Szaleją za nim amerykańskie dzieci, bo udowadnia, że najlepszym koszykarzem świata nie musi być umięśniony dwumetrowiec. Kochają go też amerykańscy rodzice, bo dzięki niemu dzieci chętniej chodzą na mszę. Stephen Curry na każdym kroku podkreśla swoją wiarę w Boga. W marketingowy potencjał połączenia koszykówki i wiary nie uwierzyły największe sportowe marki. Teraz plują sobie w brodę i tracą miliardy dolarów.
Standardowa kariera większości gwiazd NBA przez lata powielała schemat: urodził się w getcie, wyrwał się z niego talentem i ciężką pracą, za pieniądze z pierwszego zawodowego kontraktu kupił mamie dom z ogródkiem.
"Absolutnie nie do wiary"
Stephen Curry nie musiał wykonywać takiego gestu wdzięczności. Dorastał w domu z jacuzzi i dziewięcioma łazienkami. Posiadłość jego rodziców ma, bagatela, 3000 m kw. Mały Steph chodził do szkoły założonej i prowadzonej przez jego mamę. Tata Curry'ego zarobił miliony dolarów na koszykarskim parkiecie. Dell Curry wielką gwiazdą nigdy nie był. Kibice kojarzyli go raczej jako człowieka, który na wszystko musi ciężko zapracować. Swoim dzieciom do dziś powtarza: najważniejsze w życiu są wiara, edukacja i ciężka praca.
Steph od dziecka przyglądał się z bliska najlepszym koszykarzom NBA. Przychodził na treningi ojca, na których mógł zagrać "jeden na jeden" z takimi gwiazdami jak Vince Carter czy Tracy McGrady. Nikt jednak nie postawiłby złamanego centa na to, że niski i chuderlawy chłopiec w przyszłości podpisze kontrakt z drużyną NBA. Nie wierzył w to nawet szkolny trener Stepha.
Dziś Shonn Brown mówi: – Może jest gdzieś ktoś, kto mógł wtedy powiedzieć: wiedziałem, że on będzie wielkim zawodnikiem. Tak naprawdę jedyną osobą, która mogła to wiedzieć, był jedynie Bóg. To, co się stało, jest po prostu niesamowite, absolutnie nie do wiary.
Steph Curry z niedowiarkami musiał się zmagać na każdym etapie sportowego życia. Kiedy kończył szkołę średnią, żadna z wielkich drużyn uniwersyteckich nie widziała go w swoich szeregach. Kiedy stał się gwiazdą uniwersyteckich parkietów w podrzędnej drużynie, koszykarscy eksperci mówili, że jest za słaby fizycznie na NBA. Kiedy trafił do NBA, ci sami eksperci zaczęli mu wróżyć karierę przeciętniaka. Kiedy został wybrany najlepszym zawodnikiem ligi, znawcy wątpili w to, że poprowadzi swoich Golden State Warriors do mistrzowskiego tytułu. W języku amerykańskich komentatorów sportowych istnieje słowo, które doskonale oddaje przebieg kariery Curry'ego. To "underdog", czyli "ten, od którego nie oczekuje się za wiele".
Buty bez św. Pawła
Tak jak koszykarscy eksperci pomylili się co do stricte sportowej wartości Stepha, tak jego marketingowej wartości nie doszacowali menedżerowie wielkich sportowych firm.
Podobnie jak kluby NBA, Nike czy Adidas biją się o utalentowanych zawodników, nawet jeśli ci wykazują dopiero potencjał na przyszłość. Przykład – LeBron James podpisał wielomilionowy kontrakt z Nike, zanim w ogóle zagrał pierwszy mecz na zawodowym parkiecie. Biznes butów koszykarskich kręci się równolegle z biznesem, którym niewątpliwie jest NBA. Wartość rynku sportowego obuwia rocznie, tylko w Stanach Zjednoczonych, to 20 mld dolarów. Za jedną parę butów z napisem "LeBron", "Kobe" czy "Jordan" miliony amerykańskich nastolatków (a raczej ich rodzice) wykładają po 200 dolarów. To towar tak pożądany, że w przeszłości zdarzały się morderstwa, których motywem była chęć zabrania ofierze butów.
O Curry'ego nie biła się żadna marka. Podpisał skromny kontrakt z Nike. Nawet kiedy zaczął odnosić poważne sukcesy, firma dużo wyżej wyceniła potencjał marketingowy innych zawodników. Kevin Durant za to, że chodzi w butach z charakterystycznym logo, dostanie przez 10 lat 300 mln dolarów.
