Czy Wielka Brytania kiedykolwiek była w Europie i czy ktoś nad Wisłą jest w stanie zrozumieć, co się dzieje nad Tamizą? Filozof i historyk idei Marcin Król pisze o Brexicie w szerszej perspektywie.
Anglia, potem Wielka Brytania, nigdy nie była w czasach nowożytnych w pełni w Europie. Nie przypadkiem przez stulecia mówiono o kontynentalnej Europie, w odróżnieniu od wysp angielskich. Odrębność tę możemy dostrzec od czasów Henryka VIII i odejścia od katolicyzmu oraz Szekspira i opisu polityki i świata pozbawionego religii. Wielcy brytyjscy filozofowie: Hobbes czy Locke są już empirykami, kiedy w Europie dominuje kartezjański racjonalizm. Tak będzie przez następne 300 lat. Szkockie Oświecenie (Hume, Smith, Ferguson) jest zupełnie niepodobne do tego, czym dla nas jest Oświecenie, czyli Oświecenie francuskie Woltera lub Diderota. Angielski parlamentaryzm rodzi się w XVII wieku, kontynentalny – 150 lat później. Anglia ma z Europą tyle wspólnego, że toczy wojny morskie – głównie z Hiszpanią, bo jej królestwem jest morze, a nie ziemia europejska. W XIX wieku włącza się w bieg spraw europejskich dwukrotnie: pod koniec ery napoleońskiej, by pokonać "potwora" i doprowadzić do Kongresu Wiedeńskiego, oraz – co szybko w samej Anglii uznano za błąd – uczestniczy w wojnie krymskiej, by obronić swoje wpływy w Turcji, na Bliskim Wschodzie i Bałkanach.
Anglia, potem Wielka Brytania, nigdy nie była w czasach nowożytnych w pełni w Europie. Nie przypadkiem przez stulecia mówiono o kontynentalnej Europie, w odróżnieniu od wysp angielskich
Marcin Król
Przez cały ten czas w Anglii duchem rządzą wielcy filozofowie empirycy i kształtuje się struktura społeczna niepodobna do europejskiej. Angielska arystokracja wchodzi w związki z arystokracją europejską – ale tylko arystokracja. Jednak znacznie częściej są to związki wielkich angielskich panów z amerykańskimi miliarderkami, bo na utrzymanie zamków i pałaców potrzeba dużo pieniędzy, a te amerykańskie są jednak anglosaskie. I wciąż Anglia broni swojej odrębności. Jeden z największych myślicieli drugiej połowy XIX wieku i wielki angielski arystokrata Lord Acton nie może studiować na Oksfordzie, bo jest katolikiem. Na początku XX wieku zostanie sławnym profesorem tej uczelni.
Wielka Brytania jest wreszcie, czy przede wszystkim, imperium – największym imperium świata ówczesnego i największym imperium w historii całego świata. Mentalność imperialna oraz ideologia imperialna mają dobre i złe konsekwencje, ale Anglik, który nie ma pracy, jedzie do Birmy czy Australii, Rodezji czy Kanady. Wszędzie znajdzie zajęcie i – jeżeli potrafi – pozycję, uznanie, pieniądze. Włoski, francuski, niemiecki czy polski rzemieślnik z braku zajęcia dogorywa u siebie, w swoim miasteczku albo przenosi się do sąsiedniego. Dla Anglika miejscem zamieszkania jest świat, dla Europejczyka – jego lokalne otoczenie. Odrębność duchowa i materialna staje się coraz bardziej dramatyczna, co będzie miało swoje konsekwencje. Anglicy byli długo przekonani, że rządzą światem, do którego Europa jest dodatkiem. I rzeczywiście tak było. Anglicy bywali okrutni i samolubni, ale też nieśli cywilizację przemysłową, demokrację i edukację. Bilans imperium jest niewykonalny, tyle w nim niejasności i ambiwalencji. Jednak Anglicy mieli imperium i to ich zasadniczo różniło od Europy. Panowali na wodach świata. Bez angielskiego imperium nie byłoby wielkich książek Conrada, o dziwo najbardziej angielskiego z angielskich pisarzy. Nie byłoby też Orwella, który w Birmie zobaczył, jak straszne oblicze miewało imperium.
