam pusto - mówi pani Zofia.
W 2009 roku w Gardnie Wielkiej stanął obelisk upamiętniający ofiary tej jednej z największych katastrof na wodach śródlądowych w czasie pokoju w Polsce. Na wielkim kamieniu umieszczono tablice z nazwiskami wszystkich osób, które zginęły 18 lipca 1948 roku.
Mimo że od tragedii minęło już 69 lat, w Łodzi wciąż są ludzie, którzy pamiętają o harcerkach. Leży im na sercu to, żeby ta pamięć przetrwała. Dlatego czynią starania, by przed kolejną, 70. rocznicą odnowić braterską mogiłę, w której spoczywają dziewczęta.
Anna Bogdanowicz (lat 13), Halina Broszkiewicz (lat 13), Elżbieta Czernik (lat 13), Teresa Czyżykowska (lat 21), Anna Jaziewicz (lat 14), Krystyna Jencz (lat 13), Halina Kowal (lat 19), Aleksandra Kozłowska (lat 15), Maria Kozłowska (lat 13), Elżbieta Leszewska (lat 8), Eugenia Leszewska (lat 37), Teresa Leszewska (lat 10), Krystyna Milerowicz (lat 12), Lidia Niepołomska (lat 13), Zofia Pacuszka (lat 12), Halina Piecek (lat 12), Irena Piecek (lat 14), Joanna Skwarczyńska (lat 13), Teresa Sokołowska (lat 14), Barbara Szabłowska (lat 14), Anna Ślisiewicz (lat 14), Krystyna Walewska (lat 14), Halina Wizner (lat 13), Rozalia Zabłocka (lat 42),Teresa Zapolska (lat 15)
Ofiary katastrofy
Za pomoc przy pracy nad artykułem szczególnie dziękuję: druhowi Zbigniewowi Dolacińskiemu, Magdzie Gwaderze, Julii Henc, Zofii Erdman-Jackowskiej oraz Irenie Janulewicz-Szczypior.