Steph po kilku latach gry dostał propozycję przedłużenia kontraktu. Oferta nie była tak lukratywna, mimo to ponoć był skłonny ją przyjąć. Jednak na przeszkodzie stanęła jego wiara. Curry chciał, aby na butach sygnowanych jego nazwiskiem pojawiły się słowa: "wszystko mogę w tym, który mnie umacnia". To cytat z biblijnego Listu do Filipian św. Pawła. "The Christian Post", największa na świecie gazeta skierowana do chrześcijan opisuje, że Nike uznała pomysł za zbyt ryzykowny i wycofała propozycję kontraktu. "Curry chciał odzwierciedlić swoją wiarę na sygnowanym przez siebie obuwiu, tak aby promować potężny przekaz, a nie kolejny pusty produkt" - napisano.
Miliardy dzięki Chrystusowi
Ameryka zaczęła się po tej historii bliżej przyglądać religijnemu zaangażowaniu koszykarza. Wcześniej mało kto zwracał uwagę na to, że Curry po każdym celnym rzucie za trzy punkty wykonuje gest w stronę nieba. Tłumaczy, że chce zwrócić fanom uwagę na człowieka, który zmarł na krzyżu za nasze grzechy. Okazało się też, że cytat z Listu do Filipian nie był przypadkowy. Zawodnik opowiada:
– Tamten dzień pamiętam, tak jakby było to wczoraj. Dzień, w którym zawierzyłem swoje życie Chrystusowi. Byłem w czwartej klasie, wsłuchiwałem się w pieśń o Jezusie Chrystusie i postanowiłem całkowicie podporządkować mu swoje życie. (…) Kiedy patrzę na swoje dzieciństwo, to widzę, że było ono wypełnione przez obecność Pana.
Zaangażowanie religijne Curry'ego nie przeszkadzało marce Under Armour. Stosunkowo mało znana firma, z udziałem w rynku poniżej 1 proc. i bez wielkich nazwisk w swojej "stajni", nie miała nic do stracenia. Curry podpisał kontrakt. Sprzedaż butów z jego nazwiskiem i biblijnym cytatem wystrzeliła pod niebiosa. Modele "Spicy Curry" czy "Curry one" prześcignęły pod względem sprzedanych egzemplarzy buty Adidasa. Prezes firmy Kevin Plank na łamach "Sports Illustrated" piał z zachwytu.
"Jego etos pracy, bezkompromisowa wiara w swoje umiejętności, zaangażowanie w sprawy społeczności sprawiają, że Stephen jest doskonałym partnerem do rozwijania naszej marki na całym świecie" - mówił.
Steph przedłużył kontrakt z UA do 2024 r. Firma nie mrugnęła okiem, kiedy zapewnił sobie odpowiedni procent ze sprzedaży trampek. Bo analityk Jay Sole z banku inwestycyjnego Morgan Stanley wyliczył, że nazwisko Curry przez najbliższą dekadę przyniesie marce UA ponad 14 mld dolarów.
Okazało się że Stephen Curry to prawdziwy fenomen kulturowy. Jak na koszykarza jest niski jak i chudy, więc łatwo się z nim identyfikować. Fani go autentycznie lubią, bo każdy "underdog", który odniesie sukces, wzbudza wielki podziw i sympatię. Każdy rodzic woli stawiać swoim dzieciom za wzór wierzącego sportowca z dobrej rodziny niż obwieszonych złotymi łańcuchami mięśniaków rodem z getta. Karierę zrobiła opowieść mamy Stepha, która na dzień przed koszykarskim debiutem syna zabroniła mu wychodzić na boisko, bo nie pozmywał naczyń. Trampki Curry'ego sprzedają się świetnie z jeszcze jednego powodu. Po prostu są dużo tańsze niż produkty innych firm.
Curry w umiejętny sposób wykorzystuje teraz opinie tych, którzy przez lata wątpili w jego talent. W jednej z reklam recytuje cenzurkę, którą lata temu wystawili mu zawodowi łowcy talentów z NBA: "jest za słaby fizycznie, za niski na swoją pozycję, nie będzie potrafił grać w obronie, musi nabrać mięśni, chociaż i tak zawsze będzie za chudy".
Fani Curry'ego porównują te słowa z tym, co widzą na parkietach NBA, i nie wierzą, jak można było się tak pomylić. Bo w warstwie czysto sportowej Curry jest uznawany za pierwszego zawodnika w historii, którego fenomenalnej gry nie jest w stanie wiernie oddać żadna gra wideo.
Serwis internetowy Eurohoops.net postanowił sprawdzić, jak dobry jest Stephen Curry w popularnej grze NBA 2K16. Najbardziej wytrawni gracze nie byli w stanie na konsoli nawet zbliżyć się do tego, co prawdziwy Steph wyczynia w rzeczywistości. Jego Golden State Warriors właśnie pobili niedościgniony, zdawałoby się, rekord zwycięstw ustanowiony przez Michaela Jordana i jego Chicago Bulls.