Koniec imperium
Zapewne było ono skazane na powolny upadek, a angielski styl życia na powolne zniknięcie, lecz nikt nie sądził, że nastąpi to w sposób tak dramatyczny i nagły, jak to się stało w znacznej mierze na skutek powrotu Wielkiej Brytanii do spraw europejskich. A powodem tego była I wojna światowa, w której Wielka Brytania wzięła udział nie wiadomo po co. Nastroje prowojenne upowszechniały już na początku XX wieku pierwsze na świecie tabloidy. Nienawidzono Niemców, nie wiedzieć czemu, których władcy byli bliskimi kuzynami władców Anglii, a arystokracja była powiązana zawile i blisko. Jednak Wielka Brytania zaangażowała w wojnę całe swoje siły, także imperialne. I wprawdzie w kategoriach wojennych odniosła zwycięstwo, jednak zginął milion młodych Anglików, Szkotów, Walijczyków i (tu sprawa już zaczęła być mniej jasna) Irlandczyków, a dwa miliony wróciły do domu ranne. Ta straszna wojna nie pomogła Anglii gospodarczo, a pokój zawarty w Wersalu w 1918 r. oburzał wielu Anglików, gdyż po raz pierwszy to nie oni narzucili swoją wole, lecz głodni zemsty Francuzi i liberalny, ale też marzycielski prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson. Wielu inteligentnych młodych Anglików, jak na przykład – wkrótce wielki – John Maynard Keynes, uciekło z delegacji brytyjskiej do Wersalu, bo rozumieli, że pokój narzucony Niemcom skończy się fatalnie.
Wojna nie tylko sprawiła, że Anglicy stracili bez sensu całe młode pokolenie, stracili też, czy zaczęli szybko tracić, imperium. Wielka Brytania wycofała się zatem z Europy i tak było przez cały okres międzywojenny. Kiedy premier Neville Chamberlain mówił w 1938 r., że Wielka Brytanie nie pójdzie na wojnę w obronie "far away country", czyli Czechosłowacji, Anglicy go uwielbiali i miliony go popierały. Przez cały okres międzywojenny Wielka Brytania pozostawała z boku, a wielu brytyjskich arystokratów sympatyzowało najpierw z Mussolinim, a potem z Hitlerem. Oczywiście nie z nimi samymi, bo to były chamy, ale z ich dobrze urodzonymi włoskimi, a potem niemieckimi zwolennikami.
Wyjątkowość Churchilla
Kiedy przenikliwy przez całe życie Winston Churchill chciał, by Wielka Brytania pomogła w 1920 r. Polsce w walce z bolszewikami, nie było nawet śladu nadziei. Anglia wróciła na pozycję splendid isolation. Możemy potępiać angielskich zwolenników pokoju z Hitlerem, ale zdajmy sobie sprawę, że ich motywacja była po części roztropna i z ich punktu widzenia – zrozumiała. Po pierwsze – ze względu na pamięć straszliwych strat wojennych, po drugie przez – jak się potem okazało, uzasadniona – podejrzliwość wobec potencjalnych sojuszników, czyli Francuzów. Po trzecie – Hitler kochał świat anglosaski. Kto czytał "Mein Kampf" (swoją drogą zakaz publikowania tej książki w Polsce jest szkodliwym absurdem), ten wie, że Hitler chciał zniszczyć bolszewików i Żydów. Chciał podbić kontynent, ale nie miał żadnych złych zamiarów wobec Wielkiej Brytanii. Przywódcy Anglii, na przykład minister spraw zagranicznych Lord Halifax, nie mieli zatem nic przeciwko niemu, a nawet marzyli o tym, żeby odwiedził Anglię i wyobrażali sobie, jak jedzie ulicami Londynu w towarzystwie króla Jerzego. Anglia myślała, a w każdym razie wielu ludzi wpływowych sądziło, że zostawiając Europę Hitlerowi, uda się zatrzymać większość imperium. I może by tak się stało, gdyby nie wielka mądrość Winstona Churchilla i dosłownie kilku jego współpracowników.
Ale Churchill był wyjątkiem, Europejczykiem. Oraz był głęboko moralny: odróżniał mianowicie dobro od zła. Był frankofilem i jednoznacznie postrzegał to, co czyni Hitler, jako zło. Widzimy, że to wcale nie była wówczas postawa dominująca, a tym bardziej powszechna. Kiedy Churchill został w 1940 r. premierem i wchodził do parlamentu, klaskało kilku posłów – jego przyjaciół. Po trzech tygodniach i trzech sławnych radiowych przemówieniach klaskała cała Anglia. Talent tego starszego już pana był na miarę rzymskich cezarów i to tylko niektórych. Wielka Brytania dzięki niemu doprowadziła do wygrania wojny, przy wszystkich koncesjach, jakie premier średniego już wówczas kraju musiał wobec potęgi Stalina i Roosevelta poczynić.
Anglia daleko od Europy
Churchill potem odegrał kolosalną rolę w zjednoczeniu Europy, ale nawet do głowy mu nie przyszło, żeby Wielka Brytania miała być jej częścią. Churchill mógł doprowadzić do spotkania Adenauera i de Gaulle'a, ale to oni mieli się odtąd przyjaźnić – on stał z boku. Był demokratą, humanistą, człowiekiem Zachodu, lecz nie kontynentalnym Europejczykiem. Wymyślił "żelazną kurtynę", bo Polska czy Czechosłowacja nie były dla niego "far away". Jednak Anglicy nie chcieli do Europy. Tylko zimna wojna sprawiła, że stali się członkami Zachodu i jego duchowości, ale nie stali się Europejczykami. Co ciekawe, kiedy Europa wkracza w kilka niezwykłych dekad rozwoju, pokoju i spokoju, w Wielkiej Brytanii trwają nieustające kłótnie polityczne, które doprowadzają do dramatycznego kryzysu gospodarczego i społecznego, z którego wyprowadzi Anglię dopiero pani Thatcher. Kultura angielska jest inna, obyczaje zupełnie inne od europejskich, nawet literatura inna – i znacznie lepsza.
Kiedy wreszcie Wielka Brytania wchodzi do Europy w 1973 r. po wielu perypetiach i wahaniach, czyni to tylko ze względów gospodarczych. Nie akceptuje ani euro, ani Schengen, a jeszcze w 2007 r. w trakcie podpisywania Traktatu Lizbońskiego ówczesny premier Gordon Brown specjalnie się spóźnia, żeby nie być na wspólnej fotografii. W dalszym ciągu świat brytyjski jest odmienny od kontynentalnego, chociaż globalizacja i uniformizacja stopniowo powodowały zmniejszenie brytyjskiej specyfiki.
Uzasadnione zatem wydaje się następujące pytanie: czy Wielka Brytania kiedykolwiek weszła do Europy, czy tylko stała się członkiem ważnej organizacji gospodarczej i prawnej, jaką jest Unia Europejska, a teraz chce się wycofać z tego członkostwa – co zresztą nie jest całkiem pewne – ale nie z Europy, w której być może nigdy nie była? Jaką rolę odgrywa brytyjska odrębność i czy Brytyjczycy gotowi są zrezygnować ze swojej duchowej, kulturowej, społecznej i filozoficznej specjalnej drogi?
Uwiedzeni przez manipulację?
Oczywiście powyższe rozważania w niewielkim stopniu odnoszą się do faktycznego Brexitu odbywającego się w cieniu politycznej propagandy sięgającej zaiste dna. Oczywiście bardzo wielu Brytyjczyków cała ta przeszłość, o jakiej była mowa, nic nie obchodzi. Oczywiście cyniczni politycy jak Boris Johnson, ale też David Cameron, dbają przede wszystkim o interes władzy i są gotowi dla tego interesu poświęcić bardzo wiele.
A jednak, czy nie warto by mieć obok siebie Wielkiej Brytanii, mimo że nie jest to kraj europejski? Czy krzykliwe i próżne poglądy innych przywódców europejskich doprawdy mają sens, skoro Wielka Brytania to osobna wyspa, osobna w bardzo wielu rozumieniach tego słowa? Myślę, że nie będzie ani specjalnie źle, ani specjalnie dobrze. Wielka Brytania wróci do europejskich organizacji, lecz nie do Europy, a w Polsce politycy nic z tego nie rozumieją. Nie rozumieją Wielkiej Brytanii, traktują ją jako potencjalnego sojusznika, ale nie pamiętają, że Anglia nie ma sojuszników w Europie, co najwyżej konkretne interesy i to krótkofalowe. I nikt nie zadaje najważniejszego pytania: kto kogo bardziej potrzebuje? Unia Europejska Wielkiej Brytanii czy Wielka Brytania Unii? Odpowiedź jest jasna: znikające imperium potrzebuje Unii Europejskiej. Jednak widzimy, jak łatwo poddać oświecony naród (narody) prymitywnej manipulacji. Wyciągnijmy z tego lekcję dla siebie.
Marcin Król